wtorek, 24 grudnia 2013

Special Świąteczny 1/2 "Przygotowania czas zacząć!"

Witajcie moje drogie czytelniczki. Za 10 minut mamy 24 grudnia, więc pozwalam sobie na wstawienie pierwszej połowy Świątecznego Speciala. Mam nadzieję, że wam się spodoba-szczególnie, że ktoś mi trochę pomagał.
Wypowiem się na dole.
Sutekina dokusho!

Był wczesny grudniowy poranek, słońce dopiero co wyłoniło się zza horyzontu. Mrok nocy uciekał w popłochu przed pomarańczowo-różową poświatą, ustępując miejsca chłodnemu błękitowi ozdobionemu gdzieniegdzie białymi strzępami chmur. W powietrzu unosiła się lekka mgiełka mrozu, a drzewa, krzewy i trawniki pałacowego ogrodu pokrywała cienka warstwa szronu.
Ogród różany jako jedyny wyróżniał się na tle tego zimowego, choć bezśnieżnego, krajobrazu. Wiecznie zielony, pyszniący się pięknymi białymi, czarnymi, czerwonymi i błękitnymi pąkami róż, które wyglądały jakby wokół wcale nie trzaskał mróz.

Pałac tak jak reszta wyglądał jak gdyby przymarzł do podłoża, okna pokrywały szronowe malowidła, a z niektórych parapetów zwisały sople lodu błyskające delikatnie w blasku wchodzącego słońca. Wewnątrz panował za to lekki chłód i wszechobecna cisza, nawet Sebastian-ktoś kto wstaje nawet przed samą Autorką- jeszcze spał w swojej ukrytej sypialni.
My jednak przeniesiemy się do innej części pałacu, Cheysy niedługo się obudzi...

***

Ze spokojnego snu wyrwał mnie wrzask budzika, gdybym nie wiedziała jaki dzisiaj mamy dzień pewnie wylądował by gdzieś na ścianie i spałabym dalej. Jednak nie dziś. Wyskoczyłam z ciepłej kołdry i nie zwracając uwagi na lekki chłód panujący w pokoju-jestem głupa bo nie włączyłam wieczorem ogrzewania-pobiegłam do łazienki.
Wzięłam szybki prysznic i po kwadransie wróciłam do pokoju zawinięta jedynie w ręcznik. Na fotelu komputerowym leżały złożone w kostkę ubrania, które naszykowałam sobie wczoraj wieczorem Przebrałam się jak najszybciej i podreptałam do lustra, żeby się przejrzeć.
Czarna sukienka do kolan z grubego materiału, na długi rękawek z zielono-czerwonym wzorkiem na dole, pasowała jak ulał. Do tego pasiaste, ciepłe rajtuzy i czarne baleriny z kokardkami w białe kropki. Pogładziłam ciemny materiał i poprawiłam golfowy kołnierz.
Myślę, że wyglądam nawet-nawet... ale i tak najważniejsze jest to, że jest mi ciepło.
Uśmiechnęłam się delikatnie do swojego odbicia i obróciwszy się na pięcie ruszyłam po szczotkę do włosów, bo przecież jak mam wyjść chociażby z pokoju tak rozczochrana?
Mój starszy braciszek to by mnie chyba śmiechem zabił... Gdy wróciłam-rozczesałam swoje długie, krucze włosy i założyłam na nie czerwoną, materiałową opaskę przyozdobioną gałązką ostrokrzewu.
Znów uśmiechnęłam się do siebie-jestem gotowa.

Rozejrzałam się po pokoju, dalej ogarniały go ciemności... znów poprawiłam kołnież i podeszłam do okien w celu rozsunięcia ciemnych zasłon- prosząc jednocześnie w myślach, żeby po ich rozsunięciu ujrzeć pokrywający wszystko w okół biały puch, skrzący się delikatnie w promieniach słońca. Westchnęłam zawiedziona widząc niemal dokładnie to samo co wczoraj rano.
– No, cóż... może jeszcze zdąży spaść – szepnęłam z nadzieją w głosie przykładając dłoń do szyby.
Westchnęłam ponownie i skierowałam swe kroki w stronę łóżka. Wytrzepałam i ułożyłam poduszki, a kołdrę dokładnie zaścieliłam, nucąc sobie cicho pod nosem dla poprawy humoru. Po skończeniu sprawdziłam godzinę i uśmiechnąwszy się lekko, wybiegłam z pokoju.

***

Zostawmy Cheysy na moment i przenieśmy się do skrzydła Autorskiego-celu rozchichotanej złotookiej, biegnącej właśnie jednym z korytarzy.

W srebrzystym skrzydle cisza wciąż się trzymała na swoim miejscu, pokoje były nagrzane i panowała tu atmosfera błogiego spokoju.
Autorka spała spokojnie z lekkim uśmiechem na ustach i dwukolorowymi włosami rozsypanymi na poduszce, zakopana w ciepłej, biało-błękitnej pościeli i bynajmniej nie miała pojęcia, że pewna nie zrównoważona, czarnowłosa dziewoja za niecałe pięć minut wpadnie do jej sypialni i bezczelnie obudzi. Jedna z zasłon nagle drgnęła jakby ktoś ją lekko dotknął.

