Enjoy!
Mój 'spacer' nie trwał jakoś
specjalnie długo, za to był dość opłacalny. Raz – okazało
się, że całkiem niedaleko las gwałtownie przechodzi w coś
pomiędzy sawanną, a pustynią. Rosła tam praktycznie sama wysoka
trawa, ale nie zielona i soczysta jak na łąkach i w lesie, a taka
jakby... przysuszona – to dość dziwne, nie powiem. Dwa –
wróciłam z ogromną ilością suchych patyków i wspomnianej trawy,
wszystko to znalazło miejsce w „składziku”.
Oczywiście uwzględniłam ten nowy
'biom', że tak powiem, na przygotowywanej przeze mnie mapce.
Gdy w końcu skończyłam szkicowanie,
zaburczało mi w brzuchu i postanowiłam coś zakąsić. Wczoraj
zebrałam trochę świeżych jagód, więc będą w sam raz.
Dźwignęłam się na nogi i schowawszy mapkę do kieszeni,
podreptałam powoli do mojej torby, która opierała się o kilka
kawałków drewna ze składu. Wyjęłam z niej zawinięte w przepraną
ostatnio chustkę jedzonko i usiadłam niedaleko wygaszonego ogniska,
żeby spokojnie zjeść.
Skubiąc słodkie jagody rozmyślałam
sobie o różnych sprawach... planowałam rozbudowę obozu, ale nie
wiedziałam jak zbudować niektóre przydatne sprzęty i udogodnienia
– między innymi myślałam o garnku do gotowania, czymś w stylu
śpiwora, jakiejś mini farmy i może dwóch, czy trzech skrzynek...
No cóż, będę musiała coś wykombinować.
Jest też sprawa Wilsona. To akurat
kompletnie nie daje mi spokoju, jeszcze na niego nie wpadłam, ale
nie wykluczone jest też to, że może już nie żyć...
Nie, nie, nie. Nie mogę być taką
pesymistką. Na pewno gdzieś jest... ale jak ja mu mogę pomóc w
takim stanie? Przeklęty M.... Westchnęłam i stwierdziłam, że nie
mam już ochoty na jedzenie. Przez samo wspomnienie o tym gościu
zaczął mnie żołądek boleć. Zwinęłam jagody i schowałam z
powrotem do plecaka. Gdy z powrotem usiadłam na swoim miejscu lekko
zakręciło mi się w głowie i chwilę dochodziłam do siebie.
Wszystko przez tą bezsenność... ziewnęłam lekko i przetarłam
piekące ślepia. Od dobrych kilku dni robię wszystko, żeby tylko
nie spać i idzie mi z tym coraz gorzej, ciekawe jak długo jeszcze
tak wytrzymam...
Ziewnęłam ponownie i położyłam się
na plecach, niebo nade mną było całe szare... od rana nic się nie
zmieniło – oprócz temperatury... było wyraźnie cieplej.
Ślepia pomału mi się przymykały,
ale starałam się odpychać senność na bok.
– Żadnego spania – mruknęłam
pod nosem i zerwałam się na równe nogi. Zrobiłam sobie dla
pobudki kilka kółek dookoła obozowej polanki – No. Od razu
lepiej – dodałam po skończeniu przeciągając się z
przyśpieszonym oddechem i lekkim uśmiechem na ustach.
Wzięłam w łapki plecak i zarzuciwszy
go na ramię skierowałam swe kroki w przeciwnym kierunku niż
ostatnio, jakoś nie miałam ochoty na spędzenie reszty dnia
wylegując się w obozowisku... jeszcze bym przypadkiem zasnęła...
ziewnęłam potężnie i potarłam się po nosie.
Dobra, nie myślimy o spaniu.
Wędrowałam w jednym kierunku przez
dłuższy czas, nie zbierałam po drodze za dużo i tak mam już
spory zapas drewna i innych gratów... Znalazłam kilka krzaków z
jagodami i króliczych norek.
Brązowe, puchate słodziaki... miałam
w torbie kilka marchewek, więc zostawiłam jedną z nich niedaleko
króliczych 'mieszkanek' i poszłam dalej.
Po jakimś czasie zrobiłam sobie
postój na małej polance, było to bardzo ładne miejsce... z każdej
strony była otoczona drzewami, a wśród zielonej trawy rosły
kolorowe kwiaty. Zjadłam tam trochę jagód i położyłam się na
chwilę w zieleni, aby poprzyglądać się niebu...
