czwartek, 31 października 2013

Special Halloweenowy - czy co tam to właściwie jest ^^

Ohayo gozaimashita! Witam was wszystkich z Halloweenowej imprezy u Raven! Wiem, że powinnam była dać wcześniej (mówi ta która nie pisała od bitego miesiąca (nie bijcie)), ale oglądałyśmy film i tak jakoś mi się zapomniało... No w każdym razie, zapraszam na Special Halloweenowy!
(Wypowiemy się jeszcze na dole.)


Był dość chłodnawy październikowy poranek, niebo zasnuwały szare chmury, lekko mżyło. Dochodziła godzina szósta. Sebastian szedł właśnie długim korytarzem niosąc tacę ze śniadaniem, aby swoim codziennym zwyczajem ściągnąć Cheysy z łóżka, bo jak wiadomo bez tego mogłaby nie wstać w ogóle. Cóż, każdy ma swoje dziwactwa, ale schodzimy z tematu.
Czarnowłosy dotarł w końcu na miejsce i popchnął lekko drzwi. W środku panowała niemal absolutna ciemność, ale jemu nie robiło to żadnego problemu. Odstawił tacę na wyjątkowo posprzątany blat biurka i szybkim, choć cichym krokiem, ruszył do zasłon.
Chwilę później pokój skąpał się w chłodnej białawej poświacie, przyjemnie kontrastując z ciemnymi meblami i pościelą w której kryła się osoba na której chłopak bardzo często skupiał wzrok swoich krwistych tęczówek. Spała spokojnie, poczochrane włosy rozsypywały się dookoła jej głowy, na policzkach miała lekkie rumieńce.
Demon uśmiechnął się pod nosem i zbliżył się do łóżka, aby po chwili wahania przysiąść na jego brzegu. Nachylił się nad nią lekko i pogłaskał delikatnie po policzku.

Cheysy, czas wstać... – rzekł cicho, nie przerywając czynności – Dzisiaj bardzo ważny dzień, wiem, że nie chcesz go przegapić – dodał szeptem, tuż przy jej uchu.

Dziewczyna zamruczała coś pod nosem i uchyliła w końcu złote ślepia. Uśmiechnęła się na widok chłopaka, podniosła się do pozycji siedzącej i przeciągając się delikatnie, przywitała się lekko zaspanym głosem.
Czarnowłosy ucałował jej skroń w odpowiedzi i z uśmiechem podał jej tacę ze śniadaniem.

Dziewczyna wcinała pomału kanapki, przyglądając się szczupłej sylwetce Sebastiana, który krzątał
się po pokoju wyszukując dla niej strój na dzisiaj...

Dzisiaj bowiem był bardzo ważny dzień. 31 października. Halloween, święto duchów i innych nocnych kreatur. Właśnie z tego, a nie innego powodu to właśnie krwistooki demon robi to co teraz robi. Napomnę zresztą, że Raven przejdzie dziś przez to samo. Biedna, tak go nie lubi... Nieważne.

Wydobyty przez czarnowłosego strój składał się z ciemno fioletowej sukienki z kołnierzykiem, zwężanej w talii z bufiastymi krótkimi rękawkami. Pomarańczowo-czarnych pasiastych rajtuz, czarnych, sznurowanych, wysokich butów na lekkim obcasie i czarnej opaski z małą pomarańczową dynią.
Akurat, gdy odłożył złożone ubrania na ciemną pościel, Cheysy skończyła dopijać miętową herbatę.
Zabrał tacę i pożegnawszy się z ciemnowłosą ruszył niechętnie do drzwi.

***

Sebastian właśnie wyszedł, szkoda, że tak szybko, ale rozumiem go. Mamy mało czasu na zebranie się ze wszystkim. Wygramoliłam się pomału z ciepłej pościeli i wzdrygnęłam się lekko, w pokoju było strasznie zimno. Zebrałam stosik ubrań pozostawionych na łóżku i ruszyłam powoli do łazienki.

Na miejscu zerknęłam w sporawe lustro nad umywalką, skrzywiłam się lekko na widok poczochranych włosów. Chwyciłam szczotkę i pośpiesznie je rozczesałam, ułożyły się jednak inaczej niż zawsze. Jak zwykle są proste i opadają gładko wzdłuż twarzy, tak teraz... Ech, widać, że jestem po Lao. Wyglądam jak Chase, bardziej niż na co dzień, no tak Halloween... Wyjątkowy dzień, w którym nic nie jest takie jak zwykle. Westchnęłam lekko wywracając oczami i tak nic nie zmienię.
Ściągnęłam przez głowę bordową tunikę, w której spałam i odkręciwszy ciepłą wodę, wskoczyłam pod prysznic.
Szybko umyłam włosy swoim ulubionym herbacianym szamponem, a po wypłukaniu chwyciłam namydloną gąbkę i wyszorowałam dokładnie każdy fragment swojej bladej skóry.
Nie potrwało to długo, po kilku chwilach wycierałam się białym, puchatym ręcznikiem. Po osuszeniu się ubrałam się w przygotowany strój, uważając jednocześnie na to, żeby moje mokre włosy przypadkiem go nie zmoczyły.

