czwartek, 27 lipca 2017

Zdecydowanie nie to na co liczycie

Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się tego iż moja blokada twórcza po tym jak straciłam całą moja pracę dwa lata temu razem z moim dyskiem twardym będzie trwała aż tak długo. Dopiero teraz niedawno udało mi sie wykrzesać z siebie jakiekolwiek chęci by kontynuować moją pracę, nie koniecznie tutaj, ale ogólnie rzecz ujmując. Ciągle mam jakieś plany dotyczące tego bloga ale kiedy sie za nie wezmę ciągle nie mam pojęcia, ponieważ większośc mojej uwagi zajmuje pisanie i praca czegoś zupełnie innego. Do tego stopnia, że jest to w zupełnie innym języku.

Nie będę kłamać większosc tego co jest aktualnie na tym blogu jest czymś czym nie jestem już zainteresowana na tyle by kontynuować. Może z wyjątkiem Ciekawości, ale jeśli się za nią zabiorę to po prostu napisze ją jeszcze raz. Nie wiem kiedy.

Jestem w bardzo specyficznym okresie w swoim życiu jestem w końcu pełnoletnia, skończyłam liceum, zdałam Maturę, nie dostałam się na studia - planuję isć na zaoczne, ale będę musiała na nie zarobić. Nie wiem czemu zdecydowałam sie napisać tutaj cokolwiek, może żeby nie wiem, nie dawać nikomu fałszywej nadziei, że zacznę z powrotem publikować. Może żeby po prostu zamknąć ten rozdział w moim życiu, bo juz długo za długo leżał porzucony w kącie mojej pamięci.

Nieważne. 

Ważne za to jest to, że oficjalnie ogłaszam, że wszystkie opowiadania na tym blogu są niniejszym zakończone w stanie zaprzestanym. Nie będę do nich juz wracać, nie będzie do nich już żadnych kontynuacji.

Przepraszam wszystkich, jeśli tu jeszcze jesteście, że to robię, ale nie jestem w stanie ich kontynuować, nie mam zamiaru się do tego zmuszać.
Nie wiem czy będę tu publikowac cokolwiek, nie mam zamiaru usunąć tego bloga gdyż jest on w pewnym stopniu archiwum jak moje umiejętności literackie się rozwijały i ciągle dobrze wspominam mój czas gdy go prowadziłam, wszelkie interakcje z wami, komentarze, krytyka i pochwały.

Jeśli ktokolwiek chciałby wiedzieć co robię i czym się zajmuję: od jakiegoś czasu rezyduje na tumblr'murze. Mam tam prywatnego bloga na którym rebloguję ciekawe rzeczy od czasu do czasu i spędzam swój czas w fandomowej przestrzeni. 

TUTAJ operuję od jakiegoś czasu, całkowicie po angielsku, ale jeśli ktoś w prywatnej wiadomości odezwie się po polsku to nie będę sie chować. To tak tylko w ramach powiadomienia.
Nie daję tu swojej pisaniny na dzień dzisiejszy, ale staram się coś pisać tak czy siak.

I to by było na tyle.
Żegnam się z Wami kochani,

Cheysy Elvhen Young





sobota, 8 sierpnia 2015

"Wakacyjne przygody pałacowej gromady" czyli morze miniaturek literackich - Część I

Zapraszam do czytania, odezwę się na dole~
Enjoy!
(kolejne miniatury będę odcinać w taki sposób ~*~ )

Byłam totalnie wymęczona, wiecie to jeden z tych wieczorów podczas których te cholerne papiery na na moim biurku za nic nie chcą przyjąć do wiadomości, że mają się zdezintegrować i dać mi w końcu święty spokój. Leżą tylko i mierzą mnie wzrokiem – jakbym nie wiedziała, że muszę się przez nie dzisiaj przedrzeć.
Pobieżnie przeczytałam trzymany w dłoni dokument, poprawiłam w nim kilka błędów i odrzuciłam go na stos jemu podobnych na podłodze – potem je pozbieram, teraz nie mam na to ani siły ani ochoty. Kątem oka spojrzałam w stronę stojącego niedaleko zamkniętego czarnego laptopa fosforyzującego na fioletowo zegarka, dochodziła 23, a ja wciąż mam tego całego tałatajstwa dość spory stos... a jutro muszę wcześnie wstać, westchnęłam ciężko i sięgnęłam po kolejną kartkę zapełnioną drobnym drukiem. Tyle dobrze, że już za kilkanaście godzin będę miała prawo mieć to wszystko w nosie. Uśmiechnęłam się złowieszczo do siebie i mimochodem zmięłam dokument trzymany w dłoni. Oczywiście chwilę później musiałam wymruczeć kilka pomocniczych słów, żeby to naprawić, ale uśmiech pozostał mi na utach na następne kilka minut.
Długo czasu nie minęło, a przedarłam się przez jedną z teczek, jednak niekompetencja z którą zostały przygotowane dokumenty wewnątrz niej wywołała u mnie przypływ frustracji przez co myślałam, że wybuchnę, albo chociaż zacznie mi dymić z uszu. W konsekwencji jednak jedynie westchnęłam z rezygnacją i odchyliłam się do tyłu w swoim czarnym, skórzanym fotelu, w którym to pracuję od niedawna w moim gabinecie. Przymknęłam na chwilę swe dwukolorowe oczy, policzyłam uspokajająco do dziesięciu i pomasowałam delikatnie skronie... nie pomogło.
Zmierzyłam poirytowanym wzrokiem biały sufit, nawet on wydawał mi się w tym momencie wkurzający i to bynajmniej nie mniej niż czekające na mnie dokumenty.
Dlaczego zawsze ja? – warknęłam pod nosem i poderwałam się gwałtownie do pozycji stojącej by bez większego zastanowienia wyjść z gabinetu, oczywiście przy akompaniamencie głośnego trzasku hebanowych drzwi, stukotu obcasów o drewnianą posadzkę i cichych przekleństw z pod nosa.
Po niecałej minucie byłam już w kuchni, muszę sobie zrobić herbaty, bo serio wybuchnę... wzięłam uspokajający wdech i nie zwracając większej uwagi na szykującego jakieś jedzenie Cienia, zabrałam się do robienia herbaty.
Szaro włosy zna mnie na tyle dobrze i ma na tyle taktu, że nawet się nie odezwał, tylko przełknął ślinę i czym prędzej wrócił do swojego wcześniejszego zajęcia. Nic dziwnego, jak na dłoni widać w jakim jestem nastroju, a Cień miał wystarczająco dużo doświadczenia ze wściekłą mną, że wolał się nie narażać. Nie zabawiłam w kuchni zbyt długo – po pięciu minutach siedziałam z powrotem w gabinecie sącząc gorącą jaśminową herbatę i przeglądając kolejne papierzyska.

***

Kiedy tylko dwukolorowa opuściła kuchnię, Cień wypuścił z ulgą oddech, którego nawet nie zauważył, że wstrzymywał. Dziewczyna potrafiła być przerażająca i on był jedną z osób, które wiedziały o tym najlepiej, bo widziały jej gniew – tudzież odczuły go na własnej skórze. Szaro włosy należał jedynie do tej pierwszej grupy i dziękował za to co dnia.
Teraz jednak był w stanie zrozumieć co powodowało u Autorki takie głębokie poirytowanie i frustrację – dziewczyna nienawidzi papierkowej roboty, mimo iż wie, że nie wykręci się od wykonania jej. Tyle dobrze, że jutro zaczynają się w końcu umówione w tajemnicy wakacje i oboje będą mogli w końcu odpocząć.
Młodzieniec uśmiechnął się zadziornie i przegarnął dłonią swoją nieokiełznaną czuprynę, odbiją sobie za tą całoroczną pracę – szczególnie, że mieli zamiar po prostu prysnąć. Srebrnooki zaśmiał się cicho i z uśmiechem błąkającym się na jego wąskich ustach wrócił do mieszania szykowanej przez niego sałatki z pomidorów, fety oraz czarnych i zielonych oliwek.
Oj, będzie się działo.


~*~

Wschód słońca nad Krainą-Nie-Tutaj jest jedną z rzeczy, które trzeba w życiu zobaczyć – często zamiast zwyczajowo barwić chmury na różowo, czerwono i pomarańczowo, słońce lubi płatać mieszkańcom figle i uzupełnia tą paletę barw o lazurowy, szmaragdowy i szafirowy. Tak też i działo się dzisiaj, a zbiegło się to z pobudką pewnej dwukolorowej dziewczyny i jej asystenta, którzy mimo położenia się o późnej godzinie wstali równo z tym niezwykłym wschodem słońca.

O 4:21, bo dokładnie o tej godzinie pierwsze promienie słońca zawitały do obu sypialni, zarówno dziewczyna i młodzieniec zerwali się z łóżek bez dłuższego zastanawiania się i ruszyli biegiem do swoich łazienek – tylko po to by po 15 minutach wyjść z nich w pełnym rynsztunku.

***

Po wyjściu z łazienki podskoczyłam do swojej garderoby, żeby sprawdzić czy na pewno o niczym nie zapomniałam, no i żeby się uczesać, no bo z takimi rozczochranymi włosami nie pójdę nigdzie, nie ma głupich. Zasunęłam za sobą drzwi po czym wysunęłam spod jednej z szafek dość spory turystyczny plecak i zlustrowałam go na wylot wzrokiem.
Chyba spakowałam wszystko... – zamyśliłam się na głos i zaczęłam wyliczać na palcach – kilkanaście kompletów czystych ubrań, kilka par butów – w tym glany, graty do mycia, trzy ręczniki, dwa koce, śpiwór, zestaw surwiwalowy... tak raczej mam wszystko co miałam zabrać. Resztę ma Cień... – otrząsnęłam się szybko z zamyślenia i przywoławszy swoją szczotkę do włosów stanęłam przed lustrem wbudowanym w ścianę.
Zmierzyłam wzrokiem swój strój i uśmiechnęłam się lekko do siebie. Byłam ubrana w wygodne spodnie na trzy/czwarte z ciemnego dżinsu, czarną koszulkę z drobnymi szarymi nadrukami i biało-czarną kraciastą koszulę na krótki rękawek ze srebrnymi zdobieniami przy końcach rękawów i kołnierzyku. Na szyi miałam zawiązaną blado zieloną chustkę z pod której wystawał wisiorek ze srebrnym krukiem, na nogach zaś szare adidasy ze sznurówkami w tym samym kolorze co chustka.
Uśmiechnęłam się do swojego odbicia i zaatakowałam swoje dwukolorowe włosy szczotką, rozczesywanie chwilę potrwało – nawet nie zauważyłam kiedy tak urosły, sięgały już niemal do mojej talii – ale w końcu je ujarzmiłam i zaplotłam w luźnego warkocza zostawiając sobie przysłaniającą czoło grzywkę. Zabrałam jeszcze sygnet ze szkatułki, ale wyjątkowo nie założyłam go na palec tylko wsunęłam do kieszeni spodni. Kilkanaście sekund później miałam swój turystyczny plecak na ramieniu i kierowałam się w stronę otwartego na oścież wyjścia na taras gdzie tak jak się tego spodziewałam stał szaro włosy opierając się nonszalancko o barierkę z rozbrajającym uśmiechem na ustach i podobnym plecakiem leżącym u jego stóp.
Odwzajemniłam uśmiech i gdy podeszłam bliżej wymieniliśmy radosne spojrzenia i przybiliśmy piątkę.
Wszystko gotowe – oznajmił młodzieniec i wyciągnął rękę po mój bagaż, który bez wahania mu podałam.
Nie było problemów? – zapytałam mierząc go wzrokiem z góry na dół... Prezentował się świetnie, jak zawsze, miał na sobie czarne bojówki z masą kieszeni oraz skórzanym paskiem z klamrą w kształcie srebrnego kruka, szarą koszulkę z czarnymi nadrukami, a na to narzuconą blado zieloną kamizelkę z czarnymi elementami. Na nogach zaś adidasy, identyczne jak moje tyle, że czarne. Całego wakacyjnego wizerunku dopełniały jeszcze czarne okulary przeciwsłoneczne wsunięte w jego szare włosy.
Ani jednego – odparł luźno i przeciągnął się lekko.
To świetnie, masz tą karteczkę i sygnet? – zapytałam rozglądając się po swojej sypialni i używając kilku prostych słów do zaścielenia idealnie łóżka. Odpowiedziała mi cisza i po chwili grzebania po kieszeniach w mojej dłoni wylądowały wyżej wymienione przedmioty.
Napisałam szybko czarną wstążkę i nawlekłam na nią oba sygnety, po czym podeszłam do zaścielonego łóżka i położyłam na nim zapisaną eleganckim charakterem pisma karteczkę, a tuż obok wspomniane sygnety. Rzuciłam jeszcze ostatnie spojrzenie na pokój po czym z szerokim uśmiechem pobiegłam z powrotem do Cienia, który w jednej dłoni trzymał oba plecaki, a w drugiej moje okulary, które wcześniej zmodyfikowałam, żeby się samoistnie na słońcu przyciemniały. Nasunęłam je sobie na nos podobnie jak szaro włosy zrobił ze swoimi i zamknęliśmy drzwi na taras od zewnątrz. Wzięłam od mojego asystenta plecaki i zmniejszyłam je, po czym schowałam do kieszeni, w tym czasie Cień wyjął z jednej ze swoich kieszeni dość długą stalową linkę z hakiem dzięki któremu mógł zaczepić ją o balustradę, była ona wystarczająco długa, żeby sięgać do samej ziemi.
Zaśmiałam się lekko na ten widok i sprawdziłam czy linka dobrze trzyma, pytając szarowłosego przy okazji „po co się w to bawić skoro możemy po prostu zeskoczyć”, ten odparł na to, że musimy zostawić jakiś ślad ze swojej ucieczki. Wywróciłam na to oczami, ale się zgodziłam i zapytałam czy możemy już iść.
Oczywiście, moja droga – wyszczerzył się i wyciągnął w moją stronę dłoń, którą chwyciłam bez wahania. Cień przyciągnął mnie do siebie tak, żeby złapać mnie w talii i sekundę później oboje zjeżdżaliśmy w dół, by gdy tylko nasze stopy dotknęły gruntu zacząć się śmiać i czym prędzej pobiec w stronę ogrodowych murów, który przesadziliśmy bez większego problemu tylko po to by śmiejąc się i gadając pójść w stronę granic Krainy-Nie-Tutaj, w kolorowym pobłysku jej niezwykłego wschodu słońca.

I tak oto Autorka i Cień prysnęli z pałacu, po wcześniejszym zablokowaniu napływu korespondencji oraz dokumentów, a także porzuceniu swych sygnetów z wiadomością: „Kiedyś wrócimy~”


~*~

W końcu zaczęły się wakacje, nic tylko się z tego cieszyć... mogę nie wstawać nawet do południa, a przez resztę dnia mogę bezczelnie leniuchować...
Westchnęłam rozmarzona i przekręciłam się na brzuch w taki sposób, że miałam twarz wtuloną w poduszkę. Przesunęłam dłonią po miękkim materiale czarnej poszewki i uchyliłam delikatnie oczy by zlustrować stojący na szafce nocnej fosforyzujący zegarek.
– 10:31... – mruknęłam pod nosem i przeciągnęłam się lekko na łóżku w taki sposób, żeby nie zrzucić z siebie kołdry – a ja nie muszę wstawać – dodałam po chwili rozmarzona i przytuliłam do siebie poduszkę.
Prawie zasnęłam z powrotem, gdy usłyszałam ciche pukanie do drzwi, wywróciłam oczami i po szybkim przekręceniu się na plecy podniosłam się do pozycji siedzącej.
– Wejść – zawołałam szukając przy okazji w szufladzie w szafce nocnej czegoś do zapięcia włosów, może i są ładne i długie, ale włażą dosłownie wszędzie jak nie są w jakiś sposób upięte.
– Jak tam noc? – usłyszałam głos Sebastiana i poczułam zapach herbaty.
Podniosłam na niego wzrok i uśmiechnęłam się lekko, poklepałam kołdrę obok siebie z niemą prośbą, żeby sobie usiadł, co ten chwilę później zrobił, a ja spróbowałam zacząć robić sobie luźnego warkocza, co dość kiepsko mi szło, delikatnie mówiąc.
– Całkiem, całkiem... dawno nie miałam okazji spać tak długo – odparłam na wcześniejsze pytanie siłując się jednocześnie z włosami.
Usłyszałam ciche westchnięcie i niemal poczułam, że czarnowłosy przewraca oczami. Spojrzałam w jego stronę z naburmuszoną miną.
– Co tak na mnie oczami wywracasz? – mruknęłam rumieniąc się lekko. Sebastian tylko uśmiechnął się i wyciągnął rękę po gumkę do włosów, którą bez większego zawahania mu podałam,
– Ja to zrobię, usiądź tyłem i siedź spokojnie – wygrzebałam się spod kołdry, by chwilę później usiąść po turecku tak jak mnie poprosił.
– Masz rozczochrane włosy... masz tu gdzieś szczotkę? – uśmiechnęłam się pod nosem i odparłam, że w łazience.
Czarnowłosy dźwignął się z łóżka i po niecałej minucie był z powrotem, by w końcu zabrać się do roboty. Kiedy poczułam jego chłodne dłonie przeczesujące lekko moje czarne włosy westchnęłam cichutko i wychyliłam się w stronę dotyku, równie szybko się opanowałam i usiadłam sztywniej na kołdrze z wypiekami na twarzy. Po prostu wiedziałam, że ten demon się teraz uśmiecha i patrzy się w ten swój sposób spod przymkniętych oczu. Pokręciłam głową, żeby się uspokoić, ale Sebastian mruknął, żebym się nie wierciła i położył mi rękę na ramieniu. Zamarłam, ale uśmiechnęłam się lekko.

