Powiem coś więcej pod nią
Poszukiwania strychu zajęły mi o wiele więcej czasu niż przypuszczałam. Ten naukowiec jest niewiarygodnie sprytny, ostrożny i dokładny, nawet ja nie ukryłabym tak dobrze przejścia, ba, ja nawet nie wiedziałabym jak się za to zabrać.
Po dwóch godzinach udało mi się
znaleźć jedno z przejść, niestety zablokowane i otynkowane.
Znajdowało się ono w gabinecie,
dokładnie nad biurkiem, wiecie taka klapa w suficie. Znalezienie jej
było dziełem przypadku, żyłka zwisająca z sufitu wskazała mi
'drogę'. Jak już wspominałam wejście było nie do ruszenia, więc
trzeba było szukać innego.
Znalazłam je dopiero wieczorem,
kolejne zamaskowane drzwi. Tym razem w ukrytej klatce schodowej, tej
prowadzącej na piętro. Zauważyłam je, gdy wchodziłam na górę z
herbatą. Potknęłam się wtedy, chyba o własną nogę, i wpadłam
na ścianę, która okazała się ścianą nie być.
Nie ścianą, a kolejnymi drzwiami. Z
kolejnymi schodami.
Gdyby nie przypadki dalej stałabym z
poszukiwaniami w miejscu... To irytujące, ale zejdźmy z tematu.
***
Opadłam na czerwony fotel z
głośnym westchnięciem. Co prawda znalazłam w końcu strych, ale
nie chce mi się już go przeszukiwać. Posiedzę sobie za to tutaj i
poczytam kilka ciekawych pozycji z biblioteczki, które udało mi się
wcześniej wypatrzyć. Dodatkowo jedną z nich ostatnim razem
widziałam jeszcze za swojego ludzkiego życia...
Moje życie przed zostaniem
Autorką było dość ciekawe, patrząc na to z perspektywy czasu
oczywiście. Żyłam w rodzinie lekarzy z dość długą tradycją.
Wszyscy dookoła chcieli, żebym jako jedyna dziedziczka, również
podjęła się rodzinnego fachu, no i oczywiście 'dobrze' wyszła za
mąż (najlepiej za lekarza).
Ja jednak nie miałam
zamiaru spełniać marzeń mojej rodziny, chyba pod świadomie robiąc
im po prostu na złość. Chciałam zostać artystką, wolnym
strzelcem, żyć bez ograniczeń i według własnych reguł. Odkąd
skończyłam sześć lat, czyli odkąd nauczyłam się czytać,
dążyłam zawsze do tego celu. Czytałam tony książek, uczyłam
się rysunku i gry na instrumentach, pisałam. To ostatnie pokochałam
najbardziej, pierwsze opowiadanie napisałam już w wieku lat
siedmiu. Nawet nie pamiętam już o czym było. Z drugiej jednak
strony, miałam rodziców którzy nie ułatwiali mi rozwoju w tym
kierunku. Dla nich miałam być lekarzem i już.
Ta walka z rodziną nie jest
dla mnie dobrym wspomnieniem... chociaż, mój Dziadek od strony
Mamy, mimo iż przy Babci popierał ideę rodziny, to za ich plecami,
wspierał mnie jak tylko mógł.
Pamiętam jak przemycał dla
mnie karty papieru i węgiel, albo jak dostałam od niego maszynę do
pisania. Mniej więcej tak to wyglądało.
Przełom nastąpił jednak,
gdy w swoje piętnaste urodziny pochwaliłam się ukończeniem swojej
pierwszej powieści. Rodzice zrozumieli wtedy, że jeśli szybko
czegoś nie zrobią to wymknę im się w końcu z rąk. Postanowili
mnie zniechęcić. Mówili, że zmarnuję sobie życie w ten sposób,
że nie nadaje się do bycia pisarką, że pisać nie umiem.
Tą drogą nie udało im
się, na szczęście, nic osiągnąć. Spróbowali, więc uwiązać
mnie do kogoś.
Zmusić do małżeństwa,
mówiąc krótko i zwięźle.
Miałam wtedy szczęście.
Podsłuchałam rozmowę rodziców na ten temat, więc miałam czas na
działanie. Spakowałam się, wzięłam uzbierane do tej pory
pieniądze i uciekłam pod osłoną nocy.
Radziłam sobie dobrze,
wydałam też w końcu swoją powieść. Z pieniędzy, tych
uzbieranych i tych ze sprzedaży książki, kupiłam sobie kawałek
ziemi we Francji i wybudowałam sobie piętrowy domek. Właściwie
dość podobnie urządzony do domu Wilsona, kuchnia szczególnie.