Usiadłam sobie na jednym z foteli z suszarką do włosów i szczotką w łapkach, a gdy moje włosy były w stanie względnej używalności zapięłam je w wysokiego kucyka pozostawiając na twarzy charakterystyczny dla mojego brata kosmyk. Uśmiechnęłam się krzywo przeglądając się ponownie w lustrze, dziwnie się czuję... rok w rok to samo, a ja wciąż się do tego nie przyzwyczaiłam. W zamyśleniu pogładziłam materiał sukienki i przyglądałam się swojemu odbiciu z różnych perspektyw. Nie ma co Sebastian ma gust, ale czegoś mi tutaj jeszcze brakuje...
Już wiem! Czym prędzej podeszłam do szafy i z jednej z półeczek wyjęłam małą szkatułkę. Była zrobiona z ciemnego drewna ze srebrnymi okuciami, wyłożona w środku czerwonym materiałem.
Dostałam ją od Chesa na moje szesnaste urodziny, pierwsze które obchodziłam po przemianie. No nieważne. Uchyliłam wieczko i wyjęłam jeden ze znajdujących się tam wisiorków. Srebrny z zawieszką w kształcie czarnej różyczki i doczepioną pomarańczową kokardką. Założyłam go, a szkatułkę odłożyłam na miejsce.
Zerknęłam na zegarek, była już prawie siódma. Mam tylko pół godziny, lepiej będzie jak założę w końcu mundurek, wezmę torbę z książkami, jakiś płaszczyk i pójdę na dół do garażu zaczekać na Raven i Sebastiana. Jak pomyślałam tak zrobiłam.

***

Nie musiałam na nich długo czekać, ledwo po kilku minutach od mojego zejścia do garażu, usłyszałam warczenie Raven i spokojny głos Sebastiana.
Widząc ich na schodach ledwo powstrzymałam się od śmiechu. Raven ubrana była w ciemną koszulę na krótki rękawek z kołnierzykiem, czarne spodnie i wysokie sznurowane buty. Co w tym śmiesznego spytacie... otóż najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że na jej głowie znajdowały się puchate, czarne kocie uszka, jej długie włosy były zapięte w wysokiego kucyka, przewiązanego szkarłatną wstążką. Niemal identyczna ozdoba była zapięta również przy kołnierzu, butach i... co najzabawniejsze, na drgającym nerwowo, długim kocim ogonie.
Sama czarnowłosa zaś wyglądała jakby miała ochotę, przy pomocy swoich czarnych pazurów, wydrapać Sebastianowi oczy.

Chłopak za to wyglądał niemal identycznie jak zawsze, wyróżniał go jedynie pomarańczowo-czarny krawat.

Mimo wściekłości mojej przyjaciółki, zapakowaliśmy się w spokoju do samochodu i ruszyliśmy do szkoły, co ciekawe tym razem udało nam dotrzeć na miejsce bez opóźnienia... zwykle spóźniamy się o te pięć, do dziesięciu minut, a tu taka niespodzianka. Nic tylko się cieszyć, żaden nauczyciel dzisiaj na nas na 'dzień dobry' nie na wrzeszczy.

Wysiadłyśmy i pożegnawszy się z Sebastianem, ruszyłyśmy do szkolnej bramy, dyskutując przy okazji o przyjęciu, o którym Autorka mówiła wczoraj na zebraniu ekipy. Znaczy, nas akurat na nim nie było, ale z Cienia tak łatwo można wszystko wyciągnąć, że nie mogłyśmy oprzeć się tej pokusie.

Dotarłyśmy wreszcie na miejsce i popchnęłam dość ciężkie drzwi. Zdziwiłam się jednak... nic nie słyszałam, w szkole panowała idealna cisza...

Czyżby wychodziło na to, że jednak się spóźniłyśmy – zagadałam do stojącej po mojej prawej czarnowłosej.
Może... nie mam zielonego pojęcia. Ale wiesz co ci powiem? Podejrzanie mi to wygląda... – odparła lekko zaniepokojonym głosem.