Patrzyłam na szare chmury i
uśmiechałam się delikatnie na każdy choćby tyci przebłysk
błękitu... wszędzie unosił się ciepły zapach lata, przesycony
wonią kwiatów, traw i drzew... słyszałam lekki szum wiatru
tańczącego wśród sosen, jego ciche nucenie... Przymknęłam w
pewnym momencie oczy... mówiłam sobie, że to tylko na chwilę, by
wsłuchać się w oddech lasu, by na chwilę zapomnieć o
wszystkim... nawet nie spostrzegłam zastawionych na mnie sideł
Morfeusza... zasnęłam...
***
Obudził mnie chłód i
nieokreślone burcząco-warczące odgłosy – czułam się lekko
zdezorientowana, nie do końca pamiętałam gdzie dokładnie
jestem... Rozglądałam się przez chwilę po okolicy próbując
zebrać myśli, w czym te irytujące, co rusz narastające, dźwięki
mi bynajmniej nie pomagały... niebo wciąż było szare, ale jak na
moje oko jest bliżej do wczesnego poranka niż do wieczora,
szczególnie, że wszystko, włącznie ze mną, jest pokryte warstwą
rosy. Ziewnęłam potężnie i spróbowałam wstać z ziemi, lekko
się zatoczyłam, ale po chwilce wszystko wróciło do normy.
Otrzepałam się z drobinek
ziemi i źdźbeł trawy, wyjęłam także zaplątanego w moje włosy
przyschniętego kwiatka, uśmiechnęłam się lekko do siebie
obracając go w palcach, w końcu wsadziłam go do kieszonki
kamizelki i przeciągnąwszy się z grubsza, zgarnęłam torbę i
posiłkując się mapą podreptałam z powrotem w stronę obozu. Te
dziwne odgłosy towarzyszyły mi przez cały czas, ale jakoś
przestałam zwracać na to uwagę zagłębiając się we własnych
myślach.
Tak bardzo bałam się
spać... nie chciałam przeżywać co noc kolejnych koszmarów...
teraz niby nie przyśniło mi się nic strasznego, a przynajmniej nic
takiego sobie nie przypominam... to dość dziwne. Może nie miałam
koszmarów dlatego, że usnęłam w dzień? Mogłabym to
wykorzystać...
Z zamyślenia wyrwały mnie
kilkukrotnie spotęgowane wcześniejsze odgłosy, przysłuchawszy się
uważniej wyodrębniłam kilka szczeknięć i rytmiczne, jakby
miękkie, uderzenia o leśne podłoże... zaś gdy usłyszałam wycie
– jasnym się stało co się zbliża...
– Wilki... – szepnęłam
wystraszona i gdy tylko sięgnęłam drżącą ręką do plecaka, aby
wydobyć z niego siekierę, jeden spory, bo sięgających mi prawie
do pasa wilk o czarnej skłębionej sierści, połyskujących
brązowo-czerwonych ślepiach, a także szeregu ostrych jak brzytwy
zębów
i długich pazurów, wyskoczył na
polanę. Najszybciej jak potrafiłam wyszarpałam z torby moją
jedyną linię obrony i spróbowałam ochronić się przed natarciem
zwierzęcia, nie specjalnie mi się to udało, po chwili leżałam na
ziemi siłując się z nim, co rusz uciekając od paszczy chcącej
rozszarpać mi gardło. Po kilku minutach szarpania się udało mi
się uwolnić dzięki porządnemu kopnięciu z obu nóg w jego klatkę
piersiową, zwierz uderzył o jedno z drzew i zaskamlał cicho,
skorzystałam z okazji i z całej siły zdzieliłam wilka siekierą w
kark. „Przestał się poruszać, chyba stracił przytomność...
ale lepiej nie ryzykować...” – pomyślałam i bez wahania
poderżnęłam mu gardziel.
Ciemno czerwona posoka splamiła trawę
i moje dłonie... nie przepadam za takimi rozwiązaniami, ale albo
ja... albo on, a tak się składa, że chcę jeszcze trochę pożyć.
Odsunęłam się kawałek i po wytarciu siekiery o trawę, schowałam
ją z powrotem do torby. Uspokoiłam się w końcu i spróbowałam
kontynuować wędrówkę do obozu, weszłam między drzewa i klucząc
między nimi sprawdziłam na mapce czy idę w dobrym kierunku. Nagle
usłyszałam trzask gałęzi gdzieś za mną, nie zwróciłam na to
większej uwagi-to pewnie jakaś wiewiórka czy coś w tym stylu...
