wtorek, 24 grudnia 2013

Special Świąteczny 1/2 "Przygotowania czas zacząć!"

Witajcie moje drogie czytelniczki. Za 10 minut mamy 24 grudnia, więc pozwalam sobie na wstawienie pierwszej połowy Świątecznego Speciala. Mam nadzieję, że wam się spodoba-szczególnie, że ktoś mi trochę pomagał.
Wypowiem się na dole.
Sutekina dokusho!

Był wczesny grudniowy poranek, słońce dopiero co wyłoniło się zza horyzontu. Mrok nocy uciekał w popłochu przed pomarańczowo-różową poświatą, ustępując miejsca chłodnemu błękitowi ozdobionemu gdzieniegdzie białymi strzępami chmur. W powietrzu unosiła się lekka mgiełka mrozu, a drzewa, krzewy i trawniki pałacowego ogrodu pokrywała cienka warstwa szronu.
Ogród różany jako jedyny wyróżniał się na tle tego zimowego, choć bezśnieżnego, krajobrazu. Wiecznie zielony, pyszniący się pięknymi białymi, czarnymi, czerwonymi i błękitnymi pąkami róż, które wyglądały jakby wokół wcale nie trzaskał mróz.

Pałac tak jak reszta wyglądał jak gdyby przymarzł do podłoża, okna pokrywały szronowe malowidła, a z niektórych parapetów zwisały sople lodu błyskające delikatnie w blasku wchodzącego słońca. Wewnątrz panował za to lekki chłód i wszechobecna cisza, nawet Sebastian-ktoś kto wstaje nawet przed samą Autorką- jeszcze spał w swojej ukrytej sypialni.
My jednak przeniesiemy się do innej części pałacu, Cheysy niedługo się obudzi...

***

Ze spokojnego snu wyrwał mnie wrzask budzika, gdybym nie wiedziała jaki dzisiaj mamy dzień pewnie wylądował by gdzieś na ścianie i spałabym dalej. Jednak nie dziś. Wyskoczyłam z ciepłej kołdry i nie zwracając uwagi na lekki chłód panujący w pokoju-jestem głupa bo nie włączyłam wieczorem ogrzewania-pobiegłam do łazienki.
Wzięłam szybki prysznic i po kwadransie wróciłam do pokoju zawinięta jedynie w ręcznik. Na fotelu komputerowym leżały złożone w kostkę ubrania, które naszykowałam sobie wczoraj wieczorem Przebrałam się jak najszybciej i podreptałam do lustra, żeby się przejrzeć.
Czarna sukienka do kolan z grubego materiału, na długi rękawek z zielono-czerwonym wzorkiem na dole, pasowała jak ulał. Do tego pasiaste, ciepłe rajtuzy i czarne baleriny z kokardkami w białe kropki. Pogładziłam ciemny materiał i poprawiłam golfowy kołnierz.
Myślę, że wyglądam nawet-nawet... ale i tak najważniejsze jest to, że jest mi ciepło.
Uśmiechnęłam się delikatnie do swojego odbicia i obróciwszy się na pięcie ruszyłam po szczotkę do włosów, bo przecież jak mam wyjść chociażby z pokoju tak rozczochrana?
Mój starszy braciszek to by mnie chyba śmiechem zabił... Gdy wróciłam-rozczesałam swoje długie, krucze włosy i założyłam na nie czerwoną, materiałową opaskę przyozdobioną gałązką ostrokrzewu.
Znów uśmiechnęłam się do siebie-jestem gotowa.

Rozejrzałam się po pokoju, dalej ogarniały go ciemności... znów poprawiłam kołnież i podeszłam do okien w celu rozsunięcia ciemnych zasłon- prosząc jednocześnie w myślach, żeby po ich rozsunięciu ujrzeć pokrywający wszystko w okół biały puch, skrzący się delikatnie w promieniach słońca. Westchnęłam zawiedziona widząc niemal dokładnie to samo co wczoraj rano.
– No, cóż... może jeszcze zdąży spaść – szepnęłam z nadzieją w głosie przykładając dłoń do szyby.
Westchnęłam ponownie i skierowałam swe kroki w stronę łóżka. Wytrzepałam i ułożyłam poduszki, a kołdrę dokładnie zaścieliłam, nucąc sobie cicho pod nosem dla poprawy humoru. Po skończeniu sprawdziłam godzinę i uśmiechnąwszy się lekko, wybiegłam z pokoju.

***

Zostawmy Cheysy na moment i przenieśmy się do skrzydła Autorskiego-celu rozchichotanej złotookiej, biegnącej właśnie jednym z korytarzy.

W srebrzystym skrzydle cisza wciąż się trzymała na swoim miejscu, pokoje były nagrzane i panowała tu atmosfera błogiego spokoju.
Autorka spała spokojnie z lekkim uśmiechem na ustach i dwukolorowymi włosami rozsypanymi na poduszce, zakopana w ciepłej, biało-błękitnej pościeli i bynajmniej nie miała pojęcia, że pewna nie zrównoważona, czarnowłosa dziewoja za niecałe pięć minut wpadnie do jej sypialni i bezczelnie obudzi. Jedna z zasłon nagle drgnęła jakby ktoś ją lekko dotknął.

W ramach dodatku specjalnego, fragmencik nie napisany przezemnie:
Artysta Pisarz wypłynął zza zasłony niczym cień. Po prostu nie mógł się powstrzymać by tego poranka choć rzucić okiem na miłość swego życia. Delikatnie przysiadł na łóżku, uśmiechając się przy tym na widok koloru pościeli. Następnie pisarz zatopił swe spojrzenie w najpiękniejszej z wszystkich twarzy świata. Chwilę trwał w błogim, radosnym milczeniu, po czym zaczął najczulej, jak to tylko możliwe głaskać policzek Autorki. Wiedział, że Cheysy zbliża się do skrzydła Autorskiego- mówiły mu to wszystkie zmysły, wyczuwał też jej myśli. Rozsądek nakazywał mu natychmiastowe zniknięcie, ale w tej właśnie chwili nie chciał słuchać rozsądku. Pochylił się i ucałował tak drogi mu policzek, po czym szepnął do umiłowanego ucha dwa słowa: "Kocham Cię". Dokładnie w chwili, gdy palce Cheysy dotknęły klamki Artysta Pisarz pstryknął palcami i rozpłynął się w powietrzu.

***

Spałam sobie spokojnie świadomym snem, grałam akurat z kimś w szachy, gdy poczułam, że ktoś, komu najwyraźniej znudziło się życie na tej planecie, wskakuje na moje łóżko i zaczyna mną intensywnie potrząsać.

– A-chan! Wstawaj! – usłyszałam doskonale mi znany dziewczęcy głos, ten mój twór jest czasami strasznie nieznośny.
– Chyba nie daje mi dziewczyna wyboru – wykonałam szybki szach-mat i westchnęłam cicho – muszę się już zmywać, do zobaczenia – pożegnałam się niechętnie i obudziłam się w końcu.

Gdy poczułam, że mogę z powrotem poruszać prawdziwym ciałem, warknęłam cicho i zmierzyłam Cheysy wściekłym choć jednocześnie lodowatym spojrzeniem. Na reakcję nie musiałam długo czekać, złotooka momentalnie zamarła i przeprosiwszy nieco zbyt piskliwym głosem, uciekła z pokoju. Ja za to podniosłam się w końcu to pozycji siedzącej i ziewnąwszy rozdzierająco, przetarłam ręką lekko piekące oczy. Położyłam też dłoń na policzku i nagle przed oczami przesunęła mi się pewna scena... Złość z razu odpłynęła, a w zamian za nią na moich policzkach pojawiły się rumieńce, a na ustach lekki uśmiech.
Zawołałam do wychodzącej z skrzydła Cheysy, żeby na mnie chwilę poczekała, gdy opowiedziała mój uśmiech się poszerzył.

Nie myślałam, że dziewczyna aż tak się tym wszystkim zaaferuje, a najbardziej nie spodziewałam się tego, że trzeci największy pałacowy śpioch wstanie przed świtem... ten świat staje na głowie.
Ziewnęłam ponownie i wygrzebałam się pomału z ciepłej kołdry. No dobra, przydałoby się ubrać, ale najpierw prysznic.

Jak postanowiłam tak zrobiłam i chwilę później-w podkoszulku i dżinsach- wymaszerowałam z łazienki. Wygrzebałam z szafy biało-granatowo-błękitną koszulę w kratę i ciepłą chustkę do założenia na szyi. Uzupełniłam tym strój i zgarnąwszy z jednej z szuflad szczotkę do włosów, ruszyłam w kierunku saloniku wiążąc przy okazji włosy w wysokiego kucyka.
Po drodze zahaczyłam jeszcze o gabinet w celu zabrania kilku drobiazgów i w końcu dotarłam do właściwego pomieszczenia. Po moim wejściu- złotooka momentalnie zerwała się z kanapy i zaczęła się tłumaczyć żywo gestykulując przy tym rękami i w ogóle. Uspokoiłam ją, że wcale nie jestem już zła, a ta rozpromieniwszy się ponownie, złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą.

***

Dziewczęta szybko pokonały, oddzielające Autorskie skrzydło od reszty, osobne schody i ruszyły budzić resztę mieszkańców pałacu. Potrwało to równą godzinę, niektórzy wstawali od razu, z innymi zaś nie szło tak łatwo, ale w końcu zwykle kapitulowali bez rozpoczynania walk.
I w końcu o godzinie 7:32 wszyscy obecni mieszkańcy pałacu stanęli w lepszych lub gorszych humorach przed obliczem Autorki. Ta zaś podzieliła się z wszystkimi swoją koncepcją, którą wspólnie zmodyfikowano ażeby wszyscy byli zadowoleni i rozdzieliwszy zadania pomiędzy jednostki i kilku osobowe grupki, zabrano się do roboty.

***

Po rozejściu się większości odetchnęłam z ulgą i spojrzawszy na pozostałych ze mną Chesa- wyjątkowo nie w zbroi, a w wygodnych dżinsach i czarnej koszuli i Cienia- ubranego w całości na czarno, uśmiechnęłam się lekko.
– To co, trzeba się brać do roboty? – spytałam retorycznym tonem kierując się w stronę wyjścia.
Chase odpowiedział cichym mruknięciem z którego nie wiele zrozumiałam, a Cień uśmiechnął się podobnie jak ja przed chwilą i pomachawszy nam dłonią ruszył w przeciwnym kierunku.
– Twój zapał, drogi 'Książe Ciemności' zwala mnie z nóg... – sarknęłam zachowując kamienną twarz.
– Jak miałbym się cieszyć z powierzonego zadania... nie lubię siedzieć w kuchni... – odparł spokojnie czarnowłosy zrównując swój krok do mojego.
– Powiedz mi w prost, że jesteś poirytowany, bo spędzisz za dużo czasu w tym samym pomieszczeniu co Sebastian – uśmiechnęłam się wrednie, spoglądając na jego profil, jedna brew mu zadrgała. Znaczy, że mam rację... Jest zazdrosny o swoją małą, słodką siostrzyczkę. Jakież to urocze.
– Przecież wiesz, że słyszę co myślisz... Zresztą wiesz jak to działa. Ja mam słabość do siostry, ty do pewnego pisarza i jest dobrze – odgryzł się, uśmiechając się łobuzersko.
Zarumieniłam się prawie niezauważalnie i dałam mu sójkę w bok.
– Ciesz się idioto, że nikogo tu nie ma – warknęłam na niego – nie wszyscy muszą wiedzieć, że jestem zakochana, a przynajmniej dopóki sama tego nie powiem...
– Czyli zgadłem? – zapytał bezczelnie uśmiechnięty, a ja zarumieniłam się mocniej.
Nie wierzę, dałam się podejść jak dziecko... Mentalny facepalm to za mało dla mojej głupoty, wygadać się przed Chasem...
– Mhm, chyba można tak powiedzieć... Nie mogę uwierzyć, że mnie tak podszedłeś głupi jaszczurze – odparłam spokojnie odgarniając w twarzy niesforne kosmyki – Ale jak się dowiem, że komuś 'wyćwierkałeś' to marny twój los – dodałam po chwili lodowatym głosem.
– Jaka niemiła... – westchnął złotooki – No już dobra, dobra. Będę siedział cicho – dodał po chwili widząc mój morderczy wzrok.