W ramach dodatku specjalnego, fragmencik nie napisany przezemnie:
Artysta Pisarz wypłynął zza zasłony niczym cień. Po prostu nie mógł się powstrzymać by tego poranka choć rzucić okiem na miłość swego życia. Delikatnie przysiadł na łóżku, uśmiechając się przy tym na widok koloru pościeli. Następnie pisarz zatopił swe spojrzenie w najpiękniejszej z wszystkich twarzy świata. Chwilę trwał w błogim, radosnym milczeniu, po czym zaczął najczulej, jak to tylko możliwe głaskać policzek Autorki. Wiedział, że Cheysy zbliża się do skrzydła Autorskiego- mówiły mu to wszystkie zmysły, wyczuwał też jej myśli. Rozsądek nakazywał mu natychmiastowe zniknięcie, ale w tej właśnie chwili nie chciał słuchać rozsądku. Pochylił się i ucałował tak drogi mu policzek, po czym szepnął do umiłowanego ucha dwa słowa: "Kocham Cię". Dokładnie w chwili, gdy palce Cheysy dotknęły klamki Artysta Pisarz pstryknął palcami i rozpłynął się w powietrzu.

***

Spałam sobie spokojnie świadomym snem, grałam akurat z kimś w szachy, gdy poczułam, że ktoś, komu najwyraźniej znudziło się życie na tej planecie, wskakuje na moje łóżko i zaczyna mną intensywnie potrząsać.

– A-chan! Wstawaj! – usłyszałam doskonale mi znany dziewczęcy głos, ten mój twór jest czasami strasznie nieznośny.
– Chyba nie daje mi dziewczyna wyboru – wykonałam szybki szach-mat i westchnęłam cicho – muszę się już zmywać, do zobaczenia – pożegnałam się niechętnie i obudziłam się w końcu.

Gdy poczułam, że mogę z powrotem poruszać prawdziwym ciałem, warknęłam cicho i zmierzyłam Cheysy wściekłym choć jednocześnie lodowatym spojrzeniem. Na reakcję nie musiałam długo czekać, złotooka momentalnie zamarła i przeprosiwszy nieco zbyt piskliwym głosem, uciekła z pokoju. Ja za to podniosłam się w końcu to pozycji siedzącej i ziewnąwszy rozdzierająco, przetarłam ręką lekko piekące oczy. Położyłam też dłoń na policzku i nagle przed oczami przesunęła mi się pewna scena... Złość z razu odpłynęła, a w zamian za nią na moich policzkach pojawiły się rumieńce, a na ustach lekki uśmiech.
Zawołałam do wychodzącej z skrzydła Cheysy, żeby na mnie chwilę poczekała, gdy opowiedziała mój uśmiech się poszerzył.

Nie myślałam, że dziewczyna aż tak się tym wszystkim zaaferuje, a najbardziej nie spodziewałam się tego, że trzeci największy pałacowy śpioch wstanie przed świtem... ten świat staje na głowie.
Ziewnęłam ponownie i wygrzebałam się pomału z ciepłej kołdry. No dobra, przydałoby się ubrać, ale najpierw prysznic.

Jak postanowiłam tak zrobiłam i chwilę później-w podkoszulku i dżinsach- wymaszerowałam z łazienki. Wygrzebałam z szafy biało-granatowo-błękitną koszulę w kratę i ciepłą chustkę do założenia na szyi. Uzupełniłam tym strój i zgarnąwszy z jednej z szuflad szczotkę do włosów, ruszyłam w kierunku saloniku wiążąc przy okazji włosy w wysokiego kucyka.
Po drodze zahaczyłam jeszcze o gabinet w celu zabrania kilku drobiazgów i w końcu dotarłam do właściwego pomieszczenia. Po moim wejściu- złotooka momentalnie zerwała się z kanapy i zaczęła się tłumaczyć żywo gestykulując przy tym rękami i w ogóle. Uspokoiłam ją, że wcale nie jestem już zła, a ta rozpromieniwszy się ponownie, złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą.

***

Dziewczęta szybko pokonały, oddzielające Autorskie skrzydło od reszty, osobne schody i ruszyły budzić resztę mieszkańców pałacu. Potrwało to równą godzinę, niektórzy wstawali od razu, z innymi zaś nie szło tak łatwo, ale w końcu zwykle kapitulowali bez rozpoczynania walk.
I w końcu o godzinie 7:32 wszyscy obecni mieszkańcy pałacu stanęli w lepszych lub gorszych humorach przed obliczem Autorki. Ta zaś podzieliła się z wszystkimi swoją koncepcją, którą wspólnie zmodyfikowano ażeby wszyscy byli zadowoleni i rozdzieliwszy zadania pomiędzy jednostki i kilku osobowe grupki, zabrano się do roboty.