Chciałam z powrotem zanurzyć się w rozmyślaniach, gdy
niespodziewanie wyskoczyła na mnie kolejna krwiożercza bestia,
jestem taka głupia, przecież żaden wilk nie przemieszcza się
samotnie! Zanim zdążyłam
nawet pomyśleć o wyciągnięciu mojej broni powalił mnie na
ziemię, a gdy próbowałam go odepchnąć, wbił mi pazury w ramiona
przygważdżając do podłoża. Owładnął mną tępy ból, ale nie
miałam zamiaru się poddawać... zacisnęłam zęby i chciałam
pozbyć się go tak samo jak poprzedniego, jednak miałam za mało
siły... jedynie uwolniłam przedziurawione niemal na wylot ramiona.
Mimo bólu
przeszywającego mnie za każdym razem gdy lekko podnosiłam ręce,
udało mi się wydostać moją siekierę i zamachnąć się na
kudłatego stwora, ten jednak uchylił się od ciosu i zaatakował
ponownie, ledwo uniknęłam kolejnej dawki bólu. Wilk warczał
głośno i mierzył mnie wzrokiem szykując się do kolejnego ataku,
ja jednak byłam szybsza i po jednym silnym uderzeniu leżał cicho
skomląc kilka metrów ode mnie... chciałam skończyć to jak
najszybciej, ale gdy tylko podeszłam bliżej wgryzł się w moją
prawą kostkę. Syknęłam głośno z bólu i powstrzymując cisnące
się do oczu łzy, zamachnęłam się i najmocniej jak mogłam
uderzyłam go w kark tępą częścią siekiery. Uścisk szczęk na
mojej nodze zwolnił się odrobinę i to pozwoliło mi wydostać się
z potrzasku, nie zastanawiałam się już dłużej i zrobiłam to co
musiałam, świeża krew po raz kolejny splamiła moje dłonie. Gdy
wilk był już martwy odetchnęłam z ulgą i zatoczyłam się
lekko... musiałam stracić dużo krwi...
Dyszałam głośno, ból w
nodze i ramionach był nie do zniesienia, przeszywał mnie na wskroś
rozmazując obraz przed oczami i szumiąc w uszach... utykając na
jedną nogę podeszłam do jednego z najbliższych drzew i usiadłam
pod nim opierając się o jego potężny pień. Wzięłam kilka
głębokich wdechów próbując się uspokoić i zebrać choć
odrobinę siły, musiałam w końcu jak najszybciej opatrzyć rany
(bynajmniej nie mam zamiaru się tu wykrwawić) i wracać do
obozowiska. Wciąż kurczowo trzymaną przeze mnie siekierę
położyłam po mojej lewej, żeby mi nie przeszkadzała i zdjąwszy
plecak wyjęłam z niego dwa średniej wielkości kawałki mojej
chustki i jeden z nich podarłam na kilka podłużnych pasków.
Najpierw zajęłam się
nogą, dół nogawki był cały poszarpany i ubrudzony krwią, ziemią
i śliną... sama rana zaś nie wyglądała tak strasznie jak mogło
by się wydawać po bólu, który odczuwałam, nie była też
ubrudzona niczym oprócz przysychającej powoli szkarłatnej posoki z
której otarłam ją drugim kawałkiem chustki. Przestała już
krwawić, więc gdy była już czysta owinęłam ją szczelnie moim
prowizorycznym bandażem. Z rękami było trudniej, rękawy koszuli
niemal całkowicie przesiąknęły krwią (nie wiem jak ja to później
dopiorę), a rany były bardzo głębokie i nieprzerwanie krwawiły
co zmusiło mnie do zrobienia opasek uciskowych. Gdy przestała
płynąć wytarłam jej nadmiar i po kilkunastu minutach (opatrywanie
lewą ręką jest co najmniej niewygodne) rany były porządnie
owinięte bandażem.
Póki co powinno to
wystarczyć, a jak wrócę do obozowiska to przemyję je wodą ze
strumienia i myślę, że będzie w porządku. Uśmiechnęłam się
do siebie słabo i po ponownym wytarciu siekiery o trawę oraz
schowaniu jej z powrotem do torby z trudem podniosłam się do pionu.
