niedziela, 11 sierpnia 2013

Rozdział 6 - Czy ciekawość może być zgubna?

Wygląda na to, że jednak się udało. Czytajcie więc!

Dłubię w tej maszynie i dłubię. Dokręcam śruby i wkręty, wymieniam żarówki, naoliwiam przekładnie, zębatki, tryby i sprężyny. Niby takie monotonne czynności, a jak są wciągające.
Wilson pewnie spędzał w ten sposób większość czasu... ja od dawna mam już tylko papierkową robotę, nawet mój Cień ma ciekawsze zajęcia. Dziad jeden, sam jeździ na spotkania i reprezentuje mnie w wielu miejscach, a ja muszę wypełniać papiery na miejscu. Niesprawiedliwość wszechświata, jak nic.

Skończyłam wkręcać ostatnią żarówkę i zajrzałam do planów. Mhm, czyli muszę jeszcze naoliwić dźwignię i nałożyć świeżą warstwę lakieru przeciw kurzowego. To drugie wydaje się dziwne... ale skoro tak pisze to tak też zrobię. Wzięłam w dłonie buteleczkę z oliwą i wlałam trochę jej zawartości do mechanizmu dźwigni. Następnie przesunęłam ją delikatnie, oczywiście nie do końca, w górę i w dół, żeby oliwa wlazła gdzie ma wejść.
Po kilku minutach stwierdziłam, że jest już w porządku i zostawiłam ją w wyjściowej pozycji.

Dobra to teraz trzeba znaleźć ten lakier, zerknęłam jeszcze do teczki, aby sprawdzić czy nie ma tam jeszcze jakiejś wskazówki. Ku mojej radości, była. Mały rysunek walizki, takiej samej jak tej pod blatem, w drugiej części strychu.
Zebrałam się z podłogi i otrzepując fartuch z kurzu, ruszyłam w wskazanym kierunku.

Na miejscu wyjęłam co było mi potrzebne, a mianowicie puszkę z rzeczonym lakierem i pistoletem do jego aplikowania. Zdziwił mnie jednak fakt, iż na blacie leżała moja torba i płaszcz. Nie pamiętam, żebym je tutaj przynosiła... A tam, pewnie wyleciało mi z głowy, że to zrobiłam, przecież same nie przyszły, a jak nie ja je przyniosłam to kto? Zbagatelizowałam sprawę i zebrałam ze stołu swoje rzeczy, aby jak najszybciej wrócić do pracy.

Nałożenie tego nieszczęsnego lakieru było dość kłopotliwe, nigdy czegoś takiego nie robiłam...ale śmiem twierdzić, że poszło mi bardzo dobrze. Sprawdziłam jeszcze w planach, czy na pewno niczego nie przeoczyłam. Na szczęście nie, wszystko co mogłam zrobić, zrobiłam
Stanęłam kilka kroków dalej i przyjrzałam się naprawionej, wyczyszczonej, oraz wylakierowanej maszynie. Aż miło na nią teraz popatrzeć. Uśmiechnęłam się lekko i odwróciłam się na pięcie, chcąc iść się przebrać. Przeszkodziło mi w tym ukłucie winy po zerknięciu na bałagan dookoła.
Westchnęłam przeciągle, chyba nie pozostaje mi nic innego jak tu posprzątać...

Przebrałam się czym prędzej i schowałam strój ochronny do szafy. Po czym zaczęłam zbierać narzędzia i metalowe śmieci z podłogi, złorzecząc przy okazji pod nosem.
– Tak jakby porządek nie mógł wziąć przykład z bałaganu i robić się sam...

 ***

Sprzątanie trochę mi zajęło, zresztą mówiłam jaki bałagan tam panował... istna tragedia. Podczas tego mojego latania po strychu, zdążyło się zrobić dość chłodno. Nie dziwię się, w końcu jedyne okno na strychu nie posiada wbudowanej szyby. Przez te powody byłam też zmuszona założyć swój płaszczyk, nie chcę się przeziębić przez taką błahostkę, jest przecież dopiero połowa wakacji.