***

Po rozejściu się większości odetchnęłam z ulgą i spojrzawszy na pozostałych ze mną Chesa- wyjątkowo nie w zbroi, a w wygodnych dżinsach i czarnej koszuli i Cienia- ubranego w całości na czarno, uśmiechnęłam się lekko.
– To co, trzeba się brać do roboty? – spytałam retorycznym tonem kierując się w stronę wyjścia.
Chase odpowiedział cichym mruknięciem z którego nie wiele zrozumiałam, a Cień uśmiechnął się podobnie jak ja przed chwilą i pomachawszy nam dłonią ruszył w przeciwnym kierunku.
– Twój zapał, drogi 'Książe Ciemności' zwala mnie z nóg... – sarknęłam zachowując kamienną twarz.
– Jak miałbym się cieszyć z powierzonego zadania... nie lubię siedzieć w kuchni... – odparł spokojnie czarnowłosy zrównując swój krok do mojego.
– Powiedz mi w prost, że jesteś poirytowany, bo spędzisz za dużo czasu w tym samym pomieszczeniu co Sebastian – uśmiechnęłam się wrednie, spoglądając na jego profil, jedna brew mu zadrgała. Znaczy, że mam rację... Jest zazdrosny o swoją małą, słodką siostrzyczkę. Jakież to urocze.
– Przecież wiesz, że słyszę co myślisz... Zresztą wiesz jak to działa. Ja mam słabość do siostry, ty do pewnego pisarza i jest dobrze – odgryzł się, uśmiechając się łobuzersko.
Zarumieniłam się prawie niezauważalnie i dałam mu sójkę w bok.
– Ciesz się idioto, że nikogo tu nie ma – warknęłam na niego – nie wszyscy muszą wiedzieć, że jestem zakochana, a przynajmniej dopóki sama tego nie powiem...
– Czyli zgadłem? – zapytał bezczelnie uśmiechnięty, a ja zarumieniłam się mocniej.
Nie wierzę, dałam się podejść jak dziecko... Mentalny facepalm to za mało dla mojej głupoty, wygadać się przed Chasem...
– Mhm, chyba można tak powiedzieć... Nie mogę uwierzyć, że mnie tak podszedłeś głupi jaszczurze – odparłam spokojnie odgarniając w twarzy niesforne kosmyki – Ale jak się dowiem, że komuś 'wyćwierkałeś' to marny twój los – dodałam po chwili lodowatym głosem.
– Jaka niemiła... – westchnął złotooki – No już dobra, dobra. Będę siedział cicho – dodał po chwili widząc mój morderczy wzrok.

Resztę drogi przemierzyliśmy w ciszy, no może nie w idealnej – Chase od czasu do czasu lekko chichotał pod nosem, niby taki poważny, a czasem zachowuje się jak dziecko.
Po wejściu do kuchni zostaliśmy przywitani przez Sebastiana- ubranego w swój zwyczajowy strój lokaja, Grell'a- w ogniście czerwonym stroju, wyjątkowo bez płaszcza, Will'a- w tym co zawsze i Grabarza- z włosami odgarniętymi do tyłu i wygodnym czarno-szarym stroju – których przydział obejmował menu na najbliższe dni... Mi i Chasowi dostały się słodkie wypieki – pierniczki, makowiec, sernik, ćwibak, chałka itp.
– Mamy mnóstwo roboty – zakomenderował Sebastian, podając każdemu z obecnych fartuch i co po niektórym gumki do włosów – Powodzenia! – dodał po chwili z uśmiechem. Odpowiedział mu wspólny pomruk aprobaty i każdy zajął się swoją działką.

***

Wchodziłam właśnie razem z Raven- ubraną w ciepłe czarne spodnie i czerwono-zieloną pasiastą tunikę i Ciel'em- ubranym w zielono-czerwony odświętny strój z laską z trupią czaszką w dłoniach i cylindrem z czarną kokardą- na strych w poszukiwaniu ozdób świątecznych.
Autorka przydzieliła nas do ozdabiania pałacu- chyba najcięższa robota ze wszystkich – przecież ten pałac jest olbrzymi! Nigdy się nie wyrobimy na czas!
– Chey-chan, mogłabyś się łaskawie tak nie drzeć – wtargnął mi w myśl 'młody' Phantomhive – I nie panikuj, poradzimy sobie jakoś. Nie jesteśmy 'zwyczajni' – dodał z tym swoim demonicznym błyskiem w oczach i lekko się uśmiechnął.
– Kurdupel ma rację – stwierdziła moja droga przyjaciółka za co została spiorunowana wzrokiem – Ale jest jeden problem... Wiesz może skąd weźmiemy choinkę? – dodała po chwili drapiąc się lekko za uchem.
Westchnęłam z irytacją, Ciel podobnie. Co ona? Spała na tym zebraniu, czy jak?
– Ronald- jako, że został przydzielony do zajęcia się ogrodem (w końcu nie od parady ma za Kosę Śmierci kosiarkę)- postanowiono, że on ją wybierze i przyniesie – odpowiedziałam, grzebiąc w kieszeniach sukienki w poszukiwania kluczy- staliśmy już bowiem przy wejściu na strych.
– To tak sprawa wygląda... – zadumała się Raven drapiąc się tym razem po nosie – Pomóc ci szukać tych kluczy? – dodała po chwili opierając jedną rękę na biodrze, a drugą podrzucając pęk wyżej wspomnianych. Chyba stracę swoją anielską cierpliwość za moment- głupi kocur.
– Bardzo śmieszne – wymamrotałam pod nosem i złapawszy klucze rzucone w moim kierunku, zaczęłam szukać tego właściwego – Na przyszłość nie grzeb mi po kieszeniach – dodałam wkładając kluczyk do zamka.
Coś zachrobotało i drzwi stanęły otworem, zdążyliśmy się odsunąć, więc żadna stopa nie ucierpiała.