– Coś tak czuję, że
będę kuleć przez dobre kilka dni... – mruknęłam pod nosem i
ruszyłam powoli w stronę obozu co jakiś czas podpierając się o
kolejne drzewa.
***
Od napadu
wilków minęły dwa dni, dwa potwornie długie dni i jeszcze dłuższe
noce wypełnione koszmarami. Za każdym razem gdy próbowałam zasnąć
choć na moment, budziłam się po kilkunastu minutach z krzykiem i
potokiem łez na twarzy. Wcale nie pomagał również fakt, że
ramiona i noga nie chciały normalnie się zasklepić i byłam
zmuszona zmieniać pokrwawione opatrunki z grubsza co kilka godzin.
– Do diabła
z tym wszystkim – warknęłam pod nosem opierając się o jedno z
drzew rosnących w pobliżu, nawet nie jestem w stanie pójść po
drewno czy jedzenie. Prychnęłam drwiąco, dumna Autorka rzucona na
kolana, ten czarnowłosy demon pewnie zaśmiewa się ze mnie do łez.
Otarłam
strużkę potu ze skroni i odepchnęłam się od pnia, zacisnęłam
zęby na falę bólu przeszywającą prawą nogę, ale stawiałam
kolejne kroki.
– Nie
złamiesz mnie tak szybko... – szepnęłam i używając całego
swojego samozaparcia ruszyłam w końcu w konkretnym tempie przed
siebie.
Po półtorej
godziny byłam z powrotem w obozie z plecakiem wypełnionym drewnem i
patykami oraz z dość sporą ilością jagód, które powinny
wystarczyć na kilka dni. Zaburczało mi w brzuchu, od jakiegoś
czasu pożywiam się tylko tym co znajdę, ale chyba już całkiem
niedługo będę musiała porwać się na jakąś zwierzynę – zbyt
długo nie wyżyję na samych owocach, szczególnie w tak osłabionym
stanie...
Wywróciłam
oczami i zabrałam się do odkładania wszystkiego na swoje miejsce w
obozowisku, kilka minut i po sprawie. Zerknęłam w stronę nieba i
skrzywiłam się lekko – słońce pomału zachodzi... muszę
przygotować ognisko zanim się ściemni.
Pokuśtykałam
do składu 'materiałów opałowych' i przyszykowałam stos
ogniskowy, kilka chwil i drewno zaczął pochłaniać trzaskający
cicho ogień. Rozłożyłam sobie płaszcz niedaleko niego i zaczęłam
sobie przygotowywać jedzenie. W wolnych chwilach, kiedy akurat nie
musiałam walczyć z ranami udało mi się z kilku kawałków drewna
wystrugać prowizoryczną miskę i łyżkę, więc po kilku minutach
i dwóch lekko oparzonych palcach miałam gotowe coś co przypominało
ciepły dżem jagodowy, nie wiem ile można jeść to samo, ale nie
miałam zamiaru marudzić – zawsze jakieś ciepłe jedzenie. Trzeba
patrzyć na to pozytywnie, jeśli będę się dołować to długo nie
pożyję.
Zjadłam bardzo
szybko i popiłam wodą ze strumyka, po czym umyłam 'zastawę' i
schowałam ją na później. Przysiadłam z nogami podciągniętymi
pod brodę z powrotem na płaszczu i zapatrzyłam się w ogień...
– Koniecznie
muszę zdobyć porządniejsze jedzenie... – mruknęłam
zrezygnowana, oparłam głowę na kolanach i otuliłam je rękami.
Syknęłam cicho gdy przez ramiona przeszła fala bólu, tak bo dawno
nic mnie nie bolało...
– Mam
nadzieję, że kiedyś to się zagoi i będę miała fajne blizny do
popisywania się... – zaśmiałam się gorzko i zadrżałam lekko
gdy przez polanę na której był mój obóz zawiał chłodny i dość
gwałtowny wiatr, jednak gdy ciszę panującą od dobrej chwili
przeciął głośny grzmot poderwałam się niemal natychmiast na
nogi. Oczywiście gdy poczułam ból przechodzący przez nogę
przeklęłam się za tą gwałtowną reakcję, jednak sekundę
później mi przeszło i skupiłam się na czymś ważniejszym.
– Burza?
