niedziela, 28 lipca 2013

Rozdział 4 - Zaciemniony strych, rozjaśnione wspomnienia

Brak jakichkolwiek odezw, oprócz wejść, mnie niezmiernie irytuje, ale macie notkę.
Powiem coś więcej pod nią

Poszukiwania strychu zajęły mi o wiele więcej czasu niż przypuszczałam. Ten naukowiec jest niewiarygodnie sprytny, ostrożny i dokładny, nawet ja nie ukryłabym tak dobrze przejścia, ba, ja nawet nie wiedziałabym jak się za to zabrać.

Po dwóch godzinach udało mi się znaleźć jedno z przejść, niestety zablokowane i otynkowane.
Znajdowało się ono w gabinecie, dokładnie nad biurkiem, wiecie taka klapa w suficie. Znalezienie jej było dziełem przypadku, żyłka zwisająca z sufitu wskazała mi 'drogę'. Jak już wspominałam wejście było nie do ruszenia, więc trzeba było szukać innego.

Znalazłam je dopiero wieczorem, kolejne zamaskowane drzwi. Tym razem w ukrytej klatce schodowej, tej prowadzącej na piętro. Zauważyłam je, gdy wchodziłam na górę z herbatą. Potknęłam się wtedy, chyba o własną nogę, i wpadłam na ścianę, która okazała się ścianą nie być.
Nie ścianą, a kolejnymi drzwiami. Z kolejnymi schodami.
Gdyby nie przypadki dalej stałabym z poszukiwaniami w miejscu... To irytujące, ale zejdźmy z tematu.

 ***

Opadłam na czerwony fotel z głośnym westchnięciem. Co prawda znalazłam w końcu strych, ale nie chce mi się już go przeszukiwać. Posiedzę sobie za to tutaj i poczytam kilka ciekawych pozycji z biblioteczki, które udało mi się wcześniej wypatrzyć. Dodatkowo jedną z nich ostatnim razem widziałam jeszcze za swojego ludzkiego życia...

Moje życie przed zostaniem Autorką było dość ciekawe, patrząc na to z perspektywy czasu oczywiście. Żyłam w rodzinie lekarzy z dość długą tradycją. Wszyscy dookoła chcieli, żebym jako jedyna dziedziczka, również podjęła się rodzinnego fachu, no i oczywiście 'dobrze' wyszła za mąż (najlepiej za lekarza).

Ja jednak nie miałam zamiaru spełniać marzeń mojej rodziny, chyba pod świadomie robiąc im po prostu na złość. Chciałam zostać artystką, wolnym strzelcem, żyć bez ograniczeń i według własnych reguł. Odkąd skończyłam sześć lat, czyli odkąd nauczyłam się czytać, dążyłam zawsze do tego celu. Czytałam tony książek, uczyłam się rysunku i gry na instrumentach, pisałam. To ostatnie pokochałam najbardziej, pierwsze opowiadanie napisałam już w wieku lat siedmiu. Nawet nie pamiętam już o czym było. Z drugiej jednak strony, miałam rodziców którzy nie ułatwiali mi rozwoju w tym kierunku. Dla nich miałam być lekarzem i już.

Ta walka z rodziną nie jest dla mnie dobrym wspomnieniem... chociaż, mój Dziadek od strony Mamy, mimo iż przy Babci popierał ideę rodziny, to za ich plecami, wspierał mnie jak tylko mógł.
Pamiętam jak przemycał dla mnie karty papieru i węgiel, albo jak dostałam od niego maszynę do pisania. Mniej więcej tak to wyglądało.

Przełom nastąpił jednak, gdy w swoje piętnaste urodziny pochwaliłam się ukończeniem swojej pierwszej powieści. Rodzice zrozumieli wtedy, że jeśli szybko czegoś nie zrobią to wymknę im się w końcu z rąk. Postanowili mnie zniechęcić. Mówili, że zmarnuję sobie życie w ten sposób, że nie nadaje się do bycia pisarką, że pisać nie umiem.
Tą drogą nie udało im się, na szczęście, nic osiągnąć. Spróbowali, więc uwiązać mnie do kogoś.
Zmusić do małżeństwa, mówiąc krótko i zwięźle.

Miałam wtedy szczęście. Podsłuchałam rozmowę rodziców na ten temat, więc miałam czas na działanie. Spakowałam się, wzięłam uzbierane do tej pory pieniądze i uciekłam pod osłoną nocy.