Resztę drogi przemierzyliśmy w ciszy, no może nie w idealnej – Chase od czasu do czasu lekko chichotał pod nosem, niby taki poważny, a czasem zachowuje się jak dziecko.
Po wejściu do kuchni zostaliśmy przywitani przez Sebastiana- ubranego w swój zwyczajowy strój lokaja, Grell'a- w ogniście czerwonym stroju, wyjątkowo bez płaszcza, Will'a- w tym co zawsze i Grabarza- z włosami odgarniętymi do tyłu i wygodnym czarno-szarym stroju – których przydział obejmował menu na najbliższe dni... Mi i Chasowi dostały się słodkie wypieki – pierniczki, makowiec, sernik, ćwibak, chałka itp.
– Mamy mnóstwo roboty – zakomenderował Sebastian, podając każdemu z obecnych fartuch i co po niektórym gumki do włosów – Powodzenia! – dodał po chwili z uśmiechem. Odpowiedział mu wspólny pomruk aprobaty i każdy zajął się swoją działką.

***

Wchodziłam właśnie razem z Raven- ubraną w ciepłe czarne spodnie i czerwono-zieloną pasiastą tunikę i Ciel'em- ubranym w zielono-czerwony odświętny strój z laską z trupią czaszką w dłoniach i cylindrem z czarną kokardą- na strych w poszukiwaniu ozdób świątecznych.
Autorka przydzieliła nas do ozdabiania pałacu- chyba najcięższa robota ze wszystkich – przecież ten pałac jest olbrzymi! Nigdy się nie wyrobimy na czas!
– Chey-chan, mogłabyś się łaskawie tak nie drzeć – wtargnął mi w myśl 'młody' Phantomhive – I nie panikuj, poradzimy sobie jakoś. Nie jesteśmy 'zwyczajni' – dodał z tym swoim demonicznym błyskiem w oczach i lekko się uśmiechnął.
– Kurdupel ma rację – stwierdziła moja droga przyjaciółka za co została spiorunowana wzrokiem – Ale jest jeden problem... Wiesz może skąd weźmiemy choinkę? – dodała po chwili drapiąc się lekko za uchem.
Westchnęłam z irytacją, Ciel podobnie. Co ona? Spała na tym zebraniu, czy jak?
– Ronald- jako, że został przydzielony do zajęcia się ogrodem (w końcu nie od parady ma za Kosę Śmierci kosiarkę)- postanowiono, że on ją wybierze i przyniesie – odpowiedziałam, grzebiąc w kieszeniach sukienki w poszukiwania kluczy- staliśmy już bowiem przy wejściu na strych.
– To tak sprawa wygląda... – zadumała się Raven drapiąc się tym razem po nosie – Pomóc ci szukać tych kluczy? – dodała po chwili opierając jedną rękę na biodrze, a drugą podrzucając pęk wyżej wspomnianych. Chyba stracę swoją anielską cierpliwość za moment- głupi kocur.
– Bardzo śmieszne – wymamrotałam pod nosem i złapawszy klucze rzucone w moim kierunku, zaczęłam szukać tego właściwego – Na przyszłość nie grzeb mi po kieszeniach – dodałam wkładając kluczyk do zamka.
Coś zachrobotało i drzwi stanęły otworem, zdążyliśmy się odsunąć, więc żadna stopa nie ucierpiała.

Strych był ogromny, pogrążony w ciemnościach i potwornie zakurzony. Dawno tu nie wchodziłam, nie było specjalnie okazji... ostatni raz chyba dwa lata temu. W zeszłym roku pojechaliśmy na święta do naszej starej świątyni... Jeździmy tam co sto lat, ale nie będę tutaj o tym opowiadać.
Zakasaliśmy rękawy i wzięliśmy się za poszukiwania. Nie było łatwo, każdy ruch powodował wzbijanie się w powietrze tumanów kurzu, a jak Raven-uczulona jest na niego biedaczka- kichnęła to powstało istne kurzowe tornado. Ciel jako pierwszy zawołał, że znalazł pudło z ozdobami... niestety sam go wynieść nie mógł, było większe od niego. Na szczęście ruszyłyśmy z odsieczą i pudło zostało wspólnie wyniesione na zewnątrz. Po tym pierwszym sukcesie wszystko szło jak z płatka i po pół godziny staliśmy we trójkę w sali tronowej w otoczeniu trzydziestu kilku pudeł z ozdobami. Trzeba było jeszcze tylko przynieść młotki, gwoździe oraz drabiny – i mogliśmy brać się do właściwej części naszego zadania.

***

W całym pałacu praca wrzała. W kuchni- Sebastian z pomocą trzech Shinigamich szykował składniki do 29 dań zaplanowanych na najbliższe trzy dni, pilnując jednocześnie by nikt się nie pokaleczył, by Grell nie próbował patroszyć karpia przy pomocy piły łańcuchowej oraz by Will i Grabarz przypadkiem nie próbowali używać do siekania warzyw na sałatkę kosy, ani sekatora. Autorka zaś – z Chasem u boku bawiła się przednio, mieszając, dodając i odmierzając składniki, wycinając ciasteczka i ozdabiając wyciągnięte już z piekarnika słodkie przysmaki.
Na korytarzach i w co poniektórych salach, było słychać głośne śmiechy Cheysy i Raven, zawieszających wszędzie złote i srebrne świąteczne łańcuchy i inne równie piękne ozdoby. Ciel zaś rozstawiał i ubierał choinki – Ronald nieco przesadził i było ich chyba z 30. Największa jednak- miała być ubierana przez wszystkich, więc stała bezpiecznie w sali balowej- przerobionej na potrzeby świąteczne, z długim stołem, wygodnymi kanapami i fotelami.
Ja zaś, jako, że dostałem specjalne wytyczne od mojej drogiej twórczyni. Mam, można by rzec, „misję specjalną”. A na czym ona polega – dowiecie się sami, ale bynajmniej nie teraz.


C.D.N

wtorek, 10 grudnia 2013

Rozdział 7 - Dym z cygara, woń sosnowa i zimna rzeka

Witajcie moi drodzy! Przepraszam, że tak dawno nic nie było, ale mam małe problemy ze szkołą (teraz nawet jestem w samym środku próbnych egzaminów-ale na szczęście najgorsze (Historia!) mam już za sobą ^^), miałam szlaban na komputer (teoretycznie to dalej mam, ale jakoś nikt nie każe mi go zostawiać, szczególnie, że na okrągło siedzę z nosem w podręcznikach i komputer ma praktycznie cały czas włączony pulpit i najwyżej Skype) nie miałam za bardzo weny twórczej (a co myślicie, że gdybym pisała jak zawsze to byłaby taka cisza na morzu?) i w ogóle dużo się pozmieniało... o czym Wam pewnie jeszcze napiszę, ale to pod notatką. Macie tutaj Rozdział 7 z "Czy ciekawość (...)" Mam nadzieję, że się Wam spodoba ^^
Zapraszam, więc do czytania!


Leżałam na czymś miękkim i czułam delikatny sosnowy zapach. Nie otwierałam jeszcze oczu, intensywnie próbując przypomnieć sobie co się ostatnio działo. Chyba to co zaszło na strychu, musiało być zwykłym koszmarem... bo niby czym innym? Takie rzeczy nie zdarzają się od tak sobie. Szczególnie, że jestem prawie pewna tego iż znajduję się w sypialni w domu Wilsona...

– Prawie robi wielką różnicę, moja droga... – moje przemyślenia przerwał cichy, choć wyraźny, znajomy głos dochodzący z mojej lewej strony.

Zdziwiona uchyliłam lekko oczy, czego pożałowałam niecały ułamek sekundy później i zamknęłam je z powrotem.

– Głupie słońce – mruknęłam pod nosem, podciągając się do pozycji siedzącej, ziewając i przeciągając się przy okazji.
Ponownie rozchyliłam oczy i rozejrzałam się po miejscu, w którym się znalazłam.
Okazało się, że leżałam na miękkiej trawie, w pobliżu rosło nawet kilka kwiatków, a zapach, który wciąż czułam spowodowały rosnące wkoło sosny. Gdyby nie okoliczności, w których się tutaj znalazłam, pewnie chętnie spędziłabym w takim miejscu resztę wakacji z ekipą...

Moją uwagę przykuła nagle pewna tajemnicza postać, siedząca niedaleko na sporawym kamieniu.
Był to wysoki i smukły mężczyzna, o przystojnej twarzy i czarnych włosach zaczesanych w twarzowy sposób. Wyglądał na około trzydzieści-kilka lat. Ubrany był w ciemno brązowy, elegancki garnitur, z takimi specyficznymi sterczącymi zawinięciami na ramionach i czerwonym kwiatem przypiętym do marynarki, jego czarne buty do szpica połyskiwały w słońcu. Siedział z nogą założoną na nogę, palił cygaro i przyglądał mi się mrużąc lekko czarne oczy.

Po chwili jednak wstał i pewnym krokiem z pewną dozą mrocznego dostojeństwa zaczął się do mnie zbliżać. Przyuważyłam w pewnym momencie, że wyrzucił za siebie palone wcześniej cygaro. Co niby w tym szczególe takiego ciekawego? Właśnie to, że rzeczone cygaro zamiast wylądować gdzieś tam na trawie, nie doleciawszy nawet do połowy swojej drogi po prostu wyparowało. Zrobiło 'puf' i go nie ma.
Dzięki temu wiem jednak jedno. Ta osoba na pewno nie jest człowiekiem...

– Spostrzegawcza jesteś, ale tego się po tobie spodziewałem – moje rozważania zostały przerwane , a gdy uniosłam głowę ujrzałam, że mężczyzna stoi ledwo metr odemnie i uśmiechając się w dość niepokojący sposób, wyciąga w moją stronę dłoń.
Chwyciłam ją niepewnie i poczuwszy jej lodowate zimno zadrżałam od ciarek, które przeszły po moich plecach. Nie dane mi jednak było długo nad tym myśleć, gdyż zostałam energicznie poderwana do pozycji stojącej. Zakręciło mi się w głowie przez co zachwiałam się lekko, być może upadłabym na ziemię gdyby nie trzymający mnie wciąż za rękę czarnowłosy.
Po chwili jednak słabość minęła, a moja dłoń została uwolniona.

Nie mogłam powstrzymać się przed pytającym spojrzeniem na twarz mężczyzny, ten zaś uśmiechając się ze złośliwą wyższością po odsunięciu się kawałek odemnie, skłonił się lekko i po wyprostowaniu się rzekł:

– Wiesz, moja droga? Prawie bym zapomniał... – przekrzywiłam na te słowa głowę ze zdziwienia – Chciałbym ci bardzo podziękować za naprawienie maszyny i wpadnięcie w moje sidła... Nie byłaś łatwym celem, ale jak widać jednocześnie dość naiwnym... – wytrzeszczyłam oczy i wystraszona powoli cofnęłam się o kilka kroków.
Ten jednak nie przejmując się niczym zbliżył się ponownie i pochylił lekko nademną, ledwo kilkanaście centymetrów od mojej twarzy (wysoki jest, od Autorki wyższy prawie o głowę).
Nagle wyraz jego twarzy gwałtownie się zmienił, przerażający uśmiech zastąpiło coś jakby... współczucie.
Chwycił mnie delikatnie za podbródek i po przyglądnięciu się dokładniej mojej twarzy, rzekł:

– Powiem ci moja droga, nie wyglądasz zbyt dobrze... Lepiej znajdź coś do jedzenia nim noc nadejdzie – zadrżałam, bo od jego cichego głosu bił czysty fałsz.
Chciałam coś powiedzieć, ale nim otworzyłam usta... czarnowłosy rozpłynął się w powietrzu, podobnie jak wyrzucone przez niego wcześniej cygaro.

W ten sposób zostałam na polance sama z kłębiącymi się zawzięcie myślami... Po chwili jednak uspokoiłam się całkowicie. Jestem w końcu Autorką, mam swoją nieśmiertelność i moce... więc cokolwiek by mi się nie stało licencja mnie ubezpiecza.
Zaśmiałam się lekko, nic nie jest w stanie mnie przestraszyć, a co dopiero jakiś gościu w garniturku... i tak przepełniona pewnością siebie ruszyłam na zwiedzanie mojej nowej 'miejscówki'.