Wzruszyłam na to ramionami i ruszyłyśmy pomału w stronę naszych szafek. Nie napotkałyśmy nikogo po drodze, nie słyszałyśmy też niczego poza stukotem naszych obcasów. Sama też pomału zaczynałam się denerwować zaistniałą sytuacją.
Po dojściu na miejsce, pościągałyśmy szybko kurtki i niemal biegiem, popędziłyśmy do klasy, w której miała odbyć się pierwsza lekcja.

Jak wielkie było nasze zdziwienie, gdy pod salą 23 nacisnęłam klamkę i stwierdziłam, że jest zamknięte. Sprawdziłyśmy jeszcze kilka klas, z tym samym skutkiem. W końcu Raven, poirytowana nie na żarty, co łatwo stwierdzić przez jej nastroszony ogon, podreptała w kierunku parteru przeklinając cicho pod nosem. Nie mając zbyt dużego wyboru podążyłam za nią.

Zastałam ją siłującą się z klamką drzwi wejściowych, spytałam drżącym głosem 'co się dzieje?'.

Nie mogę tego cholerstwa otworzyć, coś chyba blokuje od zewnątrz – zawarczała nie przerywając pchania drzwi.

A oknem próbowałaś? – spytałam po chwili ciszy.
Też są zablokowane, sprawdzałam przed chwilą – słysząc to uniosłam lekko brwi, ale mimo wszystko poszłam to sprawdzić.
Ku mojemu przerażeniu, stwierdziłam, że przyjaciółka ma rację. A właśnie... czy w tych oknach zawsze były kraty?
Niecałą minutę później spytałam o to samo zrezygnowaną czarnowłosą.

Z tego co pamiętam kraty są tylko w oknach w stołówce, wiesz w tych wychodzących na dziedziniec. A czemu pytasz? – odpowiedziała sceptycznym tonem.

Powiedziałam jej więc to co za obserwowałam, a ta nie mogąc w to uwierzyć musiała sama sprawdzić. Byłyśmy straszliwie zdezorientowane...

***

Dziewczęta po chwili namysłu, postanowiły sprawdzić pozostałe piętra. Chciały się dowiedzieć czy na pewno nikogo oprócz nich nie ma w tym budynku. Nikogo nie znalazły, wszystkie sale były pozamykane na klucz. W końcu skierowały się w stronę zejścia na salę gimnastyczną. Przemierzyły dość długi korytarz, by po chwili sprawdzić szatnie i kantorek. Pusto. O dziwo jednak sala gimnastyczna była otwarta, podobnie jak wyjście awaryjne na dziedziniec. Dalej pusto.

Przebiegły przez środek dziedzińca i przeszły do zejścia do stołówki. Stołówka była dość sporym miejscem, więc rozdzieliły się i każda przeszukiwała inną część. Raven nie znalazła nic, Cheysy jednak nad jednym ze stolików spostrzegła przyklejoną czymś do ściany zżółkniętą kartkę w linie, na której wielkimi literami było naskrobane 'CAN'T RUN'.

Dziewczyna zawołała czym prędzej swoją przyjaciółkę i pokazała jej swoje znalezisko. W tym samym momencie, gdy czarnowłosa spojrzała na tajemniczą kartkę przez jej twarz przeszedł niewidziany jeszcze nigdy do tej pory grymas. Jakby przerażenie zmieszane ze zdziwieniem.
Czym prędzej powiedziała jej, że ma tej kartki nie dotykać pod żadnym pozorem i ruszyła szybkim krokiem w stronę schodów na górę.

Cheysy stała jeszcze chwilę w miejscu przypatrując się kartce, zastanawiała się o co może jej przyjaciółce chodzić. A gdy usłyszała ponaglający ją głos, nie myśląc o tym co robi, zerwała szybko kartkę ze ściany i schowawszy ją do kieszeni, odkrzyknęła, że już idzie.

***

Po dobiegnięciu do Raven ta warknęła na mnie, pytając co ja takiego tam jeszcze robiłam. Odparłam, że nic takiego wkładając mimowolnie rękę do kieszeni mundurka, do której chwilę wcześniej schowałam kartkę. Niemal w tym samym momencie coś głośno strzeliło i dookoła zapanował półmrok. Spojrzałam na przyjaciółkę zdziwiona, odpowiedziała mi cisza. Nagle zostałam złapana przez nią za łokieć i pociągnięta w nieznanym mi do końca kierunku.

Po chwili ciszę przerwał ponownie jej głos:

Chey-chan... powiedz ty mi, tylko szczerze – zastrzegła – wzięłaś tą kartkę? – wycedziła na koniec spoglądając na mnie gniewnie.

Podrapałam się po głowie i skruszona pokiwałam głową. Raven była wściekła nie na żarty, spytałam się więc o co dokładnie jej chodzi, bo nie rozumiem o co jest, aż tak wściekła...