Strych był ogromny, pogrążony w ciemnościach i potwornie zakurzony. Dawno tu nie wchodziłam, nie było specjalnie okazji... ostatni raz chyba dwa lata temu. W zeszłym roku pojechaliśmy na święta do naszej starej świątyni... Jeździmy tam co sto lat, ale nie będę tutaj o tym opowiadać.
Zakasaliśmy rękawy i wzięliśmy się za poszukiwania. Nie było łatwo, każdy ruch powodował wzbijanie się w powietrze tumanów kurzu, a jak Raven-uczulona jest na niego biedaczka- kichnęła to powstało istne kurzowe tornado. Ciel jako pierwszy zawołał, że znalazł pudło z ozdobami... niestety sam go wynieść nie mógł, było większe od niego. Na szczęście ruszyłyśmy z odsieczą i pudło zostało wspólnie wyniesione na zewnątrz. Po tym pierwszym sukcesie wszystko szło jak z płatka i po pół godziny staliśmy we trójkę w sali tronowej w otoczeniu trzydziestu kilku pudeł z ozdobami. Trzeba było jeszcze tylko przynieść młotki, gwoździe oraz drabiny – i mogliśmy brać się do właściwej części naszego zadania.

***

W całym pałacu praca wrzała. W kuchni- Sebastian z pomocą trzech Shinigamich szykował składniki do 29 dań zaplanowanych na najbliższe trzy dni, pilnując jednocześnie by nikt się nie pokaleczył, by Grell nie próbował patroszyć karpia przy pomocy piły łańcuchowej oraz by Will i Grabarz przypadkiem nie próbowali używać do siekania warzyw na sałatkę kosy, ani sekatora. Autorka zaś – z Chasem u boku bawiła się przednio, mieszając, dodając i odmierzając składniki, wycinając ciasteczka i ozdabiając wyciągnięte już z piekarnika słodkie przysmaki.
Na korytarzach i w co poniektórych salach, było słychać głośne śmiechy Cheysy i Raven, zawieszających wszędzie złote i srebrne świąteczne łańcuchy i inne równie piękne ozdoby. Ciel zaś rozstawiał i ubierał choinki – Ronald nieco przesadził i było ich chyba z 30. Największa jednak- miała być ubierana przez wszystkich, więc stała bezpiecznie w sali balowej- przerobionej na potrzeby świąteczne, z długim stołem, wygodnymi kanapami i fotelami.
Ja zaś, jako, że dostałem specjalne wytyczne od mojej drogiej twórczyni. Mam, można by rzec, „misję specjalną”. A na czym ona polega – dowiecie się sami, ale bynajmniej nie teraz.


C.D.N

wtorek, 10 grudnia 2013

Rozdział 7 - Dym z cygara, woń sosnowa i zimna rzeka

Witajcie moi drodzy! Przepraszam, że tak dawno nic nie było, ale mam małe problemy ze szkołą (teraz nawet jestem w samym środku próbnych egzaminów-ale na szczęście najgorsze (Historia!) mam już za sobą ^^), miałam szlaban na komputer (teoretycznie to dalej mam, ale jakoś nikt nie każe mi go zostawiać, szczególnie, że na okrągło siedzę z nosem w podręcznikach i komputer ma praktycznie cały czas włączony pulpit i najwyżej Skype) nie miałam za bardzo weny twórczej (a co myślicie, że gdybym pisała jak zawsze to byłaby taka cisza na morzu?) i w ogóle dużo się pozmieniało... o czym Wam pewnie jeszcze napiszę, ale to pod notatką. Macie tutaj Rozdział 7 z "Czy ciekawość (...)" Mam nadzieję, że się Wam spodoba ^^
Zapraszam, więc do czytania!


Leżałam na czymś miękkim i czułam delikatny sosnowy zapach. Nie otwierałam jeszcze oczu, intensywnie próbując przypomnieć sobie co się ostatnio działo. Chyba to co zaszło na strychu, musiało być zwykłym koszmarem... bo niby czym innym? Takie rzeczy nie zdarzają się od tak sobie. Szczególnie, że jestem prawie pewna tego iż znajduję się w sypialni w domu Wilsona...