Utrzymywałam się z
prowadzenia lekcji rysunku, no i ze swoich książek.
Czułam się w końcu wolna,
mogłam robić co chciałam, ręce rodziny nie mogły mnie tu
dosięgnąć. Nie wiedziały pewnie nawet gdzie szukać, może o mnie
zapomnieli? Cholera wie, zerwałam z nimi wszystkie kontakty za to co
chcieli zrobić. Po książkach by mnie nie znaleźli, używałam
pseudonimu, który zresztą jest teraz moim imieniem.
Wszystko zmieniło się
jednak w dniu, w którym otrzymałam list od pewnego stowarzyszenia
(miałam wtedy dwadzieścia pięć lat, stara jestem wiem).
Zawiadamiał mnie on o
możliwości otrzymania Licencji Autorskiej z wszystkim co się z nią
wiąże.
Nie wiedziałam jeszcze
wtedy o co dokładnie chodzi i czy to nie przypadkiem pomyłka lub w
ostateczności głupi żart. Moje wątpliwości zostały jednak
rozwiane, gdy dwa dni później, przyszła do mnie paczką książka
pod tytułem „Licencja Autorska- skąd się wzięła, co daje i jak
ją zdobyć?”.
Z niej dowiedziałam się
wszystkiego co mogło mnie trapić.
Oczywiście zgodziłam się
i podjęłam wyzwanie licencyjne. W trakcie podróży na miejsce
spotkałam pewną osóbkę w moim wieku. Była to dziewczyna o
ciemnych brązowych włosach i piwnych oczach, nazywała się
Małgorzata. W trakcie rozmowy wypłynęło na wierzch, że wybiera
się w tym samym kierunku i celu co ja. Tak mowa o mojej najlepszej
przyjaciółce, G.
Podróż trwała na tyle
długo, że zdążyłyśmy się w jej trakcie dobrze poznać, nawet
zaprzyjaźnić.
Pamiętam, że jak
podeszłyśmy do walki o licencję to wspierałyśmy się nawzajem,
zamiast rywalizować, jak robili to niektórzy (najczęściej ci
którzy nie zdali). Zadania na pierwszy rzut oka wydawały się
trudne, ale udało nam się je wykonać. 'Zdałyśmy' na medal.
Ceremonię nadania praw
pamiętam jak przez mgłę. Najbardziej jednak w pamięć wryły mi
się dwa momenty. Nadanie imienia i nałożenie pieczęci. Po tym
drugim jednak wszystko się urywa.
Po urwaniu się 'taśmy',
następna rzeczą którą pamiętam, było obudzenie się w domu.
Razem z G, oczywiście. Cały
dzień byłyśmy lekko skołowane i nie mogłyśmy sobie znaleźć
miejsca. Przypominam sobie swój szok po zajrzeniu pierwszy raz do
lusterka... wtedy to co widzę teraz codziennie, było niewiarygodne
i dziwne.
Jednak to był chyba jedyny
minus Licencji. Bycie Autorem to nie wyczerpane możliwości,
dosłownie i w przenośni. Moc tworzenia wszystkiego, nawet własnego
wyimaginowanego świata, zrobienia tego co wcześniej nam się nie
udawało, dowiedzenie się tego co nieodkryte... można tak wymieniać
godzinami.
Zapomniałabym o
nieśmiertelności i wiecznej młodości, to możliwości pieczęci.
Umysł może się od jej nałożenia dalej rozwijać, ciało już
nie, jest na wieki zatrzymane w miejscu, mimo bijącego wciąż
serca.
Czas mijał, a ja rozwijałam
swe skrzydła tworząc i bawiąc się z przyjaciółką. Rozbudowałam
w tym czasie swój dom, właściwie można by już go nazwać sporą
posiadłością. Chodziłam na skróty tam gdzie powinnam dotrzeć o
własnych siłach. Nie oddalałam się jednak od swoich pokoi. Cały
wiek zajmowałam się nie tym co powinnam, chociaż gdyby nie to, nie
poznałabym pewnej osoby.
Po tym wieku, bawienia się
nowymi możliwościami, jak to ujmę, przejrzałam na oczy,
postanowiłam nie używać swoich mocy do głupich i banalnych celów,
a najlepiej nie korzystać z nich w ogóle. Obiecałam to sobie i
pozostawiwszy dom, wyruszyłam zwiedzać świat i poznawać ludzi.