Po kilku minutach byłam uczesana i czarnowłosy zabrał się za zaplatanie warkocza, przy okazji zaczęliśmy gadać i gdy w końcu moje włosy były gotowe po prostu zaczęliśmy się przekomarzać.
A to mogło się skończyć tylko w jeden sposób...

– Wygrałem. Przyznasz to w końcu? – wymruczał mi do ucha Sebastian siedząc mi na nogach w taki sposób bym nie mogła wstać i trzymając mi ręce bym nie mogła się wymsknąć i odwrócić sytuacji na swoją korzyść.
– Tylko dlatego, że oszukiwałeś... – odburknęłam zarumieniona po uszy i spróbowałam się uwolnić.
– I kto to mówi? – wyszczerzył się czarnowłosy i zsunął się w taki sposób by położyć się koło mnie. Cała kołdra niemal leżała na podłodze, a poduszki leżały gdzie popadnie. Kiedy zaczynamy się turlać i wygłupiać to niemal zawsze pokój tak wygląda.
Uśmiechnęłam się pod nosem i przeturlałam się bliżej Sebastiana, który spojrzał na mnie podejrzliwie jakby zastanawiał się co znowu wykombinowałam. Mój uśmiech poszerzył się nieznacznie i przywarłam do jego boku wtulając nos w jego marynarkę. Chwilę później poczułam że obejmuje mnie w pasie i po sekundzie leżałam pod nim.
Jego włosy załaskotały mnie po policzku i zanim zdążyłam skomentować tą sytuację zostałam lekko pocałowana w usta. Westchnęłam w pocałunek i przesunęłam dłonie wyżej żeby móc zapleść je w czarne włosy, krwistooki zresztą nie pozostał mi dłużny.
Kiedy w końcu się od siebie oderwaliśmy oboje lekko dyszeliśmy.

– Wiesz, że Chase będzie chciał zaszlachtować cię wzrokiem? – zapytałam kilkanaście minut później gdy byłam już ubrana i dreptaliśmy w stronę sali tronowej.
– Dopóki tylko wzrokiem to jakoś to przeżyję – odparł krwistooki spokojnie i zerknął w moją stronę – poza tym sam mnie poprosił, żebym cię obudził – dodał po chwili z lekkim uśmiechem.
– No właśnie, nie powiesz mi co wy tam wykombinowaliście, prawda? – spytałam przyglądając się czarnowłosemu uważnie spod przymrużonych powiek.
– Prawda – przyznał Sebastian z tym swoim uśmiechem na twarzy.

Nie wiem jak wy, ale ja zaczynam się bać ich pomysłów. Jak nic będą chcieli mnie gdzieś wywieźć... ale cholera z tym, mam wakacje~


~*~

– Wiedziałam, że tak będzie... – mruknęłam do siebie przeciągając się na tylnym siedzeniu mojego i Chase'a samochodu. Zerknęłam w stronę chłopaków i prawie parsknęłam śmiechem. To napięcie jest tak gęste i tak wyczuwalne w powietrzu, że można by je nożem kroić.
Pokręciłam głową gdy zauważyłam jak Chase co chwilę rzuca gniewnie wzrok w stronę Sebastiana... i my tak mamy jechać przez kilkanaście godzin?
Szkoda gadać...

Cheysy miała święta rację, posadzenie tej dwójki z przodu bynajmniej nie było dobrym pomysłem, ale Chase i Sebastian się uparli to teraz muszą się nawzajem znosić. Bowiem nasza trójka, po odkryciu, że Raven gdzieś się urwała i że Autorka z Cieniem gdzieś nawiali, stwierdziła, że oni też się wybiorą w teren na wakacje. No i pojechali, Chase zajął się prowadzeniem, Sebastian nawigowaniem, a Cheysy siadła z tyłu i starała się ogarniać sytuację, próbując jednocześnie nie śmiać się do rozpuku z zdawkowej wymiany zdań z przodu. Podenerwowany Chase i rozbawiony Sebastian to bynajmniej nie najlepsze połączenie. Jeśli dojadą nad to morze w jednym kawałku to będzie dobrze.

Godziny mijały dość spokojnie, czarnowłosa zasnęła w pewnym momencie , każdy by się zmęczył trzymając chłopaków w ryzach. Teraz jednak bez niej jako mediatorki, drażnienie się nawzajem jedynie się nasiliło.

***

Przymrużyłem swoje złote oczy i zerknąłem na bok, Sebastian studiował uważnie mapę nie zwracając na mnie większej uwagi. Wywróciłem oczami i skupiłem się na drodze... niedaleko miało być skrzyżowanie...
– Na następnym skrzyżowaniu w którą stronę? – mruknąłem wrzucając bieg i podając delikatnie gazu.
– W prawo, a potem przez kilkanaście kilometrów prosto – usłyszałem po krótkiej chwili – a jeśli choć trochę przydusisz gaz to może za godzinę będziemy na autostradzie – dodał niecałą minutę później. Odwarknąłem, że wiem i policzyłem w myślach do dziesięciu. Nie mam zielonego pojęcia dlaczego Sebastian od jakiegoś czasu mnie irytuje... chociaż nie, jednak wiem... pewnie gdyby Cheysy nie zaczęła się z nim spotykać to wszystko byłoby w porządku.
„Musze ogarnąć tą braterską zazdrość, przynajmniej w te wakacje... mamy wypocząć, a nie non-stop się drażnić nawzajem”.
– Seba, powiedz mi jedno... – mruknąłem cicho nie odwracając wzroku od jezdni, ale kątem oka ujrzałem, że odwrócił się zaciekawiony w moją stronę – ty wiesz, że jeśli ją skrzywdzisz to dołączysz do moich kocich wojowników w najlepszym wypadku, a w najgorszym po drugiej stronie? – zapytałem niemal retorycznie i usłyszałem, że demon przełknął ślinę.
– Wiem, dałeś mi o tym do zrozumienia wystarczająco dużo razy – odparł po chwili namysłu, uśmiechnąłem się na to kącikiem ust.
– Postaram się na tym wyjeździe dać wam trochę swobody... nie chcę, żeby Cheysy marudziła, że co chwilę się kłócimy, więc proponuję zawieszenie broni. Co ty na to? – zapytałem z kamienną miną i spojrzałem kątem oka w jego stronę.
Czarnowłosy jednak nie odpowiedział tylko wyciągnął rękę przed siebie w geście pojednania, wywróciłem oczami, ale uścisnąłem ją.

Oj Cheysy się zdziwi gdy się obudzi... no cóż nawet ja mogę chcieć mieć spokojne wakacje~

piątek, 7 sierpnia 2015

Rozdział 9 - Kilka nieprzewidzianych wydarzeń

Cóż mogę rzec... mam nadzieję, że Wam się spodoba~
Enjoy!

Mój 'spacer' nie trwał jakoś specjalnie długo, za to był dość opłacalny. Raz – okazało się, że całkiem niedaleko las gwałtownie przechodzi w coś pomiędzy sawanną, a pustynią. Rosła tam praktycznie sama wysoka trawa, ale nie zielona i soczysta jak na łąkach i w lesie, a taka jakby... przysuszona – to dość dziwne, nie powiem. Dwa – wróciłam z ogromną ilością suchych patyków i wspomnianej trawy, wszystko to znalazło miejsce w „składziku”.
Oczywiście uwzględniłam ten nowy 'biom', że tak powiem, na przygotowywanej przeze mnie mapce.
Gdy w końcu skończyłam szkicowanie, zaburczało mi w brzuchu i postanowiłam coś zakąsić. Wczoraj zebrałam trochę świeżych jagód, więc będą w sam raz. Dźwignęłam się na nogi i schowawszy mapkę do kieszeni, podreptałam powoli do mojej torby, która opierała się o kilka kawałków drewna ze składu. Wyjęłam z niej zawinięte w przepraną ostatnio chustkę jedzonko i usiadłam niedaleko wygaszonego ogniska, żeby spokojnie zjeść.
Skubiąc słodkie jagody rozmyślałam sobie o różnych sprawach... planowałam rozbudowę obozu, ale nie wiedziałam jak zbudować niektóre przydatne sprzęty i udogodnienia – między innymi myślałam o garnku do gotowania, czymś w stylu śpiwora, jakiejś mini farmy i może dwóch, czy trzech skrzynek... No cóż, będę musiała coś wykombinować.
Jest też sprawa Wilsona. To akurat kompletnie nie daje mi spokoju, jeszcze na niego nie wpadłam, ale nie wykluczone jest też to, że może już nie żyć...
Nie, nie, nie. Nie mogę być taką pesymistką. Na pewno gdzieś jest... ale jak ja mu mogę pomóc w takim stanie? Przeklęty M.... Westchnęłam i stwierdziłam, że nie mam już ochoty na jedzenie. Przez samo wspomnienie o tym gościu zaczął mnie żołądek boleć. Zwinęłam jagody i schowałam z powrotem do plecaka. Gdy z powrotem usiadłam na swoim miejscu lekko zakręciło mi się w głowie i chwilę dochodziłam do siebie. Wszystko przez tą bezsenność... ziewnęłam lekko i przetarłam piekące ślepia. Od dobrych kilku dni robię wszystko, żeby tylko nie spać i idzie mi z tym coraz gorzej, ciekawe jak długo jeszcze tak wytrzymam...
Ziewnęłam ponownie i położyłam się na plecach, niebo nade mną było całe szare... od rana nic się nie zmieniło – oprócz temperatury... było wyraźnie cieplej.
Ślepia pomału mi się przymykały, ale starałam się odpychać senność na bok.
– Żadnego spania – mruknęłam pod nosem i zerwałam się na równe nogi. Zrobiłam sobie dla pobudki kilka kółek dookoła obozowej polanki – No. Od razu lepiej – dodałam po skończeniu przeciągając się z przyśpieszonym oddechem i lekkim uśmiechem na ustach.
Wzięłam w łapki plecak i zarzuciwszy go na ramię skierowałam swe kroki w przeciwnym kierunku niż ostatnio, jakoś nie miałam ochoty na spędzenie reszty dnia wylegując się w obozowisku... jeszcze bym przypadkiem zasnęła... ziewnęłam potężnie i potarłam się po nosie.
Dobra, nie myślimy o spaniu.
Wędrowałam w jednym kierunku przez dłuższy czas, nie zbierałam po drodze za dużo i tak mam już spory zapas drewna i innych gratów... Znalazłam kilka krzaków z jagodami i króliczych norek.
Brązowe, puchate słodziaki... miałam w torbie kilka marchewek, więc zostawiłam jedną z nich niedaleko króliczych 'mieszkanek' i poszłam dalej.

Po jakimś czasie zrobiłam sobie postój na małej polance, było to bardzo ładne miejsce... z każdej strony była otoczona drzewami, a wśród zielonej trawy rosły kolorowe kwiaty. Zjadłam tam trochę jagód i położyłam się na chwilę w zieleni, aby poprzyglądać się niebu...
Patrzyłam na szare chmury i uśmiechałam się delikatnie na każdy choćby tyci przebłysk błękitu... wszędzie unosił się ciepły zapach lata, przesycony wonią kwiatów, traw i drzew... słyszałam lekki szum wiatru tańczącego wśród sosen, jego ciche nucenie... Przymknęłam w pewnym momencie oczy... mówiłam sobie, że to tylko na chwilę, by wsłuchać się w oddech lasu, by na chwilę zapomnieć o wszystkim... nawet nie spostrzegłam zastawionych na mnie sideł Morfeusza... zasnęłam...

***

Obudził mnie chłód i nieokreślone burcząco-warczące odgłosy – czułam się lekko zdezorientowana, nie do końca pamiętałam gdzie dokładnie jestem... Rozglądałam się przez chwilę po okolicy próbując zebrać myśli, w czym te irytujące, co rusz narastające, dźwięki mi bynajmniej nie pomagały... niebo wciąż było szare, ale jak na moje oko jest bliżej do wczesnego poranka niż do wieczora, szczególnie, że wszystko, włącznie ze mną, jest pokryte warstwą rosy. Ziewnęłam potężnie i spróbowałam wstać z ziemi, lekko się zatoczyłam, ale po chwilce wszystko wróciło do normy.

Otrzepałam się z drobinek ziemi i źdźbeł trawy, wyjęłam także zaplątanego w moje włosy przyschniętego kwiatka, uśmiechnęłam się lekko do siebie obracając go w palcach, w końcu wsadziłam go do kieszonki kamizelki i przeciągnąwszy się z grubsza, zgarnęłam torbę i posiłkując się mapą podreptałam z powrotem w stronę obozu. Te dziwne odgłosy towarzyszyły mi przez cały czas, ale jakoś przestałam zwracać na to uwagę zagłębiając się we własnych myślach.
Tak bardzo bałam się spać... nie chciałam przeżywać co noc kolejnych koszmarów... teraz niby nie przyśniło mi się nic strasznego, a przynajmniej nic takiego sobie nie przypominam... to dość dziwne. Może nie miałam koszmarów dlatego, że usnęłam w dzień? Mogłabym to wykorzystać...
Z zamyślenia wyrwały mnie kilkukrotnie spotęgowane wcześniejsze odgłosy, przysłuchawszy się uważniej wyodrębniłam kilka szczeknięć i rytmiczne, jakby miękkie, uderzenia o leśne podłoże... zaś gdy usłyszałam wycie – jasnym się stało co się zbliża...

– Wilki... – szepnęłam wystraszona i gdy tylko sięgnęłam drżącą ręką do plecaka, aby wydobyć z niego siekierę, jeden spory, bo sięgających mi prawie do pasa wilk o czarnej skłębionej sierści, połyskujących brązowo-czerwonych ślepiach, a także szeregu ostrych jak brzytwy zębów
i długich pazurów, wyskoczył na polanę. Najszybciej jak potrafiłam wyszarpałam z torby moją jedyną linię obrony i spróbowałam ochronić się przed natarciem zwierzęcia, nie specjalnie mi się to udało, po chwili leżałam na ziemi siłując się z nim, co rusz uciekając od paszczy chcącej rozszarpać mi gardło. Po kilku minutach szarpania się udało mi się uwolnić dzięki porządnemu kopnięciu z obu nóg w jego klatkę piersiową, zwierz uderzył o jedno z drzew i zaskamlał cicho, skorzystałam z okazji i z całej siły zdzieliłam wilka siekierą w kark. „Przestał się poruszać, chyba stracił przytomność... ale lepiej nie ryzykować...” – pomyślałam i bez wahania poderżnęłam mu gardziel.