Teraz? Dlaczego wszystko musi się obracać przeciwko mnie?! –
udarłam się w przestrzeń w tym samym momencie gdy zachmurzone
niebo przecięła pierwsza błyskawica.
Nie było czasu
na zastanawianie się, najszybciej jak mogłam przeniosłam się pod
jedną z większych sosen której specjalnie poucinałam najniższe
gałęzie tak żebym mogła tam się schować, nie jestem głupia,
byłam przygotowana na ewentualność utrzymania ognia w nocy nawet
podczas deszczu. Co prawda siedzenie pod drzewem w czasie burzy nie
jest najmądrzejsze, ale wygląda na to, że nie mam większego
wyboru, może akurat dzisiaj mój pech da sobie siana i nic nie
walnie akurat w to drzewo? Zawsze warto jest mieć nadzieję.
Tam też miałam
przygotowane palenisko, jednak o wiele mniejsze. Rozpalenie ognia
zajęło zaledwie chwilę i gdy z nieba lunęła struga deszczu byłam
już pod sosną z trzaskającym ogniem i stosem suchego drewna do
podtrzymania go przez całą noc.
Wystawiłam
dłonie do ciepłych płomieni i uśmiechnęłam się do siebie
delikatnie czując, że moje ramiona lekko się rozluźniają.
Kolejne
wyładowanie i grzmot przecięły powietrze... wzdrygnęłam się
lekko i przyciągnęłam dłonie z powrotem do siebie tylko po to
żeby objąć się nad łokciami. Potarłam ramiona kilkukrotnie i po
kontrolnym spojrzeniu w ogień dorzuciłam do płomieni kolejny
kawałek drewna, a deszcz dalej padał, grzmoty i błyskawice również
nie dawały za wygraną...
– To będzie
naprawdę długa noc... – westchnęłam lekko i skuliłam się
przyciągając nogi do brody – dlaczego właśnie ja? – jęknęłam
i schowałam twarz w dłoniach.
***
Był dość
chłodny sierpniowy wieczór, niebo za oknami pałacu było zasnute
ciemno granatowymi chmurami, które co jakiś czas się rozjaśniały
gdy przecinała je błyskawice. Szyba o którą się opierałam co
chwilę drżała od grzmotów, ale ja nie zwracałam na to zbyt dużo
swojej uwagi – siedziałam w wykuszu okiennym pałacowej biblioteki
ubrana w dżinsy i ciepłą ciemno-zieloną bluzę zaczytana w jedną
z moich ulubionych książek. Gdzieś w głębi biblioteki słyszałam
Ciela i Willa dyskutujących nad czymś, najprawdopodobniej nad
kolejną teorią spiskową, tym to chyba się to nigdy nie znudzi.
Wywróciłam oczami i przewróciłam kartkę, w tym samym momencie
usłyszałam miarowe stukanie w szybę, które po chwili zmieniło
się w istną deszczową symfonię. Niechętnie podniosłam swój
dwukolorowy wzrok znad tekstu i spojrzałam za okno... miałam rację,
zaczęło lać. Popatrzyłam przez chwilę na spływające po szybie
krople, ale szybko mi się znudziło i wróciłam do czytania.
Jednak nie dane
mi było zbyt długo spokojnie czytać, po kilku minutach wyczułam w
bibliotece znajomą obecność i gdy pewien szaro włosy osobnik był
już prawie przy moim wykuszu podniosłam wzrok po raz kolejny z
krótkim i niecierpliwym pytaniem o co chodzi.
– Jest już
prawie dwudziesta... czas najwyższy wracać do pracy, przyszły nowe
dokumenty – mój drogi asystent przyszedł zaciągnąć mnie do
roboty. Westchnęłam ciężko i założyłam książkę aksamitną
zakładką, by sekundę później wstać i po szybkim przeciągnięciu
się ruszyć w stronę wyjścia z biblioteki, machając przy okazji
ręką na Cienia, żeby poszedł za mną.
Młodzieniec
dogonił mnie jednak szybciej niż się spodziewałam... ale tym
bardziej nie spodziewałam się tego, że poczuję jego ciepłe
dłonie na ramionach.
Zanim zdążyłam
się odwrócić stał już tuż za mną, a jego ręce spoczęły
nieco niżej, złapał mnie niezbyt delikatnie za przedramiona
jednocześnie opierając brodę na moim ramieniu łaskocząc mnie
przy tym swoimi nieokiełznanymi włosami. Spróbowałam wykręcić
się z uścisku jego rąk, ale przytrzymał mnie tak żebym nie mogła
się swobodnie przemieszczać, zdziwienie niemal od razu zastąpił
niepokój gdy jego oddech owionął moje ucho...