***

Po częściowym zbadaniu nowego miejsca dziewczyna stwierdziła, że jest to wyspa... ale nie taka na jakich zdarzało się jej przebywać. Większość elementów składających się na jej krajobraz wskazywała na to, iż panują tu zwyczajne pory roku, czyli, że jeśli zostanie tu zbyt długo to może się nawet zima zacząć. Jednak Autorka nie poświęciła tej informacji zbyt wiele swojej uwagi... nawet nie wie, że powinna. Ignorancja, pewność siebie... miejmy nadzieję, że jej to nie zgubi.

Spacerowała po połaciach zieleni przyglądając się kolorowym kwiatom, pięknym motylom i puchatym króliczkom skaczącym wokół. Podziwiała olbrzymie sosny i wdychała ich orzeźwiający zapach, spokojnie i bez krępacji marnując czas.

Po okołu dwóch godzinach odezwał się jej żołądek, co skłoniło ją do poszukania czegoś do przekąszenia. No niby mogła coś przywołać... ale po co, za długo by to trwało.
Po kilku minutach znalazła kilka krzaczków obsypanych od czubka po korzenie apetycznie wyglądającymi czerwonymi jagodami. Zerwała jedną, przyjrzała się jej z każdej strony, powąchała i ostrożnie odrobinę spróbowała. Aż westchnęła, tak była słodka i smaczna.
Pozbywszy się w ten sposób obaw dotyczących owoców, zdjęła z siebie płaszczyk i rozsiadłszy się na nim tuż obok krzaka rozpoczęła ucztę.

Objadła krzak prawie ze wszystkich jagódek, ale trudno jej się dziwić skoro były tak dobre. Skończywszy posiłek stanęła w końcu do pionu i po otrzepaniu płaszcza, słońce dogrzewało na tyle mocno, że nie musiała go ubierać z powrotem, ruszyła w dalszą drogę.

Starała się na bieżąco zapamiętywać trasę, którą przemierzyła i miejsca w których już była. W końcu musiała wykombinować w jaki sposób wydostać się z tej wyspy... teleportacji już próbowała, ale najwyraźniej to miejsce musiało zostać dobrze zabezpieczone na taką ewentualność.

Rozważała również nad tym tajemniczym czarnowłosym... intrygowała ją jego osoba.
Z tego co powiedział i wydarzeniach ostatnich godzin mogła jednak wywnioskować, że to właśnie on wysłał list, że to on jest tym intrygującym 'informatorem'. M... po co on zajmował sobie głowę kimś takim jak ona? Autorką o nie ograniczonych (praktycznie) możliwościach i kilku wiekowym doświadczeniu, nie tylko w artyzmie, ale i w walce. Wychodziło na to, że albo jest głupcem, albo ma asa w rękawie...

Rozmyślania na ten temat, jeszcze przez długi czas zajmowały jej głowę nie dopuszczając do niej myśli jak bardzo oddaliła się już od dość bezpiecznych łąk i cichych lasków.

Kroczyła lekko, uśmiechała się promiennie, cieszyła ją swoboda i wszystko wkoło, co było ciekawą zmianą, gdyż zwykle jej zachowanie było bardzo poważne, często była zmęczona stertami dokumentów co dnia piętrzącymi się na jej biurku. Rzadko też ostatnimi czasy pokazywała się reszcie ekipy, spędzając wolny czas w swoim skrzydle. Osobami, która najczęściej ją widywały byli Sebastian i Cień, a nawet im praktycznie nigdy nie udało się zobaczyć u niej roześmianej, jak teraz, twarzy.
Nie można się temu dziwić, Autorka jest osobą o specyficznym charakterze. Na pierwszy rzut oka wydaje się być obojętna i chłodna, co jest jej bardzo na rękę, ale to tak nawiasem. Zaś po bliższym poznaniu okazuje się być bardzo dobrą osobą obdarzoną bujną wyobraźnią i czarno-ironicznym poczuciem humoru. Uśmiech, nie ironiczny, a szczery, jest jednak rzeczą pojawiającą się na jej twarzy straszliwie, wręcz rzadko. Trudno jest więc nie dziwić się na tą zmianę, ale cóż, któż potrafi ją zrozumieć?

***

Wędrowałam po wyspie dłuższy czas, znalazłam wydeptaną ścieżkę po miedzy drzewami, dotarłam na jeden z wielu wystających, wysokich klifów, a nawet udało mi się powrócić do miejsca z którego przyszłam. To ostatnie jest moim osobistym osiągnięciem, nigdy nie miałam dobrej orientacji w terenie. Pamiętam jak raz nawet zgubiłam się w różanym ogrodzie w pałacu, dopiero zaniepokojony Cień wraz z Cheysy 'uratowali' mnie z opresji. To było chyba na samym początku mojego 'urzędowania' w pałacu. Mieszkaliśmy wtedy tylko w czwórkę. Chase był o wiele mniej powściągliwą osobą niż teraz, zdarzało się nawet, że Książę Ciemności robił większe zamieszanie niż teraz jego siostra wraz z Raven. Cheysy za to była o wiele spokojniejsza, lubiła spędzać ze swoim bratem całe dnie, grać z nim w różne gry (np. w chowanego, oj przy tym było mnóstwo śmiechu i zajmowało równie dużo czasu).

Cień zajmował się wtedy nauką i treningiem sprawnościowo-życiowym, nie odstępując mnie jednocześnie na krok, prawie jakby bał się, że coś złego się zdarzy jeśli przy mnie go nie będzie.
Był strasznie uroczy, wyglądał na ledwo kilkanaście lat. Miał postrzępione czarno-szare włosy i biało-srebrne oczka z długimi rzęskami, lekko zadarty nosek i wąskie blade usta, był szczupły i sięgał mi ledwo do ramion. Lubił nosić białe i czarne ubrania, choć i tak zwykle przeważały w jego stroju przeróżne odcienie szarości.
Teraz za to jest już dorosłym mężczyzną, nosi się w eleganckim stylu, choć prześwitują przez niego jednak stare nawyki. Zapuścił włosy i sięgają mu za ramiona, stara się je jakoś okiełznać, ale daje to marne skutki, jak były postrzępione tak zostały. Oczy zmieniły mu się na bardziej srebrne, biel prawie się zatarła, są też o wiele bardziej wąskie co nadaje mu lekko drapieżny wygląd.
To dla mnie taki jakby asystent, i choć często zachowujemy się wobec siebie bardzo oficjalnie, czuję, że jestem dla niego bardzo ważna. Nie tylko jako twórczyni...

Ciekawe co dzieje się teraz w pałacu? Pewnie nikt jeszcze niczego nie spostrzegł, w końcu miałam wrócić dopiero za trzy dni. Muszę pośpieszyć się z rozwiązaniem problemu wydostania się z tej wyspy, żeby wrócić na czas i nie martwić ich. Chociaż, jest jeszcze ten Wilson... Może jednak powinnam skupić się na nim?
Tak, to mój priorytet. Przecież nie mogę go zostawić w łapach tego gościa, w końcu właśnie dlatego zawierzyłam nieznajomej osobie i pociągnęłam tą zakichaną dźwignię.

Z zamyślenia wyrwał mnie chłodny powiew wiatru, siedziałam właśnie na tym samym kamieniu co wcześniej czarnowłosy i przyglądałam się słońcu, schylającemu się już zresztą ku zachodowi, gdybym została w pobliżu klifu miałabym pewnie genialny widok na zachód słońca.
Westchnęłam podciągając nogi pod siebie, przypatrywałam się chwilę noskom swoich butów nie wiedząc dokładnie co ze sobą zrobić.
Wstałam w końcu i po przeciągnięciu się, narzuciłam na siebie z powrotem płaszcz, naprawdę robiło się zimno.

Nagle poczułam dziwną suchość w gardle, nie wiem nawet przez co... chociaż ostatnie co piłam było herbatą sosnową w domu Wilsona, więc nie powinno mnie to dziwić.
Nadstawiłam uszu i już po krótkiej chwili usłyszałam szum, ale nie był to szum fal, ten był jakby pluskający i szybszy. Znaczy to, że niedaleko znajduje się jakiś potoczek lub rzeczka. Ruszyłam żwawym krokiem w kierunku w którym spodziewałam się ją zastać. Kilka minut i byłam na miejscu, rzeczka , którą 'odkryłam' była szeroka na dwa metry i miała kamieniste brzegi, wkoło rosło niewiele drzew. Połyskiwała w lekko pomarańczowych promieniach zachodzącego słońca. Piękne miejsce. Woda pluskała tu niesamowicie głośno, prawie zagłuszając moje własne myśli. Podeszłam do brzegu i przysiadłam na kolanach nabierając jednocześnie w ręce czystej, lodowatej wody.
Napiłam się dość łapczywie, naprawdę chciało mi się pić.

Po ugaszeniu pierwszego pragnienia, postanowiłam przemyć twarz i ręce. Jak pomyślałam tak zrobiłam. Jednak po kontrolnym spojrzeniu w lustro wody przestraszyłam się nie na żarty.
Nie zauważyłam tego wcześniej będąc skupiona na czymś innym...
Moje oczy... Moje włosy... Wszystko jest takie jak kiedyś...

– A-ale jak to? – szepnęłam do siebie, nie mogąc wciąż uwierzyć swoim zmysłom.
Te ciemno niebieskie oczy, te brązowe włosy... Tak nie powinno być, przecież licencja zmieniła mnie na zawsze!
Nagle doznałam olśnienia... Licencja!
Czym prędzej zaczęłam rozpinać górne guziki kamizelki i białej koszuli, zerknęłam na miejsce gdzie powinna znajdować się pieczęć... No właśnie, powinna się znajdować.
Nie było jej... zniknęła, moja gwarancja bezpieczeństwa... Poczułam coś mokrego spływającego mi po policzku. Tylko jak? Przecież raz założonej pieczęci nie da się od tak zerwać...

– Ale jak widzisz mnie się udało... – usłyszałam już po raz kolejny 'ten' głos, który chyba zostanie moim znienawidzonym.
Odwróciłam głowę w jego stronę. Opierał się nonszalancko o najbliższe drzewo, z zapalonym cygarem w dłoni i z zwycięskim uśmiechem na ustach.
Skrzywiłam się lekko i ocierając pośpiesznie zdradzieckie łzy z policzków, spytałam lekko zachrypniętym głosem:

– Dlaczego? – zabrzmiałam naprawdę żałośnie, on zapewne też tak stwierdził. Widziałam to zadowolenie w jego czarnych jak noc oczach.

M. odepchnął się od drzewa i zaciągając się lekko cygarem, ruszył w moją stronę. Spoglądał na mnie przez chwilę z góry i po jakby chwili namysłu, przykucnął tuż obok.
Wydmuchał dym gdzieś w bok i szczerząc się złośliwie w końcu odpowiedział:

– A jak myślisz moja droga? Czy pozostawienie cię z mocami nie było by przypadkiem naruszeniem reguł naszej 'gry'? Czy nie było by to niesprawiedliwe? – zdziwiłam się na te słowa, jaka gra? – Och no tak, zapomniałem ci powiedzieć – pacnął się lekko w twarz – To gra, w której stawką jest twoje życie, z wieloma w nią grałem... choć jeszcze nikomu nie udało się przetrwać – dopowiedział wstając. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Zbulwersowana, nie zwracając uwagi na swój prawie odsłonięty dekolt, zerwałam się z ziemi wykrzykując mu prosto w twarz co myślę o nim i jego 'zabawach' ludzkim losem i życiem.

Ten jednak jedynie szerzej się uśmiechnął i zaczął się śmiać. Identycznie jak ostatnio, gdy słyszałam go jeszcze z radia.

Ja zaś wściekła nie na żarty podjęłam próbę złapania go za marynarkę i użycia swoich wysokich tonów głosowych do ugaszenia jego dobrego humoru.
Nic jednak z tego nie wyszło, ledwo zrobiłam dwa kroki w jego stronę, a już zostałam pochwycona przez te same cieniste dłonie co na strychu i posadzona z powrotem na ziemi.