Ciemno czerwona posoka splamiła trawę i moje dłonie... nie przepadam za takimi rozwiązaniami, ale albo ja... albo on, a tak się składa, że chcę jeszcze trochę pożyć. Odsunęłam się kawałek i po wytarciu siekiery o trawę, schowałam ją z powrotem do torby. Uspokoiłam się w końcu i spróbowałam kontynuować wędrówkę do obozu, weszłam między drzewa i klucząc między nimi sprawdziłam na mapce czy idę w dobrym kierunku. Nagle usłyszałam trzask gałęzi gdzieś za mną, nie zwróciłam na to większej uwagi-to pewnie jakaś wiewiórka czy coś w tym stylu... Chciałam z powrotem zanurzyć się w rozmyślaniach, gdy niespodziewanie wyskoczyła na mnie kolejna krwiożercza bestia, jestem taka głupia, przecież żaden wilk nie przemieszcza się samotnie! Zanim zdążyłam nawet pomyśleć o wyciągnięciu mojej broni powalił mnie na ziemię, a gdy próbowałam go odepchnąć, wbił mi pazury w ramiona przygważdżając do podłoża. Owładnął mną tępy ból, ale nie miałam zamiaru się poddawać... zacisnęłam zęby i chciałam pozbyć się go tak samo jak poprzedniego, jednak miałam za mało siły... jedynie uwolniłam przedziurawione niemal na wylot ramiona.
Mimo bólu przeszywającego mnie za każdym razem gdy lekko podnosiłam ręce, udało mi się wydostać moją siekierę i zamachnąć się na kudłatego stwora, ten jednak uchylił się od ciosu i zaatakował ponownie, ledwo uniknęłam kolejnej dawki bólu. Wilk warczał głośno i mierzył mnie wzrokiem szykując się do kolejnego ataku, ja jednak byłam szybsza i po jednym silnym uderzeniu leżał cicho skomląc kilka metrów ode mnie... chciałam skończyć to jak najszybciej, ale gdy tylko podeszłam bliżej wgryzł się w moją prawą kostkę. Syknęłam głośno z bólu i powstrzymując cisnące się do oczu łzy, zamachnęłam się i najmocniej jak mogłam uderzyłam go w kark tępą częścią siekiery. Uścisk szczęk na mojej nodze zwolnił się odrobinę i to pozwoliło mi wydostać się z potrzasku, nie zastanawiałam się już dłużej i zrobiłam to co musiałam, świeża krew po raz kolejny splamiła moje dłonie. Gdy wilk był już martwy odetchnęłam z ulgą i zatoczyłam się lekko... musiałam stracić dużo krwi...
Dyszałam głośno, ból w nodze i ramionach był nie do zniesienia, przeszywał mnie na wskroś rozmazując obraz przed oczami i szumiąc w uszach... utykając na jedną nogę podeszłam do jednego z najbliższych drzew i usiadłam pod nim opierając się o jego potężny pień. Wzięłam kilka głębokich wdechów próbując się uspokoić i zebrać choć odrobinę siły, musiałam w końcu jak najszybciej opatrzyć rany (bynajmniej nie mam zamiaru się tu wykrwawić) i wracać do obozowiska. Wciąż kurczowo trzymaną przeze mnie siekierę położyłam po mojej lewej, żeby mi nie przeszkadzała i zdjąwszy plecak wyjęłam z niego dwa średniej wielkości kawałki mojej chustki i jeden z nich podarłam na kilka podłużnych pasków.
Najpierw zajęłam się nogą, dół nogawki był cały poszarpany i ubrudzony krwią, ziemią i śliną... sama rana zaś nie wyglądała tak strasznie jak mogło by się wydawać po bólu, który odczuwałam, nie była też ubrudzona niczym oprócz przysychającej powoli szkarłatnej posoki z której otarłam ją drugim kawałkiem chustki. Przestała już krwawić, więc gdy była już czysta owinęłam ją szczelnie moim prowizorycznym bandażem. Z rękami było trudniej, rękawy koszuli niemal całkowicie przesiąknęły krwią (nie wiem jak ja to później dopiorę), a rany były bardzo głębokie i nieprzerwanie krwawiły co zmusiło mnie do zrobienia opasek uciskowych. Gdy przestała płynąć wytarłam jej nadmiar i po kilkunastu minutach (opatrywanie lewą ręką jest co najmniej niewygodne) rany były porządnie owinięte bandażem.
Póki co powinno to wystarczyć, a jak wrócę do obozowiska to przemyję je wodą ze strumienia i myślę, że będzie w porządku. Uśmiechnęłam się do siebie słabo i po ponownym wytarciu siekiery o trawę oraz schowaniu jej z powrotem do torby z trudem podniosłam się do pionu.
– Coś tak czuję, że będę kuleć przez dobre kilka dni... – mruknęłam pod nosem i ruszyłam powoli w stronę obozu co jakiś czas podpierając się o kolejne drzewa.

***

Od napadu wilków minęły dwa dni, dwa potwornie długie dni i jeszcze dłuższe noce wypełnione koszmarami. Za każdym razem gdy próbowałam zasnąć choć na moment, budziłam się po kilkunastu minutach z krzykiem i potokiem łez na twarzy. Wcale nie pomagał również fakt, że ramiona i noga nie chciały normalnie się zasklepić i byłam zmuszona zmieniać pokrwawione opatrunki z grubsza co kilka godzin.

– Do diabła z tym wszystkim – warknęłam pod nosem opierając się o jedno z drzew rosnących w pobliżu, nawet nie jestem w stanie pójść po drewno czy jedzenie. Prychnęłam drwiąco, dumna Autorka rzucona na kolana, ten czarnowłosy demon pewnie zaśmiewa się ze mnie do łez.
Otarłam strużkę potu ze skroni i odepchnęłam się od pnia, zacisnęłam zęby na falę bólu przeszywającą prawą nogę, ale stawiałam kolejne kroki.
– Nie złamiesz mnie tak szybko... – szepnęłam i używając całego swojego samozaparcia ruszyłam w końcu w konkretnym tempie przed siebie.

Po półtorej godziny byłam z powrotem w obozie z plecakiem wypełnionym drewnem i patykami oraz z dość sporą ilością jagód, które powinny wystarczyć na kilka dni. Zaburczało mi w brzuchu, od jakiegoś czasu pożywiam się tylko tym co znajdę, ale chyba już całkiem niedługo będę musiała porwać się na jakąś zwierzynę – zbyt długo nie wyżyję na samych owocach, szczególnie w tak osłabionym stanie...
Wywróciłam oczami i zabrałam się do odkładania wszystkiego na swoje miejsce w obozowisku, kilka minut i po sprawie. Zerknęłam w stronę nieba i skrzywiłam się lekko – słońce pomału zachodzi... muszę przygotować ognisko zanim się ściemni.

Pokuśtykałam do składu 'materiałów opałowych' i przyszykowałam stos ogniskowy, kilka chwil i drewno zaczął pochłaniać trzaskający cicho ogień. Rozłożyłam sobie płaszcz niedaleko niego i zaczęłam sobie przygotowywać jedzenie. W wolnych chwilach, kiedy akurat nie musiałam walczyć z ranami udało mi się z kilku kawałków drewna wystrugać prowizoryczną miskę i łyżkę, więc po kilku minutach i dwóch lekko oparzonych palcach miałam gotowe coś co przypominało ciepły dżem jagodowy, nie wiem ile można jeść to samo, ale nie miałam zamiaru marudzić – zawsze jakieś ciepłe jedzenie. Trzeba patrzyć na to pozytywnie, jeśli będę się dołować to długo nie pożyję.
Zjadłam bardzo szybko i popiłam wodą ze strumyka, po czym umyłam 'zastawę' i schowałam ją na później. Przysiadłam z nogami podciągniętymi pod brodę z powrotem na płaszczu i zapatrzyłam się w ogień...
– Koniecznie muszę zdobyć porządniejsze jedzenie... – mruknęłam zrezygnowana, oparłam głowę na kolanach i otuliłam je rękami. Syknęłam cicho gdy przez ramiona przeszła fala bólu, tak bo dawno nic mnie nie bolało...
– Mam nadzieję, że kiedyś to się zagoi i będę miała fajne blizny do popisywania się... – zaśmiałam się gorzko i zadrżałam lekko gdy przez polanę na której był mój obóz zawiał chłodny i dość gwałtowny wiatr, jednak gdy ciszę panującą od dobrej chwili przeciął głośny grzmot poderwałam się niemal natychmiast na nogi. Oczywiście gdy poczułam ból przechodzący przez nogę przeklęłam się za tą gwałtowną reakcję, jednak sekundę później mi przeszło i skupiłam się na czymś ważniejszym.
– Burza? Teraz? Dlaczego wszystko musi się obracać przeciwko mnie?! – udarłam się w przestrzeń w tym samym momencie gdy zachmurzone niebo przecięła pierwsza błyskawica.

Nie było czasu na zastanawianie się, najszybciej jak mogłam przeniosłam się pod jedną z większych sosen której specjalnie poucinałam najniższe gałęzie tak żebym mogła tam się schować, nie jestem głupia, byłam przygotowana na ewentualność utrzymania ognia w nocy nawet podczas deszczu. Co prawda siedzenie pod drzewem w czasie burzy nie jest najmądrzejsze, ale wygląda na to, że nie mam większego wyboru, może akurat dzisiaj mój pech da sobie siana i nic nie walnie akurat w to drzewo? Zawsze warto jest mieć nadzieję.

Tam też miałam przygotowane palenisko, jednak o wiele mniejsze. Rozpalenie ognia zajęło zaledwie chwilę i gdy z nieba lunęła struga deszczu byłam już pod sosną z trzaskającym ogniem i stosem suchego drewna do podtrzymania go przez całą noc.
Wystawiłam dłonie do ciepłych płomieni i uśmiechnęłam się do siebie delikatnie czując, że moje ramiona lekko się rozluźniają.
Kolejne wyładowanie i grzmot przecięły powietrze... wzdrygnęłam się lekko i przyciągnęłam dłonie z powrotem do siebie tylko po to żeby objąć się nad łokciami. Potarłam ramiona kilkukrotnie i po kontrolnym spojrzeniu w ogień dorzuciłam do płomieni kolejny kawałek drewna, a deszcz dalej padał, grzmoty i błyskawice również nie dawały za wygraną...

– To będzie naprawdę długa noc... – westchnęłam lekko i skuliłam się przyciągając nogi do brody – dlaczego właśnie ja? – jęknęłam i schowałam twarz w dłoniach.

***

Był dość chłodny sierpniowy wieczór, niebo za oknami pałacu było zasnute ciemno granatowymi chmurami, które co jakiś czas się rozjaśniały gdy przecinała je błyskawice. Szyba o którą się opierałam co chwilę drżała od grzmotów, ale ja nie zwracałam na to zbyt dużo swojej uwagi – siedziałam w wykuszu okiennym pałacowej biblioteki ubrana w dżinsy i ciepłą ciemno-zieloną bluzę zaczytana w jedną z moich ulubionych książek. Gdzieś w głębi biblioteki słyszałam Ciela i Willa dyskutujących nad czymś, najprawdopodobniej nad kolejną teorią spiskową, tym to chyba się to nigdy nie znudzi. Wywróciłam oczami i przewróciłam kartkę, w tym samym momencie usłyszałam miarowe stukanie w szybę, które po chwili zmieniło się w istną deszczową symfonię. Niechętnie podniosłam swój dwukolorowy wzrok znad tekstu i spojrzałam za okno... miałam rację, zaczęło lać. Popatrzyłam przez chwilę na spływające po szybie krople, ale szybko mi się znudziło i wróciłam do czytania.
Jednak nie dane mi było zbyt długo spokojnie czytać, po kilku minutach wyczułam w bibliotece znajomą obecność i gdy pewien szaro włosy osobnik był już prawie przy moim wykuszu podniosłam wzrok po raz kolejny z krótkim i niecierpliwym pytaniem o co chodzi.

– Jest już prawie dwudziesta... czas najwyższy wracać do pracy, przyszły nowe dokumenty – mój drogi asystent przyszedł zaciągnąć mnie do roboty. Westchnęłam ciężko i założyłam książkę aksamitną zakładką, by sekundę później wstać i po szybkim przeciągnięciu się ruszyć w stronę wyjścia z biblioteki, machając przy okazji ręką na Cienia, żeby poszedł za mną.
Młodzieniec dogonił mnie jednak szybciej niż się spodziewałam... ale tym bardziej nie spodziewałam się tego, że poczuję jego ciepłe dłonie na ramionach.
Zanim zdążyłam się odwrócić stał już tuż za mną, a jego ręce spoczęły nieco niżej, złapał mnie niezbyt delikatnie za przedramiona jednocześnie opierając brodę na moim ramieniu łaskocząc mnie przy tym swoimi nieokiełznanymi włosami. Spróbowałam wykręcić się z uścisku jego rąk, ale przytrzymał mnie tak żebym nie mogła się swobodnie przemieszczać, zdziwienie niemal od razu zastąpił niepokój gdy jego oddech owionął moje ucho...
– Gdzie ci tak śpieszno moja droga? – wyszeptał tak cicho, że nie byłam pewna czy powiedział to czy pomyślał, jednak coś mnie w tym głosie uderzyło... głos M'a...
– Nie... nie jesteś Cieniem... – wyszeptałam czując jak ogarnia mnie panika i spróbowałam po raz kolejny wyszarpać się z uścisku, ten jednak się wzmocnił... syknęłam z bólu i warknęłam gdy ten się zaśmiał.
– Spostrzegawcza jak zawsze – wymruczał przesuwając nosem po mojej szyi i wypuścił jedną z moich rąk, a ja korzystając z okazji nadepnęłam mu na stopę z całej siły i poczyniłam próbę oswobodzenia się. Jednak nic z tego, szaro włosy szarpnął mną tak, że prawie się przewróciłam.
– Nie umiesz stać spokojnie, co nie? – zacmokał z dezaprobatą młodzieniec przykładając wolną dłoń do punktu na szyi gdzie bił mój puls, teraz przyśpieszony ze strachu, i po sekundzie tą tak dobrze znaną mi swarz rozciągnął uśmiech... demoniczny i podły, tak bardzo nie podobny do żadnego z uśmiechów Cienia... coś zabolało mnie w okolicy serca, dlaczego musiał przybrać akurat jego formę? Jednak nie dane było mi dłużej rozmyślać bowiem przez mój bok przeszła gwałtowna fala bólu, ten drań wbił mi sztylet pod żebra, chciałam krzyknąć, ale zasłonił mi usta dłonią.
– Cii, jesteśmy w bibliotece... – wyszeptał mi teatralnie do ucha i nie miałam już czasu na nic, bowiem po kilku szybkich ruchach krwawiłam nie tylko z boku, ale i z barku, dłoni i uda. A on tylko się śmiał... oczy zaszły mi mgłą od utraty krwi, całe ciało płonęło bólem i czułam jak moja świadomość przepływa mi przez pokrwawione dłonie... w końcu zapadłam się w ciemność przy akompaniamencie drwiącego śmiechu.

***

Obudziłam się z krzykiem i łzami zalewającymi moje pole widzenia, rozejrzałam się nerwowo po swoim otoczeniu i gdy ujrzałam, że jestem znowu przy ognisku pod sosną westchnęłam z ulgą.
Otarłam rękawem oczy i objęłam drżącymi dłońmi ramiona, wszystko mnie bolało... te sny nie są normalne... nic z nich nie pamiętam, ale zawsze budzę się z krzykiem i przerażona. Wzdrygnęłam się lekko i przygryzłam wargę, nie, nie, nie. Muszę się uspokoić. Wzięłam kilka głębokich oddechów i sięgnęłam po kilka kawałków drewna, żeby dorzucić je do ognia, bowiem dogasał...
– Musiałam zasnąć po kilku godzinach gapienia się w płomienie... – wymamrotałam do siebie i wyjęłam z jednej z kieszeni płaszcza przyszykowaną wcześniej pochodnię i odpaliłam ją od ogniska. Wysunęłam się z pod sosny i rozejrzałam się dookoła oświetlając tyle ile się dało.
Skrzywiłam się wymownie gdy spostrzegłam kilka poprzewracanych drzew... już pominę fakt, że wszystko było mokre i mój skład drewna był teraz praktycznie bezużyteczny.
Nie było dobrze, ale jakoś sobie poradzę... ziewnęłam przeciągle i wróciłam pod bezpieczne , rozłożyste gałęzie mojego małego schronu, tu chociaż było ciepło. Wrzuciłam pochodnię do ogniska, a sama oparłam się wygodnie o pień.
– No to teraz czekamy, aż będzie widno – mruknęłam do siebie i wystawiłam ręce do ognia żeby choć trochę się rozgrzać, było zimno jak nie wiem.

***

Po kilku godzinach w końcu wstało słońce i kiedy tylko zrobiło się wystarczająco jasno przysiadłam do zmieniania opatrunków, nie zmieniło się zbyt dużo, jedyną dobrą wiadomością było to, że noga się całkiem ładnie zasklepiła, po obmyciu ją ze starej krwi i owinięciu ciasno materiałem byłam w stanie przejść się lekko kuśtykając bez obawy, że przeszyje mnie nagły ból. Wiedziałam jednak, że dalej muszę się oszczędzać – to że się zaczęło w końcu zasklepiać, dużo nie zmieniało, jeśli ją nadwyrężę to rana może się otworzyć.
Z ramionami było trochę gorzej i koniecznością była całkowita zmiana bandaży... jednak gdy siedziałam i oczyszczałam rany zimną wodą zauważyłam na barku, dłoni i pod żebrami kilka blizn.
Zdziwiłam się na nie, nie pamiętam, żeby wczoraj przy zmienianiu opatrunków tu były...
Myślałam nad tym chwilę, szukając w pamięci czegokolwiek co mogłoby mnie w jakiś sposób naprowadzić na to skąd się tam wzięły, jednak zimny powiew wiatru mi w tym przeszkodził. Zadrżałam lekko i jak najszybciej wróciłam do opatrywania się, po kilku minutach byłam z powrotem ubrana. Było mi na tyle zimno, że otrzepałam swój płaszcz i dopiero gdy się nim porządnie opatuliłam zgarnęłam z ziemi przesuszony nad ogniskiem plecak, nie schowałam go przed deszczem i wcześniej był tak przemoczony, że wycisnęłam z niego co najmniej kilka szklanek wody.

