piątek, 7 sierpnia 2015

Rozdział 9 - Kilka nieprzewidzianych wydarzeń

Cóż mogę rzec... mam nadzieję, że Wam się spodoba~
Enjoy!

Mój 'spacer' nie trwał jakoś specjalnie długo, za to był dość opłacalny. Raz – okazało się, że całkiem niedaleko las gwałtownie przechodzi w coś pomiędzy sawanną, a pustynią. Rosła tam praktycznie sama wysoka trawa, ale nie zielona i soczysta jak na łąkach i w lesie, a taka jakby... przysuszona – to dość dziwne, nie powiem. Dwa – wróciłam z ogromną ilością suchych patyków i wspomnianej trawy, wszystko to znalazło miejsce w „składziku”.
Oczywiście uwzględniłam ten nowy 'biom', że tak powiem, na przygotowywanej przeze mnie mapce.
Gdy w końcu skończyłam szkicowanie, zaburczało mi w brzuchu i postanowiłam coś zakąsić. Wczoraj zebrałam trochę świeżych jagód, więc będą w sam raz. Dźwignęłam się na nogi i schowawszy mapkę do kieszeni, podreptałam powoli do mojej torby, która opierała się o kilka kawałków drewna ze składu. Wyjęłam z niej zawinięte w przepraną ostatnio chustkę jedzonko i usiadłam niedaleko wygaszonego ogniska, żeby spokojnie zjeść.
Skubiąc słodkie jagody rozmyślałam sobie o różnych sprawach... planowałam rozbudowę obozu, ale nie wiedziałam jak zbudować niektóre przydatne sprzęty i udogodnienia – między innymi myślałam o garnku do gotowania, czymś w stylu śpiwora, jakiejś mini farmy i może dwóch, czy trzech skrzynek... No cóż, będę musiała coś wykombinować.
Jest też sprawa Wilsona. To akurat kompletnie nie daje mi spokoju, jeszcze na niego nie wpadłam, ale nie wykluczone jest też to, że może już nie żyć...
Nie, nie, nie. Nie mogę być taką pesymistką. Na pewno gdzieś jest... ale jak ja mu mogę pomóc w takim stanie? Przeklęty M.... Westchnęłam i stwierdziłam, że nie mam już ochoty na jedzenie. Przez samo wspomnienie o tym gościu zaczął mnie żołądek boleć. Zwinęłam jagody i schowałam z powrotem do plecaka. Gdy z powrotem usiadłam na swoim miejscu lekko zakręciło mi się w głowie i chwilę dochodziłam do siebie. Wszystko przez tą bezsenność... ziewnęłam lekko i przetarłam piekące ślepia. Od dobrych kilku dni robię wszystko, żeby tylko nie spać i idzie mi z tym coraz gorzej, ciekawe jak długo jeszcze tak wytrzymam...
Ziewnęłam ponownie i położyłam się na plecach, niebo nade mną było całe szare... od rana nic się nie zmieniło – oprócz temperatury... było wyraźnie cieplej.
Ślepia pomału mi się przymykały, ale starałam się odpychać senność na bok.
– Żadnego spania – mruknęłam pod nosem i zerwałam się na równe nogi. Zrobiłam sobie dla pobudki kilka kółek dookoła obozowej polanki – No. Od razu lepiej – dodałam po skończeniu przeciągając się z przyśpieszonym oddechem i lekkim uśmiechem na ustach.
Wzięłam w łapki plecak i zarzuciwszy go na ramię skierowałam swe kroki w przeciwnym kierunku niż ostatnio, jakoś nie miałam ochoty na spędzenie reszty dnia wylegując się w obozowisku... jeszcze bym przypadkiem zasnęła... ziewnęłam potężnie i potarłam się po nosie.
Dobra, nie myślimy o spaniu.
Wędrowałam w jednym kierunku przez dłuższy czas, nie zbierałam po drodze za dużo i tak mam już spory zapas drewna i innych gratów... Znalazłam kilka krzaków z jagodami i króliczych norek.
Brązowe, puchate słodziaki... miałam w torbie kilka marchewek, więc zostawiłam jedną z nich niedaleko króliczych 'mieszkanek' i poszłam dalej.