Przecież to tylko zwykła kartka papieru... – dodałam po chwili.

Właśnie chodzi o to, że nie jest – warknęła czarnowłosa, a jej brązowe oczy zabłysnęły na ułamek sekundy czerwienią – zabierając ją przyjęłaś 'Jego' wyzwanie! – wykrzyknęła na koniec lekko piskliwym głosem, wyglądało na to, że chyba zaczyna panikować.

Jakiego 'jego'? Czy ty możesz mi wyjaśnić o co chodzi? – zapytałam drżącym lekko ze strachu głosem.

'On' to demon. Blady, bez twarzy, wysoki i wręcz patykowaty, zawsze ubrany w czarny garnitur z czerwonym krawatem, zawsze jest za tobą, zabije cię gdy popatrzysz na niego dłużej niż pięć sekund lub gdy sam podejdzie za blisko. Jedynym sposobem ucieczki jest zebranie ośmiu kartek i wydostanie się na zewnątrz... właśnie dlatego miałaś tej kartki nie dotykać. Ale ty ją wzięłaś, wiem po części to moja wina mogłam ci powiedzieć od razu... teraz jednak, albo nam się uda... albo zostaniemy przez niego pożarte. Rozumiesz już? – po wysłuchaniu wszystkiego byłam przerażona nie na żarty, słyszałam kiedyś o tym demonie od Sebastiana, z tego co pamiętam nazywa się Slender i nikt jeszcze nie uszedł przed nim z życiem. Sytuacja nie wyglądała za wesoło, nie mogę powiedzieć, że byłam już w gorszych tarapatach... ale nie mogę stracić tego ostatniego strzępka nadziei.

Rozumiem – odparłam niemal bezgłośnie.

Dobrze, chociaż tyle... – westchnęła nie przestając ciągnąć mnie dalej przez ciemne korytarze – zderzyłam się już kiedyś z tym demonem i jakoś udało mi się przetrwać, myślę więc, że jeśli będziesz mnie słuchać to może i tym razem się uda – spojrzała na mnie pytająco, słysząc moje przytaknięcie, zaczęła mówić dalej – Musimy znaleźć latarki, nie możemy też za bardzo odwracać się za siebie, nie zatrzymujemy się, to dopiero pierwsza kartka, ale z każdą kolejną będzie gorzej. Zaglądamy wszędzie i sprawdzamy każdą ścianę, na nasze nie szczęście szkoła jest dość duża i ma sporo ślepych uliczek. Pozytywem jest jednak fakt, że nie jesteśmy w tym miejscu pierwszy raz i znamy mniej-więcej układ korytarzy – zatrzymała się na chwilę w miejscu – teraz się rozdzielimy, ja pójdę poszukać jakiś latarek, a ty rozejrzyj się już za kartkami, jakbyś go zobaczyła- po prostu wiej jak najdalej – poklepała mnie po ramieniu – powodzenia! – wykrzyknęła z miną jakby i sobie próbowała dodać otuchy i odbiegła w przeciwnym kierunku. Po chwili zniknęła mi z oczu i słyszałam jedynie stukot jej obcasów odbijający się od ścian ciemnych korytarzy.

Stałam nieruchomo przez kilka minut, próbując przestać dygotać ze strachu. W końcu gdy udało mi się ruszyć z miejsca, wytężyłam swoje gadzie oczy, żeby lepiej widzieć i pobiegłam w stronę drugiej klatki schodowej. Chciałam na początku sprawdzić salkę na samej górze, szybko kojarzyłam fakty, jeśli była by tam kartka, a zostawiłabym ją na sam koniec, byłabym trupem. To miejsce było jednym z najniebezpieczniejszych. Przebiegając korytarzem moją uwagę przykuł dziwny dudniący dźwięk i co najciekawsze fakt, że zamknięte wcześniej sale, były otwarte na oścież. Przystanęłam przy jednych z nich, żeby chwileczkę odetchnąć i zlustrowałam przy okazji przestrzeń dookoła siebie. Kilkanaście metrów za mną ujrzałam ciemną sylwetkę, zadrżałam i czym prędzej rzuciłam się w przeciwną stronę. Serce biło mi o wiele szybciej niż zwykle, nie odważyłam się ponownie za siebie obejrzeć. Poczułam minimalną ulgę, gdy po dotarciu w końcu do rzeczonej salki, spostrzegłam na tablicy przyklejoną kartkę. Była w identycznym stanie jak ta która spoczywała w mojej kieszeni różniła się jedynie napisem.
'LEAVE ME ALONE' – przeczytałam szeptem i sięgnęłam ręką, żeby ją zdjąć.
Ledwo dotknęłam palcami papieru coś zaszumiało ledwo dwa metry za mną, opanowałam narastający lęk, zerwałam kartkę i patrząc na swoje buty czym prędzej wybiegłam z salki.