Radziłam sobie dobrze, wydałam też w końcu swoją powieść. Z pieniędzy, tych uzbieranych i tych ze sprzedaży książki, kupiłam sobie kawałek ziemi we Francji i wybudowałam sobie piętrowy domek. Właściwie dość podobnie urządzony do domu Wilsona, kuchnia szczególnie.
Utrzymywałam się z prowadzenia lekcji rysunku, no i ze swoich książek.

Czułam się w końcu wolna, mogłam robić co chciałam, ręce rodziny nie mogły mnie tu dosięgnąć. Nie wiedziały pewnie nawet gdzie szukać, może o mnie zapomnieli? Cholera wie, zerwałam z nimi wszystkie kontakty za to co chcieli zrobić. Po książkach by mnie nie znaleźli, używałam pseudonimu, który zresztą jest teraz moim imieniem.

Wszystko zmieniło się jednak w dniu, w którym otrzymałam list od pewnego stowarzyszenia (miałam wtedy dwadzieścia pięć lat, stara jestem wiem).
Zawiadamiał mnie on o możliwości otrzymania Licencji Autorskiej z wszystkim co się z nią wiąże.
Nie wiedziałam jeszcze wtedy o co dokładnie chodzi i czy to nie przypadkiem pomyłka lub w ostateczności głupi żart. Moje wątpliwości zostały jednak rozwiane, gdy dwa dni później, przyszła do mnie paczką książka pod tytułem „Licencja Autorska- skąd się wzięła, co daje i jak ją zdobyć?”.
Z niej dowiedziałam się wszystkiego co mogło mnie trapić.

Oczywiście zgodziłam się i podjęłam wyzwanie licencyjne. W trakcie podróży na miejsce spotkałam pewną osóbkę w moim wieku. Była to dziewczyna o ciemnych brązowych włosach i piwnych oczach, nazywała się Małgorzata. W trakcie rozmowy wypłynęło na wierzch, że wybiera się w tym samym kierunku i celu co ja. Tak mowa o mojej najlepszej przyjaciółce, G.
Podróż trwała na tyle długo, że zdążyłyśmy się w jej trakcie dobrze poznać, nawet zaprzyjaźnić.

Pamiętam, że jak podeszłyśmy do walki o licencję to wspierałyśmy się nawzajem, zamiast rywalizować, jak robili to niektórzy (najczęściej ci którzy nie zdali). Zadania na pierwszy rzut oka wydawały się trudne, ale udało nam się je wykonać. 'Zdałyśmy' na medal.

Ceremonię nadania praw pamiętam jak przez mgłę. Najbardziej jednak w pamięć wryły mi się dwa momenty. Nadanie imienia i nałożenie pieczęci. Po tym drugim jednak wszystko się urywa.
Po urwaniu się 'taśmy', następna rzeczą którą pamiętam, było obudzenie się w domu.
Razem z G, oczywiście. Cały dzień byłyśmy lekko skołowane i nie mogłyśmy sobie znaleźć miejsca. Przypominam sobie swój szok po zajrzeniu pierwszy raz do lusterka... wtedy to co widzę teraz codziennie, było niewiarygodne i dziwne.
Jednak to był chyba jedyny minus Licencji. Bycie Autorem to nie wyczerpane możliwości, dosłownie i w przenośni. Moc tworzenia wszystkiego, nawet własnego wyimaginowanego świata, zrobienia tego co wcześniej nam się nie udawało, dowiedzenie się tego co nieodkryte... można tak wymieniać godzinami.
Zapomniałabym o nieśmiertelności i wiecznej młodości, to możliwości pieczęci. Umysł może się od jej nałożenia dalej rozwijać, ciało już nie, jest na wieki zatrzymane w miejscu, mimo bijącego wciąż serca.

Czas mijał, a ja rozwijałam swe skrzydła tworząc i bawiąc się z przyjaciółką. Rozbudowałam w tym czasie swój dom, właściwie można by już go nazwać sporą posiadłością. Chodziłam na skróty tam gdzie powinnam dotrzeć o własnych siłach. Nie oddalałam się jednak od swoich pokoi. Cały wiek zajmowałam się nie tym co powinnam, chociaż gdyby nie to, nie poznałabym pewnej osoby.