Czarnowłosy w końcu przestał się śmiać i z absolutną powagą machnął lekko ręką w moją stronę. Zostałam niemal błyskawicznie podciągnięta do pionu i przysunięta ledwo kilkadziesiąt centymetrów od niego. Ten zaś złapał mnie mocno za podbródek i rzekł zimno:

–Twoje zachowanie jest niezwykle nierozważne. Ty chyba nie rozumiesz swojej obecnej sytuacji. Jesteś teraz z powrotem człowiekiem, z twojego Autorskiego życia pozostały ci jedynie wspomnienia i wybujała wyobraźnia. Nie możesz nic zmienić, teraz ja decyduję o twoim losie, jesteś wobec mnie bezbronna i bezsilna. Słaba, naiwna, żałosna – patrzyłam mu prosto w twarz słuchając tych lodowatych słów przeszywających mnie niemal na wylot. Jednak nie to było takie przerażające. Przerażające było właśnie to, że mówił prawdę... i ja o tym doskonale wiedziałam.

Kolejne łzy, tym razem nie przerażenia, a bezsilności, zaczęły spływać po mojej twarzy. Zamknęłam oczy nie chcąc dalej na niego patrzeć, chciałam też spuścić głowę, ale on na to nie pozwolił. Po chwili jednak poczułam jak jego zimna dłoń poluźniła lekko swój uścisk, a druga zaczęła delikatnie ścierać spływające wciąż łzy. Zdziwiona spojrzałam na niego z powrotem, ten zaś z kamienną twarzą kontynuował, dopóki słone krople nie przestały spływać.
Chwilę później zabrał się za zapinanie mojej koszuli wraz z kamizelką.

Nie mogłam wykrztusić z siebie nawet jednego słowa, strach zablokował mi możliwość mówienia. Jedyne co mogłam robić w tej chwili to patrzeć co się ze mną dzieje. Nie zauważyłam nawet kiedy skończył. Zorientowałam się dopiero wtedy, gdy ujrzałam go palącego z powrotem swoje cygaro ze zmarszczonymi brwiami. Wyglądał jakby bił się z myślami... nie trwało jednak to długo.
Znowu poczułam na sobie jego wzrok, zbliżył się trochę, odgarnął moje włosy na bok odsłaniając szyję. Poczułam tam po chwili jego oddech i usłyszałam cichy, złośliwy szept:

– Śpij dobrze, moja droga... – po tych słowach poczułam uderzenie i zapadłam się, ponownie, w znienawidzoną ciemność.

czwartek, 31 października 2013

Special Halloweenowy - czy co tam to właściwie jest ^^

Ohayo gozaimashita! Witam was wszystkich z Halloweenowej imprezy u Raven! Wiem, że powinnam była dać wcześniej (mówi ta która nie pisała od bitego miesiąca (nie bijcie)), ale oglądałyśmy film i tak jakoś mi się zapomniało... No w każdym razie, zapraszam na Special Halloweenowy!
(Wypowiemy się jeszcze na dole.)


Był dość chłodnawy październikowy poranek, niebo zasnuwały szare chmury, lekko mżyło. Dochodziła godzina szósta. Sebastian szedł właśnie długim korytarzem niosąc tacę ze śniadaniem, aby swoim codziennym zwyczajem ściągnąć Cheysy z łóżka, bo jak wiadomo bez tego mogłaby nie wstać w ogóle. Cóż, każdy ma swoje dziwactwa, ale schodzimy z tematu.
Czarnowłosy dotarł w końcu na miejsce i popchnął lekko drzwi. W środku panowała niemal absolutna ciemność, ale jemu nie robiło to żadnego problemu. Odstawił tacę na wyjątkowo posprzątany blat biurka i szybkim, choć cichym krokiem, ruszył do zasłon.
Chwilę później pokój skąpał się w chłodnej białawej poświacie, przyjemnie kontrastując z ciemnymi meblami i pościelą w której kryła się osoba na której chłopak bardzo często skupiał wzrok swoich krwistych tęczówek. Spała spokojnie, poczochrane włosy rozsypywały się dookoła jej głowy, na policzkach miała lekkie rumieńce.
Demon uśmiechnął się pod nosem i zbliżył się do łóżka, aby po chwili wahania przysiąść na jego brzegu. Nachylił się nad nią lekko i pogłaskał delikatnie po policzku.

Cheysy, czas wstać... – rzekł cicho, nie przerywając czynności – Dzisiaj bardzo ważny dzień, wiem, że nie chcesz go przegapić – dodał szeptem, tuż przy jej uchu.

Dziewczyna zamruczała coś pod nosem i uchyliła w końcu złote ślepia. Uśmiechnęła się na widok chłopaka, podniosła się do pozycji siedzącej i przeciągając się delikatnie, przywitała się lekko zaspanym głosem.
Czarnowłosy ucałował jej skroń w odpowiedzi i z uśmiechem podał jej tacę ze śniadaniem.

Dziewczyna wcinała pomału kanapki, przyglądając się szczupłej sylwetce Sebastiana, który krzątał
się po pokoju wyszukując dla niej strój na dzisiaj...

Dzisiaj bowiem był bardzo ważny dzień. 31 października. Halloween, święto duchów i innych nocnych kreatur. Właśnie z tego, a nie innego powodu to właśnie krwistooki demon robi to co teraz robi. Napomnę zresztą, że Raven przejdzie dziś przez to samo. Biedna, tak go nie lubi... Nieważne.

Wydobyty przez czarnowłosego strój składał się z ciemno fioletowej sukienki z kołnierzykiem, zwężanej w talii z bufiastymi krótkimi rękawkami. Pomarańczowo-czarnych pasiastych rajtuz, czarnych, sznurowanych, wysokich butów na lekkim obcasie i czarnej opaski z małą pomarańczową dynią.
Akurat, gdy odłożył złożone ubrania na ciemną pościel, Cheysy skończyła dopijać miętową herbatę.
Zabrał tacę i pożegnawszy się z ciemnowłosą ruszył niechętnie do drzwi.

***

Sebastian właśnie wyszedł, szkoda, że tak szybko, ale rozumiem go. Mamy mało czasu na zebranie się ze wszystkim. Wygramoliłam się pomału z ciepłej pościeli i wzdrygnęłam się lekko, w pokoju było strasznie zimno. Zebrałam stosik ubrań pozostawionych na łóżku i ruszyłam powoli do łazienki.

Na miejscu zerknęłam w sporawe lustro nad umywalką, skrzywiłam się lekko na widok poczochranych włosów. Chwyciłam szczotkę i pośpiesznie je rozczesałam, ułożyły się jednak inaczej niż zawsze. Jak zwykle są proste i opadają gładko wzdłuż twarzy, tak teraz... Ech, widać, że jestem po Lao. Wyglądam jak Chase, bardziej niż na co dzień, no tak Halloween... Wyjątkowy dzień, w którym nic nie jest takie jak zwykle. Westchnęłam lekko wywracając oczami i tak nic nie zmienię.
Ściągnęłam przez głowę bordową tunikę, w której spałam i odkręciwszy ciepłą wodę, wskoczyłam pod prysznic.
Szybko umyłam włosy swoim ulubionym herbacianym szamponem, a po wypłukaniu chwyciłam namydloną gąbkę i wyszorowałam dokładnie każdy fragment swojej bladej skóry.
Nie potrwało to długo, po kilku chwilach wycierałam się białym, puchatym ręcznikiem. Po osuszeniu się ubrałam się w przygotowany strój, uważając jednocześnie na to, żeby moje mokre włosy przypadkiem go nie zmoczyły.

Usiadłam sobie na jednym z foteli z suszarką do włosów i szczotką w łapkach, a gdy moje włosy były w stanie względnej używalności zapięłam je w wysokiego kucyka pozostawiając na twarzy charakterystyczny dla mojego brata kosmyk. Uśmiechnęłam się krzywo przeglądając się ponownie w lustrze, dziwnie się czuję... rok w rok to samo, a ja wciąż się do tego nie przyzwyczaiłam. W zamyśleniu pogładziłam materiał sukienki i przyglądałam się swojemu odbiciu z różnych perspektyw. Nie ma co Sebastian ma gust, ale czegoś mi tutaj jeszcze brakuje...
Już wiem! Czym prędzej podeszłam do szafy i z jednej z półeczek wyjęłam małą szkatułkę. Była zrobiona z ciemnego drewna ze srebrnymi okuciami, wyłożona w środku czerwonym materiałem.
Dostałam ją od Chesa na moje szesnaste urodziny, pierwsze które obchodziłam po przemianie. No nieważne. Uchyliłam wieczko i wyjęłam jeden ze znajdujących się tam wisiorków. Srebrny z zawieszką w kształcie czarnej różyczki i doczepioną pomarańczową kokardką. Założyłam go, a szkatułkę odłożyłam na miejsce.
Zerknęłam na zegarek, była już prawie siódma. Mam tylko pół godziny, lepiej będzie jak założę w końcu mundurek, wezmę torbę z książkami, jakiś płaszczyk i pójdę na dół do garażu zaczekać na Raven i Sebastiana. Jak pomyślałam tak zrobiłam.

***

Nie musiałam na nich długo czekać, ledwo po kilku minutach od mojego zejścia do garażu, usłyszałam warczenie Raven i spokojny głos Sebastiana.
Widząc ich na schodach ledwo powstrzymałam się od śmiechu. Raven ubrana była w ciemną koszulę na krótki rękawek z kołnierzykiem, czarne spodnie i wysokie sznurowane buty. Co w tym śmiesznego spytacie... otóż najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że na jej głowie znajdowały się puchate, czarne kocie uszka, jej długie włosy były zapięte w wysokiego kucyka, przewiązanego szkarłatną wstążką. Niemal identyczna ozdoba była zapięta również przy kołnierzu, butach i... co najzabawniejsze, na drgającym nerwowo, długim kocim ogonie.
Sama czarnowłosa zaś wyglądała jakby miała ochotę, przy pomocy swoich czarnych pazurów, wydrapać Sebastianowi oczy.

Chłopak za to wyglądał niemal identycznie jak zawsze, wyróżniał go jedynie pomarańczowo-czarny krawat.

Mimo wściekłości mojej przyjaciółki, zapakowaliśmy się w spokoju do samochodu i ruszyliśmy do szkoły, co ciekawe tym razem udało nam dotrzeć na miejsce bez opóźnienia... zwykle spóźniamy się o te pięć, do dziesięciu minut, a tu taka niespodzianka. Nic tylko się cieszyć, żaden nauczyciel dzisiaj na nas na 'dzień dobry' nie na wrzeszczy.

Wysiadłyśmy i pożegnawszy się z Sebastianem, ruszyłyśmy do szkolnej bramy, dyskutując przy okazji o przyjęciu, o którym Autorka mówiła wczoraj na zebraniu ekipy. Znaczy, nas akurat na nim nie było, ale z Cienia tak łatwo można wszystko wyciągnąć, że nie mogłyśmy oprzeć się tej pokusie.

Dotarłyśmy wreszcie na miejsce i popchnęłam dość ciężkie drzwi. Zdziwiłam się jednak... nic nie słyszałam, w szkole panowała idealna cisza...

Czyżby wychodziło na to, że jednak się spóźniłyśmy – zagadałam do stojącej po mojej prawej czarnowłosej.
Może... nie mam zielonego pojęcia. Ale wiesz co ci powiem? Podejrzanie mi to wygląda... – odparła lekko zaniepokojonym głosem.

Wzruszyłam na to ramionami i ruszyłyśmy pomału w stronę naszych szafek. Nie napotkałyśmy nikogo po drodze, nie słyszałyśmy też niczego poza stukotem naszych obcasów. Sama też pomału zaczynałam się denerwować zaistniałą sytuacją.
Po dojściu na miejsce, pościągałyśmy szybko kurtki i niemal biegiem, popędziłyśmy do klasy, w której miała odbyć się pierwsza lekcja.

