wtorek, 25 lutego 2014

Rozdział 8 - Pierwsze dni, pierwsze noce, pierwsze koszmary

Ohayo gozaimashita!!! Macie tu notatkę, wypowiem się jak zawsze na dole ^^
Enjoy!


Po całym ciele chodziły mi ciarki, było mi straszliwie zimno. Chociaż nie... w nogach czułam lekkie, tak jakby odległe ciepło. Co się właściwie dzieje, a raczej co się stało? Dlaczego wszędzie jest ciemno jak w grobie? Dlaczego wszystko jest jakby przygłuszone? Dlaczego tak przeraźliwie boli mnie kark? Spróbowałam zacisnąć dłoń w pięść i zgiąć jedną z nóg w kolanie, usłyszałam szmer i poczułam, że moje ciało wykonało dane mu polecenia. Wygląda na to, że siedzę z wyciągniętymi przed siebie nogami opierając się o coś zimnego i twardego. Wszystko w porządku, ale dlaczego nic nie widzę?
Podniosłam dłoń w przesunęłam ją po twarzy, dotykając powiek...
Dobra nie było pytania – westchnęłam zażenowana uchylając lekko powieki.
Rozejrzałam się ostrożnie dookoła. Opierałam się o spory kamień, a ciepło, które czułam w nogach dochodziło od trzaskającego wśród wszech obecnej ciszy ogniska. Oświetlało ono również ciemność otaczającą mnie z każdej strony. Po jego lewej stronie była wbita w ziemię siekierka, dwa kawałki drewna i mały stosik patyków.
Podniosłam się delikatnie i przysunęłam się bliżej ciepła wyciągając w jego stronę zmarznięte dłonie. Rozcierałam je lekko, bo były trochę zdrętwiałe. Robiło mi się coraz cieplej, ale ognisko powoli zaczynało dogasać, więc musiałam dorzucić do niego część przyszykowanych obok materiałów opałowych. 'Ciekawe kto je zostawił?' zastanawiałam się przyglądając się jednocześnie tańczącym czerwono-pomarańczowym językom ognia pochłaniającym powoli kawałki dorzucanego przeze mnie drewna. Mój wzrok przesunął się po chwili na połyskującą siekierkę, zauważyłam, że coś jest do niej doczepione... karteczka?
Szybko wzięłam ją w dłonie, była mała, gładka i biała. Obróciłam ją w palcach, po drugiej stronie było coś napisane. Przymrużyłam oczy i przysunęłam ją bliżej ognia, bowiem nie mogłam się na początku odczytać. Na niej dziwnie znajomym, eleganckim charakterem pisma zapisane były tylko dwa słowa: „Dobrze spałaś?”
Prychnęłam zirytowana przypominając sobie nagle ostatnie wydarzenia. Zmięłam ją wściekła w dłoni i cisnęłam w płomienie. Patrzyłam jak słowa przepełnione sarkastyczną uprzejmością, słowa napisane ręką tego, który odebrał mi to co było dla mnie najważniejsze, są pożerane przez ogień.
Nie będę płakać tak jak wtedy, nie jestem słaba. W duszy ciągle jestem Autorem i nie pozwolę się sobą bawić jak jakąś cholerną marionetką, mam swoją dumę.
I jest jeszcze Wilson, on ma jeszcze gorzej niż ja, będę musiała go znaleźć... choć nie wiem czy będę mogła w tym stanie zrobić cokolwiek co mogłoby mu pomóc.
Przeklęty M – warknęłam zaciskając pięści – wszystko się przez niego komplikuje – dodałam spuszczając wzrok na kolana.
'Nie mogę się poddawać... jak tylko zrobi się jasno muszę wziąć się do zbierania materiałów i szykowania jakiegoś prowiantu' postanowiłam i dorzuciwszy jeszcze drewna do ognia, oparłam się ponownie o kamień i spróbowałam zasnąć. Kręciłam się chwilę, ale zmęczenie dało o sobie dość szybko znać i udało mi się zasnąć.