– Gdzie ci
tak śpieszno moja droga? – wyszeptał tak cicho, że nie byłam
pewna czy powiedział to czy pomyślał, jednak coś mnie w tym
głosie uderzyło... głos M'a...
– Nie... nie
jesteś Cieniem... – wyszeptałam czując jak ogarnia mnie panika i
spróbowałam po raz kolejny wyszarpać się z uścisku, ten jednak
się wzmocnił... syknęłam z bólu i warknęłam gdy ten się
zaśmiał.
–
Spostrzegawcza jak zawsze – wymruczał przesuwając nosem po mojej
szyi i wypuścił jedną z moich rąk, a ja korzystając z okazji
nadepnęłam mu na stopę z całej siły i poczyniłam próbę
oswobodzenia się. Jednak nic z tego, szaro włosy szarpnął mną
tak, że prawie się przewróciłam.
– Nie umiesz
stać spokojnie, co nie? – zacmokał z dezaprobatą młodzieniec
przykładając wolną dłoń do punktu na szyi gdzie bił mój puls,
teraz przyśpieszony ze strachu, i po sekundzie tą tak dobrze znaną
mi swarz rozciągnął uśmiech... demoniczny i podły, tak bardzo
nie podobny do żadnego z uśmiechów Cienia... coś zabolało mnie w
okolicy serca, dlaczego musiał przybrać akurat jego formę? Jednak
nie dane było mi dłużej rozmyślać bowiem przez mój bok przeszła
gwałtowna fala bólu, ten drań wbił mi sztylet pod żebra,
chciałam krzyknąć, ale zasłonił mi usta dłonią.
– Cii,
jesteśmy w bibliotece... – wyszeptał mi teatralnie do ucha i nie
miałam już czasu na nic, bowiem po kilku szybkich ruchach krwawiłam
nie tylko z boku, ale i z barku, dłoni i uda. A on tylko się
śmiał... oczy zaszły mi mgłą od utraty krwi, całe ciało
płonęło bólem i czułam jak moja świadomość przepływa mi
przez pokrwawione dłonie... w końcu zapadłam się w ciemność
przy akompaniamencie drwiącego śmiechu.
***
Obudziłam się
z krzykiem i łzami zalewającymi moje pole widzenia, rozejrzałam
się nerwowo po swoim otoczeniu i gdy ujrzałam, że jestem znowu
przy ognisku pod sosną westchnęłam z ulgą.
Otarłam
rękawem oczy i objęłam drżącymi dłońmi ramiona, wszystko mnie
bolało... te sny nie są normalne... nic z nich nie pamiętam, ale
zawsze budzę się z krzykiem i przerażona. Wzdrygnęłam się lekko
i przygryzłam wargę, nie, nie, nie. Muszę się uspokoić. Wzięłam
kilka głębokich oddechów i sięgnęłam po kilka kawałków
drewna, żeby dorzucić je do ognia, bowiem dogasał...
– Musiałam
zasnąć po kilku godzinach gapienia się w płomienie... –
wymamrotałam do siebie i wyjęłam z jednej z kieszeni płaszcza
przyszykowaną wcześniej pochodnię i odpaliłam ją od ogniska.
Wysunęłam się z pod sosny i rozejrzałam się dookoła oświetlając
tyle ile się dało.
Skrzywiłam się
wymownie gdy spostrzegłam kilka poprzewracanych drzew... już pominę
fakt, że wszystko było mokre i mój skład drewna był teraz
praktycznie bezużyteczny.
Nie było
dobrze, ale jakoś sobie poradzę... ziewnęłam przeciągle i
wróciłam pod bezpieczne , rozłożyste gałęzie mojego małego
schronu, tu chociaż było ciepło. Wrzuciłam pochodnię do ogniska,
a sama oparłam się wygodnie o pień.
– No to
teraz czekamy, aż będzie widno – mruknęłam do siebie i
wystawiłam ręce do ognia żeby choć trochę się rozgrzać, było
zimno jak nie wiem.