Po jakimś czasie zrobiłam sobie postój na małej polance, było to bardzo ładne miejsce... z każdej strony była otoczona drzewami, a wśród zielonej trawy rosły kolorowe kwiaty. Zjadłam tam trochę jagód i położyłam się na chwilę w zieleni, aby poprzyglądać się niebu...
Patrzyłam na szare chmury i uśmiechałam się delikatnie na każdy choćby tyci przebłysk błękitu... wszędzie unosił się ciepły zapach lata, przesycony wonią kwiatów, traw i drzew... słyszałam lekki szum wiatru tańczącego wśród sosen, jego ciche nucenie... Przymknęłam w pewnym momencie oczy... mówiłam sobie, że to tylko na chwilę, by wsłuchać się w oddech lasu, by na chwilę zapomnieć o wszystkim... nawet nie spostrzegłam zastawionych na mnie sideł Morfeusza... zasnęłam...

***

Obudził mnie chłód i nieokreślone burcząco-warczące odgłosy – czułam się lekko zdezorientowana, nie do końca pamiętałam gdzie dokładnie jestem... Rozglądałam się przez chwilę po okolicy próbując zebrać myśli, w czym te irytujące, co rusz narastające, dźwięki mi bynajmniej nie pomagały... niebo wciąż było szare, ale jak na moje oko jest bliżej do wczesnego poranka niż do wieczora, szczególnie, że wszystko, włącznie ze mną, jest pokryte warstwą rosy. Ziewnęłam potężnie i spróbowałam wstać z ziemi, lekko się zatoczyłam, ale po chwilce wszystko wróciło do normy.

Otrzepałam się z drobinek ziemi i źdźbeł trawy, wyjęłam także zaplątanego w moje włosy przyschniętego kwiatka, uśmiechnęłam się lekko do siebie obracając go w palcach, w końcu wsadziłam go do kieszonki kamizelki i przeciągnąwszy się z grubsza, zgarnęłam torbę i posiłkując się mapą podreptałam z powrotem w stronę obozu. Te dziwne odgłosy towarzyszyły mi przez cały czas, ale jakoś przestałam zwracać na to uwagę zagłębiając się we własnych myślach.
Tak bardzo bałam się spać... nie chciałam przeżywać co noc kolejnych koszmarów... teraz niby nie przyśniło mi się nic strasznego, a przynajmniej nic takiego sobie nie przypominam... to dość dziwne. Może nie miałam koszmarów dlatego, że usnęłam w dzień? Mogłabym to wykorzystać...
Z zamyślenia wyrwały mnie kilkukrotnie spotęgowane wcześniejsze odgłosy, przysłuchawszy się uważniej wyodrębniłam kilka szczeknięć i rytmiczne, jakby miękkie, uderzenia o leśne podłoże... zaś gdy usłyszałam wycie – jasnym się stało co się zbliża...

– Wilki... – szepnęłam wystraszona i gdy tylko sięgnęłam drżącą ręką do plecaka, aby wydobyć z niego siekierę, jeden spory, bo sięgających mi prawie do pasa wilk o czarnej skłębionej sierści, połyskujących brązowo-czerwonych ślepiach, a także szeregu ostrych jak brzytwy zębów
i długich pazurów, wyskoczył na polanę. Najszybciej jak potrafiłam wyszarpałam z torby moją jedyną linię obrony i spróbowałam ochronić się przed natarciem zwierzęcia, nie specjalnie mi się to udało, po chwili leżałam na ziemi siłując się z nim, co rusz uciekając od paszczy chcącej rozszarpać mi gardło. Po kilku minutach szarpania się udało mi się uwolnić dzięki porządnemu kopnięciu z obu nóg w jego klatkę piersiową, zwierz uderzył o jedno z drzew i zaskamlał cicho, skorzystałam z okazji i z całej siły zdzieliłam wilka siekierą w kark. „Przestał się poruszać, chyba stracił przytomność... ale lepiej nie ryzykować...” – pomyślałam i bez wahania poderżnęłam mu gardziel.