– Dobra... dzisiaj koniecznie muszę znaleźć coś konkretnego do jedzenia... mam siekierę to może uda mi się coś upolować – mamrotałam sama do siebie kuśtykając w stronę klifu, najlepiej orientuję się gdy idę brzegiem... a mapa, no cóż... przepadła przy tym incydencie z wilkami, więc muszę sobie radzić sama dopóki nie przysiądę do zrobienia nowej... ale co tam, już raczej nic gorszego mi się nie przydarzy... chyba.

Pokręciłam głową i kontynuowałam swój mozolny marsz, jakoś to będzie...

sobota, 14 lutego 2015

Coś Walentynkowego~

Witam, witam~ Mówiłam, że mam dla Was niespodziankę i oto ona, cztery miniaturki połączone w jedno, każda dotyczy jakiejś formy miłości, bo jakżeby inaczej ^^
Co prawda nie przepadam za Walentynkami, ale akurat to mi się miło dla Was pisało, mimo iż zarwałam noc ^^
No to ten, zapraszam do czytania, jeszcze coś do Was pogadam na dole~
Enjoy!

//Noc z 13 lutego na 14 lutego

Siedziałam w swoim pokoju na łóżku przyglądając się niecierpliwie fosforyzującemu zegarkowi stojącemu na szafce nocnej, Sebastian zawsze trzyma się swojego grafiku – kładzie się spać o północy, a wstaje równo ze wschodem słońca. Jeśli się postaram to wyrobię się przed świtem, mam nadzieję tylko, że przypadkiem nie zawalę wszystkiego podczas podkładania tych nieszczęsnych czekoladek do jego sypialni. Uśmiechnęłam się lekko do siebie i pogładziłam delikatnie siedzącego na moich kolanach czarnego jak noc kota. Ten zaś mruknął z aprobatą i wyciągnął się wygodniej przymrużając swe krwiste ślepka.
– Wiesz... dzisiaj czeka nas ważne zadanie – szepnęłam cicho na co Kuro przechylił łebek na bok przyglądając mi się z ciekawością – Będziemy robić prezent dla Sebastiana – dodałam po chwili drapiąc go lekko za uchem. Ten na to miauknął i pacnął mnie łapką w kolano, jakby chciał powiedzieć, że da z siebie wszystko.
Nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam na to cichym śmiechem, ten kot nigdy nie przestanie mnie zadziwiać... tak wiele rozumie.
Po chwili udało mi się opanować i skierowałam wzrok z powrotem na zegarek.
Piętnaście minut po północy... chyba czas ruszać...” – pomyślałam, po czym delikatnie przełożyłam Kuro z kolan na pościel i szybkim, acz cichym krokiem ruszyłam w stronę biurka, na którym spoczywały potrzebne rzeczy. Zgarnęłam zeszyt z przepisami na czekoladowe słodycze oraz małą srebrną latarkę i skierowałam się w stronę wyjścia z pokoju, kątem oka zauważyłam, że mój pupil zeskoczył w tym czasie z łóżka i bezszelestnie ruszył tuż za mną.

***

Droga do kuchni nie zajęła im dużo czasu, trudna też nie była, bo jak można zgubić się we własnym domu, nad którego planami siedziało się przez dobre parę lat?
Czarnowłosa była tak podekscytowana postawionym sobie wyzwaniem, że w czasie gdy kręciła się po kuchni, wpierw wyciągając składniki, szykując je, krojąc i siekając czekoladę na małe kawałeczki, topiąc ją i przygotowywując nadzienie, nucąc pod nosem wesołe melodie i co chwilę zaglądając do notesu, nie zauważyła, że ktoś dla kogo stara się tak bardzo przygląda jej się cały czas z lekkim uśmiechem na ustach.

//14 luty, prawie 6 nad ranem

Z cichym westchnieniem opuściłem pomieszczenie sąsiadujące z salą treningową, które służyło mnie i mojej roztrzepanej siostrzyczce za szatnię i wycierając energicznie białym, puchatym ręcznikiem moje długie, czarne włosy wciąż ociekające wodą po prysznicu, skierowałem się w stronę sali tronowej.
Mój spokojny chód jednak został w jednym z korytarzy dość gwałtownie przerwany, bowiem prawie wpadłem na złotooką w objęciach Sebastiana i w trakcie... dość ciekawej sytuacji...
I w tym momencie zdałem sobie sprawę, że mimo pozorów jestem naprawdę spokojną osobą, bo zaskakując tym wyczynem również siebie samego udało mi się bez interwencji ulotnić za najbliższą kolumnę. Oparłem się o nią, szybko prze kalkulowałem sytuację i postanowiłem odstawić na dzień dzisiejszy ''instynkt starszego brata'', co znaczyło, że daję im wolną rękę, niech się sobą nacieszą bez mojego wpierdzielania się.
I nie zaszczycając całującej się pary kolejnym spojrzeniem ruszyłem z powrotem w pierwotnym kierunku.
– Mam nadzieję, że dzieci z tego nie będzie... – pozwoliłem sobie na sarknięcie pod nosem, gdy oddaliłem się wystarczająco daleko.

***

Reszta drogi do sali tronowej nie zawierała podobnych niespodzianek dla naszego Księcia Ciemności, który mamrocząc pod nosem posłał kilkoro ze swoich kocich wojowników aby, po pierwsze miały oko na jego siostrę, a po drugie przyniosły mu coś do poczytania.
Po dotarciu na miejsce włosy miał już suche i zapięte w luźnego kucyka, a na niskim stoliku blisko tronu leżał pokaźny stos zwojów i pewne tajemnicze pudełko.
Czarnowłosy nie omieszkał sprawdzić cóż to było, a gdy jego wzrok padł na doczepioną do niego karteczkę, kąciki jego ust zadrgały, a on sam sekundę później wybuchł głośnym śmiechem.
– Dobra młoda, wygrałaś... – zdołał wydusić gdy w końcu uspokoił się na tyle by móc ze spokojem zasiąść do czytania.
Pudełko z czekoladkami zaadresowane było bowiem do „Najlepszego brata na świecie – Co prawda straszna maruda, mruk i czarny charakter, ale to nie umniejsza jego zasług~”.

//14 luty, całkiem blisko południa
Siedziałam aktualnie przy swoim zawalonym po brzegi papierami różnej maści biurku i próbowałam opanować panujący na nim chaos.
– Te wszystkie listy i dokumenty chyba mnie kiedyś wykończą, ale cóż taki już mój los... – mamrotałam pod nosem zgarniając wszystko co było wypełnione, tudzież przeczytane do stojącego na podłodze przy biurku samo-segregujące pudełko, mojej skromnej produkcji.
Kiedy w końcu udało mi się skończyć odpisywać na ostatni list i strząsnąć ostatni dokument do pudła, mój wzrok przesunął się niechętnie „na przyglądającą mi się” stertę kolorowych teczek, piętrzącą się na skraju hebanowego biurka, które to było moim stałym miejscem prac najróżniejszych.
Westchnęłam ciężko, zsunęłam okulary z nosa i odchyliwszy się na czarnym, skórzanym fotelu, w którym to od rana siedziałam, wróciłam myślami do posiadłości we Francji i spokojnych trzech tygodniach tam spędzonych...
Moje wspominki jednak zostały dość szybko przerwane poprzez dźwięk pukania w drzwi gabinetu i już miałam ochotę krzyknąć, że nikogo nie ma w domu, a chęci do jakiejkolwiek pracy wyjechały na wczasy, gdy zwęszyłam lekką woń czarnej, świeżo zaparzonej herbaty pomieszanej z perfumami Cienia i stwierdziłam sama w sobie, że może jednak go wpuszczę.
Dla niepoznaki oczywiście wsunęłam z powrotem na nos okulary i zawołałam władczym tonem „Wejść!”.
Szara postrzępiona czupryna i błyszczące srebrne oczy mojego asystenta były dokładnie tym co spodziewałam się dostrzec, młodzieniec był jak zwykle pod krawatem, ale moją uwagę najbardziej przyciągnęła trzymana przez niego taca z herbatą, miską z czekoladkami i drugą z pistacjami.
Uśmiechnęłam się do niego lekko i machnęłam lekko ręką na krzesło stojące naprzeciwko mnie, żeby sobie usiadł.
Przez chwilę panowała cisza, którą złamał szaro włosy pytając jak tam idzie praca.
– Beznadziejnie, zresztą jak zawsze... popatrz ty na mnie, co coś skończę zaraz okazuje się, że do zrobienia jest drugie tyle... – mruknęłam w odpowiedzi sięgając po swój kubek z czarno-czerwonymi esami-floresami.
– I dlatego postanowiłem przybyć Ci dziś z odsieczą – odparł mój towarzysz z nie spotykanym błyskiem w oku, jedną dłonią podając mi miskę z moimi ulubionymi pistacjami, drugą zaś zabierając tą stertę teczek.
– Mówiłam Ci kiedyś jak bardzo Cię uwielbiam? – spytałam wyskubując pierwszą pistację z łupinki.
– Jeszcze Ci się nie zdarzyło – odbił piłeczkę cienisty uśmiechając się zadziornie znad swojego kubka.
– No to mówię, niech stracę – wystawiłam mu język i sięgnęłam po kolejną pistację.

***

Trochę czasu minęło nam na rozmowie, skakaliśmy po tematach bezwiednie wyjadając stworzone przez Cheysy czekoladki i wyłupując kolejne pistacje... jakimś cudem zeszliśmy na temat miłości.

***

– Powiedz... jak się trzymasz? – zapytał w pewnym momencie szaro włosy z tym takim poważnym, a równocześnie zmartwionym wyrazem twarzy.
– Całkiem nieźle... mam wino w szafce... i cały czas powstrzymuję się przed urządzeniem temu osobnikowi piekła – odmruknęłam chowając nos w kubku herbaty, chyba siódmym z kolei.
– Wiesz, że nie o to pytam – żachnął się chłopak sięgnął po kolejną pistację.
– A ty wiesz, że nie lubię o tym gadać... – odparłam pocierając lekko nasadę nosa, okulary już dawno leżały gdzieś z boku – Po prostu nie mam szczęścia w miłości i nic tego nie zmieni... – dodałam po chwili uśmiechając się słabo.
Przez kilka minut panowała cisza... której przez długi czas żadne z nas nie miało ochoty przerywać, nie przeszkadzała nam cisza, zazwyczaj gdy zapadała, była spokojna i pełna zrozumienia zamiast być niezręczna.
– A jak u Ciebie? – złamałam ciszę gdy uznałam, że wypada coś powiedzieć.
– Nigdy o tym nie myślałem... – przyznał szczerze srebrnooki patrząc mi prosto w oczy, jakby to była najzwyczajniejsza sprawa na świecie.
– A czemu? Przecież wiesz, że nikt by Ci nie bronił... – odparłam zdziwiona, ale również zaciekawiona.
– Bo musiałbym zrezygnować z pracy u Twojego boku, jestem przecież tutaj tylko i wyłącznie dlatego, bo istnieję by Ci pomagać, być Twoim asystentem, który przynosi Ci rzeczy do zrobienia, przynosi kawę i zgarnia rękopisy porozwalane po całym pałacu, oraz być przyjacielem, z którym możesz porozmawiać o wszystkim. Temu – takiej odpowiedzi się nie spodziewałam, ale sprawiła ona, że w tej wypalonej dziurze gdzie kiedyś było moje serce, zrobiło się znowu ciepło.
– I tu mnie zmiotłeś – rzekłam gdy w końcu byłam w stanie cokolwiek powiedzieć.
– Od tego tu przecież jestem – wyszczerzył się w odpowiedzi ten mój cienisty przyjaciel.

// 14 luty, wieczór
Leżałam na szkarłatnej pościeli w otoczeniu kilku książek, walających się wszędzie nie dokończonych szkiców i przyborów do rysowania, skubiąc mleczną czekoladę i przeglądając na lapku różne stronki.
Byłam zmartwiona – wysłałam Shadowa z listem z samego rana (czyt. o 9, no co, jak na mnie to i tak wcześnie) i do tej pory nie wrócił z odpowiedzią.
„Mam nadzieję, że Laviemu nic się nie stało...” – pomyślałam, po czym zamknęłam klapkę komputera i ułożyłam się na plecach, wyciągając się przy tym niczym kot. Oczywiście jakiś ołówek musiał zacząć mi się w plecy wbijać, ale szybko pozbyłam się problemu, a winowajca wylądował po drugiej stronie sypialni, roztrzaskany na ścianie niczym jeden ze Świętej Pamięci budzików Autorki. Wygrzebałam ramkę ze zdjęciem na którego widok nie mogłam się nie uśmiechnąć i przytuliwszy ją do piersi zagłębiłam się w stanie połowicznego snu, w sensie leżę i udaję, że nie ma nikogo w domu.

***

Całkiem niedługo później, za tą druga stroną szyby, gdzie lało niemiłosiernie, pojawił się czarny kruk z listem i paczką przytroczoną do nóżki, notabene przemoczony do suchej nitki i parszywie zmęczony fruwaniem po wymiarach jak jakiś gołąb pocztowy. Tak, to Shadow powrócił z wojaży i walcząc z lejącymi się z nieba strugami deszczu próbuje zapukać w framugę, żeby jego pani łaskawie wpuściła go do środka.
Zastukał jeden raz, a jedyną odpowiedzią ze strony czarnowłosej było stłumione przez deszcz i szybę fuknięcie, że „nikogo nie ma w domu”, bo oczywiście dziewczyna była święcie przekonana, że ktoś puka do drzwi.
Shadow spróbował jeszcze dwukrotnie, ale gdy nie przyniosło to żadnego efektu, postanowił przejść do rękoczynów... znaczy się skrzydłoczynów.
Zamachał zawzięcie swoimi czarnymi jak noc skrzydłami i odfrunął na odpowiednią odległość, po czym bez większych zastrzeżeń rozpędził się i lotem koszącym zapikował prosto w szybę.
Niestety szyby w pałacu są na tyle trwałe, że zamiast roztrzaskać okno na wylot, to na druga stronę przedostał się jedynie dziób naszego ptasiego bohatera dnia dzisiejszego.
Raven tym razem zwróciła na to uwagę i gdy tylko odłożyła trzymaną przez siebie ramkę na szafkę, była już przy oknie by wpuścić swojego skrzydlatego przyjaciela do środka.

***

Kiedy odpięłam Shadowowi paczkę i sięgnęłam po list nie mogłam powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu ulgi. Westchnęłam cicho na widok znajomego pisma na tyle koperty i bez dłuższego myślenia nad tym przełamałam pieczęć i rozłożyłam list.

Droga Raven~
Z góry przepraszam za te opóźnienia, ale gdy Shadow mnie dopadł byłem akurat w na misji w Wenecji razem z Yuu, wiesz, tak jak zawsze ganiamy za Akumami i tak dalej, Zakon nigdy nie daje nam chwili wytchnienia. Od kilku dni jestem cały czas w trasie, tylko przeskakujemy z pociągu do pociągu. Nawet nie wiesz jak się ucieszyłem na Twój list, strasznie tęskniłem, możesz być pewna, że jak tylko uda mi się wyrwać to zawitam w pałacu. Przysięgam :D
Przy okazji dziękuję za prezent, ten wisiorek jest piękny, będę nosił go dniem i nocą, a skoro jesteśmy przy prezentach to skoro są Walentynki to i ja mam dla Ciebie prezent, co prawda przez to ciągłe bieganie nie miałem zbyt wiele czasu na wybór, ale jestem przekonany, że Ci się spodoba~
Mam nadzieję, że Shadow mnie za niego nie zadziobie jak przyleci następnym razem ^^”
A tak w ogóle to Cię kocham. I pamiętaj o tym ^^

Twój Lavi”


Pociągnęłam cicho nosem po raz któryś z kolei, jednocześnie czułam ciepło w sercu, ale również i niesamowitą pustkę... otrząsnęłam się jednak szybko z negatywów i po złożeniu listu i odłożeniu go w bezpieczne miejsce dobrałam się w końcu do paczki. Pod papierem znajdowało się eleganckie pudełko, a wewnątrz zapierająca dech w piersiach maska wenecka, która łączyła motyw kota z motywem kruka. Uśmiechnęłam się delikatnie i z lekki m westchnieniem przytuliłam ją do siebie, sama myśl, że wybrał ją z myślą o mnie była niesamowita. Chwilę później powiesiłam ją na jednym z wolnych haczyków, miałam powiesić tam jeden z ostatnich obrazów, ale zmieniłam zdanie.
Skierowałam kroki w stronę szafki i po raz kolejny wzięłam ramkę ze zdjęciem w dłonie i uśmiechnęłam się na widok zielonookiego i czerwonowłosego młodzieńca z opaską na jednym oku, obejmującego w pasie dziewczynę o czarnych długich włosach i krwistych oczach, obydwoje uśmiechali się szeroko do obiektywu pokazując wolnymi dłońmi podwójne 'V', podwójne zwycięstwo.
Odłożyłam delikatnie ramkę na miejsce i ruszyłam w stronę Shadowa, żeby wynagrodzić mu dzisiejsze nie dogodności – nakarmić, wyczyścić, wysuszyć i wypieścić~

środa, 31 grudnia 2014

Special Świąteczny 2014

Ha, wyrobiłam się. Opowiadanie lekkie, bez szczególnej fabuły. Takie małe coś żebyście lepiej poznali Autorkę i Cienia. Wplotłam przy okazji rzeczy które ostatnimi czasy kupiły moje serce, może je odnajdziecie. Enjoy!