***

Obudziło mnie kapnięcie czegoś na nos. Zirytowana uchyliłam powieki i ziewnęłam rozdzierająco. Rozejrzałam się wkoło, ognisko już dawno wygasło, został po nim jedynie popiół i trochę węgla... ponownie poczułam kapnięcie, znów ziewnęłam i podciągnęłam się do pozycji siedzącej. Przeciągnęłam się lekko i wyciągnęłam jedna z dłoni przed siebie... kolejne kapnięcie, jeszcze jedno i znowu.
No tak, jeszcze deszczu mi do pełni szczęścia brakowało – sarknęłam pod nosem i dźwignęłam się na nogi. Otrzepałam płaszcz, przetarłam oczy rękawem i ponownie się rozejrzałam.
Wokół było cicho i zimno, wygląda na to, że jest jeszcze wcześnie rano...
Kolejne krople spadały z szaro-białego nieba, było ich coraz więcej i padały coraz gęściej.
Spojrzałam w górę, kilka z nich kapnęło na moją twarz i spłynęło w dół niemal jak łzy, uśmiechnęłam się smutno.
Łzy na deszczu, co? – szepnęłam i otarłam zimne krople rękawem. Otrząsnęłam się z zamyślenia i wzięłam w dłonie siekierkę wbitą w ziemię tuż obok pozostałości ogniska. Była dość lekka, topornie, ale konkretnie zrobiona. Przesunęłam palcem po ostrzu i syknęłam cicho gdy przecięło skórę, kilka kropel szkarłatnej krwi skapnęło na ziemię.
Całkiem ostra... - mruknęłam i włożyłam zraniony palec do ust.
Przyjrzałam się dokładnie ostrzu, było zrobione z krzemienia... nic dziwnego, że tak tnie. Krew przestała już płynąć, więc złapałam trzonek w dłonie i machnęłam kilkukrotnie siekierką atakując powietrze. Westchnęłam lekko...
Nie za dobrze... Zasięg krótki, wygodna też nie jest, ale jeśli przyjdzie do obrony to jedyna moja opcja – zamarudziłam pod nosem i wbiłam moją nową broń z powrotem w ziemię.
Sama również sobie przysiadłam i zaczęłam grzebać po kieszeniach mojego płaszcza w poszukiwaniu czegoś co mogłoby mi się w jakiś sposób przyda.
Znalazłam sporą szpulkę nici z dwiema igłami, kilka agrafki i jakieś pojedyncze guziki... wysłużony, ale wciąż ostry scyzoryk, kilka pomiętych kartek papieru, pisadła i dużą chustkę do nosa. Gumy do żucia też się znalazły...
Jeny – westchnęłam – Ile ja szpargałów w tym płaszczu noszę – dodałam przyglądając się temu tałatajstwu na moich kolanach – Byłoby tego więcej gdybym miała dostęp do bezdennych kieszeni – zacisnęłam pięści cedząc w tłumionej złości kolejne słowa.
Zastanowiłam się chwilkę co mogę zrobić na ten moment, przydałaby się jakaś torba, ta moja niestety została na strychu w domu Wilsona.
Spojrzałam ponownie na przybory do szycia, chustkę i mój płaszcz do kostek. Schowałam większość rzeczy z powrotem do kieszeni i zostawiłam jedynie wyżej wymienione.
Chwyciłam w dłonie połę mojego płaszcza i skrzywiłam się nieznacznie... nie chcę tego robić, ale czy mam inny wybór?
Złapałam za scyzoryk i błyskawicznie skróciłam płaszcz do kolan. Ręce mi się trzęsły, gdy cięłam ciemny materiał na mniejsze kawałki i zszywałam je ze sobą w odpowiedni sposób.
Po godzinie moja praca była zakończona i przede mną leżał spory plecak z czarnego i miejscami białego materiału. Mój biedny płaszczyk, tyle lat ze mną przetrwał i skończył, częściowo, ale jednak, jako plecak. Pociągnęłam nosem, no tak jeszcze katar mi się przyplątał, po czym schowałam do nowej torby wszystkie moje graty i zarzuciłam ją na ramię.
Deszcz wciąż padał i powoli przemakałam, jedyny plus był taki, że nie było tak zimno jak wcześniej. Owszem, chłód wciąż panował, ale nie był, aż tak uciążliwy. Spojrzałam ponownie w niebo, w tej szarej masie chmur nijak nie dało się dojrzeć słońca, ale szacowałam, że jest mniej-więcej siódma rano.
Ruszyłam pomału przed siebie próbując sobie przypomnieć gdzie wczoraj znalazłam te jagody... powoli narastające burczenie w brzuchu mi w tym bynajmniej nie pomagało.