Zmiotłam ostatnią porcję pyłu z podłogi na szufelkę i władowałam do kosza na śmieci. Heh, koniec z tym sprzątaniem. Westchnęłam głośno, przeciągając się przy okazji. Coś strzeliło mi w kręgosłupie, naprawdę odzwyczaiłam się od 'pracy w terenie'. Aż dziwne, że niecałe dwa wieki temu potrafiłam być na nogach dobre parę dni bez spania, a teraz padam po ledwo dwunastu godzinach. Zmiękłam strasznie... może czas znowu wyruszyć.
Nie, nie, nie i jeszcze raz nie, przecież nie mogłabym zrobić czegoś takiego ekipie. Chociaż stary
dom mogłabym odwiedzić, jeśli jeszcze stoi.

Rozmarzyłam się lekko, stary dom... ta moja urokliwa posiadłość. Ile mnie tam już nie było?
Dobra koniec. Trzeba zająć się tym co jest tu i teraz. Odłożyłam miotłę z szufelką do kąta i obróciwszy się zamaszyście, ruszyłam w stronę maszyny. Przysiadłam sobie centralnie naprzeciwko niej i zajęłam się ponownym wertowaniem zapisków Wilsona z teczki. Szukałam jakiejś wskazówki co do uruchomienia maszyny, czegokolwiek co mogłoby mi pomóc.
– No weź, cokolwiek...Musi tu przecież coś być – mruczałam pod nosem, nerwowo przewracając kolejne kartki.

Spędziłam tak trochę czasu, przejrzałam te papiery dobre dziewięć razy i nic. Kompletnie nic nie znalazłam. Przetarłam dłonią piekące lekko oczy i wstałam z podłogi. Przespacerowałam się dookoła maszyny z nadzieją, że może tu będzie jakaś wskazówka. Zawiedziona stwierdziłam jednak po chwili, że i tutaj nic pomocnego dla mnie nie ma.
Zrezygnowana opadłam z westchnięciem na fotel, dlaczego najwięcej trudności znajduje się na samym końcu. Czy na pewno jestem taka genialna jak twierdziłam? Skoro nie mogę sobie z jedną rzeczą poradzić, to chyba nie bardzo. Spuściłam głowę i zakryłam twarz dłońmi, pozwalając sobie na smutny uśmiech.

– Wybacz, że przeszkadzam moja droga, ale wyglądasz jakby coś cię trapiło – z zamyślenia wyrwał mnie nieznajomy męski głos, dochodzący z naprzeciwka.
Lekko przestraszona podniosłam głowę zerkając w tamtym kierunku. Nikogo jednak nie ujrzałam.
Zaintrygowana wstałam i spytałam w przestrzeń
– Na jakiej podstawie tak twierdzisz? – bardzo starałam się, żeby głos mi nie zadrżał, ale nie wyszło.
Usłyszałam śmiech, dość przyjemny dla ucha...ale tak jakby momentami niepokojący.
– Twierdzę tak, gdyż niecałe dwa miesiące temu, w tym samym pomieszczeniu, na tym samym fotelu, w identycznej pozycji, siedział pewien naukowiec... – odpowiedział spokojnie głos, zarejestrowałam dodatkowo, że wydobywa się on z radyjka na stoliczku.
– Mówisz o Wilsonie! Co się z nim stało, gdzie jest? Powiedz mi co wiesz, proszę – poprosiłam nerwowo, podchodząc do radia.
– A nie chciałaś przypadkiem wiedzieć jak uruchomić tą maszynę? – dostałam wymijającą odpowiedź, jednak ton głosu wskazywał na to, że odpowie mi jedynie na to pytanie.
– Powiesz mi jak? – spytałam potulnie, w myślach wyklinając na wszystkie strony.
Głos ponownie się zaśmiał, tak inaczej, bardziej złośliwie niż z rozbawienia. Nie zwróciłam na to jednak zbyt wielkiej uwagi i przypatrywałam się radiu wyczekując na odpowiedź.
– Ależ oczywiście, moja droga! Dla ciebie wszystko! – wykrzyknął głos po czym ponownie zaniósł się śmiechem.
– To mów ja czekam – odpowiedziałam z lekkim niepokojem, tupiąc nerwowo nogą.
Głos momentalnie ucichł.
– Maszynę można uruchomić, tylko i wyłącznie, pociągając za dźwignię – odpowiedział spokojnie, tak jakby wcale przed chwilą się nie śmiał.
Spojrzałam w stronę radia zdziwiona, jak mogłam o tym nie pomyśleć, jestem idiotką czy jak?
To przecież takie oczywiste... Chociaż, gdy znalazłam maszynę dźwignia była opuszczona, a maszyna zepsuta... zresztą kogo to obchodzi.
– Jesteś stu procentowo pewny? – spytałam, niepewnie podchodząc do maszyny i kładąc dłoń na gałce dźwigni.
– Tak jestem, uruchom ją wreszcie! – ponaglił mnie głos, a zrobił to takim tonem, że mimo niepewności, natychmiast wykonałam jego żądanie.