– Prawie robi wielką różnicę, moja droga... – moje przemyślenia przerwał cichy, choć wyraźny, znajomy głos dochodzący z mojej lewej strony.

Zdziwiona uchyliłam lekko oczy, czego pożałowałam niecały ułamek sekundy później i zamknęłam je z powrotem.

– Głupie słońce – mruknęłam pod nosem, podciągając się do pozycji siedzącej, ziewając i przeciągając się przy okazji.
Ponownie rozchyliłam oczy i rozejrzałam się po miejscu, w którym się znalazłam.
Okazało się, że leżałam na miękkiej trawie, w pobliżu rosło nawet kilka kwiatków, a zapach, który wciąż czułam spowodowały rosnące wkoło sosny. Gdyby nie okoliczności, w których się tutaj znalazłam, pewnie chętnie spędziłabym w takim miejscu resztę wakacji z ekipą...

Moją uwagę przykuła nagle pewna tajemnicza postać, siedząca niedaleko na sporawym kamieniu.
Był to wysoki i smukły mężczyzna, o przystojnej twarzy i czarnych włosach zaczesanych w twarzowy sposób. Wyglądał na około trzydzieści-kilka lat. Ubrany był w ciemno brązowy, elegancki garnitur, z takimi specyficznymi sterczącymi zawinięciami na ramionach i czerwonym kwiatem przypiętym do marynarki, jego czarne buty do szpica połyskiwały w słońcu. Siedział z nogą założoną na nogę, palił cygaro i przyglądał mi się mrużąc lekko czarne oczy.

Po chwili jednak wstał i pewnym krokiem z pewną dozą mrocznego dostojeństwa zaczął się do mnie zbliżać. Przyuważyłam w pewnym momencie, że wyrzucił za siebie palone wcześniej cygaro. Co niby w tym szczególe takiego ciekawego? Właśnie to, że rzeczone cygaro zamiast wylądować gdzieś tam na trawie, nie doleciawszy nawet do połowy swojej drogi po prostu wyparowało. Zrobiło 'puf' i go nie ma.
Dzięki temu wiem jednak jedno. Ta osoba na pewno nie jest człowiekiem...

– Spostrzegawcza jesteś, ale tego się po tobie spodziewałem – moje rozważania zostały przerwane , a gdy uniosłam głowę ujrzałam, że mężczyzna stoi ledwo metr odemnie i uśmiechając się w dość niepokojący sposób, wyciąga w moją stronę dłoń.
Chwyciłam ją niepewnie i poczuwszy jej lodowate zimno zadrżałam od ciarek, które przeszły po moich plecach. Nie dane mi jednak było długo nad tym myśleć, gdyż zostałam energicznie poderwana do pozycji stojącej. Zakręciło mi się w głowie przez co zachwiałam się lekko, być może upadłabym na ziemię gdyby nie trzymający mnie wciąż za rękę czarnowłosy.
Po chwili jednak słabość minęła, a moja dłoń została uwolniona.

Nie mogłam powstrzymać się przed pytającym spojrzeniem na twarz mężczyzny, ten zaś uśmiechając się ze złośliwą wyższością po odsunięciu się kawałek odemnie, skłonił się lekko i po wyprostowaniu się rzekł:

– Wiesz, moja droga? Prawie bym zapomniał... – przekrzywiłam na te słowa głowę ze zdziwienia – Chciałbym ci bardzo podziękować za naprawienie maszyny i wpadnięcie w moje sidła... Nie byłaś łatwym celem, ale jak widać jednocześnie dość naiwnym... – wytrzeszczyłam oczy i wystraszona powoli cofnęłam się o kilka kroków.
Ten jednak nie przejmując się niczym zbliżył się ponownie i pochylił lekko nademną, ledwo kilkanaście centymetrów od mojej twarzy (wysoki jest, od Autorki wyższy prawie o głowę).
Nagle wyraz jego twarzy gwałtownie się zmienił, przerażający uśmiech zastąpiło coś jakby... współczucie.
Chwycił mnie delikatnie za podbródek i po przyglądnięciu się dokładniej mojej twarzy, rzekł:

– Powiem ci moja droga, nie wyglądasz zbyt dobrze... Lepiej znajdź coś do jedzenia nim noc nadejdzie – zadrżałam, bo od jego cichego głosu bił czysty fałsz.
Chciałam coś powiedzieć, ale nim otworzyłam usta... czarnowłosy rozpłynął się w powietrzu, podobnie jak wyrzucone przez niego wcześniej cygaro.

W ten sposób zostałam na polance sama z kłębiącymi się zawzięcie myślami... Po chwili jednak uspokoiłam się całkowicie. Jestem w końcu Autorką, mam swoją nieśmiertelność i moce... więc cokolwiek by mi się nie stało licencja mnie ubezpiecza.
Zaśmiałam się lekko, nic nie jest w stanie mnie przestraszyć, a co dopiero jakiś gościu w garniturku... i tak przepełniona pewnością siebie ruszyłam na zwiedzanie mojej nowej 'miejscówki'.