***

Znów siedział w swojej zwyczajowej pozycji z nogą założoną na nogę. Cygaro trzymane szczupłymi palcami tliło się delikatnie w ciemnościach. Jego wyraz twarzy nie zdradzał absolutnie nic, jednak czarne jak smoła oczy z ciekawością i rozbawieniem przyglądały się uważnie poczynaniom brązowowłosej pisarki i czarnowłosego naukowca.
Dziewczyna szła właśnie przez szumiący spokojnie las, bawiąc się jednocześnie scyzorykiem – podrzucała go i obracała w palcach. Gdy w pewnym momencie ręka jej się omsknęła i ostrze scyzoryka przecięło dość głęboko jedną z gładkich dłoni – usta mężczyzny rozciągnęły się złośliwym uśmiechem.
Uwielbiał ból innych, delektował się ich agonią... ale zawsze wszystko dawkował – powoli – bez przesady, aby każdy powoli i sukcesywnie staczał się na dno.
Był mistrzem marionetek, każda z jego 'kukiełek' miała osobne przedstawienie z dopracowanym scenariuszem... i niezbyt szczęśliwym zakończeniem...
Zaciągnął się dość mocno cygarem i wydmuchał po chwili siwy dym, który otoczył go leniwie mieszając się z ciemnością. Przyglądał się znowu jednym okiem walczącej z krwawieniem dziewczynie, z fragmentu białej chustki zrobiła opaskę uciskową, a innym kawałkiem owinęła ranę.
''Warto było walczyć o taką marionetkę...'' pomyślał i zaśmiał się lekko.