Ciemno czerwona posoka splamiła trawę i moje dłonie... nie przepadam za takimi rozwiązaniami, ale albo ja... albo on, a tak się składa, że chcę jeszcze trochę pożyć. Odsunęłam się kawałek i po wytarciu siekiery o trawę, schowałam ją z powrotem do torby. Uspokoiłam się w końcu i spróbowałam kontynuować wędrówkę do obozu, weszłam między drzewa i klucząc między nimi sprawdziłam na mapce czy idę w dobrym kierunku. Nagle usłyszałam trzask gałęzi gdzieś za mną, nie zwróciłam na to większej uwagi-to pewnie jakaś wiewiórka czy coś w tym stylu... Chciałam z powrotem zanurzyć się w rozmyślaniach, gdy niespodziewanie wyskoczyła na mnie kolejna krwiożercza bestia, jestem taka głupia, przecież żaden wilk nie przemieszcza się samotnie! Zanim zdążyłam nawet pomyśleć o wyciągnięciu mojej broni powalił mnie na ziemię, a gdy próbowałam go odepchnąć, wbił mi pazury w ramiona przygważdżając do podłoża. Owładnął mną tępy ból, ale nie miałam zamiaru się poddawać... zacisnęłam zęby i chciałam pozbyć się go tak samo jak poprzedniego, jednak miałam za mało siły... jedynie uwolniłam przedziurawione niemal na wylot ramiona.
Mimo bólu przeszywającego mnie za każdym razem gdy lekko podnosiłam ręce, udało mi się wydostać moją siekierę i zamachnąć się na kudłatego stwora, ten jednak uchylił się od ciosu i zaatakował ponownie, ledwo uniknęłam kolejnej dawki bólu. Wilk warczał głośno i mierzył mnie wzrokiem szykując się do kolejnego ataku, ja jednak byłam szybsza i po jednym silnym uderzeniu leżał cicho skomląc kilka metrów ode mnie... chciałam skończyć to jak najszybciej, ale gdy tylko podeszłam bliżej wgryzł się w moją prawą kostkę. Syknęłam głośno z bólu i powstrzymując cisnące się do oczu łzy, zamachnęłam się i najmocniej jak mogłam uderzyłam go w kark tępą częścią siekiery. Uścisk szczęk na mojej nodze zwolnił się odrobinę i to pozwoliło mi wydostać się z potrzasku, nie zastanawiałam się już dłużej i zrobiłam to co musiałam, świeża krew po raz kolejny splamiła moje dłonie. Gdy wilk był już martwy odetchnęłam z ulgą i zatoczyłam się lekko... musiałam stracić dużo krwi...
Dyszałam głośno, ból w nodze i ramionach był nie do zniesienia, przeszywał mnie na wskroś rozmazując obraz przed oczami i szumiąc w uszach... utykając na jedną nogę podeszłam do jednego z najbliższych drzew i usiadłam pod nim opierając się o jego potężny pień. Wzięłam kilka głębokich wdechów próbując się uspokoić i zebrać choć odrobinę siły, musiałam w końcu jak najszybciej opatrzyć rany (bynajmniej nie mam zamiaru się tu wykrwawić) i wracać do obozowiska. Wciąż kurczowo trzymaną przeze mnie siekierę położyłam po mojej lewej, żeby mi nie przeszkadzała i zdjąwszy plecak wyjęłam z niego dwa średniej wielkości kawałki mojej chustki i jeden z nich podarłam na kilka podłużnych pasków.
Najpierw zajęłam się nogą, dół nogawki był cały poszarpany i ubrudzony krwią, ziemią i śliną... sama rana zaś nie wyglądała tak strasznie jak mogło by się wydawać po bólu, który odczuwałam, nie była też ubrudzona niczym oprócz przysychającej powoli szkarłatnej posoki z której otarłam ją drugim kawałkiem chustki. Przestała już krwawić, więc gdy była już czysta owinęłam ją szczelnie moim prowizorycznym bandażem. Z rękami było trudniej, rękawy koszuli niemal całkowicie przesiąknęły krwią (nie wiem jak ja to później dopiorę), a rany były bardzo głębokie i nieprzerwanie krwawiły co zmusiło mnie do zrobienia opasek uciskowych. Gdy przestała płynąć wytarłam jej nadmiar i po kilkunastu minutach (opatrywanie lewą ręką jest co najmniej niewygodne) rany były porządnie owinięte bandażem.
Póki co powinno to wystarczyć, a jak wrócę do obozowiska to przemyję je wodą ze strumienia i myślę, że będzie w porządku. Uśmiechnęłam się do siebie słabo i po ponownym wytarciu siekiery o trawę oraz schowaniu jej z powrotem do torby z trudem podniosłam się do pionu.
– Coś tak czuję, że będę kuleć przez dobre kilka dni... – mruknęłam pod nosem i ruszyłam powoli w stronę obozu co jakiś czas podpierając się o kolejne drzewa.