Maszyna zaczęła warkotać i skrzypieć, większość wnętrza wysunęła się do góry, ponad moją głowę.
Wszystkie zębatki i pokrętła obracały się powoli, a cała maszyna po dokładnym przyjrzeniu się, wyglądała jak wyszczerzona złowieszczo twarz. Cofnęłam się przestraszona kilka kroków do tyłu...
Nagle coś chwyciło mnie za kostki u nóg, zerknęłam przerażona w tamtym kierunku, trzymały mnie jakieś takie szponiaste dłonie... ale jakby nie do końca materialne. Zaczęłam się im wyrywać w akompaniamencie złowieszczego śmiechu wydobywającego się z radia. Nie miałam jednak żadnych szans, cieniste dłonie były zbyt silne. Po kilku sekundach oplotły mnie w całości, przesłaniając mi wzrok i tłumiąc krzyk pociągnęły mnie w nieznanym kierunku.
Ostatnie co pamiętam to ten mrożący krew w żyłach męski śmiech i przerażającą ciemność.
Straciłam przytomność.

***

Cheysy siedziała w swoim pokoju na łóżku wraz z Sebastianem, G i cieniem Autorki, grając w karty. Dwójka wymieniona na końcu ze skupieniem układała karty w ręce tak, żeby było im je wygodnie trzymać. Nasza parka zaś przypatrywała się im z lekkim uśmiechem, ich karty były już poukładane i każde z nich trzymało je w ręce. Dłoń Cheysy leżała na pościeli spleciona z chłodną dłonią czarnowłosego. Wszystko wydawało się być w porządku, atmosfera była lekka i przyjemna.


Nagle całą czwórkę uderzyło dziwne uczucie, poczuli się jakby stracili coś ważnego. Spojrzeli po sobie przestraszeni... Chwilę później porzucili doczesne zajęcie i czym prędzej pobiegli do sali tronowej.

Na miejscu spotkali resztę ekipy, wszyscy z tym samym pytaniem wymalowanym na twarzy. Coś musiało się wydarzyć z Autorką skoro poczuli to wszyscy, coś strasznego przez co przestali czuć jej mentalność, jej obecność.
G ledwo stała na nogach opierając się o Chesa, Cheysy płakała tulona przez Sebastiana, Raven siedziała na chłodnej podłodze chowając twarz w dłoniach. Reszta zaś patrzyła po sobie ze smutkiem, strachem i troską na twarzach.

Cień jednak starając się zachować zimną krew, rozpaczliwie próbował połączyć się ze swoją twórczynią. Nigdy jeszcze nie był w takiej sytuacji, łączność z Autorką miał od zawsze. Przed kilkoma minutami czuł jeszcze jej obecność, a teraz... Cisza. Głucha, przerażająca cisza.
Autorka przepadła. Nikt nie wiedział co dokładnie się stało i kto to spowodował. Nie mogli też pojechać za nią, bowiem cel podróży Autorka przed nimi zataiła.
Pozostała jednak jedna wskazówka. Tajemniczy napis wyryty na biurku w gabinecie, odkryty dwa dni później przez Sebastiana.