***

Siedziałam na głazie niedaleko klifu, deszcz przestał padać już jakiś czas temu i niebo rozpogodziło się ukazując opalizujący błękit po którym czasami przepływały puchate chmurki. W powietrzu unosiła się orzeźwiająca bryza i było słychać spokojny szum fal. Niedaleko mnie w ciemno zielonej trawie leżała moja torba, a obok niej zawinięte w chustkę, czerwone jagody.
Zjadłam ich już dość sporo, więc po prostu siedząc nieruchomo z nogami podciągniętymi pod brodę przyglądałam się horyzontowi. Patrząc na słońce można stwierdzić, że jest około południa...
Automatem zaczęłam wyłamywać palce i skrzywiłam się czując pulsujący ból w prawej dłoni. Przez swoją głupotę rozcięłam ją sobie dość głęboko... Podniosłam ją wyżej i przyjrzałam się opatrunkowi.
Jestem beznadziejna... – westchnęłam i zgramoliłam się z chłodnego kamienia – nie powinnam tak tu siedzieć, przydało by się znaleźć sobie dobre miejsce na obozowisko, nie mogę tak cały czas wędrować z miejsca w miejsce... – marudziłam pod nosem chowając jagody do plecaka i zarzuciwszy go na jedno ramię podreptałam wzdłuż klifu.
Po drodze zatrzymywałam się nie raz zbierając co grubsze badyle, kawałki kory i szyszki. Muszę mieć jak rozpalić później ognisko... Nie chcę znaleźć się w absolutnej ciemności, nie wiem czemu... nigdy nie miałam podobnych lęków, ale teraz mam takie przeczucie, że mogłoby się to naprawdę źle skończyć.
Szłam ciągle w tym samym kierunku, aż w końcu słońce zaczęło chylić się ku zachodowi barwiąc błękit na wiele odcieni pomarańczu, żółci i czerwieni. Zatrzymałam się dopiero wtedy, gdy słońce zaczęło powoli 'zanurzać' się w oceanie. Zostawiłam torbę i materiały opałowe gdzieś z boku, a sama przysiadłam na samym krańcu klifu z nogami spuszczonymi przepaść i podziwiałam to piękne zjawisko – promyk szczęścia w tej beznadziejnej sytuacji.
Gdy życiodajna gwiazda zniknęła całkowicie za horyzontem wstałam na równe nogi i zaczęłam przygotowywać stos ogniskowy. Z pobliskiego lasu przyniosłam trochę kamieni i ułożyłam je w kręgu, wewnątrz ustawiłam konstrukcję z mniejszych patyków 'wyścielaną' suchą korą. Na to nałożyłam kolejną warstwę drewna i było gotowe.
Uśmiechnęłam się do siebie, teraz jeszcze tylko trzeba wzniecić jakoś ogień.
Jak mogę to zrobić? – mruknęłam pod nosem spoglądając to na stos ogniskowy, to na ciemniejące powoli niebo. Zastanawiałam się chwilę przebierając nerwowo palcami. W pewnym momencie mój wzrok padł na jeden z kamieni z kręgu – krzemień – szybko go rozpoznałam po charakterystycznym wyglądzie. Chwyciłam go w dłonie i delikatnie pogładziłam po ostrzejszej krawędzi uważając, żeby nie skaleczyć się dziś po raz kolejny... Nagle mnie olśniło i szybko wyjęłam z plecaka siekierkę, uderzając krzemieniem o ostrze udało mi się uzyskać iskry i zaprószyć upragniony ogień. Po ujrzeniu tych ulotnych, ciepłych płomyków ogarniających powoli drewno nie mogłam powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu. Szybko zreflektowałam się jednak i zaczęłam dokładać do ognia przyszykowanych materiałów opałowych, nie mogę sobie pozwolić na jego zgaszenie za nic w świecie.
Robiło się coraz ciemniej, niebo było już niemal granatowe, a księżyc lśnił złowieszczo otoczony pojawiającymi się powoli gwiazdami.
Położyłam się niedaleko trzaskające ogniska z plecakiem pod głową i przyglądałam się nieboskłonowi sennym wzrokiem. Wzdrygnęłam się gdy poczułam na skórze chłodny powiew wiatru i przeszły mnie ciarki. Jako, że po rozpogodzeniu zdjęłam z siebie płaszcz to musiałam wygrzebać go z torby. Położyłam się na boku i przykryłam się szczelnie. Ziewnęłam lekko i przyglądałam się płomieniom, aż sen mnie zmorzył.