***

Po częściowym zbadaniu nowego miejsca dziewczyna stwierdziła, że jest to wyspa... ale nie taka na jakich zdarzało się jej przebywać. Większość elementów składających się na jej krajobraz wskazywała na to, iż panują tu zwyczajne pory roku, czyli, że jeśli zostanie tu zbyt długo to może się nawet zima zacząć. Jednak Autorka nie poświęciła tej informacji zbyt wiele swojej uwagi... nawet nie wie, że powinna. Ignorancja, pewność siebie... miejmy nadzieję, że jej to nie zgubi.

Spacerowała po połaciach zieleni przyglądając się kolorowym kwiatom, pięknym motylom i puchatym króliczkom skaczącym wokół. Podziwiała olbrzymie sosny i wdychała ich orzeźwiający zapach, spokojnie i bez krępacji marnując czas.

Po okołu dwóch godzinach odezwał się jej żołądek, co skłoniło ją do poszukania czegoś do przekąszenia. No niby mogła coś przywołać... ale po co, za długo by to trwało.
Po kilku minutach znalazła kilka krzaczków obsypanych od czubka po korzenie apetycznie wyglądającymi czerwonymi jagodami. Zerwała jedną, przyjrzała się jej z każdej strony, powąchała i ostrożnie odrobinę spróbowała. Aż westchnęła, tak była słodka i smaczna.
Pozbywszy się w ten sposób obaw dotyczących owoców, zdjęła z siebie płaszczyk i rozsiadłszy się na nim tuż obok krzaka rozpoczęła ucztę.

Objadła krzak prawie ze wszystkich jagódek, ale trudno jej się dziwić skoro były tak dobre. Skończywszy posiłek stanęła w końcu do pionu i po otrzepaniu płaszcza, słońce dogrzewało na tyle mocno, że nie musiała go ubierać z powrotem, ruszyła w dalszą drogę.

Starała się na bieżąco zapamiętywać trasę, którą przemierzyła i miejsca w których już była. W końcu musiała wykombinować w jaki sposób wydostać się z tej wyspy... teleportacji już próbowała, ale najwyraźniej to miejsce musiało zostać dobrze zabezpieczone na taką ewentualność.

Rozważała również nad tym tajemniczym czarnowłosym... intrygowała ją jego osoba.
Z tego co powiedział i wydarzeniach ostatnich godzin mogła jednak wywnioskować, że to właśnie on wysłał list, że to on jest tym intrygującym 'informatorem'. M... po co on zajmował sobie głowę kimś takim jak ona? Autorką o nie ograniczonych (praktycznie) możliwościach i kilku wiekowym doświadczeniu, nie tylko w artyzmie, ale i w walce. Wychodziło na to, że albo jest głupcem, albo ma asa w rękawie...

Rozmyślania na ten temat, jeszcze przez długi czas zajmowały jej głowę nie dopuszczając do niej myśli jak bardzo oddaliła się już od dość bezpiecznych łąk i cichych lasków.

Kroczyła lekko, uśmiechała się promiennie, cieszyła ją swoboda i wszystko wkoło, co było ciekawą zmianą, gdyż zwykle jej zachowanie było bardzo poważne, często była zmęczona stertami dokumentów co dnia piętrzącymi się na jej biurku. Rzadko też ostatnimi czasy pokazywała się reszcie ekipy, spędzając wolny czas w swoim skrzydle. Osobami, która najczęściej ją widywały byli Sebastian i Cień, a nawet im praktycznie nigdy nie udało się zobaczyć u niej roześmianej, jak teraz, twarzy.
Nie można się temu dziwić, Autorka jest osobą o specyficznym charakterze. Na pierwszy rzut oka wydaje się być obojętna i chłodna, co jest jej bardzo na rękę, ale to tak nawiasem. Zaś po bliższym poznaniu okazuje się być bardzo dobrą osobą obdarzoną bujną wyobraźnią i czarno-ironicznym poczuciem humoru. Uśmiech, nie ironiczny, a szczery, jest jednak rzeczą pojawiającą się na jej twarzy straszliwie, wręcz rzadko. Trudno jest więc nie dziwić się na tą zmianę, ale cóż, któż potrafi ją zrozumieć?

***

Wędrowałam po wyspie dłuższy czas, znalazłam wydeptaną ścieżkę po miedzy drzewami, dotarłam na jeden z wielu wystających, wysokich klifów, a nawet udało mi się powrócić do miejsca z którego przyszłam. To ostatnie jest moim osobistym osiągnięciem, nigdy nie miałam dobrej orientacji w terenie. Pamiętam jak raz nawet zgubiłam się w różanym ogrodzie w pałacu, dopiero zaniepokojony Cień wraz z Cheysy 'uratowali' mnie z opresji. To było chyba na samym początku mojego 'urzędowania' w pałacu. Mieszkaliśmy wtedy tylko w czwórkę. Chase był o wiele mniej powściągliwą osobą niż teraz, zdarzało się nawet, że Książę Ciemności robił większe zamieszanie niż teraz jego siostra wraz z Raven. Cheysy za to była o wiele spokojniejsza, lubiła spędzać ze swoim bratem całe dnie, grać z nim w różne gry (np. w chowanego, oj przy tym było mnóstwo śmiechu i zajmowało równie dużo czasu).