***
Po kilku
godzinach w końcu wstało słońce i kiedy tylko zrobiło się
wystarczająco jasno przysiadłam do zmieniania opatrunków, nie
zmieniło się zbyt dużo, jedyną dobrą wiadomością było to, że
noga się całkiem ładnie zasklepiła, po obmyciu ją ze starej krwi
i owinięciu ciasno materiałem byłam w stanie przejść się lekko
kuśtykając bez obawy, że przeszyje mnie nagły ból. Wiedziałam
jednak, że dalej muszę się oszczędzać – to że się zaczęło
w końcu zasklepiać, dużo nie zmieniało, jeśli ją nadwyrężę
to rana może się otworzyć.
Z ramionami
było trochę gorzej i koniecznością była całkowita zmiana
bandaży... jednak gdy siedziałam i oczyszczałam rany zimną wodą
zauważyłam na barku, dłoni i pod żebrami kilka blizn.
Zdziwiłam się
na nie, nie pamiętam, żeby wczoraj przy zmienianiu opatrunków tu
były...
Myślałam nad
tym chwilę, szukając w pamięci czegokolwiek co mogłoby mnie w
jakiś sposób naprowadzić na to skąd się tam wzięły, jednak
zimny powiew wiatru mi w tym przeszkodził. Zadrżałam lekko i jak
najszybciej wróciłam do opatrywania się, po kilku minutach byłam
z powrotem ubrana. Było mi na tyle zimno, że otrzepałam swój
płaszcz i dopiero gdy się nim porządnie opatuliłam zgarnęłam z
ziemi przesuszony nad ogniskiem plecak, nie schowałam go przed
deszczem i wcześniej był tak przemoczony, że wycisnęłam z niego
co najmniej kilka szklanek wody.
– Dobra...
dzisiaj koniecznie muszę znaleźć coś konkretnego do jedzenia...
mam siekierę to może uda mi się coś upolować – mamrotałam
sama do siebie kuśtykając w stronę klifu, najlepiej orientuję się
gdy idę brzegiem... a mapa, no cóż... przepadła przy tym
incydencie z wilkami, więc muszę sobie radzić sama dopóki nie
przysiądę do zrobienia nowej... ale co tam, już raczej nic
gorszego mi się nie przydarzy... chyba.
Pokręciłam
głową i kontynuowałam swój mozolny marsz, jakoś to będzie...
Co do dedykacji... hm. Dzisiaj nie ma dla nikogo, ale podam Wam tutaj trzy piosenki które pomogły mi pisać i proszę mnie za nie nie mordować, nie wiem akurat dlaczego takie~ Po prostu nie mam pojęcia, tak wyszło, tego nie było, to się wytnie >w<
No to tyle odemnie~
Do napisania, kochani moi
Flesh - Simon Curtis
Super Psycho Love - Simon Curtis
Noticed - MandoPony
Rozdział może i powstawał w bólach, ale był równie świetny co reszta :P Scena w koszmarze napełniła mnie niepewnością... To koszmar Autorki? A może M jest w pałacu i tym razem "torturuje" Cheysy? Bardzo miło, że udało ci się coś naskrobać, tym bardziej, że wyszło fajnie :P Bardzo mi szkoda biednej Autorki...Tak jak pisałem wcześniej, Made my day :3
OdpowiedzUsuńTak to był koszmar Autorki. Przecież Cień nie zgarniał by Cheysy do pracy, i jakim cudem Cheysy mogłaby rozpoznać głos M'a skoro nigdy go nie słyszała? No.
UsuńI cieszę się, że się podoba ^^
Pozdrawiam~
Wiesz... Czytam te opowiadania, ale jakoś tak mam problem z postaciami z pałacu :D
UsuńBywa i tak ^^" Jeszcze jakieś przemyślenia odnośnie rozdziału? Bom ciekawa ;)
UsuńPozdrawiam~
Ciekawy motyw z tymi koszmarami, które... przenoszą "obrażenia ze snu" do rzeczywistości :P
UsuńLubię się znęcać nad swoimi postaciami... czasami >w<
UsuńZnęcać się nad... sobą?! XD Mi to śmierdzi masochizmem XD
UsuńNie sprawiam samej sobie tym bólu, więc raczej sadyzm C:
UsuńNo, ale można powiedzieć, że Autorka w jakiś sposób odzwierciedla ciebie :P
UsuńOj cicho. >w< To się wytnie ^^
UsuńA tak na serio... poniekąd tak, Autorka jest odzwierciedleniem mojego charakteru z wyostrzeniem negatywnych cech... hm... wiesz sama nie wiem...
