niedziela, 28 lipca 2013

Rozdział 4 - Zaciemniony strych, rozjaśnione wspomnienia

Brak jakichkolwiek odezw, oprócz wejść, mnie niezmiernie irytuje, ale macie notkę.
Powiem coś więcej pod nią

Poszukiwania strychu zajęły mi o wiele więcej czasu niż przypuszczałam. Ten naukowiec jest niewiarygodnie sprytny, ostrożny i dokładny, nawet ja nie ukryłabym tak dobrze przejścia, ba, ja nawet nie wiedziałabym jak się za to zabrać.

Po dwóch godzinach udało mi się znaleźć jedno z przejść, niestety zablokowane i otynkowane.
Znajdowało się ono w gabinecie, dokładnie nad biurkiem, wiecie taka klapa w suficie. Znalezienie jej było dziełem przypadku, żyłka zwisająca z sufitu wskazała mi 'drogę'. Jak już wspominałam wejście było nie do ruszenia, więc trzeba było szukać innego.

Znalazłam je dopiero wieczorem, kolejne zamaskowane drzwi. Tym razem w ukrytej klatce schodowej, tej prowadzącej na piętro. Zauważyłam je, gdy wchodziłam na górę z herbatą. Potknęłam się wtedy, chyba o własną nogę, i wpadłam na ścianę, która okazała się ścianą nie być.
Nie ścianą, a kolejnymi drzwiami. Z kolejnymi schodami.
Gdyby nie przypadki dalej stałabym z poszukiwaniami w miejscu... To irytujące, ale zejdźmy z tematu.

 ***

Opadłam na czerwony fotel z głośnym westchnięciem. Co prawda znalazłam w końcu strych, ale nie chce mi się już go przeszukiwać. Posiedzę sobie za to tutaj i poczytam kilka ciekawych pozycji z biblioteczki, które udało mi się wcześniej wypatrzyć. Dodatkowo jedną z nich ostatnim razem widziałam jeszcze za swojego ludzkiego życia...

Moje życie przed zostaniem Autorką było dość ciekawe, patrząc na to z perspektywy czasu oczywiście. Żyłam w rodzinie lekarzy z dość długą tradycją. Wszyscy dookoła chcieli, żebym jako jedyna dziedziczka, również podjęła się rodzinnego fachu, no i oczywiście 'dobrze' wyszła za mąż (najlepiej za lekarza).

Ja jednak nie miałam zamiaru spełniać marzeń mojej rodziny, chyba pod świadomie robiąc im po prostu na złość. Chciałam zostać artystką, wolnym strzelcem, żyć bez ograniczeń i według własnych reguł. Odkąd skończyłam sześć lat, czyli odkąd nauczyłam się czytać, dążyłam zawsze do tego celu. Czytałam tony książek, uczyłam się rysunku i gry na instrumentach, pisałam. To ostatnie pokochałam najbardziej, pierwsze opowiadanie napisałam już w wieku lat siedmiu. Nawet nie pamiętam już o czym było. Z drugiej jednak strony, miałam rodziców którzy nie ułatwiali mi rozwoju w tym kierunku. Dla nich miałam być lekarzem i już.

Ta walka z rodziną nie jest dla mnie dobrym wspomnieniem... chociaż, mój Dziadek od strony Mamy, mimo iż przy Babci popierał ideę rodziny, to za ich plecami, wspierał mnie jak tylko mógł.
Pamiętam jak przemycał dla mnie karty papieru i węgiel, albo jak dostałam od niego maszynę do pisania. Mniej więcej tak to wyglądało.

Przełom nastąpił jednak, gdy w swoje piętnaste urodziny pochwaliłam się ukończeniem swojej pierwszej powieści. Rodzice zrozumieli wtedy, że jeśli szybko czegoś nie zrobią to wymknę im się w końcu z rąk. Postanowili mnie zniechęcić. Mówili, że zmarnuję sobie życie w ten sposób, że nie nadaje się do bycia pisarką, że pisać nie umiem.
Tą drogą nie udało im się, na szczęście, nic osiągnąć. Spróbowali, więc uwiązać mnie do kogoś.
Zmusić do małżeństwa, mówiąc krótko i zwięźle.

Miałam wtedy szczęście. Podsłuchałam rozmowę rodziców na ten temat, więc miałam czas na działanie. Spakowałam się, wzięłam uzbierane do tej pory pieniądze i uciekłam pod osłoną nocy.

Radziłam sobie dobrze, wydałam też w końcu swoją powieść. Z pieniędzy, tych uzbieranych i tych ze sprzedaży książki, kupiłam sobie kawałek ziemi we Francji i wybudowałam sobie piętrowy domek. Właściwie dość podobnie urządzony do domu Wilsona, kuchnia szczególnie.
Utrzymywałam się z prowadzenia lekcji rysunku, no i ze swoich książek.

Czułam się w końcu wolna, mogłam robić co chciałam, ręce rodziny nie mogły mnie tu dosięgnąć. Nie wiedziały pewnie nawet gdzie szukać, może o mnie zapomnieli? Cholera wie, zerwałam z nimi wszystkie kontakty za to co chcieli zrobić. Po książkach by mnie nie znaleźli, używałam pseudonimu, który zresztą jest teraz moim imieniem.

Wszystko zmieniło się jednak w dniu, w którym otrzymałam list od pewnego stowarzyszenia (miałam wtedy dwadzieścia pięć lat, stara jestem wiem).
Zawiadamiał mnie on o możliwości otrzymania Licencji Autorskiej z wszystkim co się z nią wiąże.
Nie wiedziałam jeszcze wtedy o co dokładnie chodzi i czy to nie przypadkiem pomyłka lub w ostateczności głupi żart. Moje wątpliwości zostały jednak rozwiane, gdy dwa dni później, przyszła do mnie paczką książka pod tytułem „Licencja Autorska- skąd się wzięła, co daje i jak ją zdobyć?”.
Z niej dowiedziałam się wszystkiego co mogło mnie trapić.

Oczywiście zgodziłam się i podjęłam wyzwanie licencyjne. W trakcie podróży na miejsce spotkałam pewną osóbkę w moim wieku. Była to dziewczyna o ciemnych brązowych włosach i piwnych oczach, nazywała się Małgorzata. W trakcie rozmowy wypłynęło na wierzch, że wybiera się w tym samym kierunku i celu co ja. Tak mowa o mojej najlepszej przyjaciółce, G.
Podróż trwała na tyle długo, że zdążyłyśmy się w jej trakcie dobrze poznać, nawet zaprzyjaźnić.