Po tym wieku, bawienia się nowymi możliwościami, jak to ujmę, przejrzałam na oczy, postanowiłam nie używać swoich mocy do głupich i banalnych celów, a najlepiej nie korzystać z nich w ogóle. Obiecałam to sobie i pozostawiwszy dom, wyruszyłam zwiedzać świat i poznawać ludzi.
Właśnie w tym czasie poznałam Chease'a i stworzyłam dla niego Cheysy, była ona pierwszą osobą, która dzięki mnie powstała. (Co ciekawe, po jej stworzeniu wszystko ustawiło się tak jakby istniała od zawsze, jakby była rodzoną siostrą naszego drogiego Księcia Ciemności). Od tamtej pory trzymałam się tej dwójki, pomagając i wspierając, przy okazji delikatnie kreując ich losy.
Robię to do dzisiaj, dobrze mi z nimi i resztą ekipy, czuję się jakby to oni byli moją prawdziwą rodziną...

Heh, ale mi się na wspominanie wzięło. No nic, gdzie ja położyłam tą książkę?

 ***

Następnego dnia rano, nasza kochana Autorka obudziła się w fotelu z książką w ręce. Choć już nie jedną noc w swoim życiu spędziła na czytaniu, to była potwornie niewyspana, przez co i zdekoncentrowana.
Chciała zrobić sobie kawy i zabrać się do przeszukiwania strychu, jednak nie udało jej się nawet do kuchni dotrzeć. Trafiła za to do sypialni i tam została do samego południa.

 ***

Leżałam na miękkim materiale z zamkniętymi oczami. Wdychałam letnie powietrze o specyficznym sosnowym zapachu... Nie chce mi się wstawać, jest mi tak dobrze...
Chwila, chwila! Pamiętam, że czytałam w nocy... ale robiłam to w bibliotece. Zerwałam się zdenerwowana do pozycji siedzącej, otwierając szeroko oczy. Rozejrzałam się nerwowo po pomieszczeniu. Westchnęłam z ulgą, gdy rozpoznałam sypialnię.

-Musiałam być naprawdę padnięta, skoro nogi mnie same do sypialni zaniosły- zamarudziłam pod nosem jednocześnie się przeciągając. Przy wstawaniu lekko się zachwiałam, heh, ostatni raz tak się czułam , gdy wstawałam w Nowy Rok. Sylwester był genialny.
Uśmiechnęłam się do wspomnień i powoli ruszyłam w stronę łazienki.

Oporządziłam się w piętnaście minut.
Jako, iż moje ubrania były w przyzwoitym stanie nie musiałam sobie szukać czegoś na zmianę.
Teoretycznie byłam już gotowa do zwiedzania strychu, niestety tylko teoretycznie. W praktyce należałoby jeszcze coś zjeść. Tylko co?
Nie mam czasu na jeżdżenie na zakupy do miasteczka. To już czwarty dzień, zostały jeszcze trzy z czego jeden jest potrzebny na powrót.

-Shannaro- warknęłam pod nosem, chyba będę musiała użyć mocy tworzenia.
No, nie mam innego wyboru, albo to, albo dwie godziny w plecy. Szczególnie, że dochodzi już pierwsza.

Szybko zbiegłam na dół do salonu, wygrzebałam z torby kartkę papieru i krucze pióro. Wszystko ułożyłam na stoliku, przed którym zasiadłam po turecku i zamknęłam oczy.

-Będę tworzyć- szepnęłam, dotykając opuszkami palców miękkiego pióra. Coś syknęło i gdy otworzyłam oczy, ujrzałam dawno niewidziany kałamarz ze srebrną zawartością.
Szybko go odkorkowałam i zamoczywszy pióro w wypełniającej go substancji, czym prędzej zapisałam na kartce co jest mi potrzebne.
Po tym kałamarz zniknął, a ja przyłożyłam do papieru palec wskazujący.

-Co Autor potrzebuje, dostanie- powiedziałam wyraźnie z nutą rozkazu w głosie.

Srebrne litery rozbłysły i pojawiły się składniki potrzebne do przyrządzenia porządnego posiłku. Zaniosłam je czym prędzej do kuchni i zabrałam się za 'gotowanie'.

W jego trakcie cały czas byłam wściekła. Na siebie oczywiście. Od stworzenia Cheysy nie używałam mocy do tak banalnych spraw, czuję się z tym strasznie głupio. Złamałam obietnicę, którą złożyłam sobie już tyle lat temu, i to w jakim idiotycznym celu. Szkoda gadać...