Cień zajmował się wtedy nauką i treningiem sprawnościowo-życiowym, nie odstępując mnie jednocześnie na krok, prawie jakby bał się, że coś złego się zdarzy jeśli przy mnie go nie będzie.
Był strasznie uroczy, wyglądał na ledwo kilkanaście lat. Miał postrzępione czarno-szare włosy i biało-srebrne oczka z długimi rzęskami, lekko zadarty nosek i wąskie blade usta, był szczupły i sięgał mi ledwo do ramion. Lubił nosić białe i czarne ubrania, choć i tak zwykle przeważały w jego stroju przeróżne odcienie szarości.
Teraz za to jest już dorosłym mężczyzną, nosi się w eleganckim stylu, choć prześwitują przez niego jednak stare nawyki. Zapuścił włosy i sięgają mu za ramiona, stara się je jakoś okiełznać, ale daje to marne skutki, jak były postrzępione tak zostały. Oczy zmieniły mu się na bardziej srebrne, biel prawie się zatarła, są też o wiele bardziej wąskie co nadaje mu lekko drapieżny wygląd.
To dla mnie taki jakby asystent, i choć często zachowujemy się wobec siebie bardzo oficjalnie, czuję, że jestem dla niego bardzo ważna. Nie tylko jako twórczyni...

Ciekawe co dzieje się teraz w pałacu? Pewnie nikt jeszcze niczego nie spostrzegł, w końcu miałam wrócić dopiero za trzy dni. Muszę pośpieszyć się z rozwiązaniem problemu wydostania się z tej wyspy, żeby wrócić na czas i nie martwić ich. Chociaż, jest jeszcze ten Wilson... Może jednak powinnam skupić się na nim?
Tak, to mój priorytet. Przecież nie mogę go zostawić w łapach tego gościa, w końcu właśnie dlatego zawierzyłam nieznajomej osobie i pociągnęłam tą zakichaną dźwignię.

Z zamyślenia wyrwał mnie chłodny powiew wiatru, siedziałam właśnie na tym samym kamieniu co wcześniej czarnowłosy i przyglądałam się słońcu, schylającemu się już zresztą ku zachodowi, gdybym została w pobliżu klifu miałabym pewnie genialny widok na zachód słońca.
Westchnęłam podciągając nogi pod siebie, przypatrywałam się chwilę noskom swoich butów nie wiedząc dokładnie co ze sobą zrobić.
Wstałam w końcu i po przeciągnięciu się, narzuciłam na siebie z powrotem płaszcz, naprawdę robiło się zimno.

Nagle poczułam dziwną suchość w gardle, nie wiem nawet przez co... chociaż ostatnie co piłam było herbatą sosnową w domu Wilsona, więc nie powinno mnie to dziwić.
Nadstawiłam uszu i już po krótkiej chwili usłyszałam szum, ale nie był to szum fal, ten był jakby pluskający i szybszy. Znaczy to, że niedaleko znajduje się jakiś potoczek lub rzeczka. Ruszyłam żwawym krokiem w kierunku w którym spodziewałam się ją zastać. Kilka minut i byłam na miejscu, rzeczka , którą 'odkryłam' była szeroka na dwa metry i miała kamieniste brzegi, wkoło rosło niewiele drzew. Połyskiwała w lekko pomarańczowych promieniach zachodzącego słońca. Piękne miejsce. Woda pluskała tu niesamowicie głośno, prawie zagłuszając moje własne myśli. Podeszłam do brzegu i przysiadłam na kolanach nabierając jednocześnie w ręce czystej, lodowatej wody.
Napiłam się dość łapczywie, naprawdę chciało mi się pić.

Po ugaszeniu pierwszego pragnienia, postanowiłam przemyć twarz i ręce. Jak pomyślałam tak zrobiłam. Jednak po kontrolnym spojrzeniu w lustro wody przestraszyłam się nie na żarty.
Nie zauważyłam tego wcześniej będąc skupiona na czymś innym...
Moje oczy... Moje włosy... Wszystko jest takie jak kiedyś...

– A-ale jak to? – szepnęłam do siebie, nie mogąc wciąż uwierzyć swoim zmysłom.
Te ciemno niebieskie oczy, te brązowe włosy... Tak nie powinno być, przecież licencja zmieniła mnie na zawsze!
Nagle doznałam olśnienia... Licencja!
Czym prędzej zaczęłam rozpinać górne guziki kamizelki i białej koszuli, zerknęłam na miejsce gdzie powinna znajdować się pieczęć... No właśnie, powinna się znajdować.
Nie było jej... zniknęła, moja gwarancja bezpieczeństwa... Poczułam coś mokrego spływającego mi po policzku. Tylko jak? Przecież raz założonej pieczęci nie da się od tak zerwać...