A Ride to hell, my dear?”

niedziela, 4 sierpnia 2013

Rozdział 5 - Maszyna, czarny humor i koszmary zasnute tytoniowym dymem

Trochę 'wcześnie', ale trudno!
Czytajcie, więc, a ja odezwę się na dole.

Na strychu panowały istnie egipskie ciemności, ja zaś próbowałam się przez nie przedrzeć i przy okazji się nie zabić. Szukałam włącznika światła lub chociażby zasłoniętego okna, w każdym bądź razie jakiegoś źródła światła.
Po kilku minutach udało mi się wymacać zasłony, były dość ciężkie i grube, więc rozsunięcie ich zajęło mi chwilę. Najważniejsze to, że mi się udało i do pomieszczenia wpadło w końcu światło.

Strych okazał być się sporawą pracownią, po jego stanie, mogę jednak wywnioskować, że nie był odnawiany tak jak reszta domu. Boazeria na ścianach była już wyblakła, a w niektórych miejscach znajdowały się też ślady po eksperymentach naszego naukowca. Sufit był spadzisty, a biała farba, którą kiedyś został pokryty, łuszczyła się i odpadała w kilku miejscach. Podłogę częściowo pokrytą granatowymi popękanymi płytkami i podstarzałymi deskami, zakrywała spora warstwa kurzu i porozrzucane narzędzia. Okno, które odsłoniłam znajdowało się naprzeciwko drzwi, było okrągłe i bez szyby, rozświetlało jednak bardzo dobrze całe pomieszczenie.

Po prawej stronie pracowni znajdował się ogromny blat, na którym oprócz przeróżnych szkieł laboratoryjnych znajdowały się papiery różnego pochodzenia, przyrządy do pisania i gdzieniegdzie narzędzia. Pod blatem zarejestrowałam dwie gaśnice (pewnie tak na 'wszelki wypadek'), sporą czerwoną metalową skrzynkę, staroświecką walizkę z wystającymi z niej papierami i spawarkę razem z maską ochronną.
Niedaleko stała szafa, nie taka duża jak w garderobie... ale taka w sam raz. Zajrzałam do niej zaciekawiona. Uśmiechnęłam się delikatnie, oprócz kilku kompletów ubrań na zmianę, fartucha chemika, ochronnych gogli i rękawiczek leżących na dwóch najwyższych półkach, znajdowała się tam dość stara maszyna do pisania i kolejne gaśnice. Ciekawe ile wybuchów musiało nastąpić na tym strychu, żeby Wilson trzymał po kątach taką armię gaśnic. Zachichotałam pod nosem...
Chwila, chwila! Ja zachichotałam?! O Jashinie, dziecinnieję na starość.
Ekhm... Nie ważne.

Rozejrzałam się czy czegoś przypadkiem nie przeoczyłam. Z lewej strony okna jest ścianka oddzielająca część pomieszczenia do którego prowadzą osobne drzwi...tam zajrzę później. Teraz interesuje mnie co kryje się po prawej stronie okna. Kiedy je odsłaniałam, musiałam nie świadomie coś zakryć. Zbliżyłam się do okna i odsunęłam zasłonę w bok. Chwilę później pożałowałam.

Za storą bowiem, krył się powieszony za ręce ludzki szkielet. Kiedy go ujrzałam, momentalnie odskoczyłam jak oparzona, z przerażeniem pomieszanym ze zdziwieniem na twarzy. Uspokoiłam się jednak równie szybko jak odskoczyłam i podeszłam do niego z powrotem.
Jakże wielka była moja ulga, gdy po jego oględzinach okazało się, że jest to jedynie replika szkieletu. Wykonana z metalu i pomalowana na realistycznie wyglądający kolor.

Przesunęłam ręką po kajdanach na których wisiał i po raz kolejny, uśmiechnęłam się do siebie.