Właśnie w tym czasie
poznałam Chease'a i stworzyłam dla niego Cheysy, była ona pierwszą
osobą, która dzięki mnie powstała. (Co ciekawe, po jej stworzeniu
wszystko ustawiło się tak jakby istniała od zawsze, jakby była
rodzoną siostrą naszego drogiego Księcia Ciemności). Od tamtej
pory trzymałam się tej dwójki, pomagając i wspierając, przy
okazji delikatnie kreując ich losy.
Robię to do dzisiaj, dobrze
mi z nimi i resztą ekipy, czuję się jakby to oni byli moją
prawdziwą rodziną...
Heh, ale mi się na
wspominanie wzięło. No nic, gdzie ja położyłam tą książkę?
***
Następnego dnia rano, nasza
kochana Autorka obudziła się w fotelu z książką w ręce. Choć
już nie jedną noc w swoim życiu spędziła na czytaniu, to była
potwornie niewyspana, przez co i zdekoncentrowana.
Chciała zrobić sobie kawy
i zabrać się do przeszukiwania strychu, jednak nie udało jej się
nawet do kuchni dotrzeć. Trafiła za to do sypialni i tam została
do samego południa.
***
Leżałam na miękkim
materiale z zamkniętymi oczami. Wdychałam letnie powietrze o
specyficznym sosnowym zapachu... Nie chce mi się wstawać, jest mi
tak dobrze...
Chwila, chwila! Pamiętam,
że czytałam w nocy... ale robiłam to w bibliotece. Zerwałam się
zdenerwowana do pozycji siedzącej, otwierając szeroko oczy.
Rozejrzałam się nerwowo po pomieszczeniu. Westchnęłam z ulgą,
gdy rozpoznałam sypialnię.
-Musiałam być naprawdę
padnięta, skoro nogi mnie same do sypialni zaniosły- zamarudziłam
pod nosem jednocześnie się przeciągając. Przy wstawaniu lekko się
zachwiałam, heh, ostatni raz tak się czułam , gdy wstawałam w
Nowy Rok. Sylwester był genialny.
Uśmiechnęłam się do
wspomnień i powoli ruszyłam w stronę łazienki.
Oporządziłam się w
piętnaście minut.
Jako, iż moje ubrania były
w przyzwoitym stanie nie musiałam sobie szukać czegoś na zmianę.
Teoretycznie byłam już
gotowa do zwiedzania strychu, niestety tylko teoretycznie. W praktyce
należałoby jeszcze coś zjeść. Tylko co?
Nie mam czasu na jeżdżenie
na zakupy do miasteczka. To już czwarty dzień, zostały jeszcze
trzy z czego jeden jest potrzebny na powrót.
-Shannaro- warknęłam pod
nosem, chyba będę musiała użyć mocy tworzenia.
No, nie mam innego wyboru,
albo to, albo dwie godziny w plecy. Szczególnie, że dochodzi już
pierwsza.
Szybko zbiegłam na dół do
salonu, wygrzebałam z torby kartkę papieru i krucze pióro.
Wszystko ułożyłam na stoliku, przed którym zasiadłam po turecku
i zamknęłam oczy.
-Będę tworzyć- szepnęłam,
dotykając opuszkami palców miękkiego pióra. Coś syknęło i gdy
otworzyłam oczy, ujrzałam dawno niewidziany kałamarz ze srebrną
zawartością.
Szybko go odkorkowałam i
zamoczywszy pióro w wypełniającej go substancji, czym prędzej
zapisałam na kartce co jest mi potrzebne.
Po tym kałamarz zniknął,
a ja przyłożyłam do papieru palec wskazujący.
-Co Autor potrzebuje,
dostanie- powiedziałam wyraźnie z nutą rozkazu w głosie.
Srebrne litery rozbłysły i
pojawiły się składniki potrzebne do przyrządzenia porządnego
posiłku. Zaniosłam je czym prędzej do kuchni i zabrałam się za
'gotowanie'.
W jego trakcie cały czas
byłam wściekła. Na siebie oczywiście. Od stworzenia Cheysy nie
używałam mocy do tak banalnych spraw, czuję się z tym strasznie
głupio. Złamałam obietnicę, którą złożyłam sobie już tyle
lat temu, i to w jakim idiotycznym celu. Szkoda gadać...
Uczucia te, zwane potocznie
wyrzutami sumienia, nie chciały mi dać spokoju. Dały sobie siana
dopiero wtedy, gdy przeszedłszy przez trzynaście schodków od
drugich ukrytych drzwi, stanęłam przed wejściem na strych.
Z lekką dozą niepewności
popchnęłam w końcu drzwi i zajrzałam do pomieszczenia.