***

Od napadu wilków minęły dwa dni, dwa potwornie długie dni i jeszcze dłuższe noce wypełnione koszmarami. Za każdym razem gdy próbowałam zasnąć choć na moment, budziłam się po kilkunastu minutach z krzykiem i potokiem łez na twarzy. Wcale nie pomagał również fakt, że ramiona i noga nie chciały normalnie się zasklepić i byłam zmuszona zmieniać pokrwawione opatrunki z grubsza co kilka godzin.

– Do diabła z tym wszystkim – warknęłam pod nosem opierając się o jedno z drzew rosnących w pobliżu, nawet nie jestem w stanie pójść po drewno czy jedzenie. Prychnęłam drwiąco, dumna Autorka rzucona na kolana, ten czarnowłosy demon pewnie zaśmiewa się ze mnie do łez.
Otarłam strużkę potu ze skroni i odepchnęłam się od pnia, zacisnęłam zęby na falę bólu przeszywającą prawą nogę, ale stawiałam kolejne kroki.
– Nie złamiesz mnie tak szybko... – szepnęłam i używając całego swojego samozaparcia ruszyłam w końcu w konkretnym tempie przed siebie.

Po półtorej godziny byłam z powrotem w obozie z plecakiem wypełnionym drewnem i patykami oraz z dość sporą ilością jagód, które powinny wystarczyć na kilka dni. Zaburczało mi w brzuchu, od jakiegoś czasu pożywiam się tylko tym co znajdę, ale chyba już całkiem niedługo będę musiała porwać się na jakąś zwierzynę – zbyt długo nie wyżyję na samych owocach, szczególnie w tak osłabionym stanie...
Wywróciłam oczami i zabrałam się do odkładania wszystkiego na swoje miejsce w obozowisku, kilka minut i po sprawie. Zerknęłam w stronę nieba i skrzywiłam się lekko – słońce pomału zachodzi... muszę przygotować ognisko zanim się ściemni.

Pokuśtykałam do składu 'materiałów opałowych' i przyszykowałam stos ogniskowy, kilka chwil i drewno zaczął pochłaniać trzaskający cicho ogień. Rozłożyłam sobie płaszcz niedaleko niego i zaczęłam sobie przygotowywać jedzenie. W wolnych chwilach, kiedy akurat nie musiałam walczyć z ranami udało mi się z kilku kawałków drewna wystrugać prowizoryczną miskę i łyżkę, więc po kilku minutach i dwóch lekko oparzonych palcach miałam gotowe coś co przypominało ciepły dżem jagodowy, nie wiem ile można jeść to samo, ale nie miałam zamiaru marudzić – zawsze jakieś ciepłe jedzenie. Trzeba patrzyć na to pozytywnie, jeśli będę się dołować to długo nie pożyję.
Zjadłam bardzo szybko i popiłam wodą ze strumyka, po czym umyłam 'zastawę' i schowałam ją na później. Przysiadłam z nogami podciągniętymi pod brodę z powrotem na płaszczu i zapatrzyłam się w ogień...
– Koniecznie muszę zdobyć porządniejsze jedzenie... – mruknęłam zrezygnowana, oparłam głowę na kolanach i otuliłam je rękami. Syknęłam cicho gdy przez ramiona przeszła fala bólu, tak bo dawno nic mnie nie bolało...
– Mam nadzieję, że kiedyś to się zagoi i będę miała fajne blizny do popisywania się... – zaśmiałam się gorzko i zadrżałam lekko gdy przez polanę na której był mój obóz zawiał chłodny i dość gwałtowny wiatr, jednak gdy ciszę panującą od dobrej chwili przeciął głośny grzmot poderwałam się niemal natychmiast na nogi. Oczywiście gdy poczułam ból przechodzący przez nogę przeklęłam się za tą gwałtowną reakcję, jednak sekundę później mi przeszło i skupiłam się na czymś ważniejszym.
– Burza? Teraz? Dlaczego wszystko musi się obracać przeciwko mnie?! – udarłam się w przestrzeń w tym samym momencie gdy zachmurzone niebo przecięła pierwsza błyskawica.