-Co Wilson? Czarny humor jest Ci, jak widzę dobrze znany?- szepnęłam z dziwną czułością w głosie, gładząc opuszkami palców chłodny metal. Po chwili jednak przerwałam, lekko przestraszona własnym zachowaniem i wróciłam do poprzednich czynności.

Wybrałam się do drugiej części strychu, intuicja podpowiadała mi, że tam jest to czego szukam.
Nie zwiodła mnie ona i tym razem, za kolejnymi drzwiami kryła się poszukiwana maszyna, śrubka w śrubkę jak na szkicu z teczki.

Sięgała mi ona do ramion i była szeroka na trzy-cztery metry, oceniając na oko. Była zbudowana z różnych kawałków metalu pospawanych, z kilkoma przyciskami i pokrętłami, oraz z jedyną dźwignią, opuszczoną w dół.
Niedaleko stał niewielki stolik na którym stało małe radyjko w stylu retro (że się tak wyrażę), zakurzony czarny kubek i kilka narzędzi. Naprzeciwko niego stał fotel ze skórzanym czerwonym obiciem, identyczny jak ten z biblioteki.

Zbliżyłam się do tej tajemniczej maszyny, trzeba zbadać jej stan i porównać konstrukcję z planami.
Ciekawe ile czasu to zajmie?
 
 ***

Trochę zajęło, to trzeba przyznać.
Stan maszyny nie był najlepszy, wiele elementów było przyrdzewiałych lub zniszczonych.
Nie wiem co mogło spowodować to drugie, szczególnie, że nie wyglądają na uszkodzone przez kogoś...
Zerknęłam do planów... Aha, i tu cię mam. Wszystko przez tą dźwignię, w wyjściowej wersji powinna być podniesiona do góry, a nie opuszczona w dół, tak jak jest teraz. Szybko przesunęłam ja na właściwe miejsce, dźwignia zachrobotała przy tym straszliwie, widocznie zdążyła zardzewieć.
Sprawdziłam czym prędzej czy cokolwiek w konstrukcji uległo zmianie...
Niestety nic się nie zmieniło, jak była zepsuta, tak jest dalej.
Czyli co? Rozumiem, że jeśli chcę się dowiedzieć jak to cholerstwo działa to muszę najpierw je naprawić. To dosyć kłopotliwe, ale... jeśli to mi pomoże go znaleźć... to czemuż by nie?
Zdecydowałam, biorę się do roboty.

Z takim też postanowieniem, ruszyłam do szafy po fartuch i gogle, żeby się przebrać. Pewnie wyglądam w tym dość zabawnie szkoda, że nie wzięłam aparatu fotograficznego...
Dobra koniec, do roboty, chwyciłam plany i zabrałam się do pracy.

 ***

Ech, zaczyna się ściemniać, a została do naprawienia jeszcze ponad połowa. Wcześniej, nie zauważyłam, że uszkodzenia sięgają tak głęboko. Skończyłam dokręcać kluczem podstawę na pokrętło, które odpadło i przetarłam czoło wierzchem dłoni. Zdjęłam gogle i powoli podniosłam się z podłogi, klucz trzymany w ręce rzuciłam gdzieś w kąt, ziewając przy okazji rozdzierająco.
Dawno już tyle nie pracowałam jednego dnia... Dobra pracowałam, ale to była papierkowa robota, więc się nie liczy.
Zerknęłam na swoje dłonie, były całe w smarze, wytarłam je czym prędzej w fartuch, który chwilę później, razem z goglami, wylądował na fotelu.
Ja zaś poczłapałam na dół, aby coś zjeść... i może chwilę się zdrzemnąć.

Ze śniadania zostały jeszcze składniki, więc zrobiłam sobie trochę kanapek. 'Pożyczyłam' sobie też trochę herbaty sosnowej, bowiem niezwykle w niej zasmakowałam.
Zjadłam z apetytem, a później najedzona położyłam się na kanapie. Nastawiłam budzik w telefonie, tak aby zadzwonił za trzy godzinki, zakryłam się swoim płaszczem i zamknęłam oczy.
Zasnęłam niemal natychmiast, z wiadomych powodów...