Dzisiejszy poranek w Krainie-Nie-Tutaj był nad zwyczajny. Nie miało to jednak związku z tym, że pałac był dosłownie zakopany w zaspach śnieżnych, zima jakby w rekompensacie za zeszłe Święta postanowiła wziąć się wcześniej do roboty, ani tym, że przy bezchmurnej pogodzie temperatura zeszła na poziom niższy niż jest to znośne dla istot żywych. Ten poranek był niezwykły głównie dlatego, że był 22 grudnia, 10 rano, a w zlodowaciałym pałacu panowała niczym niezmącona cisza. Było to spowodowane faktem na tyle niecodziennym, co niespodziewanym – mianowicie tym, że pałac był praktycznie pusty, co w okolicach Świąt było teoretycznie niemożliwe. Jednak był to fakt, któremu nie można zaprzeczyć. W pałacu w tejże chwili, rezydowały jednie dwie osoby, które będą naszymi głównymi bohaterami, jak zawsze dwukolorowa i otoczona przez słowa Autorka oraz jej niezawodny, srebrnowłosy asystent Cień.
Reszta zaś już kilka dni temu zabrała się z pałacu – Cheysy wraz z bratem, przyjaciółką i Sebastianem wyjechała, aby przed Świętami odwiedzić swoją starą świątynię, w której się z Chasem uczyła i dorastała, a później pojechać do Japonii, a żeby zostać tam aż do Nowego Roku.
Shinigami mają w tym okresie na tyle dużo roboty, że pewnego dnia całkiem niedawno, zostali na noc i już nie wrócili, podesłali tylko kartkę, że kiedyś jeszcze powrócą, ale nie wiedzą do końca kiedy. Ciel zaś uznał, że skoro praktycznie nikt nie zostaje w pałacu to on też nie będzie w nim siedział i zabrawszy swoje klamoty wyjechał do Anglii, aby odwiedzić swoją starą posiadłość.
W taki otóż sposób doszło do obecnej sytuacji – te Święta będą ciekawe, nie ma co...

***

Autorka nie spała już od ponad kwadransu, leżała jednak zagrzebana niemal po uszy w śnieżno białej pościeli i bynajmniej nie sprawiała wrażenia jakby w najbliższym czasie chciała gdziekolwiek ruszać. Patrzyła spod lekko przymkniętych powiek na elektroniczny zegarek stojący na szafce nocnej, który wskazywał, że aktualnie jest godzina 10:22. Dziewczyna westchnęła cierpiętniczo i po przetarciu swoich lekko zaczerwienionych dwukolorowych oczu, podciągnęła się powoli do pozycji siedzącej. Ziewnęła potężnie przeciągając się jednocześnie, po czym sięgnęła po leżące przed zegarkiem okulary o podłużnych, owalnych szkłach w eleganckich srebrno-czarnych oprawkach i po krótkiej chwili wahania nasunęła je sobie na nos, nie była do nich jeszcze przyzwyczajona, ale wzrok pogorszył jej się na tyle, że nie miała innego wyboru niż noszenie ich, lepsze to niż częściowa ślepota. Mruknęła coś nie do końca zrozumiałego pod nosem i po ponownym przeciągnięciu się, wyjęła z szuflady wbudowanej w bok łóżka średniej grubości książkę obłożoną czarnym aksamitem. Usiadła sobie wygodniej i otuliwszy się dokładniej śnieżną kołdrą z lekkim uśmiechem na ustach otworzyła książkę na ostatnio czytanej stronie.

Jednak nie było jej dane zbyt długo cieszyć się spokojną lekturą, bowiem ledwo 10 minut później jej wyczulony słuch uchwycił ciche pukanie do drzwi jej sypialni.
Westchnęła z lekkim poirytowaniem i po zaznaczeniu miejsca, w którym skończyła, zmaterializowaną naprędce ciemno zieloną zakładką oraz poprawieniu spadających jej z nosa okularów zawołała „Proszę”.
Drzwi uchyliły się lekko i wślizgnął się przez nie znajomy srebrnowłosy młodzieniec ubrany w ciemnoszare piżamowe spodnie i czarny podkoszulek. Autorka zamrugała zdziwiona widząc swojego asystenta dobrowolnie pokazującego jej się w takim stanie, ale po chwili gdy tylko dotarł do jej łóżka i usiadł na jego skraju, parsknęła przytłumionym śmiechem.
Cień speszył się lekko i skupiwszy wzrok na swoich kolanach nie powiedział nic.
– Chciałeś coś, nie? – zagadnęła swobodnie dwukolorowa, szturchając delikatnie srebrnowłosego w ramię. Przyglądała się mu uważnie, starając się powstrzymać falę wesołości. Niecodzienny był fakt, że jej asystent przydreptał do niej w samej piżamie... niecodzienny i jak widać, również wyjątkowo zabawny.
– Ja... Er... W sumie to chciałem o coś zapytać – odparł chłopak niepewnym głosem i lekko się wyprostował kierując jednocześnie wzrok na swoją twórczynię.
Autorka skwitowała to uniesieniem jednej brwi i lekkim ruchem ręki zachęcającym go do dalszego mówienia.
– Jak będą wyglądały nasze tegoroczne Święta? Jasne dla mnie jest to, że raczej nie będą one podobne do zeszło rocznych, zważając na okoliczności... – urwał na chwilę widząc lekkie iskierki złości w dwukolorowych oczach dziewczyny, która skrzywiła się wymownie na jego słowa – ale jestem ciekawy czy nie masz czegoś w planach. Jakby nie patrzeć zostały dwa dni do Wigilii, a my nic w związku z tym nie zrobiliśmy... – dokończył cicho splatając swoje dłonie na podołku.
Na kilka minut zapadła niezręczna cisza, w trakcie której oboje z zamyślonym wyrazem na twarzach wpatrywali się w przestrzeń przed sobą, ona w nie określony punkt na ścianie, a on w swoje dłonie.
Ciszę przerwała Autorka, która w pewnym momencie swoich rozmyślań prychnęła gniewnie, zwracając jednocześnie na siebie uwagę srebrnowłosego. Dziewczyna jednym szarpnięciem odgarnęła białą kołdrę i zeskoczywszy z łóżka, skierowała się szybkim krokiem w stronę wejścia do łazienki, mamrocząc coś złowróżbnie pod nosem. Cień przyglądał się temu w lekkim osłupieniu, zdecydowanie rzadko miał okazję widzieć dwukolorową tak na coś wściekłą... ostatni raz zdarzył jej się chyba kilka miesięcy temu. Chciał coś w związku z tym zrobić, ale zanim zdążył jakkolwiek zareagować Autorka zniknęła za drzwiami łazienki zostawiając go samego.

***

Zatrzasnęłam za sobą drzwi łazienki i krótkim machnięciem ręki zablokowałam je w taki sposób, żeby nikt oprócz mnie nie mógł ich otworzyć. Podeszłam do porcelanowej umywalki i nie zaszczycając nawet jednym rzutem oka wiszącego nad nią ozdobnego lustra, pochyliłam się nad nią opierając dłonie po obu jej stronach.
''Że też zawsze muszę sobie wszystko przypominać wtedy kiedy nie trzeba?'' – pomyślałam zaciskając oczy najmocniej jak umiałam – ''W sumie powinnam to zwalić na Cienia, ale on nie zrobił tego specjalnie, jest na to zbyt kochany... nigdy specjalnie nie sprawił mi żadnej przykrości... Ech, zdenerwowałam się, a wszystko przez jedną osobę, o której istnieniu chcę zapomnieć...” – prychnęłam ponownie i podniosłam lekko głowę.
– A kij mu w oko... – mruknęłam pod nosem i zajęłam się wyciszaniem swoich kłębiących się wciąż myśli. Oddzieliłam niechciane emocje od reszty i „zepchnęłam” je za mentalną barierę. Wzięłam kilka uspokajających oddechów i skupiłam swoją uwagę na czymś o wiele ważniejszym, na pytaniu pewnego srebrnowłosego, który pewnie teraz siedzi w sypialni i się biedny obwinia.
W sumie to było dość logiczne i na miejscu, za dwa dni Wigilia, a w pałacu zostaliśmy tylko we dwoje. Raczej nie mam ochoty tutaj zostawać – skoro wszyscy wyjechali to czemu ja miałabym siedzieć na miejscu? Tylko jeszcze pozostaje pytanie gdzie... gdybym chciała to mogłabym przeskoczyć do jednego ze znanych mi uniwersów, bo dawno żadnego nie odwiedzałam...
Nie, to nie jest zbyt dobry pomysł – takie podróże zabierają niebotyczne ilości energii, a gdybym miała jeszcze kogoś zabrać ze sobą to najprawdopodobniej skończyłabym nieprzytomna i nie byłabym w stanie wstać przez dwa dni, więc ta koncepcja odpada...” – pomyślałam przeciągając się i wyciągając z szafek przybory do mycia.
Nagle jakbym doznała olśnienia – „Praktycznie każdy z pałacowiczów wybrał się do miejsca związanego w jakiś sposób z jego przeszłością... w sumie to nawet sama jakiś czas temu zastanawiałam się czy moja stara posiadłość we Francji jeszcze stoi... Hm, to jest jakiś plan – i jak wszystko pójdzie po mojej myśli to baza wypadowa w środku Europy zawsze się przyda, a jeśli kiedyś będę chciała się przeprowadzić to będę miała gdzie... Tak, to naprawdę dobry pomysł” – odwróciłam się na pięcie i z uśmiechem spojrzałam w lustro. Uśmiech szybko zszedł z moich ust gdy dokładniej się sobie przyjrzałam.
Nie wyglądałam jakoś rewelacyjnie, wierzcie mi.
Dziewczyna w lustrze miała bladą cerę, jej oczy były mocno podkrążone, a zza okularów połyskiwała czerwona i granatowa tęczówka. Uśmiechała się krzywo przyglądając się swoim, teraz już o wiele dłuższym, bo sięgającym połowy pleców, dwukolorowym, niemiłosiernie rozczochranym włosom.
– Hm. Szczerze to mogło być gorzej... – mruknęłam do siebie jedną dłonią przeczesując skłębione kosmyki, a druga ściągając z nosa te nieszczęsne okulary. Odłożyłam je na półeczkę pod lustrem i odwróciłam się w stronę wanny, zrzuciłam z siebie biały piżamowy podkoszulek i luźne spodnie w biało-czarną kratkę do kompletu po czym wskoczyłam pod prysznic.
Umyłam się dość szybko, włosy co prawda zajęły trochę więcej czasu niż zawsze, ale mimo to 20 minut później wyszłam z łazienki owinięta szmaragdowym, puchatym ręcznikiem i z włosami zawiniętymi w drugi tylko mniejszy.
Uśmiechnęłam się zadziornie widząc minę mojego asystenta, który przechadzał się wzdłuż sypialni i machnęłam ręką w stronę drzwi od łazienki mówiąc mu przy okazji, że teraz jego kolej i, że jak się ogarnie to dokończymy naszą rozmowę w gabinecie.
Srebrnowłosy szybko opanował wyraz swojej twarzy i bez słowa, cały czas patrząc w dół, skierował się we wskazane miejsce. Jak tylko zniknął za drzwiami parsknęłam lekkim śmiechem i podreptałam w stronę wbudowanej w jedną ze ścian sypialni garderobę. Rozsunęłam drzwi i po krótkiej chwili szukania po omacku włącznika zapaliłam światło.
Na licznych wieszakach wisiały przygotowane najróżniejsze komplety ubrań, te napisane przeze mnie jak i również te przygotowane przez Cheysy, na półkach w równych kostkach leżało ich niemal drugie tyle, a niskie szafki zawierały więcej par butów niż kiedykolwiek bym potrzebowała.
Westchnęłam lekko i zasunęłam za sobą drzwi – „Coś czuję, że mi to trochu zajmie...” – pomyślałam przesuwając dłonią po miękkim materiale jednej z sukienek.
To jest jednak sprawa, która łączy wszystkie kobiety na świecie – wiecznie nie możemy zdecydować się w co się ubrać, a im więcej mamy ubrań tym gorzej... ale nieprawdziwym jest stwierdzanie przez wiele z nich, że nie mają się w co ubrać. O nie. One mają w co się ubrać, tylko nie wiedzą w co. Wiem z autopsji. Ale ja mam o tyle łatwo, że jak mam plan w głowie co bym chciała założyć to wystarczy kawałek papieru i strój wisi na jednym z wieszaków.” – pomyślałam uśmiechając się do siebie lekko i wyłamując palce u rąk.
– Do pracy rodacy – mruknęłam i wzięłam się do roboty.
Przez kilkanaście minut przegrzebywałam swoje 'zbiory' i w końcu wybrałam sobie jeden z swego czasu napisanych kompletów.
Składał się z czarnej koszuli ze srebrnymi guzikami, żakietu z rękawem na trzy/czwarte w kolorze głębokiej, ciemniej, ale ciepłej zieleni, czarnych zwężanych ku dołowi spodni i białej, aksamitnej apaszki przeszywanej srebrnymi nićmi. Do tego czarne skórzane, sznurowane buty na małym obcasie sięgające do połowy łydek. Przebrałam się dość szybko i po krótkiej chwili mocowania się ze sznurowadłami podeszłam do lustra zajmującego całe drzwi do jednej z szaf. Przyjrzałam się swojemu odbiciu i skonsternowana westchnęłam.
– Czasami to jestem idiotką – mruknęłam pod nosem i zmaterializowałam w ręce swoje okulary – jak mogę chcieć przejrzeć się w lustrze skoro nic w nim bym bez nich konkretnego zobaczyła – dodałam po chwili wsuwając je na nos.
Spojrzałam w gładką taflę i mamrocząc gniewnie pod nosem zmaterializowałam tym razem szczotkę do włosów i zaatakowałam nią moje jeszcze lekko wilgotne włosy. Przywołałam do siebie kilka prostych słów i w czasie czesania przy okazji dosuszyłam je już całkowicie.
Kilka minut układałam włosy w różny sposób i w końcu zdecydowałam się zostawić je rozpuszczone, bo w sumie czemu nie.
– Hm. No... nie jest źle, ale lepiej też bywało – szepnęłam ponownie przyglądając się swojemu odbiciu. Zniknęłam szczotkę z powrotem do niebytu i w zamian przywołałam z leżącej nieopodal szkatułki z ciemnego drewna rzeźbionej w najróżniejsze gatunki kwiatów, swoje zwyczajowe dodatki: srebrny sygnet z wygrawerowanym krukiem o srebrzystych piórach i szmaragdowych oczach, nie była to zwykła ozdoba, kruk trzepotał co jakiś czas skrzydłami, czyścił pióra lub przyglądał się temu co go otaczało, czasami również wydawał z siebie skrzeczące odgłosy, szczególnie wtedy gdy próbowała go dotknąć osoba do tego nie powołana, nasunęłam go na serdeczny palec prawej dłoni przy akompaniamencie aprobującego skrzeku, a równie srebrny zegarek z czarną tarczą, białymi wskazówkami i symbolami na cyferblacie zapięłam na lewym nadgarstku. Jeszcze tylko poprawiłam spadające mi z nosa okulary i byłam gotowa.
– No, wszystko na miejscu – rzuciłam lekkim tonem i po rzuceniu swojemu odbiciu ostatniego spojrzenia oraz zgarnięciu złożonych w kostkę ręczników ruszyłam swobodnym krokiem do wyjścia z garderoby.
A żeby było śmieszniej to gdy tylko zasunęłam za sobą drzwi z łazienki wychynął srebrnowłosy. W samym ręczniku owiniętym dookoła bioder z rozczochranymi włosami z których wciąż kapała woda spływając po jego lekko umięśnionej klatce piersiowej oraz brzuchu i delikatnym rumieńcu od długiego siedzenia w zaparowanej łazience.
Zagwizdałam na ten widok z szelmowskim uśmiechem na ustach i miotnęłam w jego stronę już suchy zielony ręcznik, którym wycierałam wcześniej swoje włosy, wołając przy okazji, żeby wytarł porządnie głowę, bo dostanie kataru. Ręcznik wylądował dokładnie na jego srebrnej czuprynie, a ja wciąż uśmiechając się szeroko wyszłam z sypialni i skierowałam się w stronę gabinetu nucąc coś wesołego pod nosem.