***

Siedziałam niedaleko klifu i przyglądałam się sennym wzrokiem zachodowi słońca, ostatnie jego promienie otulały ciepłą poświatą wszystko wokół. Opuściłam wzrok i oparłam głowę na podciągnietych kolanach. Nagle coś jakby mignęło mi pod powiekami i po całym ciele przeszły mi ciarki. Zerwałam się na równe nogi niemal natychmiast i spróbowałam rozejrzeć się dookoła. No właśnie – spróbowałam... Ciemność panująca wokół nie pozwoliła mi dojrzeć niczego. Usłyszałam niedaleko mnie trzaśniecie łamanej gałęzi, a sekundę później syk przy uchu, po którym poczułam szarpnięcie i straszliwy ból w barku. Syknęłam głośno i kilka łez spłynęło mi po twarzy, odruchowo sięgnęłam ręką do ogniska bólu – ubranie było roztargane, a z pulsującej bólem rany ciekła obficie ciepła krew. Byłam przerażona nie na żarty i trzęsłam się lekko, ale postarałam się nie stracić zimnej krwi i spróbować uciec nieznanemu napastnikowi. Praktycznie nic nie widziałam, ledwo dostrzegałam zarysy drzew i krzewów. Wciąż trzymając się za krwawiący bark uciekałam... nie wiedziałam dokładnie w jakim kierunku, ale nie obchodziło mnie to – byle dalej od tych cichych kroków i syczącego oddechu. W pewnym momencie coś chwyciło mnie w biegu za nogę i runęłam jak długa na ziemię – ponownie usłyszałam ten przeciągły syk i poczułam ból, tym razem w łydce. Dyszałam głośno ze strachu i z bólu, ale wyszarpałam nogę z uścisku i udało mi się jakoś stanąć z powrotem na nogi. Ledwo stałam, ale ponowiłam próbę ucieczki – łzy już spływały mi po twarzy bez przerwy, a tępy ból mieszał się z narastającym strachem niemal pozbawiając mnie już sił.
Ale mimo wszystko biegłam dalej – jednak gdy przestałam słyszeć goniącego mnie napastnika, wciąż biegnąc przed siebie – straciłam nagle oparcie i runęłam dół.

***

Zerwałam się zlana potem ze snu i rozejrzałam się nerwowo wokół siebie, odetchnęłam z ulgą widząc trzaskający wciąż ogień.
Co to miało być... ten sen... – szepnęłam podciągając się do pozycji siedzącej i chowając twarz w dłoniach wzięłam kilka uspokajających oddechów, trzęsłam się cała – Nienawidzę takich koszmarów... cieszę się gdy ich nie pamiętam, przy najmniej nie ma czego wspominać...
A tak... co to było za niebezpieczeństwo w ciemnościach, dlaczego mnie goniło? A ten ból... – przesunęłam jedną dłonią po barku, a drugą zsunęłam na łydkę – Był taki realny... – szeptałam do siebie próbując jakoś zebrać myśli i uspokoić się w końcu.
'Na pewno nie położę się już z powrotem spać, nie po takim śnie...' postanowiłam w duchu i po dorzuceniu przygotowanych badyli do ognia otuliłam się ponownie płaszczem.
Resztę nocy spędziłam na przyglądaniu się gwiazdom i pilnowaniu ognia.