Nie było czasu na zastanawianie się, najszybciej jak mogłam przeniosłam się pod jedną z większych sosen której specjalnie poucinałam najniższe gałęzie tak żebym mogła tam się schować, nie jestem głupia, byłam przygotowana na ewentualność utrzymania ognia w nocy nawet podczas deszczu. Co prawda siedzenie pod drzewem w czasie burzy nie jest najmądrzejsze, ale wygląda na to, że nie mam większego wyboru, może akurat dzisiaj mój pech da sobie siana i nic nie walnie akurat w to drzewo? Zawsze warto jest mieć nadzieję.

Tam też miałam przygotowane palenisko, jednak o wiele mniejsze. Rozpalenie ognia zajęło zaledwie chwilę i gdy z nieba lunęła struga deszczu byłam już pod sosną z trzaskającym ogniem i stosem suchego drewna do podtrzymania go przez całą noc.
Wystawiłam dłonie do ciepłych płomieni i uśmiechnęłam się do siebie delikatnie czując, że moje ramiona lekko się rozluźniają.
Kolejne wyładowanie i grzmot przecięły powietrze... wzdrygnęłam się lekko i przyciągnęłam dłonie z powrotem do siebie tylko po to żeby objąć się nad łokciami. Potarłam ramiona kilkukrotnie i po kontrolnym spojrzeniu w ogień dorzuciłam do płomieni kolejny kawałek drewna, a deszcz dalej padał, grzmoty i błyskawice również nie dawały za wygraną...

– To będzie naprawdę długa noc... – westchnęłam lekko i skuliłam się przyciągając nogi do brody – dlaczego właśnie ja? – jęknęłam i schowałam twarz w dłoniach.

***

Był dość chłodny sierpniowy wieczór, niebo za oknami pałacu było zasnute ciemno granatowymi chmurami, które co jakiś czas się rozjaśniały gdy przecinała je błyskawice. Szyba o którą się opierałam co chwilę drżała od grzmotów, ale ja nie zwracałam na to zbyt dużo swojej uwagi – siedziałam w wykuszu okiennym pałacowej biblioteki ubrana w dżinsy i ciepłą ciemno-zieloną bluzę zaczytana w jedną z moich ulubionych książek. Gdzieś w głębi biblioteki słyszałam Ciela i Willa dyskutujących nad czymś, najprawdopodobniej nad kolejną teorią spiskową, tym to chyba się to nigdy nie znudzi. Wywróciłam oczami i przewróciłam kartkę, w tym samym momencie usłyszałam miarowe stukanie w szybę, które po chwili zmieniło się w istną deszczową symfonię. Niechętnie podniosłam swój dwukolorowy wzrok znad tekstu i spojrzałam za okno... miałam rację, zaczęło lać. Popatrzyłam przez chwilę na spływające po szybie krople, ale szybko mi się znudziło i wróciłam do czytania.
Jednak nie dane mi było zbyt długo spokojnie czytać, po kilku minutach wyczułam w bibliotece znajomą obecność i gdy pewien szaro włosy osobnik był już prawie przy moim wykuszu podniosłam wzrok po raz kolejny z krótkim i niecierpliwym pytaniem o co chodzi.