***

Po niedługim czasie Cień również zdążył się wysuszyć oraz ubrać i już w pełni gotowy opuścił Autorską sypialnię, aby zgodnie z poleceniem swojej twórczyni udać się powoli w stronę jej gabinetu.
Szedł dostojnym krokiem poprawiając co chwilę zauważone mankamenty swoje stroju, nie cierpiał kiedy coś było niedokładnie zrobione, głównie dlatego tak długo nie mógł przywyknąć do swoich wiecznie rozczochranych szarych włosów. Do tej pory go irytowały, ale wiedział doskonale, że nigdy nie da sobie z nimi rady.
Był ubrany w przygotowany jeszcze wczorajszego wieczora strój, który był niemal kalką stroju Autorki, a właściwie jego męskim odpowiednikiem. Śnieżno biała koszula, którą zdobił ciemno zielony krawat i dopasowana czarna marynarka ze srebrnymi guzikami. Do tego zwężane ku dołowi, czarne, materiałowe spodnie i eleganckie, skórzane, czarne buty do szpica. Z pod lewego rękawa marynarki wystawał identyczny jak u Autorki zegarek, a na serdecznym palcu prawej ręki połyskiwał znajomy, srebrny sygnet.
Jego srebrne włosy ku jego rozpaczy sterczały niemiłosiernie na wszystkie strony, a na ustach błąkał się lekki uśmiech. Wzrok miał zamyślony, przez co raz niemal wpadł na jedną ze ścian.
Po drodze do gabinetu zahaczył o małą kuchnię w którą skrzydło było wyposażone i przygotował w czarnym i srebrnym kubku po kawie dla siebie i dziewczyny, a po chwili namysłu do tacy na której miał zamiar je zabrać dostawił miseczkę z pistacjami i mały talerzyk z biszkoptami z cukrem pudrem. Uśmiechnąwszy się do siebie zabrał przygotowaną tacę i uważając na każdy swój krok wrócił na swoją wcześniejsza trasę. Nie minęły dwie minuty jak stał już przed hebanowymi drzwiami i pukał w nie delikatnie.

***

W trakcie ich krótkiej rozmowy w gabinecie przy kawie i słodyczach zostały ustalone najważniejsze na dzień dzisiejszy sprawy. Postanowili, że wyjadą do starej posiadłości Autorki w środkowej części Francji i jeśli będzie jeszcze na miejscu to przywrócą jej dawną świetność i zostaną tam do Nowego Roku. Nie siedzieli nad tym zbyt długo, po ledwo pół godzinie wszystko było ustalone, a kubki i talerzyki opróżnione. Każde z nich skierowało się do swojej sypialni i zajęło się pakowaniem najważniejszych rzeczy. Godzinę później bagaże stały przy samochodzie w garażu, gdy Autorka przy pomocy Cienia zabezpieczała swoje skrzydło, a później sam pałac. Nie zajęło im to zbyt dużo czasu i po kilkunastu minutach walizki zostały zmniejszone i schowane do bagażnika, a oni sami opatuleni w płaszcze, w szalikach i rękawiczkach zapięci w pasy w samochodzie. Cień zdeklarował się, że będzie prowadził, a Autorka nie mając zbyt wielkiego wyboru przystała na tą propozycję i w końcu wyruszyli zostawiając pałac i przylegające do niego ogrody daleko w tyle.
Przez pewien czas jechali przez Krainę-Nie-Tutaj, a gdy dotarli do jej granic Autorka przeniosła ich na najbliższą drogę.

***

– Hm, ostatnio jak wyjeżdżałam z pałacu to wylądowałam w Moskwie... czyżbym tym razem zrobiła coś nie tak? – usłyszałem lekko przytłumione marudzenie dwukolorowej i westchnąwszy lekko zerknąłem na siedzenie obok. Dziewczyna siedziała lekko zgarbiona opierając głowę na jednej dłoni, jej oczy połyskiwały irytacją, a ona sama wpatrywała się uparcie w szybę.
Westchnąłem po raz kolejny, cała ona.
– Nie wiem, Autorko – mruknąłem pod nosem odwracając się z powrotem tak, żeby mieć przed oczami drogę. Wciąż staliśmy na poboczu, wokół rosły drzewa, a miejscami leżały sterty śniegu i przygniłych liści. Położyłem dłonie na kierownicy i mimowolnie zacząłem stukać w nią delikatnie palcami – ale to bynajmniej mi na Moskwę nie wygląda... – dodałem po chwili i przekręcając lekko kluczyk odpaliłem z powrotem samochód, po czym bez większego namysły uruchomiłem GPS.
No miałem rację, to nie Moskwa, nawet nie Rosja, jakimś cudem wylądowaliśmy na granicy Polsko-Ukraińskiej, całkiem niedaleko Lwowa...” – pomyślałem i rzuciwszy okiem na wciąż naburmuszoną dziewczynę uśmiechnąłem się lekko.
– Nie ma czym się przejmować, w sumie to dzięki tej drobnej pomyłce mamy do przejechania krótszą i o wiele prostszą trasę – rzuciłem lekkim tonem i zauważyłem kątem oka, że dwukolorowa również się uśmiechnęła i zmieniła pozycję na bardziej rozluźnioną. Usłyszałem cichy, ale nie niesłyszalny szept, że jestem kochany, a gdy poprosiłem zadziornie, żeby powtórzyła ta zarumieniła się lekko i warknęła tym razem już dość głośno, że mam już jechać. Skwitowałem to śmiechem, ale zgodnie z poleceniem zerknąłem na wskazywaną przez GPS'a trasę i wrzuciwszy bieg wjechałem na drogę i w końcu ruszyliśmy.
Starałem się skupić na drodze, a Autorka z tego co widzę kątem oka zaczęła majstrować przy składziku z którego wyjęła kilka płyt i po krótkiej chwili przeglądania ich odezwała się.
– Co mam włączyć? Czy kierowca ma jakieś specjalne życzenia? – zapytała nie odwracając wzroku od spisu piosenek na tyle jednego z opakowań.
Uśmiechnąłem się do siebie lekko i zmieniając bieg, odparłem, żeby włączyła to na co ma ochotę, bo i tak mamy podobne gusta to pewnie i mnie się spodoba. Dziewczyna wzruszyła na to ramionami i kilka minut później zdecydowała się na jedną z płyt. Przez kolejne kilkanaście sekund było słychać jedynie ciszę, którą zastąpiła po chwili znajoma mi już cicha melodia.
– Powiedz mi, skąd wiedziałem, że to puścisz? – zapytałem nie odwracając wzroku z ulicy. Nie odpowiedziała. Nie musiała, bo się odpowiedzi nie spodziewałem. Od dobrych kilku tygodni miała fioła na punkcie tej płyty, zdarzało się, że słuchała jej w kółko przez parę godzin kręcąc się po swoim skrzydle i pracując w gabinecie.
The Noisy Freaks – Straight Life. Kto by pomyślał, że Autorka, miłośniczka rock'a, zapała miłością do muzyki elektronicznej. Oczywiście nic mi do tego, ale był to niemały zaskok. Szczególnie, gdy sam przesłuchałem płytę – piosenki były bez słów, ciągnęły do tańca i były przeplatanką elektroniki i klasycznych instrumentów. No i można przy nich robić wszystko, są świetnym tłem do każdej pracy i czynności. Sam lubię tego słuchać, więc na taką kilku godzinną jazdę będzie w sam raz.” – pomyślałem wciskając odrobinę mocniej pedał gazu. Po raz kolejny zerknąłem w jej stronę, dziewczyna ułożyła się wygodnie na fotelu i wyjęła z swojej podręcznej torby średniej grubości książkę obłożoną czarnym aksamitem, otworzyła na zaznaczonej stronie i zagłębiła się w lekturze.
Wsłuchałem się w graną melodię, która łączyła się z cichym szelestem papieru i pomrukami silnika i z uśmiechem cisnącym się na usta poświęciłem całą swoją uwagę prowadzeniu pojazdu.

***

Przez pierwsze kilka godzin podróży było spokojnie, Cień skupił się całkowicie na drodze, a Autorka na czytanym przez nią tekście, oboje słuchając kolejnych piosenek.
Co jakiś czas odezwali się do siebie, ale tylko w typowych sprawach, np. Cień do Autorki, żeby podała mu jego butelkę z sokiem aloesowym.
Co prawda jazda po Polskich drogach do najłatwiejszych nie należała, nie tylko ze względu na fakt, że sporo ludzi wyjeżdżało tak jak oni na Święta, ale również przez wzgląd na stan dróg. Przebrnęli jednak przez to bez większych uszczerbków na nerwach i w okolicach 18, gdy za szybami dawno było już ciemno, przejechali granicę Niemiec. Można rzec, że w tamtej chwili oboje westchnęli z ulgą, Polskie drogi to koszmar każdego kierowcy.
Jednak jechali już trochę i niecałą godzinę później Autorka zarządziła postój w Dreznie.
W trakcie tego godzinnego postoju wybrali się do jednej z lepszych restauracji na późny obiad, zrobili drobne zakupy i resztę czasu poświęcili na spacer po pobliskim parku, w trakcie którego rozmawiali o różnych rzeczach, mniej i bardziej ważnych. Zwyczajne, luźne gadanie o niczym.
Trochę po 20 wrócili do samochodu i ruszyli w dalszą trasę. Zmienili płytę na coś mocniejszego, a mianowicie na płytę jednej z rockowych kapel i dalej rozmawiali.
W okolicach 22 obojgu kleiły się już ślepia, więc wyjęli przygotowane na tą okoliczność „powstrzymywacze senności”, jak to je dwukolorowa określiła i nie martwiąc się już tym, że mogliby przysnąć i przypadkiem spowodować wypadek, wciąż przedzierali się przez kolejne pomału usypiające miasta.

***

Ziewnęłam potężnie i niechętnie uchyliłam swoje dwukolorowe oczy... chwilę zajęło mi dochodzenie do siebie i przez chwilę zdezorientowana rozglądałam się dookoła, było dość ciemno i nie miałam na nosie okularów, ale po niecałej minucie przypomniałam sobie gdzie jestem. Srebrnowłosego nie było na fotelu kierowcy, a silnik był wyłączony. Fosforyzujący elektroniczny zegarek przyczepiony niedaleko schowka pokazywał, że jest 5 nad ranem.
Westchnęłam lekko i ziewnąwszy ponownie podniosłam się do pozycji siedzącej, coś się ze mnie zsunęło i wtedy też uświadomiłam sobie, że Cień musiał mnie przykryć kocem, tak samo jak musiał zabrać mi książkę z ręki, okulary z nosa i lekko opuścić fotel, żeby nie bolały mnie plecy od spania na siedząco. Wypięłam się z pasów i przeciągnęłam się na tyle na ile pozwala mi przestrzeń wewnątrz samochodu po czym przetarłam dłonią lekko zaparowaną szybę i wyjrzałam na zewnątrz.
Staliśmy na stacji benzynowej, ale tylko tyle mogę wywnioskować bez okularów. Zaczęłam ich szukać, po kilku minutach znalazłam je w futerale w składziku i nasunęłam je na nos po czym otworzyłam drzwiczki i wyskoczyłam na zewnątrz. Śnieg zaskrzypiał mi pod nogami,a lodowate powietrze uderzyło uderzyło mnie w twarz i momentalnie zaczęłam się trząść i szczękać zębami, było zimno w cholerę.
– Może wrócę do samochodu? – mruknęłam do siebie – tam jest chociaż ciepło... – dodałam po chwili, ale nie wsiadłam z powrotem do srebrnego auta tylko zatrzasnęłam uchylone drzwi i zaciskając zęby i pocierając intensywnie ramiona zaczęłam iść w stronę sklepu przylegającego do stacji uważając przy okazji, żeby nie wpaść pod koła. Na stacjach zawsze coś jeździ, nieważne która jest godzina. Rozglądałam się dookoła i po napisie na jednej z podświetlanych reklam, które pokazywały towary objęte Świąteczną promocją, stwierdziłam, że cały czas jesteśmy w Niemczech.
Skrzywiłam się lekko na kolejny zimny podmuch i ostatnie kilka kroków do wejścia pokonałam podbiegając. Uchyliłam ciężkie drzwi i uśmiechnęłam się do siebie odczuwając ciepło płynące z klimatyzacji, powiedziałam ciche „Guten morgen” do biednego, blondwłosego kasjera, który wyglądał jakby zaraz miał się przewrócić ze zmęczenia, ale wciąż starał się uśmiechać i być miłym dla klientów.
Cóż nikt nie kazał mu brać nocnej zmiany...” – pomyślałam powstrzymując kolejne ziewnięcie i rozglądając się po sklepie za znajomą srebrną czupryną. Podreptałam wzdłuż jednej z półek i znalazłam go kucającego przed jedną z niższych półek, akurat z energetykami, obok niego stał mały koszyk zakupowy, jeden z tych co były przy wejściu. Uśmiechnęłam się lekko do siebie gdy zobaczyłam w wspomnianym koszyku dwie paczki z pistacjami, trochę słodyczy i litrową butelkę soku z aloesu. Stanęłam tuż za nim i poklepałam go w ramię, a ten zerwał się jak poparzony i wylądował na tyłku na zimnej podłodze.
To tylko ja – mruknęłam wyciągając do niego rękę, żeby pomóc mu wstać – a tyś się zerwał jakby, co najmniej Slender cię od tyłu zaaa-aszedł – dodałam tłumiąc ziewnięcie, gdy młodzieniec stał już na nogach. Ten na to uśmiechnął się lekko i odparł, że nie musiałam wychodzić z samochodu i że czasem potrafię być równie przerażająca co on, szczególnie jak się zakradam.
Skwitowałam to kolejnym ziewnięciem i zapytałam czego tam tak nisko szukał.
Wypatrzyłem tam jeden z twoich ulubionych energetyków, ale nie mogłem go wyjąć na stojąco – odparł pocierając dłonią tył swojej szyi. Zmierzyłam go z góry na dół, czasami irytował mnie fakt, że przewyższa mnie o głowę, ale przecież mieć za dużo wzrostu też nie jest dobrze. Lekki uśmiech wpłynął na moje usta i bez większego problemu dorwałam dwie puszki mojego ulubionego energetyka o smaku mojito.
Tobie też wziąć? – spytałam się podnosząc koszyk z podłogi i wkładając do niego napoje.
Nie, nie trzeba... już mam – wskazał podbródkiem sok z aloesu – no i wcześniej piłem kawę, więc nie jestem senny – dodał widząc moje sceptyczne podniesienie jednej brwi.
Dobra, jak chcesz – odparłam zrezygnowana i ponownie ziewnęłam – to teraz do kasy, chciałabym jeszcze dzisiaj dojechać na miejsce – machnęłam ręką we wspomnianym kierunku i sama ruszyłam przed siebie. Przy kasie przeszłam płynnie na niemiecki rozpoczynając neutralną rozmowę o urokach nocnych zmian po czym zapłaciłam i z Cieniem u boku wyszłam ze sklepu, aby jak najszybciej dotrzeć z powrotem do samochodu.
Zadrżałam gdy znowu poczułam jak bardzo zimno jest na zewnątrz i przyśpieszyłam kroku znowu zaczynając pocierać ramiona. Słyszałam kroki srebrnowłosego obok, ale nie spodziewałam się, że podejdzie bliżej i owinie dookoła mojej szyi swój gruby, szary szalik po czym z zadziornym uśmiechem złapie mnie za zmarzniętą dłoń i poprowadzi w stronę samochodu.
Wciąż zaskoczona wsiadłam do ciepłego wnętrza gdy otworzył przede mną drzwiczki i opadłam na miękki fotel zamykając za sobą drzwi. Kilka sekund później srebrnowłosy też usiadł na swoim siedzeniu po czym zapiął pasy i zaraz po odpaleniu silnika uruchomił ogrzewanie.
Mimochodem również zapięłam pasy i wyciągnęłam dłonie w stronę ciepłego powietrza, a gdy zrobiło mi się cieplej to spojrzałam w jego stronę. Srebrne oczy połyskiwały lekko, a on sam uśmiechnął się szerzej gdy uchwycił mój wzrok i zapytał się czy lepiej.
Zdecydowanie... – mruknęłam skupiając wzrok na swoich dłoniach – tam na zewnątrz jest chyba z -20 stopni... – dodałam po chwili wyglądając szybko na zewnątrz. Wciąż było ciemno.
To się cieszę – usłyszałam jego głos i kątem oka zauważyłam, że z powrotem przechodzi w swój prywatny tryb kierowcy. Uśmiechnęłam się na to i oparłam się wygodnie na swoim fotelu po czym włączyłam z powrotem radio. Sięgnęłam też do swojej torby, żeby wyjąć sobie jakiś notes, miałam ochotę coś popisać.
A już myślałem, że pójdziesz znowu spać... – mruknął chwilę później gdy byliśmy już na drodze.
Chciałbyś – odparłam skrobiąc spokojnie po czystej kartce swoim srebrnym długopisem opierając notes na kolanach tak jakbym pisała normalnie na biurku – wyspałam się już – dodałam po chwili usprawiedliwiając się jakby. Wiedziałam, że się martwi, bo ostatnimi czasy cierpię na bezsenność. Może i byłam jeszcze lekko zmęczona, ale to nie powód żeby znowu iść spać.
Tym razem już nic nie powiedział, przyjrzał mi się tylko dokładniej jakby szukał czegokolwiek, co wskazywało by na to, że kłamię. Chyba nie znalazł, bo westchnął ciężko i swój zerknął na GPS'a, a chwilę później skupił swoje srebrne spojrzenie z powrotem na drodze.
Sama również westchnęłam i po chwili namysłu napisałam kolejne zdanie w notesie, poczułam lekki dreszcz w palcach i kolejne słowa jakby pisały się już same.