Czas popłynął mi dość szybko, gdy tylko rozjaśniło się dostatecznie zagasiłam ognisko i zjadłam trochę jagód na śniadanie. Było dość pochmurnie, możliwe, że dzisiaj też będzie padać...
Westchnęłam i dźwignęłam się w końcu na nogi, wszystko mi przez noc zdrętwiało, więc porozciągałam się trochę i dopiero po kilkunastu minutach byłam gotowa do wymarszu. Miałam zamiar dzisiaj poszukać odpowiedniego miejsca na stałe obozowisko, najlepiej dla mnie byłoby gdyby to miejsce było osłonięte z każdej strony... może jakaś polanka w lesie? No i dobrze by było bym miała blisko do wszystkiego, do jedzenia, do wody i materiałów opałowych... W każdym razie mam zamiar się rozejrzeć, a póki co w drogę. Ruszyłam energicznym krokiem wzdłuż klifu, było mi trochę zimno mimo płaszcza na plecach, wiał dość mocny wiatr od strony wody więc nie dziwi mnie to zbytnio. Opatuliłam się w związku z tym szczelniej płaszczem i zapięłam go pod samą szyję. Po jakimś czasie zboczyłam z wytyczonej poprzedniego dnia ścieżki i zboczyłam nieco w las, rosły tu praktycznie same sosny, więc suchych patyków znalazłam o wiele mniej niż wczoraj...
Może być przez to problem wieczorem... – mruknęłam do siebie i prawie wpadłam na drzewo przez nieuwagę. Zaśmiałam się lekko i skupiłam się bardziej na tym co jest teraz niż na tym co może być za kilkanaście godzin. Wędrowałam tak w nie określonym kierunku przez większość dnia, udało mi się znaleźć nawet kilka krzaków z jagodami i, jak dziwnie to nie zabrzmi, szkielet ludzki w dość dziwnej pozycji i z leżące niedaleko niego przedmioty. A mianowicie kilka zwojów średniej grubości liny, dwa kawałki drewna i niezwykle intrygujący, złoty wisiorek z rubinem...
Skąd tutaj takie rzeczy...? – spytałam wtedy sama siebie zastanawiając się nad tym wszystkim. I wtedy też przypomniały mi się słowa M. 'To gra, w której stawką jest twoje życie, z wieloma w nią grałem... choć jeszcze nikomu nie udało się przetrwać' – A więc wszystko jasne... po prostu trafiłam na jedną z jego poprzednich ofiar... – szepnęłam przyglądając się szkieletowi przerażonym wzrokiem. Zebrałam szybko wszystkie leżące na trawie przedmioty, lecz gdy wzięłam w dłonie wisiorek zauważyłam na łańcuszku zaschniętą krew. Wzdrygnęłam się lekko i schowałam go do kieszeni płaszcza. Odchodząc drżącą ręką machnęłam jak w geście pożegnania i szepnąwszy 'Spoczywaj w pokoju' oddaliłam się czym prędzej.
Po tym przez jakiś czas byłam w pewien sposób otępiała, dłonie mi się trzęsły nie mogłam skupić się na niczym konkretnym... Bałam się. Tylko tak można to określić. Bałam się śmierci, nie chciałam skończyć podobnie. Tak po prostu.
Ale po jakimś czasie uspokoiłam się trochę, stwierdziłam w duchu, że chociaż jestem w tym momencie tylko człowiekiem to nie mogę się poddawać, nie mogę siedzieć bezczynnie w miejscu czekając na śmierć, to nie w moim stylu. Będę walczyć, nie pozwolę się zmanipulować jakiemuś cholernemu gościowi który myśli, że będę tańczyć jak mi zagra (pomijając fakt, że nie umiem tańczyć, ale to tak na marginesie).
Przez to wszystko nawet nie zauważyłam kiedy słońce zaczęło kryć się za linią drzew i dzisiejsze wieczorne obozowisko z ogniskiem było w środku lasu. Całe szczęście udało mi się znaleźć takie miejsce w którym nie wywołam przypadkiem pożaru. Do rozpalenia ogniska posłużyłam się taką samą metodą jak ostatnio, kamienie i węgiel z poprzedniego ogniska zabrałam ze sobą, więc było nawet łatwiej. Całkiem niedaleko płynął też strumyk więc tam obmyłam się pobieżnie, ugasiłam pragnienie i umyłam zebrane wcześniej owoce na kolację. Później przy ciepłym ogniu zjadłam kolację i czekałam na zapadnięcie zmroku, ażeby położyć się już pomału spać. Oczy mi się strasznie kleiły, jednak dość sporo się dzisiaj nałaziłam i nanosiłam...
Nie musiałam jakoś długo czekać, niebo szybko ciemniało, na tyle szybko, że gdy księżyc wszedł i pierwsze gwiazdy zaczynały się wokół niego pojawiać, zapanowała niemal absolutna ciemność. Ułożyłam się podobnie jak ostatnio z plecakiem pod głową i przykryta płaszczem. Sen spłynął na mnie niemal momentalnie.