Pamiętam, że jak podeszłyśmy do walki o licencję to wspierałyśmy się nawzajem, zamiast rywalizować, jak robili to niektórzy (najczęściej ci którzy nie zdali). Zadania na pierwszy rzut oka wydawały się trudne, ale udało nam się je wykonać. 'Zdałyśmy' na medal.

Ceremonię nadania praw pamiętam jak przez mgłę. Najbardziej jednak w pamięć wryły mi się dwa momenty. Nadanie imienia i nałożenie pieczęci. Po tym drugim jednak wszystko się urywa.
Po urwaniu się 'taśmy', następna rzeczą którą pamiętam, było obudzenie się w domu.
Razem z G, oczywiście. Cały dzień byłyśmy lekko skołowane i nie mogłyśmy sobie znaleźć miejsca. Przypominam sobie swój szok po zajrzeniu pierwszy raz do lusterka... wtedy to co widzę teraz codziennie, było niewiarygodne i dziwne.
Jednak to był chyba jedyny minus Licencji. Bycie Autorem to nie wyczerpane możliwości, dosłownie i w przenośni. Moc tworzenia wszystkiego, nawet własnego wyimaginowanego świata, zrobienia tego co wcześniej nam się nie udawało, dowiedzenie się tego co nieodkryte... można tak wymieniać godzinami.
Zapomniałabym o nieśmiertelności i wiecznej młodości, to możliwości pieczęci. Umysł może się od jej nałożenia dalej rozwijać, ciało już nie, jest na wieki zatrzymane w miejscu, mimo bijącego wciąż serca.

Czas mijał, a ja rozwijałam swe skrzydła tworząc i bawiąc się z przyjaciółką. Rozbudowałam w tym czasie swój dom, właściwie można by już go nazwać sporą posiadłością. Chodziłam na skróty tam gdzie powinnam dotrzeć o własnych siłach. Nie oddalałam się jednak od swoich pokoi. Cały wiek zajmowałam się nie tym co powinnam, chociaż gdyby nie to, nie poznałabym pewnej osoby.

Po tym wieku, bawienia się nowymi możliwościami, jak to ujmę, przejrzałam na oczy, postanowiłam nie używać swoich mocy do głupich i banalnych celów, a najlepiej nie korzystać z nich w ogóle. Obiecałam to sobie i pozostawiwszy dom, wyruszyłam zwiedzać świat i poznawać ludzi.
Właśnie w tym czasie poznałam Chease'a i stworzyłam dla niego Cheysy, była ona pierwszą osobą, która dzięki mnie powstała. (Co ciekawe, po jej stworzeniu wszystko ustawiło się tak jakby istniała od zawsze, jakby była rodzoną siostrą naszego drogiego Księcia Ciemności). Od tamtej pory trzymałam się tej dwójki, pomagając i wspierając, przy okazji delikatnie kreując ich losy.
Robię to do dzisiaj, dobrze mi z nimi i resztą ekipy, czuję się jakby to oni byli moją prawdziwą rodziną...

Heh, ale mi się na wspominanie wzięło. No nic, gdzie ja położyłam tą książkę?

 ***

Następnego dnia rano, nasza kochana Autorka obudziła się w fotelu z książką w ręce. Choć już nie jedną noc w swoim życiu spędziła na czytaniu, to była potwornie niewyspana, przez co i zdekoncentrowana.
Chciała zrobić sobie kawy i zabrać się do przeszukiwania strychu, jednak nie udało jej się nawet do kuchni dotrzeć. Trafiła za to do sypialni i tam została do samego południa.

 ***

Leżałam na miękkim materiale z zamkniętymi oczami. Wdychałam letnie powietrze o specyficznym sosnowym zapachu... Nie chce mi się wstawać, jest mi tak dobrze...
Chwila, chwila! Pamiętam, że czytałam w nocy... ale robiłam to w bibliotece. Zerwałam się zdenerwowana do pozycji siedzącej, otwierając szeroko oczy. Rozejrzałam się nerwowo po pomieszczeniu. Westchnęłam z ulgą, gdy rozpoznałam sypialnię.

-Musiałam być naprawdę padnięta, skoro nogi mnie same do sypialni zaniosły- zamarudziłam pod nosem jednocześnie się przeciągając. Przy wstawaniu lekko się zachwiałam, heh, ostatni raz tak się czułam , gdy wstawałam w Nowy Rok. Sylwester był genialny.
Uśmiechnęłam się do wspomnień i powoli ruszyłam w stronę łazienki.

Oporządziłam się w piętnaście minut.
Jako, iż moje ubrania były w przyzwoitym stanie nie musiałam sobie szukać czegoś na zmianę.
Teoretycznie byłam już gotowa do zwiedzania strychu, niestety tylko teoretycznie. W praktyce należałoby jeszcze coś zjeść. Tylko co?
Nie mam czasu na jeżdżenie na zakupy do miasteczka. To już czwarty dzień, zostały jeszcze trzy z czego jeden jest potrzebny na powrót.

-Shannaro- warknęłam pod nosem, chyba będę musiała użyć mocy tworzenia.
No, nie mam innego wyboru, albo to, albo dwie godziny w plecy. Szczególnie, że dochodzi już pierwsza.

Szybko zbiegłam na dół do salonu, wygrzebałam z torby kartkę papieru i krucze pióro. Wszystko ułożyłam na stoliku, przed którym zasiadłam po turecku i zamknęłam oczy.

-Będę tworzyć- szepnęłam, dotykając opuszkami palców miękkiego pióra. Coś syknęło i gdy otworzyłam oczy, ujrzałam dawno niewidziany kałamarz ze srebrną zawartością.
Szybko go odkorkowałam i zamoczywszy pióro w wypełniającej go substancji, czym prędzej zapisałam na kartce co jest mi potrzebne.
Po tym kałamarz zniknął, a ja przyłożyłam do papieru palec wskazujący.

-Co Autor potrzebuje, dostanie- powiedziałam wyraźnie z nutą rozkazu w głosie.

Srebrne litery rozbłysły i pojawiły się składniki potrzebne do przyrządzenia porządnego posiłku. Zaniosłam je czym prędzej do kuchni i zabrałam się za 'gotowanie'.

W jego trakcie cały czas byłam wściekła. Na siebie oczywiście. Od stworzenia Cheysy nie używałam mocy do tak banalnych spraw, czuję się z tym strasznie głupio. Złamałam obietnicę, którą złożyłam sobie już tyle lat temu, i to w jakim idiotycznym celu. Szkoda gadać...