***

Droga bynajmniej się naszym bohaterom nie dłużyła, kolejny postój urządzili około południa niedaleko granicy Niemiecko-Francuskiej, w Stuttgartcie. Dość sporym mieście znanym głównie z tego, że produkuje się w nim Mercedesy. Spędzili ten czas w centrum, ponownie zjedli obiad w jednej z fajniejszych restauracji, a resztę czasu spędzili rozglądając się po świątecznie wystrojonych witrynach, kupili wtedy kilka drobiazgów, a także część składników do Wigilijnych dań, które znalazły miejsce w świeżo nabytej lodówce turystycznej na którą Autorka nałożyła kilka prostych słów zapewniając karpiowi i reszcie jedzenia ochronę przed jakimkolwiek uszczerbkiem, szczególnie przed psuciem. Po czym kupili też trochę ozdób na przyszłą choinkę, strasznie spodobały im się ręcznie malowane srebrno-czarne i srebrno-zielone bombki, oraz kryształowa gwiazdka przypominająca śnieżkę, która jak byli przekonani będzie się świetnie prezentować na szczycie choinki. Przez te zakupy ich postój trochę się przedłużył, ale w końcu w okolicach 14 dotarli z powrotem do samochodu i po zmniejszeniu, zabezpieczeniu i schowaniu do bagażnika owoców ich łażenia po sklepach, zajęli swoje miejsca i ruszyli dalej.
Półtorej godziny później dotarli na granicę i po wylegitymowaniu się zostali przepuszczeni dalej, Autorka nie mogła ukryć uśmiechu cisnącego jej się co chwilę na usta gdy wyglądała przez okno i spostrzegała znajome jej miejsca. Wiedziała, że do dotarcia na miejsce dzieli ich dobre parę godzin, ale nie zmieniało to faktu, że była w dobrym nastroju.

***

Uśmiechnąłem się lekko do siebie widząc kątem oka szczerzącą się do okna dwukolorową, odkąd wjechaliśmy na terytorium Francji nie może usiedzieć na miejscu... a pomyśleć, że to ja tu jestem młodszy. Westchnąłem lekko i bębniąc palcami w kierownicę zmierzyłem wzrokiem czerwone światło, które powstrzymywało mnie przed dalszą jazdą.
Teraz akurat kierowaliśmy się w stronę miasta Lyon, Autorka stwierdziła, że nie pamięta innego miasta w pobliżu i że z tamtąd będziemy przy pomocy jednej z kiedyś z edytowanej przez nią mapy spróbujemy dojechać na miejsce.
Wyglądała jakby naprawdę miała nadzieję, że jej stara posiadłość jeszcze stoi. Nie omieszkała również w trakcie ostatnich godzin opisać mi jak ona wygląda przy okazji dorzucając kilka anegdotek z czasów kiedy tam mieszkała, najpierw jako człowiek, a potem po zdobyciu licencji. Można rzec, że dawno się tak nie rozgadała, a przynajmniej dawno się tak nie rozgadała przy mnie...” – pomyślałem i zaśmiałem się w sobie, po czym zauważyłem, że jest już zielone i lekkim ruchem dłoni wrzuciłem bieg i wcisnąłem gaz.
Zerknąłem po raz kolejny na dziewczynę na siedzeniu obok, tym razem jej dwukolorowe spojrzenie było skupione na tej średniej grubości książce na jej kolanach.
Ostatnio cały czas ją czyta i bynajmniej nie zbliża się do końca. Prawdopodobnie to jeden z jej projektów, choć wydaje mi się, że nie jest to związane z żadnym stopniu z tymi pisarskimi. Dwukolorowa ostatnimi czasy mniej pisze, a uzyskany w ten sposób czas przeznacza na eksperymentowanie z tym co może zrobić ze słowami. Będę się musiał później zapytać o tą książkę... teraz nie będę jej zawracać głowy...” – pomyślałem odwracając głowę z powrotem w stronę ulicy, nie chcemy żadnych wypadków. Westchnąłem lekko i jedną ręką odgarnąłem do góry wpadające mi do oczu włosy, naprawdę potrafią być czasem irytujące. Nie dosyć, że sterczą na wszystkie strony to jeszcze wszędzie włażą.
– Daleko jeszcze do Lyon? – usłyszałem krótkie pytanie, wypowiedziane przez dwukolorową dziwnie zamyślonym tonem. Zerknąłem na nią jednym okiem, nawet nie podniosła wzroku znad tekstu. Uniosłem na ten widok kącik ust i po zerknięciu na GPS'a odparłem, że według naszego wszech wiedzącego towarzysza będziemy jechać do Lyon jeszcze półtorej godziny.
– A która jest? – zapytała identycznym tonem. Naprawdę musiała się wciągnąć.
– Trochę po 18... – odparłem po krótkim spojrzeniu na lewy nadgarstek.
– Myślisz, że jak dojedziemy do posiadłości koło 22 to wyrobimy się ze sprzątaniem, dekorowaniem i gotowaniem przed pierwsza gwiazdką jutro? – spytała tym razem podnosząc wzrok znad tekstu i kierując go w moją stronę.
– Myślę, że tak... – odparłem spoglądając w jej dwukolorowe oczy połyskujące lekkim zmartwieniem – Przecież nie takie rzeczy się robiło, nieprawdaż? – dodałem po chwili poklepując ją delikatnie po ramieniu starając się mieć drogę na oku cały czas.
Zauważyłem, że lekko ją to uspokoiło, bo zmartwienie uleciało z jej twarzy niemal natychmiast i d zamiast niego pojawiły się iskierki radości. Uśmiechnęła się pod nosem i stwierdziła, że mam rację.
Chwilę później zmieniła płytę, włączając jakieś zabłąkane w samochodzie kolędy po japońsku i cicho nucąc pod nosem sięgnęła ponownie po swoją książkę. Ja zaś po raz milionowy w ostatnim czasie przerzuciłem wzrok na jezdnię. Plecy mnie zaczynały boleć od tak długiego prowadzenia, to chyba jedyny mankament podróżowania samochodem. Zmieniłem bieg i lekko pogłośniłem lecącą akurat Cichą Noc, zawsze lubiłem tą piosenkę, w każdym języku brzmi dobrze, aż dziwne, że w oryginale była napisana po niemiecku. Pokręciłem głowa i spojrzałem na ekran GPS'a, żeby się upewnić w którą stronę mam skręcić i po uruchomieniu kierunkowskazu skręciłem w lewo.
Teraz dotarcie do Lyon miało zająć już jedynie godzinę z groszami, ale czemu by odrobinę nie przyśpieszyć, ruch jest mały więc jak ździebko mocniej nacisnę gaz to nikomu nie stanie się krzywda. I tak też zrobiłem, i tak jak myślałem nic złego się w związku z tym nie stało. Wieloletnie wożenie tej dwukolorowej marudy w różne miejsca sprawiły, że jestem całkiem dobrym kierowcą.” – pomyślałem i uśmiechnąłem się do siebie.
– A także niezwykle skromnym kierowcą – dodałem po chwili takim szeptem, że byłem pewien, że nawet dwukolorowa obok mnie nie usłyszała.
Wywróciłem oczami na swoją własną dziecinność i skupiłem po raz kolejny swój wzrok na drodze przede mną.

***

Kilkanaście minut przed dwudziestą samochód prowadzony tyle czasu przez pewną rękę Cienia dotarł do celu, do najstarszego miasta Francji, pięknego Lyonu. Przezornie postanowili nie wjeżdżać do centrum tylko zatrzymać się na obrzeżach miasta. Tam też wyciągnęli starą ręcznie szkicowaną mapę, na której była szmaragdowym atramentem naniesiona droga jaką mieli podjąć aby dotrzeć do posiadłości. Chwilę spierali się nad nią, ale zimno panujące wokół zmusiło ich do szybkiego zaprzestania kłótni i po zapakowaniu się do samochodu dojścia do porozumienia.
Tym razem oboje grali równie ważną rolę przy prowadzeniu, Autorka czytała mapę i wskazywała w którą stronę srebrnowłosy ma skręcać, a Cień prowadził stosując się do tych poleceń, jednocześnie na bieżąco notował sobie mentalnie tą trasę, żeby już nigdy nie miał problemów z dojazdem.
W taki to sposób przez półtorej godziny jechali, pokonując coraz to gorsze warunki drogowe, bowiem po pół godziny od wyjazdu z Lyon zaczął sypać śnieg, a fakt, że od dłuższego czasu było ciemno w niczym nie pomagał.
Ale mimo tych najróżniejszych czynników nasi bohaterowie dotarli do celu swej wędrówki: Carter Manor.

Była to dość spora posiadłość usytuowana na niewielkim wzgórzu otoczona mocno zaniedbanym ogrodem i na oko dwumetrowym, zdobionym, metalowym ogrodzeniem.
Posiadłość była zbudowana w większości z cegły i drewna, pomalowana na śnieżną biel, która nie zabrudziła się mimo wieloletniego porzucenia tego miejsca. Stojąc przy bramie wjazdowej można było dostrzec liczne balkony i spory taras wychodzący z wschodniego skrzydła, a także puste, zaciemnione okna, które sprawiały, że to miejsce wyglądało na posępne, a nawet odrobinę mroczne mimo swojej białej powierzchowności. Dodatkowo cały dach i wszystko wkoło było zakryte dość grubą warstwą śniegu, który połyskiwał delikatnie odbijając od siebie nikły blask księżyca i nielicznych gwiazd przebijających się miejscami przez chmury, co nadawało całej okolicy delikatnego srebrnego połysku.

Nasza dwójka gdy tylko dojechała do bramy, wyskoczyła z samochodu i po krótkim siłowaniu się z bramą w końcu wjechali na teren posiadłości. Dziewczyna nie posiadała się ze szczęścia widząc swój stary dom, szczególnie, że nie tylko był na miejscu, a dodatkowo wydawał się być w o wiele lepszym stanie niż spodziewała się go zastać. Chłopak zaś uśmiechał się tylko pod nosem widząc swoją twórczynię i cóż, przyjaciółkę w takim, a nie innym stanie. Wodził za nią swym srebrnym wzrokiem, gdy po wprowadzeniu samochodu do garażu skakała z miejsca w miejsce dotykając niemal wszystko co znalazło się w zasięgu jej drobnych, bladych dłoni z uśmiechem na ustach, bynajmniej nie złośliwym, i radosnym błyskiem w jej granatowych i szkarłatnych oczach. Nigdy jej takiej nie widział, ale dzięki temu był pewny, że dwukolorowa jest szczęśliwa.

***

Westchnąłem lekko i uśmiechnąłem się szerzej gdy zobaczyłem, że dziewczyna po obejrzeniu każdego kąta garażu skupiła się w końcu na stojącej tuż obok naszego samochodu czarnej, eleganckiej i niemiłosiernie zakurzonej dorożce. Podeszła do niej i pogładziła ją delikatnie, po czym szepnęła kilka słów, które zaszumiały wokół niej i sprawiły, że kurz i brud który się tyle lat na niej gromadził, zniknął w mgnieniu oka. Dziewczyna wyczyściła również swoją dłoń i po chwili namysłu postanowiła najwyraźniej zajrzeć do środka, bo zaczęła wdrapywać się na dość wysoko obsadzone, małe pomocnicze schodki.
Podszedłem bliżej na wszelki wypadek gdyby miała spaść czy coś w tym stylu, nie raz już zdarzało jej się zrobić sobie krzywdę w najgłupszy możliwy sposób, a złamana ręka czy noga nie są zbyt przyjemnymi upominkami pod choinkę. Na szczęście moje zmartwienia nie stały się rzeczywistością i dziewczyna bezpiecznie weszła do dorożki, posprzątała ją w środku w taki sam sposób i wyszła na zewnątrz.
Chwilę jeszcze stała przed nią, a później bez mrugnięcia okiem zmniejszyła ją do rozmiarów buta i z szerokim uśmiechem schowała ją do swojej torby na ramię. Lekko mnie to zdziwiło, a ona widząc pytający wyraz mojej twarzy odparła z niesłabnącym uśmiechem, że skoro się już nie przyda jako środek transportu to chociaż będzie miała jakąś ładną pamiątkę do postawienia na półce.
Uśmiechnąłem się lekko na jej logikę i wzruszając ramionami zaproponowałem jej, żebyśmy się zebrali i poszli sprawdzić jak ma się reszta posiadłości.
Skinęła na to głową i mruknęła, że nasze rzeczy zabierzemy później, bo przynajmniej godzinę zajmie nam spacer po posiadłości i oczyszczenie sypialni, żebyśmy mieli gdzie spać.
Tym razem to ja skinąłem i po zaoferowaniu jej ramienia, które notabene z uśmiechem przyjęła, skierowałem się w stronę wyjścia z garażu, a po opuszczeniu go do głównego wejścia.
Rozmawialiśmy cicho idąc najpierw kamienną ścieżką, a potem wspinając się po schodkach.
Jednak gdy przekroczyliśmy próg posiadłości stało się coś czego żadne z nas się nie spodziewało.

***

Kiedy trzymając mojego srebrnowłosego asystenta pod rękę, miałam zamiar przekroczyć próg, nie miałam zielonego pojęcia co to spowoduje.
Jak tylko dotknęłam ciemnej podłogi czubkiem stopy, poczułam, że słowa które zawsze spokojnie i leniwie kłębiły się wokół mnie, gwałtownie zawrzały. Sam dom zareagował podobnie, zewsząd było słychać szum słów, wszystkich tych, które w czasie mojego mieszkania tutaj wypowiedziałam.
Nagle równie szybko wszystko ucichło, by po krótkiej chwili, w której zdążyłam jedynie posłać zdziwione spojrzenie w stronę mojego towarzysza, wszystko wokół zaczęło się zmieniać.
Cały kurz pokrywający podłogę, ściany i sprzęty w obrębie mojego wzroku, zaczął znikać. Podłoga powróciła do dawnego blasku, podobnie jak otulające ściany boazerie. Tak jakby dom wyczuł, że wróciła jego pani. Jednak, okazało się, że to nie wszystko... zamiast jedynie doprowadzić się do dawnego stanu, zaczął się również zmieniać. Ściany, dywany, meble i wszystko inne zaczęło zmieniać styl i kolorystykę, obrazy zmieniały swoje ramy na inne, a na płótnach zaczęły pojawiać się znajome twarze i krajobrazy.
Byłam w stanie jedynie stać i przyglądać, jak na moich oczach dom przekształcał się i jakby, dostosowywał do zmian które zaszły we mnie przez czas, w którym mnie tu nie było.
Cień również stał jak słup soli nie dowierzającym wzrokiem obserwując następujące jedna po drugiej zmiany. Nie wiem ile tak staliśmy i się temu przyglądaliśmy, ale moja intuicja podpowiada mi, że cały proces któremu dom się poddał trwał około 15 -20 minut.
Kiedy ostatni szczegół znalazł się na swoim miejscu, a wszystkie żyrandole rozświetliły panujący w pomieszczeniach półmrok, moje słowa powróciły do mnie i jak gdyby nigdy nic znów zaczęły spokojnie wokół mnie krążyć.
Próbowałam się odezwać, ale głos uwiązł mi w gardle i z moich ust wydostał się jedynie szmer.
Przygryzłam delikatnie wargę i po ponownym rozejrzeniu się po zmienionym otoczeniu zerknęłam na Cienia. Jego wzrok wciąż był w jakimś stopniu nie dowierzający, ale tuż obok tej emocji pojawiła się również tląca się coraz mocniej ciekawość. Przyglądałam mu się krótką chwilę, po czym uśmiechnęłam się lekko gdy odwzajemnił moje spojrzenie.
– Powiedz mi, czy to się działo naprawdę czy tylko oczy mnie mylą po ponad dwudziestu godzinach jazdy samochodem? – Cień przerwał tą niemal dzwoniącą w uszach ciszę, lekko drżącym głosem.
Uśmiechnęłam się odrobinę szerzej i odparłam cicho, że miałam się zapytać go o to samo i po spojrzeniu na siebie nawzajem, i ja i srebrnowłosy zaczęliśmy się śmiać.
Nasz śmiech rozniósł się w każdą stronę odbijając się od ścian, a my gdy tylko skończyliśmy, rozpoczęliśmy zaplanowany wcześniej spacer.