– Jest już prawie dwudziesta... czas najwyższy wracać do pracy, przyszły nowe dokumenty – mój drogi asystent przyszedł zaciągnąć mnie do roboty. Westchnęłam ciężko i założyłam książkę aksamitną zakładką, by sekundę później wstać i po szybkim przeciągnięciu się ruszyć w stronę wyjścia z biblioteki, machając przy okazji ręką na Cienia, żeby poszedł za mną.
Młodzieniec dogonił mnie jednak szybciej niż się spodziewałam... ale tym bardziej nie spodziewałam się tego, że poczuję jego ciepłe dłonie na ramionach.
Zanim zdążyłam się odwrócić stał już tuż za mną, a jego ręce spoczęły nieco niżej, złapał mnie niezbyt delikatnie za przedramiona jednocześnie opierając brodę na moim ramieniu łaskocząc mnie przy tym swoimi nieokiełznanymi włosami. Spróbowałam wykręcić się z uścisku jego rąk, ale przytrzymał mnie tak żebym nie mogła się swobodnie przemieszczać, zdziwienie niemal od razu zastąpił niepokój gdy jego oddech owionął moje ucho...
– Gdzie ci tak śpieszno moja droga? – wyszeptał tak cicho, że nie byłam pewna czy powiedział to czy pomyślał, jednak coś mnie w tym głosie uderzyło... głos M'a...
– Nie... nie jesteś Cieniem... – wyszeptałam czując jak ogarnia mnie panika i spróbowałam po raz kolejny wyszarpać się z uścisku, ten jednak się wzmocnił... syknęłam z bólu i warknęłam gdy ten się zaśmiał.
– Spostrzegawcza jak zawsze – wymruczał przesuwając nosem po mojej szyi i wypuścił jedną z moich rąk, a ja korzystając z okazji nadepnęłam mu na stopę z całej siły i poczyniłam próbę oswobodzenia się. Jednak nic z tego, szaro włosy szarpnął mną tak, że prawie się przewróciłam.
– Nie umiesz stać spokojnie, co nie? – zacmokał z dezaprobatą młodzieniec przykładając wolną dłoń do punktu na szyi gdzie bił mój puls, teraz przyśpieszony ze strachu, i po sekundzie tą tak dobrze znaną mi swarz rozciągnął uśmiech... demoniczny i podły, tak bardzo nie podobny do żadnego z uśmiechów Cienia... coś zabolało mnie w okolicy serca, dlaczego musiał przybrać akurat jego formę? Jednak nie dane było mi dłużej rozmyślać bowiem przez mój bok przeszła gwałtowna fala bólu, ten drań wbił mi sztylet pod żebra, chciałam krzyknąć, ale zasłonił mi usta dłonią.
– Cii, jesteśmy w bibliotece... – wyszeptał mi teatralnie do ucha i nie miałam już czasu na nic, bowiem po kilku szybkich ruchach krwawiłam nie tylko z boku, ale i z barku, dłoni i uda. A on tylko się śmiał... oczy zaszły mi mgłą od utraty krwi, całe ciało płonęło bólem i czułam jak moja świadomość przepływa mi przez pokrwawione dłonie... w końcu zapadłam się w ciemność przy akompaniamencie drwiącego śmiechu.

***

Obudziłam się z krzykiem i łzami zalewającymi moje pole widzenia, rozejrzałam się nerwowo po swoim otoczeniu i gdy ujrzałam, że jestem znowu przy ognisku pod sosną westchnęłam z ulgą.
Otarłam rękawem oczy i objęłam drżącymi dłońmi ramiona, wszystko mnie bolało... te sny nie są normalne... nic z nich nie pamiętam, ale zawsze budzę się z krzykiem i przerażona. Wzdrygnęłam się lekko i przygryzłam wargę, nie, nie, nie. Muszę się uspokoić. Wzięłam kilka głębokich oddechów i sięgnęłam po kilka kawałków drewna, żeby dorzucić je do ognia, bowiem dogasał...
– Musiałam zasnąć po kilku godzinach gapienia się w płomienie... – wymamrotałam do siebie i wyjęłam z jednej z kieszeni płaszcza przyszykowaną wcześniej pochodnię i odpaliłam ją od ogniska. Wysunęłam się z pod sosny i rozejrzałam się dookoła oświetlając tyle ile się dało.
Skrzywiłam się wymownie gdy spostrzegłam kilka poprzewracanych drzew... już pominę fakt, że wszystko było mokre i mój skład drewna był teraz praktycznie bezużyteczny.
Nie było dobrze, ale jakoś sobie poradzę... ziewnęłam przeciągle i wróciłam pod bezpieczne , rozłożyste gałęzie mojego małego schronu, tu chociaż było ciepło. Wrzuciłam pochodnię do ogniska, a sama oparłam się wygodnie o pień.
– No to teraz czekamy, aż będzie widno – mruknęłam do siebie i wystawiłam ręce do ognia żeby choć trochę się rozgrzać, było zimno jak nie wiem.