Uczucia te, zwane potocznie wyrzutami sumienia, nie chciały mi dać spokoju. Dały sobie siana dopiero wtedy, gdy przeszedłszy przez trzynaście schodków od drugich ukrytych drzwi, stanęłam przed wejściem na strych.
Z lekką dozą niepewności popchnęłam w końcu drzwi i zajrzałam do pomieszczenia.

-Cholera, jak tu jest ciemno!

niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział 3- Dom naukowca, intrygujące znaleziska

 Zapraszam do czytania, wypowiem się na dole.

Było mi ciepło. Leżałam na miękkim i czułam jakiś przyjemny zapach. Tak jakby mieszaninę męskich perfum z lekką nutą herbacianych liści i mięty. Mruknęłam jak kot, przewracając się na drugi bok. Był to jednak nie przemyślany ruch, gdyż chwilę później leżałam na chłodnej podłodze.
-Cholera jasna- wymamrotałam pod nosem, podnosząc się powoli do pionu.
Przeciągnęłam się i w końcu rozchyliłam lekko oczy. Rozejrzałam się niepewnie po zaciemnionym pomieszczeniu i po omacku ruszyłam do okna, aby wpuścić tu trochę światła.
Ukazały się bordowo-granatowe ściany, częściowo zasłonięte przez regały pełne książek. Czarna skórzana kanapa, na której spałam (i z której spadłam), dwa fotele do kompletu i niski hebanowy stolik. Niby dom naukowca, a jak gustownie i z wyczuciem urządzony. Żadnych zbędnych bibelotów, minimalizm i prostota. Jak ja to uwielbiam...

Tak, jestem już na miejscu. Dotarłam tutaj wczoraj późnym popołudniem, nie zdążyłam się tu jeszcze dobrze rozejrzeć. Właściwie to do tej pory byłam jedynie w przedpokoju, salonie i łazience.
Wszystko przez burzę, która złapała mnie pod koniec podróży, i mimo moich dobrych chęci, byłam w stanie jedynie wziąć prysznic i ułożyć się w wiadomym miejscu do snu.
Dzisiaj za to mam zamiar zwiedzić resztę domu, na parterze nie byłam tylko w jednym pomieszczeniu. W kuchni, jak sądzę.
Zaburczało mi w brzuchu... No to wychodzi na to, że przy okazji, zrobię tam sobie jakieś śniadanie.
Jednak zanim gdziekolwiek pójdę, muszę się trochę ogarnąć. Sięgnęłam po swoją torbę leżącą na fotelu po mojej prawej, przysiadłam z nią na skraju kanapy i zaczęła szukać kosmetyczki. Po jej znalezieniu przemyłam twarz nawilżającą chusteczką i rozczesałam włosy. Spięłam je w kucyka i widząc stan swojego ubrania, postanowiłam się przebrać. Wczoraj byłam na tyle zmęczona, że nie dostrzegłam rozdarć na nogawkach dżinsów i bezrękawniku.
Podejrzewam, że to wina niskich gałęzi drzew i krzaków, droga w pewnym momencie była naprawdę wąska, więc jest to możliwe. Płaszczowi za to raczej nic nie jest, ten to jedynie na wodę nie jest odporny.
W torbie miałam spakowaną na zmianę dżinsową spódniczkę i czarno-czerwoną koszulę w kratę.
Przebrałam się czym prędzej, podarte ubrania wyrzuciłam do kosza w korytarzu i ruszyłam w stronę jedynych drzwi na parterze, za które jeszcze nie weszłam. Uchyliłam je lekko i zajrzałam do środka.

Kuchnia była śliczna, zauroczyła mnie po prostu.
Czekoladowo-biała. Płytki na podłodze układały się w szachownicę, a te częściowo zakrywające kremowe ściany, w kratę. Ciemno brązowe szafki z białymi gałkami, mieściły w sobie porcelanową zastawę z różanym wzorem. Ceramiczny zlew, olśniewający bielą w jasnym świetle dnia, wlewającego się przez okno do środka. Srebrna kuchenka i lodówka. No, prawie jak w moim starym domu, taka lekka nostalgia.

Rozglądałam się po tej wywołującej wspomnienia kuchni, gdy moją uwagę przykuła jedna z oszklonych szafek. Znajdowały się tam przeróżne rodzaje herbat, między czarną, czerwoną, zieloną i owocową, stały tam takie jak jaśminowa, lukrecjowa, sosnowa, waniliowa i wiele, wiele innych.
Nie ma co gadać, naukowiec-dżentelmen musi być niezłym miłośnikiem herbat, a jego kolekcja, może spokojnie stawić czoła mojej. Sosnowej to nawet ja nie mam.

Mam nadzieję, że on jeszcze żyje, gdziekolwiek teraz jest. Naprawdę chciałabym go poznać...
Otrząsnęłam się z zamyślenia i wyjęłam puszkę z tą niezwykłą sosnową herbatą. Chciałam jej spróbować i w tym celu zaczęłam szukać czajnika i jakiegoś kubka. Sprawdziłam kilka szafek, znalazłam w nich co było mi potrzebne, a nawet więcej.
Nastawiłam wodę, a do ciemno zielonego kubka z rysunkiem sosny i szyszek, wsypałam herbaty i cukru.
W trakcie czekania na wodę, zabrałam się za przyrządzanie tego co znalazłam. Choć nie było tego wiele, makaron, jakieś zioła, oliwa z oliwek, no nie wiem co z tego można zrobić...
Akurat, gdy tak dumałam nad jedzeniem leżącym przedemną na blacie, czajnik na kuchence zaczął gwizdać. Szybko zdjęłam go z ognia i zalałam wrzątkiem herbatę w kubku. Przykryłam ją małym talerzykiem do zaparzenia, a sama zabrałam się do gotowania.

***
Ze wszystkim uporałam się w pół godzinki. Z trzech składników zrobiłam sobie makaron w ziołach, mniam, a ta herbata sosnowa była po prostu pyszna. Jednak to nie czas na rozpływanie się nad tematami jedzeniowymi, na pierwsze piętro marsz. Jak pomyślałam tak zrobiłam, ale wcześniej garnki pomyłam.
Na piętro prowadziły zamaskowane w boazerii, drzwi w przedpokoju, były one bez klamki i w ogóle dobrze spełniły swoją rolę, utrudniając mi ich znalezienie. Jednak najważniejsze jest to, że mi się udało.
Za nimi znajdowały się schody, na górze zaś od ciemnego korytarza wychodziły drzwi prowadzące do czterech pokoi.

Pierwszy, pokój gościnny. Niespecjalnie wielki, opanowany przez biel i ciemne drewno. Pełny kurzu.