***

Ich spacer zajął nieco więcej czasu niż się spodziewali, ale nie przeszkadzało im to jakoś zbytnio, odwiedzali kolejne pomieszczenia dyskutując wesoło na różne tematy. Autorka praktycznie o każdym pokoju miała coś do powiedzenia, mimo że zmieniły one swój wygląd to ich aura pozostała taka sama jak była kiedyś. Co jakiś czas przystawali też przy interesujących obrazach, większość z nich przedstawiało po prostu krajobrazy, ale zdarzały się takie które były portretami lub też scenkami ze znajomych im wydarzeń. W jednym z korytarzy natknęli się na portret Cheysy z Sebastianem i ich pupilem, gdzie indziej na Raven na tle ogrodu bawiącą się z Shadowem, jeszcze w innym miejscu na Chase'a przeglądającego stare zwoje w sali tronowej w otoczeniu swoich kocich wojowników. Natknęli się nawet na portret ich samych, przedstawiał on Autorkę w odświętnym stroju siedzącą na bogato zdobionym skórzanym czarnym fotelu z nogą założoną na nogę i lekkim uśmiechem na ustach, tuż za fotelem stał Cień w eleganckim garniturze opierając się jedna ręką o skórzane oparcie, w tle było widać było jedynie ciemno zieloną tkaninę przetykaną miejscami srebrnymi nitkami.
Ale obrazy, które najbardziej ich zdziwiły przedstawiały dla Cienia osoby znaną jedynie z opowieści, a dla Autorki osoby które przez pewien okres były obiektem jej najróżniejszych rozmyślań. Jeden przedstawiał szyderczo uśmiechniętego ciemnowłosego mężczyznę, w ciemno brązowym garniturze z czerwonym kwiatem w butonierce, w jednej dłoni trzymał zapalone cygaro, w drugiej zaś kartę tarota – The Devil. Drugi zaś przedstawiał uśmiechniętego smutno również ciemnowłosego młodzieńca, którego srebrno-niebieskie oczy były zamglone w zamyśleniu, miał na sobie białą koszulę, czerwoną kamizelkę i czarne spodnie, w jednej ręce trzymał otwartą książkę, w drugiej zaś znajdowała się karta tarota, inna jednak – The Hanged Man.
Przy nich spędzili najwięcej czasu, Autorka przyglądając się im ze smutkiem przeplatanym ze złością, Cień zaś z nie zmierzoną ciekawością.
Po kilkunastu minutach wyrwali się w końcu ze swoich rozmyślań i ruszyli dalej, jakby nie patrzeć było już dość późno i przydało by się w końcu skończyć zwiedzanie i położyć się spać. Jutrzejszego dnia mimo wszystko mieli wiele rzeczy do zrobienia, sprzątanie może i wypadło im z grafiku, ale wciąż trzeba było ozdobić choć częściowo ten dom, ubrać choinkę i ugotować jedzenie na Wigilię.

Jeszcze przez pół godziny spacerowali po posiadłości, a później wybrali sobie gdzie będą spać i skierowali się w stronę wyjścia, aby zabrać swoje rzeczy z samochodu.

***

Dreptałam w stronę swojej sypialni, w jednej dłoni trzymałam swoje jeszcze zmniejszone bagaże, a w drugiej ściskałam rączkę od swojej torby podręcznej którą miałam cały czas w samochodzie.
Cień zdeklarował się, że zaniesie ozdoby do salonu, a jedzenie do kuchni więc jedyne co mam teraz do zrobienia to wzięcie prysznica i położenie się do spania. Rano będziemy mieli dużo roboty, ale to dopiero jutro... „Zerknęłam na zegarek który wciąż był na moim nadgarstku i uśmiechnęłam się do siebie krzywo „W sumie to już dzisiaj, nawet nie pomyślałam wcześniej, że to łażenie po posiadłości zajmie nam tyle czasu...” – pomyślałam i westchnęłam ciężko przyśpieszając odrobinę kroku. Po kilku minutach byłam już przy drzwiach swojej starej sypialni, położyłam niepewnie dłoń na metalowej klamce i po chwili wahania otworzyłam je szeroko i zrobiłam krok do przodu.
Z moich ust wydobyło się ciche zdziwione sapnięcie i lekko nie dowierzającym wzrokiem zmierzyłam całe wnętrze pokoju.
„Wygląda praktycznie tak samo jak moja sypialnia w pałacu... no, a przynajmniej układem i wyglądem mebli, bo kolorystyka widzę została lekko zmieniona...” – pomyślałam podchodząc do łóżka i kładąc na nim swoje rzeczy.
Pokój dalej miał wyjście na taras, miał ciemną podłogę i ściany obłożone boazerią, ale praktycznie całą biel przejęła teraz ciepła, ciemna zieleń przetykana srebrem. Ogólnie dużo pomieszczeń była w różnych odcieniach zieleni. Nie żeby mi to przeszkadzało ostatnimi czasy polubiłam ten kolor i dobrze się w jego otoczeniu czuję.
Uśmiechnęłam się do siebie i usiadłam na zielonej pościeli by chwilę później opaść na nią całkowicie, wzięłam w łapki jedną z poduszek i położyłam ją sobie na głowie.
– O i teraz to mogę już iść spać... – mruknęłam wyciągając się porządnie – przez tą podróż prawie zapomniałam jak ogromne, i jak wygodne mam łóżko – zaśmiałam się do siebie i niechętnie podniosłam się z powrotem do pozycji siedzącej.
Zdjęłam z siebie swój zimowy płaszczyk i rozplątałam swój i Cienia szalik, po czym rzuciłam je na najbliższy fotel i zaczęłam zwiększać swoje bagaże i wyciągać z nich potrzebne mi w tym momencie rzeczy. Nie zabrało mi to wiele czasu, a gdy walizki były z powrotem zmniejszone i schowane w jednej z kieszonek w mojej torbie, wzięłam w łapki piżamę i płyn pod prysznic i skierowałam się w stronę łazienki.
Dwadzieścia minut później byłam już zagrzebana w szmaragdowej pościeli i usypiałam powoli wsłuchana w szmer padającego za oknem śniegu.

***

W podobnym czasie również Cień zrobił to co miał do zrobienia i po zwiedzeniu swojej nie-do-końca-nowej sypialni oraz wzięciu szybkiego prysznica, położył się na swoim łóżku i po przykryciu się grubą, srebrna kołdrą również uleciał do krainy Morfeusza.

***

Dla obojga ranek nadszedł o wiele zbyt szybko, ale bynajmniej nie mieli zamiaru marudzić, ogarnęli się i ziewając z grubsza co kilka minut wybrali się do salonu gdzie mieli się dogadać kto się czym zajmie. Chwilę nad tym się spierali, ale szybko doszli do porozumienia. Autorka wzięła na siebie gotowanie, a Cień zgodził się, na dekorowanie salonu i przylegającej do niego jadalni. Uznali zgodnie, że skoro i tak są tutaj sami to nie ma potrzeby dekorowania całej reszty.

Po tej krótkiej naradzie, każdy zabrał się za swoją część roboty bez większego marudzenia.

***

Autorka gdy tylko wyjęła książkę kucharską i zawiązała sięgający jej do kolan, ciemno zielony, a jakże, fartuszek zaczęła formować z otaczających ją słów składniki, których nie miała i po zakasaniu rękawów wzięła się do pracy.
Po kilku godzinach była niesamowicie zmęczona, ale jednocześnie zadowolona. Przyglądała się z lekkim uśmiechem bulgoczącemu delikatnie barszczowi, dwóm tuzinom uszek z grzybowym farszem czekających na ugotowanie i dzwonkom z karpia w złocistej panierce, które dopiekały się w piekarniku.
Cień również tu był, przyszedł godzinę temu i wziął na siebie lepienie pierogów z kapustą i grzybami. Dziewczyna uśmiechnęła się szerzej widząc jego skupioną minę, srebrnowłosy zawsze starał się robić wszystko jak najlepiej, nawet pierogi potrafił lepić z miną pokerzysty przy pracy.
Ten odwzajemnił spojrzenie i również się uśmiechnął, dolepił ostatniego pieroga i po otrzepaniu się z mąki, mruknął do niej, że skoro skończyli gotować to może przejdzie się do salonu, żeby zobaczyć owoce jego pracy.
Dwukolorowa przystała na to z uśmiechem i zostawiwszy swój fartuszek na blacie, skręciła przezornie ogień pod barszczem i ruszyła za srebrnowłosym, który zdążył już zniknąć za drzwiami.
Dogoniła go podbiegając i chwyciła lekko za ramię, uśmiechnęli się do siebie i resztę trasy pokonali rozmawiając wesoło trzymając się pod rękę.

***

Zagwizdałam z podziwem gdy tylko weszłam do ozdobionego przez Cienia salonu. Kominek był rozpalony i trzaskał wesoło w akompaniamencie do rozbrzmiewających cicho kolęd, a ramy obrazów były ozdobione przeplatanymi srebrno-zielonymi łańcuchami. Na stoliku do kawy był ustawiony stroik ze świeczkami w kształcie małych kul ozdobionych tak jakby oplecionymi wokół nich kolcami róż, oprócz tego były podoczepiane do niego małe srebrne gwiazdki. Gdzieniegdzie zaś porozkładane były mniejsze stroiki zawierające tylko jedną świeczkę oplecioną w ostrokrzew.
Ale mimo wszystko na największą uwagę zasługiwała dwumetrowa choinka stojąca niedaleko łuku drzwiowego prowadzącego do jadalni. Oplatały ją białe lampki i srebrne błyszczące łańcuchy, a na gałęziach wisiały kupione przez nich wcześniej srebrno-czarne i srebrno-zielone bombki, a na samym czubku pyszniła się ta połyskująca, kryształowa śnieżko-gwiazdka.
– No, no, no – mruknęłam pod nosem i poklepałam srebrnowłosego po ramieniu – toż to kawał dobrej roboty, śmiem twierdzić, ze choinka ładniejsza od tej zeszło rocznej – dodałam gdy zwrócił swój wzrok w moją stronę. W jego srebrnych oczach zapłonęła duma i wyprostował się bardziej uśmiechając się jednocześnie szeroko.
– Dziękuję – odparł po chwili – wiedziałem, że ci się spodoba – dodał i nakrył moją dłoń na ramieniu swoją z sygnetem na palcu.
Chwilę staliśmy tak i przyglądaliśmy się sobie nawzajem, aż w końcu poczułam coś dziwnego w czubkach palców. Opuściłam swoją dłoń i podeszłam szybko do jednego z okien, podniosłam firankę do góry i zmierzyłam czujnym wzrokiem niebo, po czym westchnęłam z ulgą.
– Fałszywy alarm? – usłyszałam ciekawski głos ze strony srebrnowłosego. Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Najwyraźniej, aż dziwne, że moje słowa potrafią zareagować nawet na migający w oddali... – odparłam wzruszając ramionami i opierając się niedbale o parapet za moimi plecami.
Cień opierał się w podobny sposób o framugę drzwi.
– Tak jak z tą sytuacją z Wielkim Wozem, Małym Wozem i Radiowozem? – zagadnął wesoło, wywołując u mnie salwę śmiechu.
– Mniej-więcej – odparłam gdy się trochę uspokoiłam – ale mimo że był to fałszywy alarm to czas najwyższy, żeby zacząć przygotowania do Wigilii. Ja pójdę się przebrać, ugotuję pierogi i uszka i powoli zacznę przynosić jedzenie do jadalni, a ty nakryj dla nas i sam również idź się przebierz, ok? – dodałam po chwili stanowczym tonem i uśmiechnęłam się szeroko, gdy Cień zasalutował i okrzyknął „Tak jest, kapitanie!”. Jak już go bierze nastrój na żarty to trudno mu się powstrzymać, nie żeby było w tym coś złego. Uwielbiam go takiego, kiedy nie przejmuje się niczym i pewny siebie rzuca żartami na lewo i prawo.
Zachichotałam pod nosem i po poklepaniu go po ramieniu skierowałam się szybkim krokiem w stronę sypialni. Mam przygotowany taki ładny strój na dzisiaj, napisałam go jak jechaliśmy tutaj i myślę, że będzie mi pasował. Uśmiechnęłam się do siebie i po obejrzeniu się, czy Cienia nie ma w pobliżu zaczęłam biec przed siebie szczerząc się na lewo i prawo.
Dzięki swojemu zamiłowaniu do biegania w najmniej oczekiwanych sytuacjach w kilkanaście sekund dopadłam do drzwi sypialni i weszłam do środka. Oparłam się o drzwi i uspokoiłam oddech, chwilkę później brałam już z łóżka wieszak z ubraniem i szłam w stronę łazienki.
Przebieranie zajęło mi kilka minut, drugie tyle uczesanie swoich włosów w koka i ozdobienia go spinką ze srebrną różą, która sama z siebie oplotła kok u podstawy. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia i pogładziłam delikatnie kamizelkę.
Ten mój strój składał się z sięgającej za kolana ciemno zielonej sukienki z długimi rękawami i czarnej gładkiej kamizelki narzuconej na wierzch, do tego założyłam moje sznurowane buty, zwyczajowy sygnet i wyjątkowo srebrną bransoletkę, która wyglądała jak oplatający nadgarstek wąż.
Przyjrzałam się sobie jeszcze raz i po przygładzeniu jednego z wypatrzonych zagnieceń rzuciłam samej sobie lekki uśmieszek i opuściłam łazienkę, a następnie sypialnię, po czym szybkim krokiem skierowałam się w stronę kuchni.
Na miejscu szybko ugotowałam uszka i pierogi, rozkładając jednocześnie pozostałe dania na półmiskach, a barszcz przelewając do naszykowanej wcześniej wazy. Wybrałam dwa wina, jedno czerwone, drugie białe i dwa kieliszki do nich, po czym razem z jedzeniem przełożyłam na niewielki wózek, który sprawnie popchnęłam w stronę jadalni.
Zastałam tam Cienia, który spoglądał w czarne niebo za oknem, najprawdopodobniej szukając pierwszej gwiazdy. Jak tylko mnie zauważył, momentalnie podszedł, żeby pomóc mi powystawiać jedzenie na stół. Czerwone wino postawiłam na stole, a białe podałam srebrnowłosemu razem z korkociągiem, żeby je otworzył, sama zaś rozstawiłam kieliszki.
W czasie kiedy Cień otwierał wino przyglądałam mu się uważnie, miał na sobie czarną koszulę, ciemnozieloną kamizelkę i ciemne spodnie od garnituru i śmiem twierdzić, że prezentował się nienagannie. Nie wiem jak my to robimy, że zawsze ubieramy się w taki sposób, że nasze stroje do siebie pasuję, ale jakoś specjalnie mi to nie przeszkadza. Uśmiechnęłam się do siebie lekko i w tym samym momencie Cień zaśmiał się zwycięsko po otwarciu butelki. Nalał do połowy objętości kieliszków słodko pachnącego wina i postawił białe tuż obok czerwonego. Podeszliśmy do siebie i nie bawiąc się w łamanie opłatka złożyliśmy sobie życzenia prosto z serca i mocno się przytuliliśmy. Chwilę spędziliśmy w uścisku, a gdy uznaliśmy, że wypadało by usiąść do jedzenia odsunęliśmy się od siebie i skierowaliśmy w stronę stołu.

***

Nasi bohaterowie zjedli spokojnie kolację dyskutując na rozmaite tematy, których zasób mieli nieograniczony. Nigdzie im się nie śpieszyło, po raz pierwszy od dawna, niczym się nie przejmując cieszyli się po prostu swoją obecnością, a gdy zjedli po trochę każdego z dań i stwierdzili, że więcej już nie mogą, sączyli powoli swoje wino. Po opróżnieniu kieliszków postanowili podgłośnić kolędy i przenieść się na kanapę w salonie, wtedy też wymienili się też prezentami. Były to drobiazgi, ozdobny srebrny długopis i eleganckie spinki do mankietów garnituru, niby nic, a cieszy.

Rozsiedli się wygodnie przed trzaskającym cicho kominkiem i nalali sobie do kieliszków, tym razem czerwonego wina i do pełna. Spojrzeli po sobie z lekkimi uśmiechami na twarzach i stuknęli się kieliszkami szepcząc do siebie – „Wesołych Świąt”.