Jak wielkie było nasze zdziwienie, gdy pod salą 23 nacisnęłam klamkę i stwierdziłam, że jest zamknięte. Sprawdziłyśmy jeszcze kilka klas, z tym samym skutkiem. W końcu Raven, poirytowana nie na żarty, co łatwo stwierdzić przez jej nastroszony ogon, podreptała w kierunku parteru przeklinając cicho pod nosem. Nie mając zbyt dużego wyboru podążyłam za nią.

Zastałam ją siłującą się z klamką drzwi wejściowych, spytałam drżącym głosem 'co się dzieje?'.

Nie mogę tego cholerstwa otworzyć, coś chyba blokuje od zewnątrz – zawarczała nie przerywając pchania drzwi.

A oknem próbowałaś? – spytałam po chwili ciszy.
Też są zablokowane, sprawdzałam przed chwilą – słysząc to uniosłam lekko brwi, ale mimo wszystko poszłam to sprawdzić.
Ku mojemu przerażeniu, stwierdziłam, że przyjaciółka ma rację. A właśnie... czy w tych oknach zawsze były kraty?
Niecałą minutę później spytałam o to samo zrezygnowaną czarnowłosą.

Z tego co pamiętam kraty są tylko w oknach w stołówce, wiesz w tych wychodzących na dziedziniec. A czemu pytasz? – odpowiedziała sceptycznym tonem.

Powiedziałam jej więc to co za obserwowałam, a ta nie mogąc w to uwierzyć musiała sama sprawdzić. Byłyśmy straszliwie zdezorientowane...

***

Dziewczęta po chwili namysłu, postanowiły sprawdzić pozostałe piętra. Chciały się dowiedzieć czy na pewno nikogo oprócz nich nie ma w tym budynku. Nikogo nie znalazły, wszystkie sale były pozamykane na klucz. W końcu skierowały się w stronę zejścia na salę gimnastyczną. Przemierzyły dość długi korytarz, by po chwili sprawdzić szatnie i kantorek. Pusto. O dziwo jednak sala gimnastyczna była otwarta, podobnie jak wyjście awaryjne na dziedziniec. Dalej pusto.

Przebiegły przez środek dziedzińca i przeszły do zejścia do stołówki. Stołówka była dość sporym miejscem, więc rozdzieliły się i każda przeszukiwała inną część. Raven nie znalazła nic, Cheysy jednak nad jednym ze stolików spostrzegła przyklejoną czymś do ściany zżółkniętą kartkę w linie, na której wielkimi literami było naskrobane 'CAN'T RUN'.

Dziewczyna zawołała czym prędzej swoją przyjaciółkę i pokazała jej swoje znalezisko. W tym samym momencie, gdy czarnowłosa spojrzała na tajemniczą kartkę przez jej twarz przeszedł niewidziany jeszcze nigdy do tej pory grymas. Jakby przerażenie zmieszane ze zdziwieniem.
Czym prędzej powiedziała jej, że ma tej kartki nie dotykać pod żadnym pozorem i ruszyła szybkim krokiem w stronę schodów na górę.

Cheysy stała jeszcze chwilę w miejscu przypatrując się kartce, zastanawiała się o co może jej przyjaciółce chodzić. A gdy usłyszała ponaglający ją głos, nie myśląc o tym co robi, zerwała szybko kartkę ze ściany i schowawszy ją do kieszeni, odkrzyknęła, że już idzie.

***

Po dobiegnięciu do Raven ta warknęła na mnie, pytając co ja takiego tam jeszcze robiłam. Odparłam, że nic takiego wkładając mimowolnie rękę do kieszeni mundurka, do której chwilę wcześniej schowałam kartkę. Niemal w tym samym momencie coś głośno strzeliło i dookoła zapanował półmrok. Spojrzałam na przyjaciółkę zdziwiona, odpowiedziała mi cisza. Nagle zostałam złapana przez nią za łokieć i pociągnięta w nieznanym mi do końca kierunku.

Po chwili ciszę przerwał ponownie jej głos:

Chey-chan... powiedz ty mi, tylko szczerze – zastrzegła – wzięłaś tą kartkę? – wycedziła na koniec spoglądając na mnie gniewnie.

Podrapałam się po głowie i skruszona pokiwałam głową. Raven była wściekła nie na żarty, spytałam się więc o co dokładnie jej chodzi, bo nie rozumiem o co jest, aż tak wściekła...

Przecież to tylko zwykła kartka papieru... – dodałam po chwili.

Właśnie chodzi o to, że nie jest – warknęła czarnowłosa, a jej brązowe oczy zabłysnęły na ułamek sekundy czerwienią – zabierając ją przyjęłaś 'Jego' wyzwanie! – wykrzyknęła na koniec lekko piskliwym głosem, wyglądało na to, że chyba zaczyna panikować.

Jakiego 'jego'? Czy ty możesz mi wyjaśnić o co chodzi? – zapytałam drżącym lekko ze strachu głosem.

'On' to demon. Blady, bez twarzy, wysoki i wręcz patykowaty, zawsze ubrany w czarny garnitur z czerwonym krawatem, zawsze jest za tobą, zabije cię gdy popatrzysz na niego dłużej niż pięć sekund lub gdy sam podejdzie za blisko. Jedynym sposobem ucieczki jest zebranie ośmiu kartek i wydostanie się na zewnątrz... właśnie dlatego miałaś tej kartki nie dotykać. Ale ty ją wzięłaś, wiem po części to moja wina mogłam ci powiedzieć od razu... teraz jednak, albo nam się uda... albo zostaniemy przez niego pożarte. Rozumiesz już? – po wysłuchaniu wszystkiego byłam przerażona nie na żarty, słyszałam kiedyś o tym demonie od Sebastiana, z tego co pamiętam nazywa się Slender i nikt jeszcze nie uszedł przed nim z życiem. Sytuacja nie wyglądała za wesoło, nie mogę powiedzieć, że byłam już w gorszych tarapatach... ale nie mogę stracić tego ostatniego strzępka nadziei.

Rozumiem – odparłam niemal bezgłośnie.

Dobrze, chociaż tyle... – westchnęła nie przestając ciągnąć mnie dalej przez ciemne korytarze – zderzyłam się już kiedyś z tym demonem i jakoś udało mi się przetrwać, myślę więc, że jeśli będziesz mnie słuchać to może i tym razem się uda – spojrzała na mnie pytająco, słysząc moje przytaknięcie, zaczęła mówić dalej – Musimy znaleźć latarki, nie możemy też za bardzo odwracać się za siebie, nie zatrzymujemy się, to dopiero pierwsza kartka, ale z każdą kolejną będzie gorzej. Zaglądamy wszędzie i sprawdzamy każdą ścianę, na nasze nie szczęście szkoła jest dość duża i ma sporo ślepych uliczek. Pozytywem jest jednak fakt, że nie jesteśmy w tym miejscu pierwszy raz i znamy mniej-więcej układ korytarzy – zatrzymała się na chwilę w miejscu – teraz się rozdzielimy, ja pójdę poszukać jakiś latarek, a ty rozejrzyj się już za kartkami, jakbyś go zobaczyła- po prostu wiej jak najdalej – poklepała mnie po ramieniu – powodzenia! – wykrzyknęła z miną jakby i sobie próbowała dodać otuchy i odbiegła w przeciwnym kierunku. Po chwili zniknęła mi z oczu i słyszałam jedynie stukot jej obcasów odbijający się od ścian ciemnych korytarzy.

Stałam nieruchomo przez kilka minut, próbując przestać dygotać ze strachu. W końcu gdy udało mi się ruszyć z miejsca, wytężyłam swoje gadzie oczy, żeby lepiej widzieć i pobiegłam w stronę drugiej klatki schodowej. Chciałam na początku sprawdzić salkę na samej górze, szybko kojarzyłam fakty, jeśli była by tam kartka, a zostawiłabym ją na sam koniec, byłabym trupem. To miejsce było jednym z najniebezpieczniejszych. Przebiegając korytarzem moją uwagę przykuł dziwny dudniący dźwięk i co najciekawsze fakt, że zamknięte wcześniej sale, były otwarte na oścież. Przystanęłam przy jednych z nich, żeby chwileczkę odetchnąć i zlustrowałam przy okazji przestrzeń dookoła siebie. Kilkanaście metrów za mną ujrzałam ciemną sylwetkę, zadrżałam i czym prędzej rzuciłam się w przeciwną stronę. Serce biło mi o wiele szybciej niż zwykle, nie odważyłam się ponownie za siebie obejrzeć. Poczułam minimalną ulgę, gdy po dotarciu w końcu do rzeczonej salki, spostrzegłam na tablicy przyklejoną kartkę. Była w identycznym stanie jak ta która spoczywała w mojej kieszeni różniła się jedynie napisem.
'LEAVE ME ALONE' – przeczytałam szeptem i sięgnęłam ręką, żeby ją zdjąć.
Ledwo dotknęłam palcami papieru coś zaszumiało ledwo dwa metry za mną, opanowałam narastający lęk, zerwałam kartkę i patrząc na swoje buty czym prędzej wybiegłam z salki.

***

Raven w tym samym czasie udało się znaleźć, w pracowni konserwatora na parterze, dwie w miarę działające latarki. Wiedziała, że nie starczą na zbyt długo, ale musiała jakoś ścierpieć ten fakt. Chciała przeżyć. Mimo, iż powiedziała Chey-chan, że powinny sobie poradzić, sama była przerażona. Z ostatniego spotkania 'Jego' pamięta bardzo niewiele, jedynie to, że znalazła kartki i wybiegła na zewnątrz. Widocznie musiała wtedy zemdleć od nadmiaru wrażeń, bo obudziła się w szpitalu. Wzdrygnęła się na to wspomnienie, nienawidzi szpitali, strzykawek i zapachu lekarstw.
Otrząsnęła się ze wspomnień i ruszyła pomału na górę, aby dołączyć do swojej roztrzepanej, złotookiej przyjaciółki.

Jak wchodziła po schodach usłyszała nagle coś jakby dudnienie i przyśpieszony oddech, a chwilę później wpadła na nią poszukiwana przez nią osóbka. Nie obyło się bez dość bolesnego sturlania się po twardych schodach i wylądowaniu na zimnej posadce korytarza.
Cheysy dostała za ten brak uwagi kopa w kostkę u nogi, a jakże by inaczej.

Gadzia dziewczyna, gdy skończyła odstawiać szopkę z trzymaniem się za nogę i skakaniem dookoła, przeprosiła i pokazała znalezioną przed chwilą kartkę.
Raven dała jej latarkę i dziewczyny ponownie się rozdzieliły.

***

Latarka dawała niewiele światła, Raven ostrzegała mnie też, żebym jej zbytnio nie używała, bo może w każdej chwili zgasnąć. Była to mała czarna latareczka, nic szczególnego w niej nie było. Uśmiechnęłam się krzywo, czuję się jak w jakimś horrorze... Jestem zagrożona przez jakiegoś demona, który na mnie poluje, a jedyna defensywę, jaką mogę przeciw jemu zastosować jest branie nóg za pas i zwiewanie jak najdalej. Komiczne.

Westchnęłam i rozejrzałam się dookoła, stałam niedaleko wyjścia, obok sali 7. Sprawdziłam czy jest otwarta naciskając lekko klamkę. Coś zgrzytnęło i drzwi stanęły otworem... („Ała! Stanęły otworem na mojej stopie!”) Wkroczyłam ostrożnie do środka i zaczęłam szukać wzrokiem kartki, nie spostrzegłwszy niczego chciałam się wycofać, gdy mój wzrok padł na pianino stojące niedaleko drzwi. Na klapie zasłaniającej klawisze, znajdowała się kolejna kartka. Szybko ją zgarnęłam i wycofałam czym prędzej z pomieszczenia, kierując się w bezpieczniejsze miejsce.