-Cholera, jak tu jest
ciemno!
Tydzień minął od ostatniej notki, pod którą apelowałam o komentarze. Widzę, że ludzie tu wchodzą
i czytają. Rozumiem, że niektórzy z was są na wakacjach i nie mają możliwości komentowania...
ale ci co jednak wchodzą...mogli by pozostawić po sobie jakiś ślad.
Mam nadzieję, że pod tym rozdziałem przeczytam sobie coś od was.
Pozdrawiam was serdecznie!
Autorka
Ps.Arisu-neesan! Oczywiście dedyk dla Ciebie! Dla Ciebie i dla mojej kochanej Bety- Gaby!
Tydzień minął od ostatniej notki, pod którą apelowałam o komentarze. Widzę, że ludzie tu wchodzą
i czytają. Rozumiem, że niektórzy z was są na wakacjach i nie mają możliwości komentowania...
ale ci co jednak wchodzą...mogli by pozostawić po sobie jakiś ślad.
Mam nadzieję, że pod tym rozdziałem przeczytam sobie coś od was.
Pozdrawiam was serdecznie!
Autorka
Ps.Arisu-neesan! Oczywiście dedyk dla Ciebie! Dla Ciebie i dla mojej kochanej Bety- Gaby!
Jestem xD
OdpowiedzUsuńBardzo przepraszam, że nie komentowałam ale ciężko się to robi z fona xd
Co do Twojej historii to bardzo mi się podoba zwłaszcza te Twoje wspomnienia... Cud, miód i orzech normalnie ;-)
Życzę Ci dużo weny i zachęcam do dalszego pisania!
Will
Komentarz!
UsuńKocham cię Will, kocham po prostu
Jak ja dawno komentarza nie widziałam ^^
Dziękuję za wyrazy uznania odnośnie historii, jednak dopiero się ona zaczyna
Weny mi nie brak i jestem już dwa rozdziały do przodu, ale dziękuję!
Pozdrawiam!
Ps. Spodziewaj się dedykacji ;)
Cieszę się, że Cię uszczęśliwiłam :D
UsuńTeraz będę już mniej leniwa i zacznę komentować...
Ps. Od razu dziękuję za dydko xD
Will
Co do Twojego ostatniego rozdziału pod ostatnią Twoją notką, którą skomentowałam,
OdpowiedzUsuńnie musisz długo czekać, kiedy mnie coś ciekawi.
Bo tym blogiem naprawdę trafiłaś mi w gust, heh.
Chyba dobrze Ci się odpisuje na wszystkie.
Albo to tak ze mną jest.
;)
Jedna osoba dzisiaj powiedziała, że jestem "pozytywnie porąbana".
Mnie też to irytuje.
Nie ma to jak zamaskowane odkrycie i przypadkowe odkrycie czegoś, co może być mroczne.
D;
Lubię strychy.
Autorka mogła znaleźć tam coś ciekawego, nie z tej Ziemi.
Chciałabym być takim autorem.
*ostatniej wypowiedzi, miało być.
UsuńGdzie ja podziałam mózg??
Chyba przepiłam.
D;
Jest mi bardzo miło, że trafiłam w twój gust... ale powiem ci coś w sekrecie.
UsuńTo opowiadanie miało być jedno partówką... ale jak widzisz... nie wyszło.
No.
I ta osoba miała rację. Bycie "pozytywnie porąbanym" jest fajne, wiem bo sama jestem.
Co fakt, to fakt.
Kto nie lubi... no mogą nie lubieć ci co się boja ciemności ^^
Wiesz ja też :D
A tam, mózgu chyba przepić nie można... ale pewności nie mam.
Pozdrawiam.
Autorka
Masz szybkość odpowiedzi w skali kosmicznej.
UsuńNiech zgadnę, Gmailowe powiadomienia??
Dobrze, że nie wyszło.
YeaHh!!!
Ja u siebie na strychu mam pełno ciekawych, starych rzeczy *tyle że w kurzu*.
Chyba się tam kiedy przeprowadzę.
:D
Kto by nie chciał..
A próbowałaś?
D;
Serio, piętnaście minut to nie tak szybko.
UsuńNie, właśnie nie. Czysty przypadek, tak sobie na bloga zerknęłam... to odpowiedziałam ^^
Masz 100% racji :D
U mnie na strychu podobnie.
Ja raczej nie, mieszkam w kamienicy i strych jest wspólny ^^"
Ktoś głupi by nie chciał.
Nie, jeszcze nie ;)
Pozdrawiam.
Autorka