***

Raven w tym samym czasie udało się znaleźć, w pracowni konserwatora na parterze, dwie w miarę działające latarki. Wiedziała, że nie starczą na zbyt długo, ale musiała jakoś ścierpieć ten fakt. Chciała przeżyć. Mimo, iż powiedziała Chey-chan, że powinny sobie poradzić, sama była przerażona. Z ostatniego spotkania 'Jego' pamięta bardzo niewiele, jedynie to, że znalazła kartki i wybiegła na zewnątrz. Widocznie musiała wtedy zemdleć od nadmiaru wrażeń, bo obudziła się w szpitalu. Wzdrygnęła się na to wspomnienie, nienawidzi szpitali, strzykawek i zapachu lekarstw.
Otrząsnęła się ze wspomnień i ruszyła pomału na górę, aby dołączyć do swojej roztrzepanej, złotookiej przyjaciółki.

Jak wchodziła po schodach usłyszała nagle coś jakby dudnienie i przyśpieszony oddech, a chwilę później wpadła na nią poszukiwana przez nią osóbka. Nie obyło się bez dość bolesnego sturlania się po twardych schodach i wylądowaniu na zimnej posadce korytarza.
Cheysy dostała za ten brak uwagi kopa w kostkę u nogi, a jakże by inaczej.

Gadzia dziewczyna, gdy skończyła odstawiać szopkę z trzymaniem się za nogę i skakaniem dookoła, przeprosiła i pokazała znalezioną przed chwilą kartkę.
Raven dała jej latarkę i dziewczyny ponownie się rozdzieliły.

***

Latarka dawała niewiele światła, Raven ostrzegała mnie też, żebym jej zbytnio nie używała, bo może w każdej chwili zgasnąć. Była to mała czarna latareczka, nic szczególnego w niej nie było. Uśmiechnęłam się krzywo, czuję się jak w jakimś horrorze... Jestem zagrożona przez jakiegoś demona, który na mnie poluje, a jedyna defensywę, jaką mogę przeciw jemu zastosować jest branie nóg za pas i zwiewanie jak najdalej. Komiczne.

Westchnęłam i rozejrzałam się dookoła, stałam niedaleko wyjścia, obok sali 7. Sprawdziłam czy jest otwarta naciskając lekko klamkę. Coś zgrzytnęło i drzwi stanęły otworem... („Ała! Stanęły otworem na mojej stopie!”) Wkroczyłam ostrożnie do środka i zaczęłam szukać wzrokiem kartki, nie spostrzegłwszy niczego chciałam się wycofać, gdy mój wzrok padł na pianino stojące niedaleko drzwi. Na klapie zasłaniającej klawisze, znajdowała się kolejna kartka. Szybko ją zgarnęłam i wycofałam czym prędzej z pomieszczenia, kierując się w bezpieczniejsze miejsce.