Uczucia te, zwane potocznie wyrzutami sumienia, nie chciały mi dać spokoju. Dały sobie siana dopiero wtedy, gdy przeszedłszy przez trzynaście schodków od drugich ukrytych drzwi, stanęłam przed wejściem na strych.
Z lekką dozą niepewności popchnęłam w końcu drzwi i zajrzałam do pomieszczenia.

-Cholera, jak tu jest ciemno!

Tydzień minął od ostatniej notki, pod którą apelowałam o komentarze. Widzę, że ludzie tu wchodzą
i czytają. Rozumiem, że niektórzy z was są na wakacjach i nie mają możliwości komentowania...
ale ci co jednak wchodzą...mogli by pozostawić po sobie jakiś ślad.
Mam nadzieję, że pod tym rozdziałem przeczytam sobie coś od was.
Pozdrawiam was serdecznie!
Autorka

Ps.Arisu-neesan! Oczywiście dedyk dla Ciebie! Dla Ciebie i dla mojej kochanej Bety- Gaby! 

8 komentarzy:

  1. Jestem xD
    Bardzo przepraszam, że nie komentowałam ale ciężko się to robi z fona xd
    Co do Twojej historii to bardzo mi się podoba zwłaszcza te Twoje wspomnienia... Cud, miód i orzech normalnie ;-)
    Życzę Ci dużo weny i zachęcam do dalszego pisania!
    Will

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Komentarz!
      Kocham cię Will, kocham po prostu
      Jak ja dawno komentarza nie widziałam ^^
      Dziękuję za wyrazy uznania odnośnie historii, jednak dopiero się ona zaczyna
      Weny mi nie brak i jestem już dwa rozdziały do przodu, ale dziękuję!
      Pozdrawiam!

      Ps. Spodziewaj się dedykacji ;)

      Usuń
    2. Cieszę się, że Cię uszczęśliwiłam :D
      Teraz będę już mniej leniwa i zacznę komentować...
      Ps. Od razu dziękuję za dydko xD
      Will

      Usuń
  2. Co do Twojego ostatniego rozdziału pod ostatnią Twoją notką, którą skomentowałam,
    nie musisz długo czekać, kiedy mnie coś ciekawi.
    Bo tym blogiem naprawdę trafiłaś mi w gust, heh.
    Chyba dobrze Ci się odpisuje na wszystkie.
    Albo to tak ze mną jest.
    ;)
    Jedna osoba dzisiaj powiedziała, że jestem "pozytywnie porąbana".

    Mnie też to irytuje.
    Nie ma to jak zamaskowane odkrycie i przypadkowe odkrycie czegoś, co może być mroczne.
    D;
    Lubię strychy.
    Autorka mogła znaleźć tam coś ciekawego, nie z tej Ziemi.

    Chciałabym być takim autorem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *ostatniej wypowiedzi, miało być.
      Gdzie ja podziałam mózg??
      Chyba przepiłam.
      D;

      Usuń
    2. Jest mi bardzo miło, że trafiłam w twój gust... ale powiem ci coś w sekrecie.
      To opowiadanie miało być jedno partówką... ale jak widzisz... nie wyszło.
      No.
      I ta osoba miała rację. Bycie "pozytywnie porąbanym" jest fajne, wiem bo sama jestem.
      Co fakt, to fakt.
      Kto nie lubi... no mogą nie lubieć ci co się boja ciemności ^^

      Wiesz ja też :D
      A tam, mózgu chyba przepić nie można... ale pewności nie mam.
      Pozdrawiam.
      Autorka

      Usuń
    3. Masz szybkość odpowiedzi w skali kosmicznej.
      Niech zgadnę, Gmailowe powiadomienia??

      Dobrze, że nie wyszło.
      YeaHh!!!

      Ja u siebie na strychu mam pełno ciekawych, starych rzeczy *tyle że w kurzu*.
      Chyba się tam kiedy przeprowadzę.
      :D
      Kto by nie chciał..

      A próbowałaś?
      D;

      Usuń
    4. Serio, piętnaście minut to nie tak szybko.
      Nie, właśnie nie. Czysty przypadek, tak sobie na bloga zerknęłam... to odpowiedziałam ^^

      Masz 100% racji :D

      U mnie na strychu podobnie.
      Ja raczej nie, mieszkam w kamienicy i strych jest wspólny ^^"

      Ktoś głupi by nie chciał.

      Nie, jeszcze nie ;)
      Pozdrawiam.
      Autorka

      Usuń