***

Po kilku godzinach w końcu wstało słońce i kiedy tylko zrobiło się wystarczająco jasno przysiadłam do zmieniania opatrunków, nie zmieniło się zbyt dużo, jedyną dobrą wiadomością było to, że noga się całkiem ładnie zasklepiła, po obmyciu ją ze starej krwi i owinięciu ciasno materiałem byłam w stanie przejść się lekko kuśtykając bez obawy, że przeszyje mnie nagły ból. Wiedziałam jednak, że dalej muszę się oszczędzać – to że się zaczęło w końcu zasklepiać, dużo nie zmieniało, jeśli ją nadwyrężę to rana może się otworzyć.
Z ramionami było trochę gorzej i koniecznością była całkowita zmiana bandaży... jednak gdy siedziałam i oczyszczałam rany zimną wodą zauważyłam na barku, dłoni i pod żebrami kilka blizn.
Zdziwiłam się na nie, nie pamiętam, żeby wczoraj przy zmienianiu opatrunków tu były...
Myślałam nad tym chwilę, szukając w pamięci czegokolwiek co mogłoby mnie w jakiś sposób naprowadzić na to skąd się tam wzięły, jednak zimny powiew wiatru mi w tym przeszkodził. Zadrżałam lekko i jak najszybciej wróciłam do opatrywania się, po kilku minutach byłam z powrotem ubrana. Było mi na tyle zimno, że otrzepałam swój płaszcz i dopiero gdy się nim porządnie opatuliłam zgarnęłam z ziemi przesuszony nad ogniskiem plecak, nie schowałam go przed deszczem i wcześniej był tak przemoczony, że wycisnęłam z niego co najmniej kilka szklanek wody.

– Dobra... dzisiaj koniecznie muszę znaleźć coś konkretnego do jedzenia... mam siekierę to może uda mi się coś upolować – mamrotałam sama do siebie kuśtykając w stronę klifu, najlepiej orientuję się gdy idę brzegiem... a mapa, no cóż... przepadła przy tym incydencie z wilkami, więc muszę sobie radzić sama dopóki nie przysiądę do zrobienia nowej... ale co tam, już raczej nic gorszego mi się nie przydarzy... chyba.

Pokręciłam głową i kontynuowałam swój mozolny marsz, jakoś to będzie...

Jej, nawet nie macie pojęcia jak bardzo nie mogłam zabrać się za akurat ten rozdział... uwierzycie, że leżał napisany do połowy przez ponad rok? Mi też było ciężko w to uwierzyć, ale tak jakoś wyszło - zastoje zdarzają się każdemu ^^ Co ja bym tu jeszcze mogła... nie wiem kiedy następny rozdział, ale postaram się nad tym przysiąść to może coś napiszę.
Co do dedykacji... hm. Dzisiaj nie ma dla nikogo, ale podam Wam tutaj trzy piosenki które pomogły mi pisać i proszę mnie za nie nie mordować, nie wiem akurat dlaczego takie~ Po prostu nie mam pojęcia, tak wyszło, tego nie było, to się wytnie >w<
No to tyle odemnie~
Do napisania, kochani moi

Flesh - Simon Curtis
Super Psycho Love - Simon Curtis
Noticed - MandoPony

33 komentarze:

  1. Rozdział może i powstawał w bólach, ale był równie świetny co reszta :P Scena w koszmarze napełniła mnie niepewnością... To koszmar Autorki? A może M jest w pałacu i tym razem "torturuje" Cheysy? Bardzo miło, że udało ci się coś naskrobać, tym bardziej, że wyszło fajnie :P Bardzo mi szkoda biednej Autorki...Tak jak pisałem wcześniej, Made my day :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak to był koszmar Autorki. Przecież Cień nie zgarniał by Cheysy do pracy, i jakim cudem Cheysy mogłaby rozpoznać głos M'a skoro nigdy go nie słyszała? No.
      I cieszę się, że się podoba ^^
      Pozdrawiam~

      Usuń
    2. Wiesz... Czytam te opowiadania, ale jakoś tak mam problem z postaciami z pałacu :D

      Usuń
    3. Bywa i tak ^^" Jeszcze jakieś przemyślenia odnośnie rozdziału? Bom ciekawa ;)
      Pozdrawiam~

      Usuń
    4. Ciekawy motyw z tymi koszmarami, które... przenoszą "obrażenia ze snu" do rzeczywistości :P

      Usuń
    5. Lubię się znęcać nad swoimi postaciami... czasami >w<

      Usuń
    6. Znęcać się nad... sobą?! XD Mi to śmierdzi masochizmem XD

      Usuń
    7. Nie sprawiam samej sobie tym bólu, więc raczej sadyzm C:

      Usuń
    8. No, ale można powiedzieć, że Autorka w jakiś sposób odzwierciedla ciebie :P

      Usuń
    9. Oj cicho. >w< To się wytnie ^^
      A tak na serio... poniekąd tak, Autorka jest odzwierciedleniem mojego charakteru z wyostrzeniem negatywnych cech... hm... wiesz sama nie wiem...