Drugi okazał się być gabinetem, w kolorystyce podobnej do tej w salonie. Z wielkim biurkiem zawalonym papierami, małą, ciemną sofką pod oknem i szafkami z dokumentami. Niby zwyczajne miejsce, a jednak najbardziej mnie ciekawiące. Szczególnie te sterty dokumentów, co może się w nich kryć... Dobra, dobra tym zajmę się później.

Trzecim pokojem, była sypialnia. Panowały w niej kolory lasu i nocnego nieba. Na podłodze położony był ciemny parkiet, na środku pokoju zaś pyszniło się łóżko z baldachimem. Ciemno zielona pościel i granatowe ściany, świetnie się dopełniały. W powietrzu można było wyczuć, lekką sosnową woń. Kiedy właściciel tu był, musiał używać sosnowego kadzidełka.
Paczuszka z tymże wyżej wspomnianym, schowana w szafce nocnej, potwierdziła moje przypuszczenia.

W czwartym, ostatnim pokoju, była coś jak garderoba ala' biblioteka. Stały tam szafy pełne eleganckich koszul, kamizelek, marynarek, garniturów. Był tam nawet odświętny frak, i kilka strojów ze starszych epok. Jednak w kontraście, miały tam miejsce też i zwykłe ubrania. Dżinsów i koszulek z nadrukami też tam nie brakowało, choć było ich zdecydowanie mniej.
Pewnie dlatego ma przezwisko 'naukowca-dżentelmena', ale dla mnie to kolejny plus.
Część pokoju jednak zajmowały też regały z książkami z wszelkich gatunków i okresów literackich, Stał tam też czerwony, skórzany fotel z wysokim oparciem i mały okrągły stoliczek z ciemnego drewna, aż miało się ochotę usiąść tam z książką i nie ruszać do zachodu słońca.
Do zachodu, bo okno wychodziło właśnie na tą stronę świata.

Po zwiedzeniu wszystkich pomieszczeń, wróciłam do gabinetu i właśnie na tej małej sofce rozsiadłam się z trzema segregatorami. No niby przy biurku, było by mi wygodniej, ale to jego miejsce, jego gabinet, jego dom, a ja jestem tu jedynie z powodu jego zniknięcia.
Jak uda mi się wszystko odkryć, sprowadzić tu Wilsona, gdziekolwiek jest, to będę musiała wysłać temu M. podziękowania, a może nawet go do pałacu zaprosić. Dobra Autorzyno, nie wybiegaj w przyszłość, tylko na papierach się skup.

 ***

Autorka przejrzała mnóstwo dokumentów zawierających plany projektów, ich wykonanie i rezultat. Niektóre były genialne i wspaniale dopracowane, ale zdarzały się też niewypały. W tych drugich najczęściej plan był dobry, ale w czasie wykonywania były popełniane drobne błędy. Właśnie przez to eksperymenty i inne, nie kończyły się sukcesem.
Im dalej czytała, tym gorzej to wyglądało. Zamartwiała się do czego może dojść, gdy taki naukowiec ma załamanie wiary w siebie. Pamiętała jak sama miała podobne problemy i tylko  dzięki darowi nieśmiertelności, wyszła z nich żywa. Ona miała jednak przyjaciół, towarzyszy, na których mogła polegać, a Wilson był sam. Z każdej perspektywy skutki wyglądały na marne.
Dotarła w końcu do ostatniej teczki, gdy wzięła ją w ręce poczuła, że to właśnie tego szuka.
Zawierała ona plan budowy maszyny. Niestety, jedynie plan i wskazówki wykonania, opisu działania brak.
Na końcu jednak była przybita zielona pieczątka [UKOŃCZONE] i ręczny podpis ''działa''.
Autorka jednak nie zauważyła różnicy między wcześniejszymi odręcznymi zapiskami Wilsona, a tym, że podpisem, a szkoda, mogłaby dostrzec interesującą zależność.

***
Wpatrywałam się już dobrą chwilę w znalezioną informację. Skoro maszyna została ukończona i działa, to musi gdzieś tu być. Spójrzmy na to racjonalnie, nie ma w tym domu już więcej pomieszczeń, tam gdzie byłam nie widziałam niczego do niej podobnego. Zerknęłam kilka kartek wstecz na szkic tej tajemniczej maszyny, zdecydowanie nic takiego w tym domu nie widziałam.
Wstałam z sofy i zabrałam się do chowania dokumentów, jak już grzebię w czyimś domu to chociaż porządek po sobie zostawię. Po skończeniu poszłam na poszukiwania. W grę wchodzi oczywiście jedynie pierwsze piętro, bo raczej wątpię by pracownia mogła znajdować się w piwnicy, tam jest za ciemno, wiem z własnego doświadczenia. Pozostaje, więc strych. Tylko, Wilson, gdzieś ty ukrył do niego wejście!

niedziela, 14 lipca 2013

Rozdział 2 - Pociągiem i statkiem - podróż do celu

Zapraszam na rozdział, tak jak obiecałam ^^

Byłam właśnie w sypialni i szukałam niewielkiej podróżnej torby. Na zgrabnie zaścielonej śnieżnej pościeli leżał laptop odpalony na stronie rezerwacji przedziałów w pociągach, mój ciemny płaszcz do łydek, portfel z dokumentami i list, który wywołał to całe zamieszanie. Akurat, gdy znalazłam moją zgubę, ktoś zapukał do drzwi. Krzyknęłam „wejść”. Osobą, która zakłóciła moje pakowanie, okazała się być nikim innym jak czarnowłosym demonem.

-Co się stało pani? Wyjeżdżasz gdzieś?- spytał zdziwiony i zdezorientowany, widząc w moich rękach bagaż i ogólny bałagan dookoła.
-Nic takiego, Sebastianie- odpowiedziałam z uśmiechem- dostałam po prostu bardzo ciekawą informację i jadę sprawdzić jej prawdziwość. Powinnam wrócić najpóźniej za tydzień, więc spokojnie.

Chłopak uspokoił się trochę i z rozbrajającym uśmiechem, zaproponował pomoc w pakowaniu.
Zapakowaliśmy dla mnie jeden komplet ubrań na zmianę, kilka książek i teczkę z raportem z konferencji światowej. Dołożyłam do tego jeszcze coś do zjedzenia, przybory do rysowania i pisania ze szkicownikiem. Sebastian zasugerował zabranie katany, ale odmówiłam, nie była mi potrzebna. W międzyczasie zadzwoniłam jeszcze do G, żeby pod moją nieobecność miała na wszystko oko. Ciemnowłosa przybyła do pałacu niemal natychmiast, ustaliłyśmy wszystko i musiałam już zmykać, bo jeszcze by mi pociąg odjechał. Pożegnałam się z całą ekipą, obiecałam, że szybko wrócę i wyruszyłam na najbliższą stację (tak do Krainy-Nie-Tutaj pociągi też jeżdżą).
Niecałe pół godziny później siedziałam już przy oknie w prywatnym przedziale, czytając ten nieszczęsny raport. 