Dopiero, gdy dotarłam na dziedziniec, przyjrzałam się dokładniej ściskanej w ręce kartce. Na niej nie było jednak żadnego napisu, był za to koślawy rysunek kilku drzew i wysokiej postaci, nie posiadającej twarzy, ubranej w garnitur. Zadrżałam lekko, opanowałam jednak narastający strach i schowawszy kartkę do kieszeni pobiegłam w stronę sali gimnastycznej.
Jednak, gdy tylko postawiłam tam nogę ujrzałam w jednej z rogów sali tego, który chciał mojej zguby. Patrzyłam na niego ledwo ułamek sekundy, na szczęście miałam szybką reakcję, gdy tylko coś zaczęło mi szumieć w uszach, odwróciłam się na pięcie i rzuciłam w przeciwnym kierunku.
Biegnąc uświadomiłam sobie coś co niezbyt mnie cieszyło... Dlaczego ktoś taki jak ja, ucieka w popłochu przed jakimś tam demonem? Mój zdrowy rozsądek podsunął mi jednak dość racjonalne wyjaśnienie, może i jestem silna i nikt nie jest mi straszny, ale mimo, że jestem nieśmiertelna nie znaczy to, że nie można mnie zabić. Szczególnie w taki dzień jak dzisiaj.
Zatrzymałam się w końcu niedaleko gabinetu pielęgniarki i odetchnąwszy momencik ruszyłam by sprawdzić znajdujące się niedaleko pomieszczenia.
Wpierw zajrzałam do gabinetu pedagoga. Znalazłam tam tylko dwie baterie, schowałam je do kieszeni na wypadek gdyby zgasła mi latarka... w niektórych salach może się przydać, w końcu wywaliło prąd. Wyszłam z pomieszczenia i skierowałam kroki do biblioteki znajdującej się tuż obok. Rozejrzałam się po ciemnym pomieszczeniu wytężając gadzie oczy... ech, to nie pomaga. Sięgnęłam ręką do kieszeni i wydobyłam z niej latarkę. Światło wydobywające się z niej było dość słabe, a przestrzeń którą rozjaśniało była minimalna... cóż, póki co musi mi to wystarczyć.
Postanowiłam najpierw sprawdzić ściany, a dopiero później zerknąć do 'labiryntu' regałów w drugiej części biblioteki.
Jak postanowiłam tak zrobiłam. Na jasnych ścianach nic nie było, zagłębiłam się więc między wysokimi regałami. Uwielbiałam biblioteki... te równe rzędy książek, ten zapach stronic, ta wiedza skryta między wersami... coś pięknego. Teraz jednak to ciemne pomieszczenie powodowało we mnie lęk, choć chyba każdy by się bał... nie... Sebastian by się nie bał.
Dlaczego nie może być teraz przy mnie... westchnęłam rozglądając się dokładnie. Kartkę mi daj... chociaż z kartką będzie jeszcze gożej.
Patrzyłam po grzbietach książek, praktycznie same lektury. Cóż, szkolna biblioteka czego się spodziewać... może mają tu Tolkiena. Ach, czytałam jego książki praktycznie zaraz po wydaniu, Autorka potrafiła zdobywać takie rzeczy, ponoć nawet kiedyś poznała go osobiście.
Wyrwałam się z rozmyślań, muszę się skupić na tym co jest teraz. Kobieto możesz skończyć swój żywot przez takie głupoty. Odetchnęłam głęboko i skręciłam w lewo, niemal podskoczyłam ze strachu, gdy ujrzałam 'jego' twarz ponownie, odwróciłam się szybko i ruszyłam w przeciwnym kierunku... Nie był tam jednak po nic, po jego lewej stronie na regale wisiała kartka. Muszę coś wymyślić, żeby ją zabrać. Muszę po prostu!

***

Druga dziewczyna za to była na pierwszym piętrze i przeszukiwała salę geograficzną. Nie lubiła tego miejsca, ich nauczycielka tego przedmiotu była dziwną osobą z dziwnymi zwyczajami, ale nie o tym tu mowa. Ważne jest teraz by znaleźć te cholerne kartki i zmyć się z tej zakichanej szkoły.
Zaglądała za każdą mapę i dokładnie sprawdzała blaty ławek, również od spodu. Podobnie robiła z krzesłami. Nic nie było, zajrzała też pod biurko nauczyciela. Nic.
Stanęła w końcu na podwyższeniu tyłem do tablicy i spojrzała na pustą klasę z perspektywy nauczyciela. 'Ciekawe doświadczenie' pomyślała z lekkim uśmiechem, opierając dłoń na biodrze. Nagle jej wzrok za rejestrował żółtą kartkę przyklejoną wewnątrz jednej z gablotek na tyłach klasy, uśmiechnęła się drapieżnie, a jej mięśnie naprężyły się jak do skoku 'Moja pierwsza ofiara... Oi, naprawdę zaczynam myśleć jak kot' zachichotała do własnych myśli i ruszyła w tamtym kierunku. Jednak mimo tego wszystkiego i tak była podenerwowana, za długo było spokojnie, za długo Slender skupiał się na kimś innym, w końcu i na nią spróbuje 'zapolować'.
Szła powoli, ostrożnie, jednak mimo jej wysiłków, postukiwanie obcasów było za głośne. Miała położone uszy, a jej ogon drgał lekko. Dotarłszy do gablotki, spróbowała ją otworzyć. Warknęła gardłowo, gdy nie ustąpiły. Przyjrzała się srebrnemu zamkowi pod gałką 'Co, mam teraz niby znaleźć kluczyk? Tak?' po skończeniu tej myśli westchnęła donośnie, drapiąc się jednocześnie za prawym uchem. Zamyśliła się lekko... jeśli kluczyk gdzieś jest, to albo tutaj, albo w pokoju nauczycielskim.
Błagam niech będzie tutaj... – zamruczała pod nosem, kierując się w z powrotem w stronę biurka.
Przyklękła po jego wewnętrznej stronie i zaczęła przegrzebywać szufladki. Po kilku chwilach znalazła w końcu sprawiający te wszystkie problemy kluczyk. 'Niby taki mały i nie pozorny, a jak w tej chwili ważny...' pomyślała, obracając w palcach srebrny przedmiocik.
Szybko podeszła do gabloty i otworzywszy ją zabrała kartkę.
Znajdował się na niej wizerunek 'jego' i kilku drzew, był też napis 'FOLLOWS'. Zaśmiała się ponuro, gdy ostatnio 'grała' w tą grę, ta kartka była pierwszą którą znalazła. O dziwo teraz też...
Westchnęła i schowawszy kartkę zwinęła się czym prędzej z tej klasy. Zamykała akurat za sobą drzwi, gdy poczuła, że ktoś jest za nią. Zerknęła jednym okiem i zamarła na kilka sekund ze strachu. Ciało jednak zdążyło zareagować nim było za późno i biegła już w przeciwnym kierunku.
Zatrzymała się spory kawałek dalej i oparłszy się o ścianę, złapała się za serce. Biło przeraźliwie głośno i szybko, przyśpieszyło jeszcze bardziej, gdy usłyszała dudniące kroki...
Zostaw mnie w spokoju! – krzyknęła z przymkniętymi oczami i pobiegła dalej.

***

Usłyszałam krzyk z oddali... Czyżby Raven...? Nie, niemożliwe. Nic nie mogło jej się stać, jest na to za twarda. Chwila. Skoro 'on' jest tam, to mogę zabrać tą kartkę. Szybko się odwróciłam i przebiegłam się z powrotem, pominę fakt, że niemal się zabiłam potykając się o własną nogę.
Kartka faktycznie tam była, a samego Slendera ni widu, ni słychu. Zerwałam ją jednym ruchem i przyjrzałam się napisowi na niej.
'ALWAYS WATCHERS- NO EYES' – już same napisy na tych kartkach potrafią przestraszyć.
Odetchnęłam głęboko, próbując opanować drżenie rąk idąc jednocześnie w stronę wyjścia. Ta sytuacja powoli zaczyna przerastać moją beztroskę... jeszcze tylko brakuje, żeby 'on' wyskoczył zza rogu. O nie, nie, nie... Potrząsnęłam lekko głową. Lepiej nie wywoływać Slendera z lasu.

Moim następnym punktem docelowym był pokój nauczycielski, może i tam będzie kartka... która to już? Wyjęłam pozostałe z kieszeni, skrzywiłam się lekko, strasznie się pogniotły. Rozprostowałam je i policzyłam... Cztery. Połowa. Ciekawe czy Raven też jakieś znalazła?
Zacisnęłam dłoń nie zwracając uwagi na to, że mnę trzymane w niej kartki jeszcze bardziej.
Muszę ją czym prędzej znaleźć, za niedługo będzie trzeba się stąd wynosić. Z tą myślą wkroczyłam w końcu do kolejnego pomieszczenia.

***

Zatrzymała się dopiero na parterze, gdy przestała słyszeć to dudnienie. Postanowiła zerknąć do salki muzycznej i sali należącej do ich klasy. Nie było to daleko, ale praktycznie nic nie widziała, więc wyjęła z kieszeni spodni latarkę i zapaliwszy ją ruszyła w wiadomym kierunku. Przy okazji spoglądała co rusz to na szafki szkolne, to na ścianę. Dotarłszy na miejsce spojrzała trochę powyżej drzwi i uśmiechnęła się lekko, gdy ujrzała tam kartkę. Stanęła na palcach i jakoś udało jej się ją zdjąć. 'DON'T LOOK- OR IT TAKES YOU' przeczytała w myślach. 'Pff, jakbym nie wiedziała' dodała po chwilce pewnym siebie głosem, ale jej mina wskazywała na to, że próbuje jedynie dodać sobie otuchy. Trzęsła się lekko. Schowała ją do kieszeni i odwróciwszy się w prawą stronę, położyła dłoń na klamce drzwi z mosiężną dziewiątką. Weszła do środka i zamknęła je za sobą. Wzięła głęboki wdech i rozglądnęła się uważnie dookoła. Ławki i krzesła były równo ustawione, wszelkie plakaty i obrazy wisiały na swoich zwyczajnych miejscach, biurko należące do jej wychowawczyni było w nie naruszonym stanie, tablica zmazana. Już chciała wychodzić, gdy rzuciła okiem na pianino stojące pod tablicą korkową na której była gazetka dotycząca święta 'Wszystkich Świętych', miało otwartą klapę i w świetle latarki widać było śnieżno białe klawisze. Podeszła bliżej i położyła obie dłonie na właściwych akordach. Zabrzmiały dość złowieszczo wśród otaczającej ją ciszy, nie mogła się powstrzymać i zaczęła grać marsz pogrzebowy. Nie skupiała jednak wzroku na klawiaturze, a przyglądała się tablicy, nagle za dopiętą kartką z wydrukowanym wierszem, ujrzała coś żółtego. Akurat, gdy przerwała grę i sięgnęła po kolejną notatkę, coś huknęło, a ona sama odskoczyła przerażona w bok. Okazało się, że to drzwi zostały... jakby to powiedzieć, wykopnięte z zawiasów. W powietrzu dookoła unosiły się drobinki pyłu, tynku i nieliczne drewniane odłamki. Z nich wyłoniła się, tak, tak, złotooka dziewczyna, bardzo zdenerwowana i wystraszona. Raven odetchnęła z ulgą i wyjąwszy w końcu kartkę z jej kryjówki (NO, NO, NO, NO, NO, NO, NO), udarła się na swoją przyjaciółkę.

Chcesz mi fundnąć zawał czy jak?! I dlaczego wykopałaś te drzwi!? – Cheysy słysząc to podniosła jedną z brwi w sposób bardzo podobny do tego w jakim robił to jej brat i odkrzyknęła.

To po cholerę zaczęłaś grać na tym pianinie!? I to marsz pogrzebowy! – Raven uspokoiwszy się na prędce, uśmiechnęła się na to lekko i odparła.

Dobra, dobra, ale może jednak zostawimy tą dyskusję na potem i pójdźmy szukać kolejnej kartki . Co ty na to? – wyciągnęła w jej stronę rękę z trzema znalezionymi przez nią kartkami.