      Usuń
    10. Hm... Bardzo miło mi poznać :D Szczerze? Ja tu wad nie widzę :D

      Usuń
    11. *mamrota pod nosem* Nadmierna sarkastyczność, opryskliwość, nerwowość, apodyktyczność... trochę tego jest... jeszcze niska samoocena, totalne nie chciejstwo do robienia czegokolwiek... wymieniać dalej?

      Usuń
    12. A wiesz co ci powiem? :P KAŻDA wada pozytywnie wzmacnia charakter :P

      Usuń
    13. Przestań, bo się rumienić zacznę >w<
      A żarty na bok, nie wiem czy tak jest, może, powiem jak skończę psychologię ^^"

      Usuń
    14. Ooo! :D To masz plany na psychologię? :P

      Usuń
    15. Mam plany na sporo rzeczy, ale tak, tylko tak bardziej hobbystycznie niż pod zawód ^^

      Usuń
    16. Mnie z psychologii to bardziej kryminologia i motywy jakiś zbrodniarzy, morderców itd. :D

      Usuń
    17. Też fajny pomysł ^^ A ja tak po prostu, z ciekawości... ale najpierw skończę liceum~

      Usuń
    18. Ja też nie traktuję tego jako mojej pracy, ale czasami fajne poczytać profile psychologiczne takich Jakubów Rozpruwaczy czy coś :P
      Albo teorie spiskowe i niewyjaśnione sprawy jak Black Dahlia :3

      Usuń
    19. Nie zaprzeczę ^^ Trochu się rozpisaliśmy ^^"

      Usuń
    20. To samo pomyślałem gdy z przerażeniem spojrzałem na liczbę naszych komentarzy xD

      Usuń
    21. Niektórych dyskusji na fanpage'u i tak nie przeskoczymy ^^"
      Ale jeśli chciałbyś pogadać gdzie indziej... to mam gg podane w "O mnie" :P

      Usuń
    22. Nie omieszkam skorzystać z propozycji, lecz nie dziś :P

      Usuń
    23. *szczerzy ząbki* W sumie jest dość późno, ale ja rzadko kładę się wcześnie... może nawet nockę zarwę...

      Usuń
    24. Hm... Ja na tyle odważny (Czytaj: Wyspany xD) nie jestem :D 1, max. 2 i ślinię poduszkę :D

      Usuń
    25. Ja mam zawszę w nocy kupę roboty... myślisz, że kiedy piszę? W dzień? W tym zakichanym upale? Nope. W dzień gram do upadu, a w nosy skrobię Wam opowiadania >w<

      Usuń
    26. Zazdroszczę :D Ja 0 produktywności ostatnio :/

      Usuń
    27. No ja dostałam mentalnego kopa od samej siebie i się wzięłam za to co powinnam~ Piosenki też pomogły~

      Usuń
    28. Dobra, uciekam, bo padnę tu zaraz :D Do następnego razu! :D

      Usuń
  2. Hue, hue, hue (znaczy poczytałam też Wasze komentarze i tak mi się podśmiechać zachciało).
    Do rzeczy.
    3 razy TAK i pomysł ze snami stanowczo przechodzi dalej. Stanowczo i nieodwołalnie.
    A ja tam stwierdzam, że na miejscu Autorki zamiast zostawić marchewkę przed króliczą norką, to upolowałabym tego króliczka. Ile czasu można żyć na samych jagodach!? A może to ja za bardzo mięsożerna jestem...
    Swoją drogą, jak już szuka jedzenia, to zawsze może cofnąć się po (nie)świeże wilcze mięsko i sprawa załatwiona :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaak, te moje dyskusje w komentarzach *wznosi oczy ku niebu*
      Do rzeczy~
      Cieszę się, że się podoba, pomysł na to zresztą pojawił się z nikąd, ale jak widać jest na miejscu. Ja zaś na to powiem, że była już osoba która stwierdziła podobnie, oj kiedy to było... jakby nie patrzeć kończyłam ten rozdział po roku przerwy ^^" Można rzec, że Autorka ma miękkie serce do małych puchatych zwierzątek (tak jak i ja zresztą >.>) Długo. Wierz mi, naprawdę długo można.
      Bleh. Weź nawet takich rzeczy nie proponuj... chociaż... dobra nieważne ^^ (tak naprawdę to podsunęłaś mi niezły pomysł, ale nie powiem tego głośno ^w^)
      Ponownie dziękuję za komentarz i pozdrawiam~

      Usuń