 ***



Kilka godzin później, gdy akurat pociąg stał na stacji w Moskwie, skończyłam go czytać. Długie było to cholerstwo, a Cień ma takie drobne pismo no, nieważne.

Zdjęłam słuchawki z uszu i usłyszałam podniesione głosy na korytarzu, jeden z nich brzmiał znajomo. W chwili, gdy próbowałam sobie przypomnieć właściciela głosu, ten otworzył przedział.
Zauważył, że jest on zajęty, więc mruknął jakieś przeprosiny pod nosem i chciał się wycofać, ale uniemożliwiłam mu to łapiąc go za rękaw i wciągając z powrotem do środka. Zdziwiony, ale i zdenerwowany, chciał sięgnąć po przytroczoną do pasa katanę, gdy ja założywszy nogę na nogę, odezwałam się do niego:

-No,no,no... Kanda-kun, tak z Mugenem na swoją starą przyjaciółkę?- spytałam z obrażoną minką.

Dopiero wtedy mnie poznał i pocierając kark z zażenowaniem, znowu mnie przeprosił. Zaproponowałam mu zostanie ze mną w przedziale, zgodził się bez namysłu.
Rozmawialiśmy dłuższy czas, w którym dowiedziałam się na jaką misję się wybiera oraz jak miewa się Komui i reszta egzorcystów. Ja za to opowiedziałam mu o tym jak ma się reszta mojej ekipy, nie wspomniałam jednak gdzie się wybieram, granatowowłosy nawet o to nie pytał. Zauważył, że nie chcę o tym mówić, więc nie naciskał, choć wiedziałam, że go to interesuje.
Po czterech godzinach jazdy Kanda pożegnał się, kazał pozdrowić resztę i wysiadł na stacji w Mińsku. Wyglądając przez okno zauważyłam, dlaczego wolał zostać ze mną w przedziale. Powodem był Allen, uśmiechnęłam się pobłażliwie widząc ich kolejną kłótnię. Oni nigdy się nie zmienią. Pociąg powoli ruszał ze stacji, gdy przejeżdżał obok nich, pomachałam im z uśmiechem.
Odmachali, a jak oddaliłam się kawałek zobaczyłam, że białowłosy wydziera się na Kandę, miałam trochę uchylone okno, więc usłyszałam „Czemu mi nie powiedziałeś, że ona jest w pociągu Bakanda!!!” Może mały ma wzrost, ale głos jak dzwon. Heh, uwielbiam ich.
Wkrótce zniknęli mi z oczu.

Ziewnęłam i przetarłam oczy, nawet nie zauważyłam kiedy się tak zmęczyłam. Sprawdziłam o której mam być na miejscu. Ech, dopiero o szóstej rano, zerknęłam na zegarek. Dochodziła dwudziesta pierwsza, więc rozłożyłam sobie łóżko, nastawiłam budzik na piątą trzydzieści i ułożyłam się do snu.

***
Poranek nadszedł szybko, przynosząc ze sobą dojazd na miejsce. Dwukolorowa po opuszczeniu pociągu była jeszcze lekko zaspana, ale i tak ruszyła do portu. Zakupiła tam bilety na prom, który miał wyruszyć o ósmej piętnaście. W oczekiwaniu na podróż, dziewczyna zjadła śniadanie w kawiarni i już rozbudzona, poszła rozejrzeć się po okolicy. Przez te swoje wędrówki prawie spóźniła się na ten nieszczęsny prom. Rejs miał trwać coś około dwóch godzin, więc mogła się spokojnie odświeżyć w swojej kajucie. Na miejsce dotarła jednak z prawie godzinnym opóźnieniem, przez co dopiero po dwunastej dotarła do Londynu.
Znalazła sobie przyjemny hotel w centrum i jako iż nasza Autorka jest leniem to postanowiła, że w dalszą drogę wyruszy jutro, a dzisiaj skombinuje sobie jakiś środek transportu i może trochę pozwiedza.
 
Zgodnie ze swoim postanowieniem, następnego dnia po dziewiątej rano, wyjechała z Londynu swoim nowiutkim, czarnym motocyklem. Wczoraj, gdy zwiedzała miasto, ujrzała go w salonie Hondy, była tak zachwycona, że nie mogła powstrzymać się przed kupnem.
W taki właśnie sposób Shiver (tak go nazwała) znalazł właściciela, a Autorka efektowny środek transportu. Oczywiście musiała sobie do niego dokupić kask (który i tak został w bagażu), może nie była z tego specjalnie zadowolona, ale musi przecież stwarzać pozory bycia człowiekiem.

 ***

Jechałam pustą drogą. Wiatr rozwiewał mi rozpuszczone włosy, a mój długi płaszcz łopotał za mną jak skrzydła. Po obu stronach jezdni rozciągały się pola w różnych odcieniach zieleni i żółci, nie niebie zaś co chwilę ukazywało się słońce, by zaraz znów skryć się za chmurami. Przez pęd powietrza było mi dość chłodno, ale nie miałam zamiaru narzekać. Uszy miałam skryte pod białymi słuchawkami, z których wydobywały się dźwięki gitar. Miałam za sobą już połowę drogi, dochodziła dwunasta.

//trochę później//

Dojeżdżałam już do miasteczka o którym pisał M. Byłam przekonana, że to ono, gdyż w pobliżu, żadnych innych zabudowań nie było. Miasteczko było bardzo ładne. Brukowane uliczki, kamienice w żywych kolorach, stragany pełne pyszności i kwiatów, uśmiechnięci ludzie. W trzech słowach: raj na ziemi, ale nie przyjechałam tu aby zwiedzać. Musiałam wypytać o tego „Naukowca-Dżentelmena”. Zaczepiłam w tym celu dziewczynę, na oko siedemnastoletnią, która przechodziła niedaleko z koszykiem pełnym jabłek w ręce. Wyglądała sympatycznie, jej rude loczki spięte były w koka, wąska, opalona twarz pokryta była piegami, usta wygięte w delikatnym uśmiechu, a zielone oczy błyskające wesoło. Miała na sobie czerwoną gorsetową bluzkę z długimi rękawami i długą do ziemi, zieloną, materiałową spódnicę, z pod której wystawały noski czarnych butków.
Była bardzo miła i postarała się odpowiedzieć na moje pytania.
Dzięki niej wiem teraz, że ten naukowiec nazywa się Wilson Persival Higgsbury, ma 26 lat, oraz, że jego dom znajduje się na niewielkim pagórku w pobliskim lesie.
Tyle informacji mi na razie wystarczy, reszty dowiem się sama. Szybko wróciłam do motocykla i ruszyłam dalej. 