 ***

Siedziałem tam gdzie zwykle, w całkowitych ciemnościach, z nogą założoną na nogę. Przyglądałem się swojej nowej zdobyczy cały dzisiejszy dzień. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się, że tak łatwo uda mi się ją wyciągnąć z bezpiecznych objęć Krainy-Nie-Tutaj. Fortel z listem był najbanalniejszy, a i tak najskuteczniejszy... Chyba, że po prostu, przez te kilka wieków, stała się zbyt ufna i pewna siebie.
Sięgnąłem ręką do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjąłem z niej paczkę cygar. Wyłuskałem z niej jednego, wetknąłem do ust i odpaliłem od podsuniętej przez cienistą dłoń srebrnej zapalniczki. Zaciągnąłem się, wypuszczając powoli dym, rozkoszując się tytoniową kompozycją.
Rozchyliłem lekko oczy i spojrzałem na dwukolorową dziewczynę śpiącą z podkulonymi nogami. Płaszcz którym była przykryta lekko się z niej zsuwał, a jej włosy, całe w nieładzie, okalały jej twarz. Wyglądała spokojnie, nic nie mąciło jej snu... tak, śpij sobie... póki jeszcze możesz.
-Wszystko idzie zgodnie z planem, nieprawdaż moja droga?- mruknąłem pod nosem, uśmiechając się złowieszczo.

 ***

Zerwałam się ze snu z krótkim krzykiem na ustach i rozejrzałam się ze strachem po pomieszczeniu. Oddychałam głęboko próbując się uspokoić, ale nie, serce waliło dalej. Nawet nie pamiętam co mi się śniło... Zerknęłam na wyświetlacz telefonu. Ech, do budzika została jeszcze godzina, ale nie mam zamiaru się znowu kłaść. Po co? Nie chcę znowu zrywać się z krzykiem . Przetarłam oczka i zrzuciwszy z siebie płaszcz poczłapałam do łazienki.

Na miejscu przejrzałam się dokładnie w lustrze. Miałam straszliwie podkrążone oczy i tak jakby lekko zapuchnięte... płakałam? Nie wierzę.
Spojrzałam na ubranie, rękawy koszuli były poplamione w kilku miejscach smarem, dodatkowo cała reszta była mokra od potu. Głupie koszmary, przez nie muszę szukać czegoś na zmianę.
Chyba jeśli pożyczę sobie coś z garderoby to raczej nic się nie stanie, prawda? Może będzie tam coś w moim rozmiarze... ale to potem, muszę się umyć.
Jak pomyślałam tak zrobiłam.

Dokładnie umyta, mokrymi jeszcze włosami,w samym ręczniku, zawędrowałam na piętro w poszukiwaniu ubrań.
Z garderoby zabrałam sobie białą koszulę z kołnierzem, bordową kamizelkę i czarne lekko zwężane spodnie.
Nie mogłam się powstrzymać i z przedpokoju zabrałam do tego stroju, te eleganckie czarne buty. Co fakt, to fakt, musiały być już dość stare, bo pasowały na mnie jak ulał. No... chyba, że Wilson ma taką małą stopę. Zaśmiałam się cicho i szybko przebrałam.
Przejrzałam się w wbudowanym w szafę lustrze. Wyglądałam świetnie, chociaż... podwinęłam rękawy do łokci i zapięłam specjalnym paseczkiem... o teraz jeszcze lepiej. Trochę staroświecki krój, ale podoba mi się. Przypomina mi styl czasów mojej młodości (brzmię jak jakaś stara baba, wiem)... Koniec wspominania!
No.

Po pozowałam jeszcze trochę przed lustrem, wiem to głupie i dziecinne, ale nie mogłam się powstrzymać. Po skończeniu, poszłam wysuszyć i uczesać włosy. Zostawiłam je rozpuszczone, w taki sposób, aby się lekko pofalowały.
Dobra jestem gotowa. To idziemy na ten strych, kończyć z tą maszyną. Mam nadzieję, że tym razem się tak nie ubabram.