– Ale jak widzisz mnie się udało... – usłyszałam już po raz kolejny 'ten' głos, który chyba zostanie moim znienawidzonym.
Odwróciłam głowę w jego stronę. Opierał się nonszalancko o najbliższe drzewo, z zapalonym cygarem w dłoni i z zwycięskim uśmiechem na ustach.
Skrzywiłam się lekko i ocierając pośpiesznie zdradzieckie łzy z policzków, spytałam lekko zachrypniętym głosem:

– Dlaczego? – zabrzmiałam naprawdę żałośnie, on zapewne też tak stwierdził. Widziałam to zadowolenie w jego czarnych jak noc oczach.

M. odepchnął się od drzewa i zaciągając się lekko cygarem, ruszył w moją stronę. Spoglądał na mnie przez chwilę z góry i po jakby chwili namysłu, przykucnął tuż obok.
Wydmuchał dym gdzieś w bok i szczerząc się złośliwie w końcu odpowiedział:

– A jak myślisz moja droga? Czy pozostawienie cię z mocami nie było by przypadkiem naruszeniem reguł naszej 'gry'? Czy nie było by to niesprawiedliwe? – zdziwiłam się na te słowa, jaka gra? – Och no tak, zapomniałem ci powiedzieć – pacnął się lekko w twarz – To gra, w której stawką jest twoje życie, z wieloma w nią grałem... choć jeszcze nikomu nie udało się przetrwać – dopowiedział wstając. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Zbulwersowana, nie zwracając uwagi na swój prawie odsłonięty dekolt, zerwałam się z ziemi wykrzykując mu prosto w twarz co myślę o nim i jego 'zabawach' ludzkim losem i życiem.

Ten jednak jedynie szerzej się uśmiechnął i zaczął się śmiać. Identycznie jak ostatnio, gdy słyszałam go jeszcze z radia.

Ja zaś wściekła nie na żarty podjęłam próbę złapania go za marynarkę i użycia swoich wysokich tonów głosowych do ugaszenia jego dobrego humoru.
Nic jednak z tego nie wyszło, ledwo zrobiłam dwa kroki w jego stronę, a już zostałam pochwycona przez te same cieniste dłonie co na strychu i posadzona z powrotem na ziemi.

Czarnowłosy w końcu przestał się śmiać i z absolutną powagą machnął lekko ręką w moją stronę. Zostałam niemal błyskawicznie podciągnięta do pionu i przysunięta ledwo kilkadziesiąt centymetrów od niego. Ten zaś złapał mnie mocno za podbródek i rzekł zimno:

–Twoje zachowanie jest niezwykle nierozważne. Ty chyba nie rozumiesz swojej obecnej sytuacji. Jesteś teraz z powrotem człowiekiem, z twojego Autorskiego życia pozostały ci jedynie wspomnienia i wybujała wyobraźnia. Nie możesz nic zmienić, teraz ja decyduję o twoim losie, jesteś wobec mnie bezbronna i bezsilna. Słaba, naiwna, żałosna – patrzyłam mu prosto w twarz słuchając tych lodowatych słów przeszywających mnie niemal na wylot. Jednak nie to było takie przerażające. Przerażające było właśnie to, że mówił prawdę... i ja o tym doskonale wiedziałam.

Kolejne łzy, tym razem nie przerażenia, a bezsilności, zaczęły spływać po mojej twarzy. Zamknęłam oczy nie chcąc dalej na niego patrzeć, chciałam też spuścić głowę, ale on na to nie pozwolił. Po chwili jednak poczułam jak jego zimna dłoń poluźniła lekko swój uścisk, a druga zaczęła delikatnie ścierać spływające wciąż łzy. Zdziwiona spojrzałam na niego z powrotem, ten zaś z kamienną twarzą kontynuował, dopóki słone krople nie przestały spływać.
Chwilę później zabrał się za zapinanie mojej koszuli wraz z kamizelką.

Nie mogłam wykrztusić z siebie nawet jednego słowa, strach zablokował mi możliwość mówienia. Jedyne co mogłam robić w tej chwili to patrzeć co się ze mną dzieje. Nie zauważyłam nawet kiedy skończył. Zorientowałam się dopiero wtedy, gdy ujrzałam go palącego z powrotem swoje cygaro ze zmarszczonymi brwiami. Wyglądał jakby bił się z myślami... nie trwało jednak to długo.
Znowu poczułam na sobie jego wzrok, zbliżył się trochę, odgarnął moje włosy na bok odsłaniając szyję. Poczułam tam po chwili jego oddech i usłyszałam cichy, złośliwy szept:

– Śpij dobrze, moja droga... – po tych słowach poczułam uderzenie i zapadłam się, ponownie, w znienawidzoną ciemność.