***

Zerwałam się gwałtownie ze snu, dyszałam głośno i łzy spływały mi po twarzy. Cała się trzęsłam i trochę mi zeszło zanim się uspokoiłam. Znowu miałam koszmary... jak ja ich nienawidzę... nie dają się porządnie wyspać i są strasznie realne... Podciągnęłam się do pozycji siedzącej i zaczęłam lekko rozcierać bolące przedramię. I jeszcze to coś w ciemnościach, we śnie wydaje się, że rozrywa i wyszarpuje mięśnie, a w rzeczywistości nie ma po tym żadnych śladów poza przerażającym bólem.
Skrzywiłam się i położyłam się z powrotem, przyglądałam się chwilę lekko zachmurzonemu niebu.
Co? Kolejna bezsenna noc, Autorzyno? – spytałam sama siebie i po obróceniu się w stronę trzaskającego wciąż ogniska oparłam głowę na dłoni... Patrzyłam jak szkarłatne płomyki tańczyły w akompaniamencie cichych trzasków. Od czasu do czasu dorzucałam do niego kolejne kawałki drewna, chyba po dwóch-trzech godzinach oczy kleiły mi się strasznie, ale mimo wszystko starałam się utrzymać względną przytomność, byłam potwornie zmęczona i śpiąca, ale nie było to wystarczającym powodem do zaśnięcia. Strach przed kolejnymi koszmarami był zbyt silny.

***

Najbliższe trzy dni wyglądały podobnie: ponure poranki, całodzienne wędrówki i bezsenne noce. Stan psychiczny i fizyczny Autorki pogorszyły się, ale jej determinacja pozostała na swoim miejscu – siódmego dnia, gdy słońce było w połowie drogi po nieboskłonie udało jej się znaleźć odpowiednie miejsce na obozowisko. Była to niewielka polanka otoczona z trzech stron przez pachnące świerki, z czwartej zaś przez szemrzący strumyk. Całkiem niedaleko rosły też jagody i marchewki, więc można rzec, że to miejsce idealne.
Rozplanowała też jak powinna przygotować obóz do względnego funkcjonowania i szykowała się do preparowania mapy najbliższej okolicy. Nie była pewna czy jej się to uda – szczególnie przez lekkie rozkojarzenie spowodowane bezsennością, ale nie chciała się poddać bez spróbowania.
W związku z obozem udało jej się do wieczora przygotować miejsce na palenisko, 'skład materiałów opałowych' i posłanie. Postanowiła też, że resztą obozu zajmie się następnego dnia, więc po zapadnięciu zmroku i rozpaleniu ogniska nawet nie próbowała kłaść się spać i od razu zabrała się za szkicowanie mapy, co zresztą zeszło jej niemal do rana.

***

Poranek ósmego dnia mojego przebywania na wyspie był mglisty i zimny, niebo było niemal całkowicie zasłonięte przez chmury, ale w sumie nie ma co się dziwić. Może jest dopiero połowa wakacji, ale nieubłaganie zbliża się jesień...
Podciągnęłam się do pozycji siedzącej i wciągnąwszy ręce do góry, przeciągnęłam się porządnie. Niedaleko paleniska leżała moja nocna 'robótka'. Nie powiem żebym, była z niej jakoś specjalnie zadowolona, ale póki co powinna mi wystarczyć... Mówiąc szczerze myślałam o prowadzeniu pamiętnika, żeby wszystko sobie każdego wieczora dokładnie spisywać. Raz – miałabym zajęcie na część nocy, dwa – mogłabym odreagować w artystyczny sposób. Ale... Dlaczego zawsze musi być jakieś 'ale'!? Ale nie mam na tyle papieru, przy sobie miałam jedynie kilka kartek, a już samo przygotowanie mapy zajmie co najmniej dwie... Westchnęłam lekko i wzięłam prowizoryczną mapkę w dłonie, była przykopcona w jednym z rogów, i schowałam ją do kieszeni płaszcza razem z ołówkiem.

Wybiorę się na 'spacerek' i nieco poszerzę znane mi tereny... – mruknęłam pod nosem z lekkim uśmiechem i dźwignęłam się w końcu na nogi – Bo co innego mam do roboty? – dodałam i ruszyłam w tylko sobie znanym kierunku.