***

Złość szybko mi minęła, gdy spojrzałam na wyciągniętą w moim kierunku dłoń. Trzy kartki. Razem z moimi będzie siedem.
Ostatnia kartka – szepnęłam – Raven, ostatnia kartka! – krzyknęłam i chwyciwszy kocią dziewczynę za rękę, wyciągnęła ją z sali. Biegnąc co rusz odwracałam się za siebie, serce biło mi jak oszalałe, gdy za każdym z tych razów okazywało się, że 'on' jest coraz bliżej. Zacisnąwszy oczy biegłam przed siebie intuicyjnie wymijając przeszkody. Raven coś krzyczała, nie słyszałam dokładnie co, strasznie szumiało mi w uszach, ale nie była to jedynie krew, ale też coś innego... jakby zakłócenia... Nie chcę jeszcze umierać, krzyczałam w myślach, niech ktoś nas uratuje.
Coś mną nagle szarpnęło, to Raven mnie zatrzymała. Chyba zauważyła, że zaczynam panikować, bo pogłaskała mnie po głowie i powiedziała, że już zdążył znowu zniknąć i że musimy znaleźć ostatnią kartkę. Tym razem to ona złapała mnie za rękę i razem pobiegłyśmy do wyjścia ze szkoły. Nie wiem czemu, ale byłam pewna, że właśnie tam znajdziemy to czego szukamy.

Nie myliłam się wiele, dokładnie naprzeciwko schodków do wyjścia były białe drzwi. Z tego co pamiętam rezyduje tam intendentka. Zajrzałyśmy za nie, całe się trzęsąc.
Była tam! Ostatnia ósma kartka. Naskrobane było na niej 'HELP ME'... ale dopasowanie do sytuacji nie powiem. Zabrałam ją czym prędzej i widząc po lewej stronie naszego prześladowcę rzuciłam się wraz z Raven w stronę uchylonych drzwi wejściowych.
Gdy odetchnęłam w końcu chłodnym październikowym powietrzem, miałam ochotę wykrzyknąć jak najgłośniej, że nam się udało. Serce jednak waliło mi dalej... w pewnym momencie upadłam na kolana i wszystko oprócz bicia serca zdawało się wyciszyć. Nie słyszałam słów zaniepokojonej Raven, ani niczego innego. Zapadłam się w ciemność.

***

'Ach, gdyby dziewczęta te tylko wiedziały o tym kto zafundował im takie nie zapomniane wrażenia, to chyba by wyszły z siebie i stanęły obok. Tak, tak... nie było, żadnego Slendera, a przynajmniej nie było tego prawdziwego...' rozmyślałam tak siedząc na jednej grubej gałęzi drzewa rosnącego niedaleko wejścia do szkoły Cheysy i Raven. Machałam beztrosko nogami, uśmiechając się w złośliwy sposób. 'Nie sądziłam, że ten kawał wypali, ale ~pffhahahahaha~ warto było namówić na to Chesa i Sebastiana' dodałam po chwili przyglądając się trzymanej przez Raven zemdlonej Cheysy. No, nieważne!


!WESOŁEGO HALLOWEEN!

poniedziałek, 30 września 2013

Ogłoszenia 'parafialne' no.2

Czołem moi kochani!
Mam dla was (chyba) kilka powiadomień.

Co do tego co pojawiło się u góry bloga. To jak widać odtwarzacz muzyki. Playlista zawiera moje ulubione na dzień dzisiejszy kawałki, postarałam się ułożyć ją w taki sposób, żeby przeplatające się piosenki i same melodie, tworzyły w miarę spójną całość. Te kawałki pomagały mi przy pisaniu rozdziałów i wydaje mi się, że do nich pasują. (właściwie to najbardziej pasują one do "Czy ciekawość może być zgubna?", niż historii głównej, ale mam nadzieję, że będą wam pasować do obu). W związku z tym apeluję również, by nie bać się go włączać ;).

Co do historii głównej... znowu stanęłam w miejscu. Mam plan, ale jakoś nie mogę się zabrać za rozpisywanie go, nie mam tego czegoś co sprawiłoby, że nie mogłabym oderwać się od męczenia klawiatury. Innymi słowy, na to opowiadanie nie mam na razie weny.

Co do "Czy ciekawość może być zgubna?", Rozdział 7 już jest, leży sobie na dysku i czeka. Ja sama chętnie bym go dała już, teraz, zaraz, bo wiem, że wam się bardzo to opowiadanie spodobało. Ale nie mogę, powstrzymuje mnie plan, który ułożyła moja kochana Beta i na który sama się zgodziłam, bo wtedy mi pasował i nie myślałam, że opowiadanie z Autorką, aż tak nie będzie chciało dać mi spokoju. Muszę więc sobie wszystko z Betą jeszcze raz w cztery oczy omówić, co w tym momencie jest niemożliwe, bowiem się pochorowałam i to będzie już mój drugi antybiotyk pod rząd. (nienawidzę chorować, nie lubię lekarstw) No. Na dniach zamierzam też pisać już kolejne rozdziały, póki mam jeszcze odrobinę wolnego czasu.

No i mam jeszcze jedną sprawę, a właściwie dwie na raz. Zaczęłam pisać dla was Special Halloweenowy, nie zrobię tak jak w zeszłym roku, czyli nie wymyślę czegoś na odczep się dwa dni przed czasem, tylko napiszę wam coś z głębszym przemyśleniem o bardzo zadowalającej was długości (ledwo piszę wprowadzenie w tzw. akcję, a już mam prawie dwie kartki w wordzie), będzie do tego również narysowana okładka (a właściwie to już jest narysowana) bo mam w końcu skaner i mogę wam pokazać to co nazywam swoimi rysunkami (bo w pisaniu jestem (moim skromnym zdaniem) o wiele lepsza niż w rysowaniu). No.

To chyba tyle... Postaram się aby nowy rozdział (nieważne z czego) pojawił się przed notką Halloweenową.
Dobra, to do 'zobaczenia' kochani!

niedziela, 8 września 2013

Rozdział 11 - Wydarzenia zza kurtyny

 Ohayo! Wybaczcie, że tak późno, ale wasza Autorka była dość zajęta ^^
Trzecia gimnazjum to nie przelewki, a na samą myśl o egzaminach w kwietniu przechodzą mnie ciary. No. W każdym bądź razie macie rozdział... nie jest to kontynuacja "Czy ciekawość może być zgubna?", ale właśnie historii głównej. Tak to ten rozdział przy którym miałam zastój twórczy, jak widać został przezwyciężony. Już nie gadam.
Miłego czytania!


'Porozmawiałam' sobie z Grellem porządnie, czyli wiecie ^^... Spokojnie! Przeżył, no bo raczej nie można umrzeć od podbitego oka, co nie? W każdym bądź razie mam jeszcze piętnaście minut do drugiego aktu, a chcę jeszcze porozmawiać z Sebastianem. Muszę się dowiedzieć czy był w tej samej sytuacji co ja, czy też był w to zamieszany tak samo jak Grell.

Trzasnęłam mocno drzwiami i szybkim krokiem ruszyłam w kierunku schodów. Pokonałam je, przeszłam przez długi korytarz i weszłam za kulisy. Minęłam przewodniczącego klasy, który notabene żywo gestykulując rękami, dyskutował o czymś z Raven. Uśmiechnęłam się pod nosem, ciekawe kiedy moja czarnowłosa przyjaciółka się zorientuje, że nasz kochany Gabriel (nie Archanioł, przewodniczący klasy!) podkochuje się w niej i to już od pierwszej klasy.

Moje rozmyślania przerwało zderzenie czołowe z kolumną. Jęknęłam cicho z bólu i złapałam się za głowę. Lekko chwiejnie zawróciłam i po dwóch minutach byłam w charakteryzatorni, gdzie dostałam woreczek z lodem. Chłód bijący od okładu szybko przyniósł mi ulgę. Po kilku minutach byłam równie zadowolona jak wcześniej. Jedynym problemem był fakt, iż torebka z lodem sprawiła, że połowa makijażu spłynęła mi z twarzy. Rezultat był taki, że zostałam posadzona przed lustrem i jak to ładnie chłopcy określili, 'naprawiona'.
Niestety, zeżarło mi to resztę przerwy i jak tylko wyszłam, zostałam wezwana przez reżysera za kulisy.

***

– ... i pamiętajcie niech będzie tak jak w akcie pierwszym, profesjonalnie – skończył swoją motywującą przemowę czerwono włosy.
Odpowiedziały mu pomruki aprobaty młodych aktorów. Kilka osób podeszło do reżysera, najpewniej, żeby o coś zapytać, reszta za to, zaczęła się rozchodzić w różne strony. Ja akurat stałam trochę z boku, opierając się o tą pechową kolumnę. Rozglądałam się za Sebastianem, ale nie mogłam go nigdzie zarejestrować. Przecież musi gdzieś tu być, bierze udział w następnej scenie...
– O czym tak rozmyślasz? – z zamyślenia wyrwał mnie szept i ciepły oddech na szyi, poczułam też zapach czarnych róż, który uświadomił kto mnie zaszedł od tyłu. Mimowolnie przypomniałam sobie zdarzenia z przed przerwy i kiedy odwróciłam głowę, żeby odpowiedzieć, miałam już zaczerwienione policzki.

Stał za mną, nonszalancko opierając się łokciem o kolumnę z tym swoim specyficznym uśmiechem na ustach.

– O niczym specjalnym – odparłam po chwili siląc się na naturalny ton.
Uśmiechnął się szerzej i odepchnąwszy się od kolumny, stanął tuż przede mną. Pogłaskał mnie delikatnie po głowie, tylko po to by chwilę później zjechać na policzek i tam już zostać.

– No przecież widzę, że coś cię trapi – jego uśmiech w jednej chwili zmienił się na taki, którego nie lubię widzieć. Niby dalej uśmiech, ale bije od niego taki dziwny smutek... i tak jakby poczucie winy.

– N-no, ja... ten, znaczy... – nie mogłam jakoś dobrać słów, aby powiedzieć to co chciałam. Dlaczego zawsze tak jest kiedy próbuję rozmawiać z nim o 'tych' sprawach? Czemu jestem taka nieporadna?

– Rozumiem, jak chcesz to możemy o tym porozmawiać po przedstawieniu. Przed przyjęciem, które z organizował twój brat, powinniśmy mieć na to trochę czasu – chłopak w lot zrozumiał o co mi chodzi. Zdjął rękę z mojego policzka i w zamian chwycił moją dłoń. Przyciągnął ją do ust i pocałował jej wnętrze, patrząc mi w oczy. Zarumieniłam się po samą perukę i spuściłam wzrok z jego twarzy, napawając się jednocześnie dotykiem tych przyjemnie chłodnych dłoni. Jak tu przy nim zachować zdrowy rozsądek, normalnie jestem oazą spokoju, a gdy się zbliży... Miłość to taka skomplikowana sprawa, mam już tyle lat za sobą i jeszcze jej nie pojęłam.

– Dobry pomysł, niech tak będzie – odparłam po dłuższej chwili, dalej nie podnosząc na niego wzroku.

Poczułam, że czarnowłosy puścił moją rękę i mimowolnie znowu na niego spojrzałam. Okazało się,
że stoi jeszcze bliżej niż wcześniej. Nasze nosy dzieliło może kilkanaście centymetrów.
Z daleka można było już słychać wołanie Grella, wzywające aktorów do kolejnej sceny, przez które zauważyłam iskierki determinacji w krwisto czerwonych oczach chłopaka. Pokonał dzielące nas centymetry i złożył na moich ustach delikatny pocałunek. Trwało to może kilka sekund, a jednak gdybym chwilę później nie została przytulona, to mogłabym teraz siedzieć na ziemi, bo kolana odmówiły mi posłuszeństwa. Wdychałam zapach ciemnowłosego, nie mogąc nacieszyć się jego obecnością... tak blisko, jak nigdy.
– Trzymam cię za słowo...Julio – kolejny szept, przerywający moje zamyślenie... ale jak przyjemnie przerywający.

– Ja ciebie też... – odparłam, nie chcąc aby wypuszczał mnie z ramion.

Sebastian jednak musiał w końcu mnie opuścić, nie przejęłam się tym jednak tak bardzo. W końcu kolejna scena należeć będzie jedynie do naszej dwójki. Tymczasem jednak przysiądę sobie na skórzanej kanapie i pomyślę o czekającej nas za kilka godzin rozmowie.

***

Reszta przedstawienia i przerw wyglądała podobnie. Na scenie profesjonaliści, choć nie bez uczuć, za kulisami zaś prawie jak zakochani. Prawie, bo wciąż nie do końca pewni siebie nawzajem.