Po wyjechaniu z miasteczka zachmurzyło się jeszcze bardziej, w pewnym momencie zaczęło nawet padać. Nie byłam zbytnio zadowolona taką pogodą, mój płaszcz nie jest wodoodporny. Na szczęście po niedługim czasie wjechałam do lasu i po niecałych dziesięciu minutach wypatrzyłam nad koronami drzew ciemny zarys domu. Padało jednak coraz mocniej, zaczynało też grzmieć.
Dodałam gazu. Płaszcz przemakał coraz bardziej, a z włosów kapała mi woda. Dobrze, że kupiłam sobie jeszcze wtedy gogle, dzięki nim przynajmniej coś widzę.
Teren zaczynał się wznosić, drzew było coraz mniej. Spojrzałam nieco wyżej i ujrzałam to co ujrzeć tak bardzo chciałam. Piętrowy dom z ciemnego drewna.

Akurat, gdy wjechałam na niewielki podjazd przed domem, zasnute ciemnymi chmurami niebo przecięła błyskawica. Czym prędzej wprowadziłam motocykl do niewielkiego garażu (brama była uchylona), a sama schowałam się pod daszkiem na ganku. Podeszłam do drzwi wejściowych i nacisnęłam klamkę. Ustąpiły, nie były zamknięte. Weszłam niepewnie do środka.
Przywitał mnie przedpokój z wyłożoną granatowymi płytkami podłogą i ciemną boazerią na ścianach. Stał tutaj metalowy stojak na płaszcze, z powieszanym na nim lekkim, ciemnoszarym płaszczem, mała szafka, nad którą wisiało lustro i jedna większa szafa, zapewne z resztą okryć wierzchnich, przed którą stały czarne, eleganckie buty do szpica. Do innych pokoi prowadziły oszklone drzwi.

Ściągnęłam zawieszone na mojej szyi gogle i odłożyłam je na szafeczkę, zdjęłam z siebie też przemoczony płaszcz, który znalazł swoje miejsce na stojaku. Buty za to dokładnie wytarłam o wycieraczkę. Była ona dość zabawna. W kolorze jasno brązowym z zielonym napisem „Science, Just
Science”. Ten Wilson podoba mi się coraz bardziej i dlatego właśnie muszę się dowiedzieć co się z nim stało i jeśli jeszcze żyje, to mu pomóc. Z takim też postanowieniem ruszyłam w głąb domu.

niedziela, 7 lipca 2013

Rozdział 1 - Zwykły poranek, niezwykła wiadomość

W pałacu panował spokój i cisza. Sebastian już wstał i powoli szykował się do obudzenia Cheysy,
ale to nie im będziemy towarzyszyć. Kierujemy się do zupełnie innej części pałacu. Do skrzydła
Autorskiego, nazywanego również srebrzystym, od panującej w jego wystroju oślepiającej bieli i
różnych odcieni srebra. Skrzydło to jest, w porównaniu do reszty pałacu, dość skromnie urządzone.
Zawiera ono w sobie sypialnię, salon, garderobę, łazienkę oraz gabinet, połączone wijącymi się
białymi korytarzami. Tak jak już było mówione, tu też panowała cisza. Jedyny odgłos jaki można
było tam o tej porze usłyszeć, dochodził z sypialni. Ledwo słyszalny spokojny oddech śpiącej
jeszcze Autorki. Sypialnia była w kolorze kremowym, podłogę zakrywał ciemno brązowy parkiet,
miejscami skryty pod białym puchatym dywanem. Łoże na którym spoczywa w tej chwili
dwukolorowa wykonane jest z jasnego drewna, pościelone śnieżną pościelą.
Ścianę wychodzącą na wschód w całości zajmuje okno, zasłonięte teraz lekkimi, białymi storami.
Za oknem znajduje się taras z hamakiem i wiklinowym stolikiem, oraz krzesłami.
Promyki słońca przebijają się przez zasłony, padając na nosek śpiącej dziewczyny z rozsypanymi
dookoła głowy dwukolorowymi włosami. Przesuwały się one coraz wyżej, padając w końcu na jej
zamknięte oczy.
***       
Obudziło mnie słońce prześwitujące przez zasłony. Ziewnęłam i powoli rozwarłam ślepia.
Nie żebym była jakoś specjalnie zadowolona z tego, że muszę już wstawać, ale taka pobudka jest
lepsza niż wyrwanie ze snu przez budzik. Ech, nienawidzę tego wynalazku, mam nadzieję, że jego
twórca smaży się w piekle. Wyszłam spod kołdry i powoli ruszyłam do okna aby je odsłonić.
Światło słoneczne wpadło w końcu do pokoju w całej swej krasie i otuliło swym ciepłym blaskiem
wszystko wokół. Stałam jeszcze przez chwilę w oknie napawając się pieszczotami promieni słońca,
które delikatnie łaskotały moje blade ciało. Spanie w samej bieliźnie ma wiele zalet, a to jedna z
nich, ta najprzyjemniesza. Otrząsnęłam się w końcu i z lekkim uśmiechem błąkającym się na ustach
, skierowałam się do łazienki. Jeśli dobrze pamiętam, to wczoraj wieczorem zostawiłam tam sobie
strój na dzień dzisiejszy.
Weszłam do obszernej łazienki, przesunęłam wzrokiem po białym wnętrzu i znalazłam czego
szukałam. Ubrania złożone w zgrabną kostkę leżały na półeczce obok porcelanowej umywalki.
Stanęłam przed sporym lustrem wiszącym nad nią i przyjrzałam się swojej twarzy. Zobaczyłam
spokojną dziewczynę o dość bladej cerze, której dwukolorowe oczy spoglądały na mnie z uwagą.
Włosy, choć lekko zmierzwione, opadały jej po bokach wąskiej twarzy, ciemny brąz i blond ładnie
ze sobą kontrastowały, podobnie jak niebieskie i czerwone oko.
Westchnęłam przypomniawszy sobie swój ludzki wygląd. Brązowe włosy i niebieskie oczy.
Straciłam go bezpowrotnie wiele lat temu, uzyskując jednak w zamian Autorską licencję.
To było tak dawno, że już nie pamiętam jak to jest być zwykłym człowiekiem. Myśląc o tym
mimowolnie spojrzałam na czarną pieczęć nieśmiertelności, umieszczoną w miejscu styku szyi i
wystającej kości obojczykowej. Pieczęć wygląda jak litera A wpisana w okrąg, u mnie jest ona
„zapisana” gotycką czcionką.
Potrząsnęłam głową aby przestać o tym myśleć. Nie wiem nawet jak zeszłam na ten tor myślowy.
Oczyściłam w pośpiechu umysł, zrzuciłam z siebie bieliznę i wskoczyłam pod strumień letniej
wody.
***          
Po długim odświeżającym prysznicu poczułam się lepiej i tak jakoś lżej. Postanowiłam nie
schodzić już dzisiaj ponownie na 'te' sprawy i zająć się pracą w gabinecie. Osuszyłam się i
włożyłam na siebie strój składający się z czarnego bezrękawnika na guziki, ciemnych dżinsów i
wygodnych czarno-białych trampek. Zapięłam sobie jeszcze swój szeroki pas na biodrach i byłam
gotowa, no prawie. Zostały włosy. Rozczesałam je, spięłam w wysokiego kucyka, podpięłam
odstające kosmyki wsuwkami i po sprawie. Wyszłam z łazienki, oczywiście gasząc za sobą światło i
szybkim krokiem ruszyłam do gabinetu. To pomieszczenie było jedynym w tym skrzydle, w którym
nie panowała oślepiająca biel. W gabinecie ściany były wyłożone ciemno brązową boazerią, a na
podłodze znajdował się parkiet w tym samym kolorze. Przy ścianach stały liczne oszklone szafki z
ogromną ilością półek i szuflad, zapełnione po brzegi segregatorami, teczkami i książkami.
Były to archiwa pełne dokumentów, mniej lub bardziej ważnych. Na środku pokoju stało ogromne,
hebanowe biurko na którym poukładane były w równe stosy kolorowe teczki z różnymi podpisami
(np. Miesięczne wydatki, Versatile Blogger itp.), spora ilość listów, oraz taca ze śniadaniem.
Podeszłam do niego i zasiadłam na fotelu. Niemal natychmiast rzuciłam się do pałaszowania.
Kanapki były świetnie skomponowane i przepyszne, a zielona herbata w wykonaniu Sebastiana
kwalifikuje się pod małe mistrzostwo świata. Po skończonym przeze mnie posiłku wpadł na chwilę
Sebastian. Przywitał się z uśmiechem, zostawił mi cieplutką kawusię, zabrał tacę po śniadaniu i się
ulotnił. Westchnęłam z lekkim uśmiechem biorąc łyk ciemnego napoju.
-Pycha- zamruczałam, wyrażając swą aprobatę, tym razem werbalnie.
Postanowiłam w końcu zabrać się do pracy w końcu im szybciej się za nią zabiorę tym szybciej
skończę, co nie? Wygrzebałam z szuflady laptopa i metalowe pudełko z przyborami do pisania, a
gdy wszystko co potrzebne miałam pod ręką, zmiotłam wszystkie listy z teczek, wzięłam pierwszą z
nich i zaczęłam przeglądać dokumenty.
***       
Minęły już dwie godziny, a ja dopiero skończyłam szóstą teczkę i listy. Ech, co ja tu jeszcze mam,
spojrzałam na podpis teczki którą miałam w rękach. „Raporty”, znowu. To już trzecia taka, mam
nadzieję, że w tej będzie coś wartego uwagi. Wyjęłam pierwszą kartkę i przesunęłam wzrokiem po
tekście:

„(...) Sprawa ducha w opuszczonym mieście nie była dziełem Innocence, a pułapką. Po dotarciu na
miejsce czekały na nas dwie akumy poziomu trzeciego, sześć akum poziomu drugiego i około 60
akum poziomu pierwszego. Towarzyszyły one dwójce Noah, Tykiemu Mikkowi i Road Camelot. Nie
było łatwo, ale udało nam się częściowo zapanować nad sytuacją. Po niedługim czasie dołączyli do
nas Allen i Lenalee. Po zniszczeniu wszystkich akum Noah dali za wygraną i się ulotnili (...)”


Uśmiechnęłam się lekko na myśl o młodych egzorcystach. Dawno ich nie widziałam, od dłuższego
czasu nie kontaktowałam się z Komuim i Generałami, a ci ciągle wysyłają mi raporty z misji.
Dziwne... No nieważne.
Zerknęłam z powrotem do teczki. Tych raportów było jeszcze co najmniej dwadzieścia, jeśli nie
więcej. Schowałam trzymaną w ręce kartkę z powrotem na miejsce, a samą teczkę włożyłam do
szuflady z tabliczką „Czarny Zakon”.
W następnej było sprawozdanie mojego cienia z tegorocznej światowej konferencji, jako, że
zajmowało ono co najmniej sześćdziesiąt stron, także wylądowało w szufladzie. Zajmę się nim jak
tylko będzie mi się chciało, ale mimo wszystko raczej wątpię, żeby się coś zmieniło od ostatniego
roku. Na wojnę też się raczej nie zanosi, chyba. Zresztą, nieważne.
Spojrzałam na stos pozostałych teczek... Zaraz, zaraz, a gdzie one się podziały? Czyżby to
znaczyło, że skończyłam?! Na to wygląda. Yatta, jestem wolna!
Zadowolona z siebie, wyłączyłam niepotrzebne już biurowe aplikacje na komputerze i w zamian
puściłam sobie soundtrack z „Gnijącej panny młodej”. Chciałam sobie jeszcze wyjąć do tego
książkę, ale przeszkodziło mi pukanie do drzwi.
-Proszę- powiedziałam, ściszając trochę muzykę i siadając prosto w fotelu.
-Wybacz, że przeszkadzam, ale mam coś ważnego- do pomieszczenia wszedł mój cień i skłonił się
lekko. Trzymał w dłoni kopertę.
Machnęłam na niego ręką, aby podszedł bliżej biurka i wyciągnęłam rękę po list. Wykonał
polecenie, pożegnał się i wyszedł.
-Co za cień- westchnęłam retorycznie- zawsze taki formalny, nigdy nie posiedzi ze swoim
pierwowzorem.
Sięgnęłam po nożyk do papieru i zaczęłam delikatnie rozcinać kopertę. Wypadła z niej gładka kartka
A5, złożona na pół. W środku, eleganckim charakterem pisma napisane było:

„Szanowna Autorko!
Pozdrawiam Cię oraz wyrażam nadzieję, że list trafił prosto do Ciebie.
Jestem jednym z kontaktów Czarnego Zakonu w Wielkiej Brytanii.
Moim zadaniem jest przesyłać wieści o niezwykłych incydentach prosto do kwatery głównej, ale
słyszałem kiedyś o Tobie i postanowiłem przesłać ten przypadek właśnie do Ciebie.
Mianowicie, w pewnym odosobnionym domu, oddalonym o 100 km na północ od Londynu, mieszkał
pewien interesujący naukowiec. Przez wielu ludzi nazywany był szaleńcem, ale w najbliższym
miasteczku, gdzie zwykle robił zakupy nazywano go „The Gentleman Siencist”
W każdym bądź razie, nagle przestał się w tym miasteczku pojawiać. Ktoś w końcu postanowił to
sprawdzić i okazało się, że ten człowiek zniknął bez śladu, po prostu wyparował.
Wszystkie środki transportu które do niego należały, stały w garaż nieruszane. Wszystkie jego
rzeczy były w domu na swoich miejscach. Oznaczało to, że nigdzie wyjechać nie mógł.
Jest to dość osobliwy przypadek, nieprawdaż?
Z poważaniem-M.”


-Dość interesujący przypadek...- zamyśliłam się na głos- Ale równie interesujący jak ten tajemniczy
informator. M. Nigdy o takim nie słyszałam- oparłam na dłoni głowę, patrząc na list leżący przede mną.
Chyba się tam wybiorę... Nie, ja na pewno się tam wybiorę. Intuicja mi mówi, że to coś naprawdę
jest tego warte. Szczególnie, że skoro ten gość był naukowcem to mogę znaleźć w jego domu
ciekawe rzeczy, może nawet jakieś niedokończone projekty.
Zerwałam się do pionu i czym prędzej ruszyłam przygotować się do wyjazdu.

piątek, 5 lipca 2013

Ogłoszenia 'parafialne'

Ohayo, minna!
Mam dla was dwie wiadomości, dobrą i złą.
Zła jest taka, że mam zastój twórczy w hisorii Cheysy i Sebastiana. Utknęłam na początku drugiego akapitu w rozdziale 11 i stoję tam już dobre dwa miesiące.

Dobra jest za to taka, że rozpoczynam nowe opowiadanie, które będzie odgałęzieniem niespecjalnie związanym z historią głowną, no sami zobaczycie.
Opowiadanie to będzie ( a właściwie już ma) miało tytuł: "Czy ciekawość może być zgubna?". Jako iż kilka podpowiedzi zostało umieszczonych w ostatniej notce, to teraz nic wam nie powiem. Dowiecie się z treści.
A i jesze jedno, opowiadanie będzie miało sporo rozdziałów, ale szybko idzie mi ich pisanie, więc zaryzykuję i obiecam, że od daty opublikowania rozdziału 1, następne będą się pojawiały co tydzień.

Mam nadzieję, że polubicie nowe opo.
O głównym nie mam zamiaru zapominać, prędziej czy później blokada sobie pójdzie, trzymajcie za to kciuki.
Pozdrawiam i ślę całusy.
Wasza Autorka.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Nominacja Versatile Blogger


Versatile Blogger

 

Zostałam nominowana do nagrody Versatile Blogger przez jedną z moich kochanych czytelniczek- Maggie, której bardzo dziękuję. Jest to moja pierwsza nominacja i nie wiem dokładnie o co w tym chodzi, ale powinno być dobrze.

Regulamin.
Każdy nominowany powinien:
-podziękować nominującemu na jego blogu
-pokazać nagrodę
-ujawnić 7 faktów dotyczących siebie
-nominować 10 blogów, które jego zdaniem na to zasługują
-poinformować o fakcie nominowane blogi


A teraz najtrudniejsza część, 7 faktów o sobie:

1. Jestem dość dziwna (przynajmniej tak słyszałam), przez co nie jestem specjalnie dobrze akceptowana przez większość mojej generacji, choć zdarzają się wyjątki.
2. Bardzo często mówię do siebie. Tak po prostu. Czasami zdarza mi się nawet stać przed lustrem z szczotką jak mikrofonem w ręce i po prostu mówić. O tym co mnie denerwuje, albo rozplanowywać na głos rozdziały tak jakbym mówiła do publiczności.
3.Uwielbiam rysować (choć ciągle się uczę, te przeklęte dłonie!)W każdym zeszycie mam mnóstwo szkiców, planów postaci i takich tam różnych ciekawych rzeczy. 
4. Mam kilka fetyszy dotyczących chłopaków. Chociażby długie szczupłe nogi, koszule i eleganckie kamizelki, bardzo ciemne lub bardzo jasne włosy. Mogę to wymieniać tonami <przykłada chusteczkę do krwawiącego nosa>
5. Ostatnio mam obsesję na punkcie takiej jednej gry. Gra ta nazywa się "Don't Starve" i powiem o niej więcej przy okazji nowej notki. Właściwie to nie na punkcie gry, a na postaci głównego bohatera- Wilsona P. Higgsbury <wzdycha z rozmarzonym uśmiechem> O tym też będzie później, więc więcej nie powiem.
6.Kocham styl Tima Burtona, nie tylko w jego filmach, ale i zapożyczony przez różnych rysowników z deviantArt'a. Wiecie o co chodzi ^^.
7. Mam zawsze mnóstwo pomysłów, większość staram się zapisywać aby później wykorzystać je w nowych rozdziałach lub nowych historiach <lekki uśmiech> (niektóre nawet <nowe opowiadania> zaczynają się już pisać, więc czatujcie na nie ;D)

<Patrzy do góry> Woah, alem się rozpisała. Jeszcze kilka ciekawych punktów by się znalazło, ale skoro miało ich być tylko siedem, to cóż ja mogę na to poradzić <wrednie się uśmiecha>.

Teraz muszę się zdecydować na nominację, hmmm, Arisu i Aya&Kaori już zostały nominowane więc je zostawię.( Chociaż nominowane by były ^^)


Ech, ja też mam tylko sześć blogów byłoby więcej, ale podawałam tylko po jednym  blogu od jednego Autora <Fanaa ma aż trzy, ale dałam tylko jeden>.
Dobrze, to ja lecę powiadamiać. Jeszcze raz dziękuje Maggie za nominację!  

Niedługo będzie kolejna notka, nie będzie ona jedenastym rozdziałem (bo mam na niego blokadę, po prostu nie mam pomysłu co pisać dalej, napisałam jeden akapit i leżę) ale jestem pewna, że się wam spodoba, łączy się ta wiadomość z jednym faktem o mnie.
Pozdrawiam i do napisania.