Hm... Bardzo miło mi poznać :D Szczerze? Ja tu wad nie widzę :D
Usuń*mamrota pod nosem* Nadmierna sarkastyczność, opryskliwość, nerwowość, apodyktyczność... trochę tego jest... jeszcze niska samoocena, totalne nie chciejstwo do robienia czegokolwiek... wymieniać dalej?
UsuńA wiesz co ci powiem? :P KAŻDA wada pozytywnie wzmacnia charakter :P
UsuńPrzestań, bo się rumienić zacznę >w<
UsuńA żarty na bok, nie wiem czy tak jest, może, powiem jak skończę psychologię ^^"
Ooo! :D To masz plany na psychologię? :P
UsuńMam plany na sporo rzeczy, ale tak, tylko tak bardziej hobbystycznie niż pod zawód ^^
UsuńMnie z psychologii to bardziej kryminologia i motywy jakiś zbrodniarzy, morderców itd. :D
UsuńTeż fajny pomysł ^^ A ja tak po prostu, z ciekawości... ale najpierw skończę liceum~
UsuńJa też nie traktuję tego jako mojej pracy, ale czasami fajne poczytać profile psychologiczne takich Jakubów Rozpruwaczy czy coś :P
UsuńAlbo teorie spiskowe i niewyjaśnione sprawy jak Black Dahlia :3
Nie zaprzeczę ^^ Trochu się rozpisaliśmy ^^"
UsuńTo samo pomyślałem gdy z przerażeniem spojrzałem na liczbę naszych komentarzy xD
UsuńNiektórych dyskusji na fanpage'u i tak nie przeskoczymy ^^"
UsuńAle jeśli chciałbyś pogadać gdzie indziej... to mam gg podane w "O mnie" :P
Nie omieszkam skorzystać z propozycji, lecz nie dziś :P
Usuń*szczerzy ząbki* W sumie jest dość późno, ale ja rzadko kładę się wcześnie... może nawet nockę zarwę...
UsuńHm... Ja na tyle odważny (Czytaj: Wyspany xD) nie jestem :D 1, max. 2 i ślinię poduszkę :D
UsuńJa mam zawszę w nocy kupę roboty... myślisz, że kiedy piszę? W dzień? W tym zakichanym upale? Nope. W dzień gram do upadu, a w nosy skrobię Wam opowiadania >w<
UsuńZazdroszczę :D Ja 0 produktywności ostatnio :/
UsuńNo ja dostałam mentalnego kopa od samej siebie i się wzięłam za to co powinnam~ Piosenki też pomogły~
UsuńDobra, uciekam, bo padnę tu zaraz :D Do następnego razu! :D
UsuńBranoc~
UsuńBranoc!
UsuńHue, hue, hue (znaczy poczytałam też Wasze komentarze i tak mi się podśmiechać zachciało).
OdpowiedzUsuńDo rzeczy.
3 razy TAK i pomysł ze snami stanowczo przechodzi dalej. Stanowczo i nieodwołalnie.
A ja tam stwierdzam, że na miejscu Autorki zamiast zostawić marchewkę przed króliczą norką, to upolowałabym tego króliczka. Ile czasu można żyć na samych jagodach!? A może to ja za bardzo mięsożerna jestem...
Swoją drogą, jak już szuka jedzenia, to zawsze może cofnąć się po (nie)świeże wilcze mięsko i sprawa załatwiona :)
Taaak, te moje dyskusje w komentarzach *wznosi oczy ku niebu*
UsuńDo rzeczy~
Cieszę się, że się podoba, pomysł na to zresztą pojawił się z nikąd, ale jak widać jest na miejscu. Ja zaś na to powiem, że była już osoba która stwierdziła podobnie, oj kiedy to było... jakby nie patrzeć kończyłam ten rozdział po roku przerwy ^^" Można rzec, że Autorka ma miękkie serce do małych puchatych zwierzątek (tak jak i ja zresztą >.>) Długo. Wierz mi, naprawdę długo można.
Bleh. Weź nawet takich rzeczy nie proponuj... chociaż... dobra nieważne ^^ (tak naprawdę to podsunęłaś mi niezły pomysł, ale nie powiem tego głośno ^w^)
Ponownie dziękuję za komentarz i pozdrawiam~