Autorka nie mogła się powstrzymać od uśmiechu pełnego politowania, patrząc na ich zachowanie...
Sebastian jest śmiały, choć często podenerwowany. Cheysy pragnie bliskości, choć ma wątpliwości.
Ciekawe jak potoczy się ta rozmowa na przyjęciu, nieprawdaż moi drodzy?


niedziela, 11 sierpnia 2013

Rozdział 6 - Czy ciekawość może być zgubna?

Wygląda na to, że jednak się udało. Czytajcie więc!

Dłubię w tej maszynie i dłubię. Dokręcam śruby i wkręty, wymieniam żarówki, naoliwiam przekładnie, zębatki, tryby i sprężyny. Niby takie monotonne czynności, a jak są wciągające.
Wilson pewnie spędzał w ten sposób większość czasu... ja od dawna mam już tylko papierkową robotę, nawet mój Cień ma ciekawsze zajęcia. Dziad jeden, sam jeździ na spotkania i reprezentuje mnie w wielu miejscach, a ja muszę wypełniać papiery na miejscu. Niesprawiedliwość wszechświata, jak nic.

Skończyłam wkręcać ostatnią żarówkę i zajrzałam do planów. Mhm, czyli muszę jeszcze naoliwić dźwignię i nałożyć świeżą warstwę lakieru przeciw kurzowego. To drugie wydaje się dziwne... ale skoro tak pisze to tak też zrobię. Wzięłam w dłonie buteleczkę z oliwą i wlałam trochę jej zawartości do mechanizmu dźwigni. Następnie przesunęłam ją delikatnie, oczywiście nie do końca, w górę i w dół, żeby oliwa wlazła gdzie ma wejść.
Po kilku minutach stwierdziłam, że jest już w porządku i zostawiłam ją w wyjściowej pozycji.

Dobra to teraz trzeba znaleźć ten lakier, zerknęłam jeszcze do teczki, aby sprawdzić czy nie ma tam jeszcze jakiejś wskazówki. Ku mojej radości, była. Mały rysunek walizki, takiej samej jak tej pod blatem, w drugiej części strychu.
Zebrałam się z podłogi i otrzepując fartuch z kurzu, ruszyłam w wskazanym kierunku.

Na miejscu wyjęłam co było mi potrzebne, a mianowicie puszkę z rzeczonym lakierem i pistoletem do jego aplikowania. Zdziwił mnie jednak fakt, iż na blacie leżała moja torba i płaszcz. Nie pamiętam, żebym je tutaj przynosiła... A tam, pewnie wyleciało mi z głowy, że to zrobiłam, przecież same nie przyszły, a jak nie ja je przyniosłam to kto? Zbagatelizowałam sprawę i zebrałam ze stołu swoje rzeczy, aby jak najszybciej wrócić do pracy.

Nałożenie tego nieszczęsnego lakieru było dość kłopotliwe, nigdy czegoś takiego nie robiłam...ale śmiem twierdzić, że poszło mi bardzo dobrze. Sprawdziłam jeszcze w planach, czy na pewno niczego nie przeoczyłam. Na szczęście nie, wszystko co mogłam zrobić, zrobiłam
Stanęłam kilka kroków dalej i przyjrzałam się naprawionej, wyczyszczonej, oraz wylakierowanej maszynie. Aż miło na nią teraz popatrzeć. Uśmiechnęłam się lekko i odwróciłam się na pięcie, chcąc iść się przebrać. Przeszkodziło mi w tym ukłucie winy po zerknięciu na bałagan dookoła.
Westchnęłam przeciągle, chyba nie pozostaje mi nic innego jak tu posprzątać...

Przebrałam się czym prędzej i schowałam strój ochronny do szafy. Po czym zaczęłam zbierać narzędzia i metalowe śmieci z podłogi, złorzecząc przy okazji pod nosem.
– Tak jakby porządek nie mógł wziąć przykład z bałaganu i robić się sam...

 ***

Sprzątanie trochę mi zajęło, zresztą mówiłam jaki bałagan tam panował... istna tragedia. Podczas tego mojego latania po strychu, zdążyło się zrobić dość chłodno. Nie dziwię się, w końcu jedyne okno na strychu nie posiada wbudowanej szyby. Przez te powody byłam też zmuszona założyć swój płaszczyk, nie chcę się przeziębić przez taką błahostkę, jest przecież dopiero połowa wakacji.


Zmiotłam ostatnią porcję pyłu z podłogi na szufelkę i władowałam do kosza na śmieci. Heh, koniec z tym sprzątaniem. Westchnęłam głośno, przeciągając się przy okazji. Coś strzeliło mi w kręgosłupie, naprawdę odzwyczaiłam się od 'pracy w terenie'. Aż dziwne, że niecałe dwa wieki temu potrafiłam być na nogach dobre parę dni bez spania, a teraz padam po ledwo dwunastu godzinach. Zmiękłam strasznie... może czas znowu wyruszyć.
Nie, nie, nie i jeszcze raz nie, przecież nie mogłabym zrobić czegoś takiego ekipie. Chociaż stary
dom mogłabym odwiedzić, jeśli jeszcze stoi.

Rozmarzyłam się lekko, stary dom... ta moja urokliwa posiadłość. Ile mnie tam już nie było?
Dobra koniec. Trzeba zająć się tym co jest tu i teraz. Odłożyłam miotłę z szufelką do kąta i obróciwszy się zamaszyście, ruszyłam w stronę maszyny. Przysiadłam sobie centralnie naprzeciwko niej i zajęłam się ponownym wertowaniem zapisków Wilsona z teczki. Szukałam jakiejś wskazówki co do uruchomienia maszyny, czegokolwiek co mogłoby mi pomóc.
– No weź, cokolwiek...Musi tu przecież coś być – mruczałam pod nosem, nerwowo przewracając kolejne kartki.

Spędziłam tak trochę czasu, przejrzałam te papiery dobre dziewięć razy i nic. Kompletnie nic nie znalazłam. Przetarłam dłonią piekące lekko oczy i wstałam z podłogi. Przespacerowałam się dookoła maszyny z nadzieją, że może tu będzie jakaś wskazówka. Zawiedziona stwierdziłam jednak po chwili, że i tutaj nic pomocnego dla mnie nie ma.
Zrezygnowana opadłam z westchnięciem na fotel, dlaczego najwięcej trudności znajduje się na samym końcu. Czy na pewno jestem taka genialna jak twierdziłam? Skoro nie mogę sobie z jedną rzeczą poradzić, to chyba nie bardzo. Spuściłam głowę i zakryłam twarz dłońmi, pozwalając sobie na smutny uśmiech.

– Wybacz, że przeszkadzam moja droga, ale wyglądasz jakby coś cię trapiło – z zamyślenia wyrwał mnie nieznajomy męski głos, dochodzący z naprzeciwka.
Lekko przestraszona podniosłam głowę zerkając w tamtym kierunku. Nikogo jednak nie ujrzałam.
Zaintrygowana wstałam i spytałam w przestrzeń
– Na jakiej podstawie tak twierdzisz? – bardzo starałam się, żeby głos mi nie zadrżał, ale nie wyszło.
Usłyszałam śmiech, dość przyjemny dla ucha...ale tak jakby momentami niepokojący.
– Twierdzę tak, gdyż niecałe dwa miesiące temu, w tym samym pomieszczeniu, na tym samym fotelu, w identycznej pozycji, siedział pewien naukowiec... – odpowiedział spokojnie głos, zarejestrowałam dodatkowo, że wydobywa się on z radyjka na stoliczku.
– Mówisz o Wilsonie! Co się z nim stało, gdzie jest? Powiedz mi co wiesz, proszę – poprosiłam nerwowo, podchodząc do radia.
– A nie chciałaś przypadkiem wiedzieć jak uruchomić tą maszynę? – dostałam wymijającą odpowiedź, jednak ton głosu wskazywał na to, że odpowie mi jedynie na to pytanie.
– Powiesz mi jak? – spytałam potulnie, w myślach wyklinając na wszystkie strony.
Głos ponownie się zaśmiał, tak inaczej, bardziej złośliwie niż z rozbawienia. Nie zwróciłam na to jednak zbyt wielkiej uwagi i przypatrywałam się radiu wyczekując na odpowiedź.
– Ależ oczywiście, moja droga! Dla ciebie wszystko! – wykrzyknął głos po czym ponownie zaniósł się śmiechem.
– To mów ja czekam – odpowiedziałam z lekkim niepokojem, tupiąc nerwowo nogą.
Głos momentalnie ucichł.
– Maszynę można uruchomić, tylko i wyłącznie, pociągając za dźwignię – odpowiedział spokojnie, tak jakby wcale przed chwilą się nie śmiał.
Spojrzałam w stronę radia zdziwiona, jak mogłam o tym nie pomyśleć, jestem idiotką czy jak?
To przecież takie oczywiste... Chociaż, gdy znalazłam maszynę dźwignia była opuszczona, a maszyna zepsuta... zresztą kogo to obchodzi.
– Jesteś stu procentowo pewny? – spytałam, niepewnie podchodząc do maszyny i kładąc dłoń na gałce dźwigni.
– Tak jestem, uruchom ją wreszcie! – ponaglił mnie głos, a zrobił to takim tonem, że mimo niepewności, natychmiast wykonałam jego żądanie.

Maszyna zaczęła warkotać i skrzypieć, większość wnętrza wysunęła się do góry, ponad moją głowę.
Wszystkie zębatki i pokrętła obracały się powoli, a cała maszyna po dokładnym przyjrzeniu się, wyglądała jak wyszczerzona złowieszczo twarz. Cofnęłam się przestraszona kilka kroków do tyłu...
Nagle coś chwyciło mnie za kostki u nóg, zerknęłam przerażona w tamtym kierunku, trzymały mnie jakieś takie szponiaste dłonie... ale jakby nie do końca materialne. Zaczęłam się im wyrywać w akompaniamencie złowieszczego śmiechu wydobywającego się z radia. Nie miałam jednak żadnych szans, cieniste dłonie były zbyt silne. Po kilku sekundach oplotły mnie w całości, przesłaniając mi wzrok i tłumiąc krzyk pociągnęły mnie w nieznanym kierunku.
Ostatnie co pamiętam to ten mrożący krew w żyłach męski śmiech i przerażającą ciemność.
Straciłam przytomność.

***

Cheysy siedziała w swoim pokoju na łóżku wraz z Sebastianem, G i cieniem Autorki, grając w karty. Dwójka wymieniona na końcu ze skupieniem układała karty w ręce tak, żeby było im je wygodnie trzymać. Nasza parka zaś przypatrywała się im z lekkim uśmiechem, ich karty były już poukładane i każde z nich trzymało je w ręce. Dłoń Cheysy leżała na pościeli spleciona z chłodną dłonią czarnowłosego. Wszystko wydawało się być w porządku, atmosfera była lekka i przyjemna.


Nagle całą czwórkę uderzyło dziwne uczucie, poczuli się jakby stracili coś ważnego. Spojrzeli po sobie przestraszeni... Chwilę później porzucili doczesne zajęcie i czym prędzej pobiegli do sali tronowej.

Na miejscu spotkali resztę ekipy, wszyscy z tym samym pytaniem wymalowanym na twarzy. Coś musiało się wydarzyć z Autorką skoro poczuli to wszyscy, coś strasznego przez co przestali czuć jej mentalność, jej obecność.
G ledwo stała na nogach opierając się o Chesa, Cheysy płakała tulona przez Sebastiana, Raven siedziała na chłodnej podłodze chowając twarz w dłoniach. Reszta zaś patrzyła po sobie ze smutkiem, strachem i troską na twarzach.

Cień jednak starając się zachować zimną krew, rozpaczliwie próbował połączyć się ze swoją twórczynią. Nigdy jeszcze nie był w takiej sytuacji, łączność z Autorką miał od zawsze. Przed kilkoma minutami czuł jeszcze jej obecność, a teraz... Cisza. Głucha, przerażająca cisza.
Autorka przepadła. Nikt nie wiedział co dokładnie się stało i kto to spowodował. Nie mogli też pojechać za nią, bowiem cel podróży Autorka przed nimi zataiła.
Pozostała jednak jedna wskazówka. Tajemniczy napis wyryty na biurku w gabinecie, odkryty dwa dni później przez Sebastiana.

A Ride to hell, my dear?”