Dopiero, gdy dotarłam na dziedziniec, przyjrzałam się dokładniej ściskanej w ręce kartce. Na niej nie było jednak żadnego napisu, był za to koślawy rysunek kilku drzew i wysokiej postaci, nie posiadającej twarzy, ubranej w garnitur. Zadrżałam lekko, opanowałam jednak narastający strach i schowawszy kartkę do kieszeni pobiegłam w stronę sali gimnastycznej.
Jednak, gdy tylko postawiłam tam nogę ujrzałam w jednej z rogów sali tego, który chciał mojej zguby. Patrzyłam na niego ledwo ułamek sekundy, na szczęście miałam szybką reakcję, gdy tylko coś zaczęło mi szumieć w uszach, odwróciłam się na pięcie i rzuciłam w przeciwnym kierunku.
Biegnąc uświadomiłam sobie coś co niezbyt mnie cieszyło... Dlaczego ktoś taki jak ja, ucieka w popłochu przed jakimś tam demonem? Mój zdrowy rozsądek podsunął mi jednak dość racjonalne wyjaśnienie, może i jestem silna i nikt nie jest mi straszny, ale mimo, że jestem nieśmiertelna nie znaczy to, że nie można mnie zabić. Szczególnie w taki dzień jak dzisiaj.
Zatrzymałam się w końcu niedaleko gabinetu pielęgniarki i odetchnąwszy momencik ruszyłam by sprawdzić znajdujące się niedaleko pomieszczenia.
Wpierw zajrzałam do gabinetu pedagoga. Znalazłam tam tylko dwie baterie, schowałam je do kieszeni na wypadek gdyby zgasła mi latarka... w niektórych salach może się przydać, w końcu wywaliło prąd. Wyszłam z pomieszczenia i skierowałam kroki do biblioteki znajdującej się tuż obok. Rozejrzałam się po ciemnym pomieszczeniu wytężając gadzie oczy... ech, to nie pomaga. Sięgnęłam ręką do kieszeni i wydobyłam z niej latarkę. Światło wydobywające się z niej było dość słabe, a przestrzeń którą rozjaśniało była minimalna... cóż, póki co musi mi to wystarczyć.
Postanowiłam najpierw sprawdzić ściany, a dopiero później zerknąć do 'labiryntu' regałów w drugiej części biblioteki.
Jak postanowiłam tak zrobiłam. Na jasnych ścianach nic nie było, zagłębiłam się więc między wysokimi regałami. Uwielbiałam biblioteki... te równe rzędy książek, ten zapach stronic, ta wiedza skryta między wersami... coś pięknego. Teraz jednak to ciemne pomieszczenie powodowało we mnie lęk, choć chyba każdy by się bał... nie... Sebastian by się nie bał.
Dlaczego nie może być teraz przy mnie... westchnęłam rozglądając się dokładnie. Kartkę mi daj... chociaż z kartką będzie jeszcze gożej.
Patrzyłam po grzbietach książek, praktycznie same lektury. Cóż, szkolna biblioteka czego się spodziewać... może mają tu Tolkiena. Ach, czytałam jego książki praktycznie zaraz po wydaniu, Autorka potrafiła zdobywać takie rzeczy, ponoć nawet kiedyś poznała go osobiście.
Wyrwałam się z rozmyślań, muszę się skupić na tym co jest teraz. Kobieto możesz skończyć swój żywot przez takie głupoty. Odetchnęłam głęboko i skręciłam w lewo, niemal podskoczyłam ze strachu, gdy ujrzałam 'jego' twarz ponownie, odwróciłam się szybko i ruszyłam w przeciwnym kierunku... Nie był tam jednak po nic, po jego lewej stronie na regale wisiała kartka. Muszę coś wymyślić, żeby ją zabrać. Muszę po prostu!

***

Druga dziewczyna za to była na pierwszym piętrze i przeszukiwała salę geograficzną. Nie lubiła tego miejsca, ich nauczycielka tego przedmiotu była dziwną osobą z dziwnymi zwyczajami, ale nie o tym tu mowa. Ważne jest teraz by znaleźć te cholerne kartki i zmyć się z tej zakichanej szkoły.
Zaglądała za każdą mapę i dokładnie sprawdzała blaty ławek, również od spodu. Podobnie robiła z krzesłami. Nic nie było, zajrzała też pod biurko nauczyciela. Nic.
Stanęła w końcu na podwyższeniu tyłem do tablicy i spojrzała na pustą klasę z perspektywy nauczyciela. 'Ciekawe doświadczenie' pomyślała z lekkim uśmiechem, opierając dłoń na biodrze. Nagle jej wzrok za rejestrował żółtą kartkę przyklejoną wewnątrz jednej z gablotek na tyłach klasy, uśmiechnęła się drapieżnie, a jej mięśnie naprężyły się jak do skoku 'Moja pierwsza ofiara... Oi, naprawdę zaczynam myśleć jak kot' zachichotała do własnych myśli i ruszyła w tamtym kierunku. Jednak mimo tego wszystkiego i tak była podenerwowana, za długo było spokojnie, za długo Slender skupiał się na kimś innym, w końcu i na nią spróbuje 'zapolować'.
Szła powoli, ostrożnie, jednak mimo jej wysiłków, postukiwanie obcasów było za głośne. Miała położone uszy, a jej ogon drgał lekko. Dotarłszy do gablotki, spróbowała ją otworzyć. Warknęła gardłowo, gdy nie ustąpiły. Przyjrzała się srebrnemu zamkowi pod gałką 'Co, mam teraz niby znaleźć kluczyk? Tak?' po skończeniu tej myśli westchnęła donośnie, drapiąc się jednocześnie za prawym uchem. Zamyśliła się lekko... jeśli kluczyk gdzieś jest, to albo tutaj, albo w pokoju nauczycielskim.
Błagam niech będzie tutaj... – zamruczała pod nosem, kierując się w z powrotem w stronę biurka.
Przyklękła po jego wewnętrznej stronie i zaczęła przegrzebywać szufladki. Po kilku chwilach znalazła w końcu sprawiający te wszystkie problemy kluczyk. 'Niby taki mały i nie pozorny, a jak w tej chwili ważny...' pomyślała, obracając w palcach srebrny przedmiocik.
Szybko podeszła do gabloty i otworzywszy ją zabrała kartkę.
Znajdował się na niej wizerunek 'jego' i kilku drzew, był też napis 'FOLLOWS'. Zaśmiała się ponuro, gdy ostatnio 'grała' w tą grę, ta kartka była pierwszą którą znalazła. O dziwo teraz też...
Westchnęła i schowawszy kartkę zwinęła się czym prędzej z tej klasy. Zamykała akurat za sobą drzwi, gdy poczuła, że ktoś jest za nią. Zerknęła jednym okiem i zamarła na kilka sekund ze strachu. Ciało jednak zdążyło zareagować nim było za późno i biegła już w przeciwnym kierunku.
Zatrzymała się spory kawałek dalej i oparłszy się o ścianę, złapała się za serce. Biło przeraźliwie głośno i szybko, przyśpieszyło jeszcze bardziej, gdy usłyszała dudniące kroki...
Zostaw mnie w spokoju! – krzyknęła z przymkniętymi oczami i pobiegła dalej.

***

Usłyszałam krzyk z oddali... Czyżby Raven...? Nie, niemożliwe. Nic nie mogło jej się stać, jest na to za twarda. Chwila. Skoro 'on' jest tam, to mogę zabrać tą kartkę. Szybko się odwróciłam i przebiegłam się z powrotem, pominę fakt, że niemal się zabiłam potykając się o własną nogę.
Kartka faktycznie tam była, a samego Slendera ni widu, ni słychu. Zerwałam ją jednym ruchem i przyjrzałam się napisowi na niej.
'ALWAYS WATCHERS- NO EYES' – już same napisy na tych kartkach potrafią przestraszyć.
Odetchnęłam głęboko, próbując opanować drżenie rąk idąc jednocześnie w stronę wyjścia. Ta sytuacja powoli zaczyna przerastać moją beztroskę... jeszcze tylko brakuje, żeby 'on' wyskoczył zza rogu. O nie, nie, nie... Potrząsnęłam lekko głową. Lepiej nie wywoływać Slendera z lasu.

Moim następnym punktem docelowym był pokój nauczycielski, może i tam będzie kartka... która to już? Wyjęłam pozostałe z kieszeni, skrzywiłam się lekko, strasznie się pogniotły. Rozprostowałam je i policzyłam... Cztery. Połowa. Ciekawe czy Raven też jakieś znalazła?
Zacisnęłam dłoń nie zwracając uwagi na to, że mnę trzymane w niej kartki jeszcze bardziej.
Muszę ją czym prędzej znaleźć, za niedługo będzie trzeba się stąd wynosić. Z tą myślą wkroczyłam w końcu do kolejnego pomieszczenia.

***

Zatrzymała się dopiero na parterze, gdy przestała słyszeć to dudnienie. Postanowiła zerknąć do salki muzycznej i sali należącej do ich klasy. Nie było to daleko, ale praktycznie nic nie widziała, więc wyjęła z kieszeni spodni latarkę i zapaliwszy ją ruszyła w wiadomym kierunku. Przy okazji spoglądała co rusz to na szafki szkolne, to na ścianę. Dotarłszy na miejsce spojrzała trochę powyżej drzwi i uśmiechnęła się lekko, gdy ujrzała tam kartkę. Stanęła na palcach i jakoś udało jej się ją zdjąć. 'DON'T LOOK- OR IT TAKES YOU' przeczytała w myślach. 'Pff, jakbym nie wiedziała' dodała po chwilce pewnym siebie głosem, ale jej mina wskazywała na to, że próbuje jedynie dodać sobie otuchy. Trzęsła się lekko. Schowała ją do kieszeni i odwróciwszy się w prawą stronę, położyła dłoń na klamce drzwi z mosiężną dziewiątką. Weszła do środka i zamknęła je za sobą. Wzięła głęboki wdech i rozglądnęła się uważnie dookoła. Ławki i krzesła były równo ustawione, wszelkie plakaty i obrazy wisiały na swoich zwyczajnych miejscach, biurko należące do jej wychowawczyni było w nie naruszonym stanie, tablica zmazana. Już chciała wychodzić, gdy rzuciła okiem na pianino stojące pod tablicą korkową na której była gazetka dotycząca święta 'Wszystkich Świętych', miało otwartą klapę i w świetle latarki widać było śnieżno białe klawisze. Podeszła bliżej i położyła obie dłonie na właściwych akordach. Zabrzmiały dość złowieszczo wśród otaczającej ją ciszy, nie mogła się powstrzymać i zaczęła grać marsz pogrzebowy. Nie skupiała jednak wzroku na klawiaturze, a przyglądała się tablicy, nagle za dopiętą kartką z wydrukowanym wierszem, ujrzała coś żółtego. Akurat, gdy przerwała grę i sięgnęła po kolejną notatkę, coś huknęło, a ona sama odskoczyła przerażona w bok. Okazało się, że to drzwi zostały... jakby to powiedzieć, wykopnięte z zawiasów. W powietrzu dookoła unosiły się drobinki pyłu, tynku i nieliczne drewniane odłamki. Z nich wyłoniła się, tak, tak, złotooka dziewczyna, bardzo zdenerwowana i wystraszona. Raven odetchnęła z ulgą i wyjąwszy w końcu kartkę z jej kryjówki (NO, NO, NO, NO, NO, NO, NO), udarła się na swoją przyjaciółkę.

Chcesz mi fundnąć zawał czy jak?! I dlaczego wykopałaś te drzwi!? – Cheysy słysząc to podniosła jedną z brwi w sposób bardzo podobny do tego w jakim robił to jej brat i odkrzyknęła.

To po cholerę zaczęłaś grać na tym pianinie!? I to marsz pogrzebowy! – Raven uspokoiwszy się na prędce, uśmiechnęła się na to lekko i odparła.

Dobra, dobra, ale może jednak zostawimy tą dyskusję na potem i pójdźmy szukać kolejnej kartki . Co ty na to? – wyciągnęła w jej stronę rękę z trzema znalezionymi przez nią kartkami.

***

Złość szybko mi minęła, gdy spojrzałam na wyciągniętą w moim kierunku dłoń. Trzy kartki. Razem z moimi będzie siedem.
Ostatnia kartka – szepnęłam – Raven, ostatnia kartka! – krzyknęłam i chwyciwszy kocią dziewczynę za rękę, wyciągnęła ją z sali. Biegnąc co rusz odwracałam się za siebie, serce biło mi jak oszalałe, gdy za każdym z tych razów okazywało się, że 'on' jest coraz bliżej. Zacisnąwszy oczy biegłam przed siebie intuicyjnie wymijając przeszkody. Raven coś krzyczała, nie słyszałam dokładnie co, strasznie szumiało mi w uszach, ale nie była to jedynie krew, ale też coś innego... jakby zakłócenia... Nie chcę jeszcze umierać, krzyczałam w myślach, niech ktoś nas uratuje.
Coś mną nagle szarpnęło, to Raven mnie zatrzymała. Chyba zauważyła, że zaczynam panikować, bo pogłaskała mnie po głowie i powiedziała, że już zdążył znowu zniknąć i że musimy znaleźć ostatnią kartkę. Tym razem to ona złapała mnie za rękę i razem pobiegłyśmy do wyjścia ze szkoły. Nie wiem czemu, ale byłam pewna, że właśnie tam znajdziemy to czego szukamy.

Nie myliłam się wiele, dokładnie naprzeciwko schodków do wyjścia były białe drzwi. Z tego co pamiętam rezyduje tam intendentka. Zajrzałyśmy za nie, całe się trzęsąc.
Była tam! Ostatnia ósma kartka. Naskrobane było na niej 'HELP ME'... ale dopasowanie do sytuacji nie powiem. Zabrałam ją czym prędzej i widząc po lewej stronie naszego prześladowcę rzuciłam się wraz z Raven w stronę uchylonych drzwi wejściowych.
Gdy odetchnęłam w końcu chłodnym październikowym powietrzem, miałam ochotę wykrzyknąć jak najgłośniej, że nam się udało. Serce jednak waliło mi dalej... w pewnym momencie upadłam na kolana i wszystko oprócz bicia serca zdawało się wyciszyć. Nie słyszałam słów zaniepokojonej Raven, ani niczego innego. Zapadłam się w ciemność.

***

'Ach, gdyby dziewczęta te tylko wiedziały o tym kto zafundował im takie nie zapomniane wrażenia, to chyba by wyszły z siebie i stanęły obok. Tak, tak... nie było, żadnego Slendera, a przynajmniej nie było tego prawdziwego...' rozmyślałam tak siedząc na jednej grubej gałęzi drzewa rosnącego niedaleko wejścia do szkoły Cheysy i Raven. Machałam beztrosko nogami, uśmiechając się w złośliwy sposób. 'Nie sądziłam, że ten kawał wypali, ale ~pffhahahahaha~ warto było namówić na to Chesa i Sebastiana' dodałam po chwili przyglądając się trzymanej przez Raven zemdlonej Cheysy. No, nieważne!


!WESOŁEGO HALLOWEEN!