wtorek, 29 maja 2012

One-Shot- "Z pamiętnika Autorki..."

29.05.2012  Wtorek
Wstałam dzisiaj koło 11, wcześnie prawda, no ja wcześniej wstać nie potrafię, ech wspaniała bezsenności...
Gdy w łazience spojrzałam w lustro przeraziłam się dokumentnie. Pierwsza myśl, która przeszła mi przez głowę to: "Czy to coś z czarnymi cieniami pod zaspanymi oczami, bladą cerą i fryzurą typu "piorun strzelił w grabie", to ja? Czy może ten sławny detektyw którego tak lubię? Niee, nawet on wygląda lepiej niż ja."
Gdy już byłam przekonana, kto tak gapi się na mnie z lustra, złapałam szczotkę i uczesałam włosy, aby wyglądały choć trochę normalnie. Następnie wskoczyłam pod prysznic, umyłam się, umyłam tą nieszczęsną głowę, i ogólnie doprowadziłam się do porządku. W końcu czeka mnie pracowity dzień, pewnie zasnę już na matmie. Ano, gdy wykonałam wszystkie, absolutnie wszystkie czynności pielęgnacyjne (uprzedzam że make- up to nie moja bajka i się w związku z tym nie maluję) i włożyłam szlafrok, ponownie stanęłam przed lustrem. No, wyglądam o wiele lepiej, cienie pod oczami są lekko mniejsze niż wcześniej, tęczówki połyskują kolorem, którego nie potrafię określić, a dwukolorowe włosy okalają twarz. Zostawiając łazienkę, która nawiasem mówiąc jest zalana do granic możliwości, poszłam do siebie założyć ciuchy. A mianowicie: czarną podkoszulkę z kolorowymi napisami, krótkie dżinsowe spodenki, i mundurek z logiem szkoły (na podkoszulkę). 
Pomyślałam, że warto coś zjeść, natchniona tym zamiarem poczłapałam do kuchni, z której wróciłam z tabliczką gorzkiej czekolady. Usiadłam po turecku na kanapie i  zjadając ją sporymi gryzami (Mello we mnie wstąpił) włączyłam jakiś film kryminalny:

Bosz, jak ja uwielbiam ten film, szkoda tylko, że ta antymateria wybuchła kilka set metrów nad Watykanem,  zamiast w jego podziemiach. A dlatego szkoda, bo gdyby wybuchła w podziemiach to wy*jeba*łoby  w powietrze cały Watykan i  na dokładkę trzy-czwarte Rzymu. Hmm, nauka zwycięży religię, ciekawy pomysł, muszę kiedyś spróbować...
Po zakończeniu oglądania filma, wróciła (wstrzymajcie oddech) moja matka i moja siostra, tą pierwszą nawet lubię, ale tej małej niecnoty nie znoszę.  Ta, ta wiem, nigdy nie mówiłam, że mam rodzeństwo, bo wiecie, nigdy nie chciałam mieć rodzeństwa, a tu po 11 latach spokojnego jedynaczego życia... BACH!!!
No i mam młodszą siostrę. Grrr...
Po przeleżeniu w pokoju z książką, do 13, stwierdziłam, że wypada się zebrać do szkoły. Gdy miałam 10 minut do rozpoczęcia lekcji, a mama i młoda zbierały się do pojechania na działkę, zapytałam się mamy, będąc pewna, że się nie zgodzi, czy mogę jechać z nimi. 
Jej odpowiedź była tak powalająca, że niemal zemdlałam. Nie uwieżycie ZGODZIŁA SIĘ I NAWET POWIEDZIAŁA, ŻE NAPISZE MI USPRAWIEDLIWIENIE Z TEJ CAŁODZIENNEJ NIEOBECNOŚCI. Chwilę potem byłam gotowa do wyjścia, z torbą na ramieniu i zasznurowanymi wysokimi trampkami. Gdy godzinę później znalazłam się na hamaku w okularach przeciwsłonecznych i gazetą (nie powiem jaką) uznałam, że kto pyta, nawet o dziwne rzeczy, to nie błądzi, a wręcz otrzymuje dzień wolnego i luz. 
Kilka razy przeszłam się po wodę, podskakując jak idiotka. Cóż wolny, ale niespodziewany, czas, zmienia ludzi nie do poznania. 
Szczerze to przez spędzenie większości dnia na świerzym powietrzu, bieganiu, tańczeniu, podskakiwaniu z dwoma 5 litrowymi bańkami z wodą jestem uśmiechnięta do teraz. Uśmiech nie zszedł i chyba zejdzie dopiero jutro rano kiedy będzie trzeba wywlec się do szkoły.

niedziela, 20 maja 2012

Rozdział 4- Tytuł nic wam nie powie :3

Zgodnie z wczorajszymi postanowieniami, idziemy dzisiaj do szkoły. Dopiero kilka godzin przed lekcjami przypomniałam sobie o projekcie na chemię. "Dowolny wywar, który będzie działał" - czy jakoś tak. Uwijałam się jak w ukropie przy szykowaniu eliksiru przemiany, którego przepis znalazłam w jednej z ksiąg z biblioteki. Chyba z działu "Niech moja siostra tego nie dotyka!" Wracając do wywaru...
-Gdzie ja położyłam tą sól? A tutaj leży!
Zawzięcie wsypywałam i wlewałam po szczególne składniki. Po zagotowaniu i wcześniejszym wymieszaniu, napój był gotowy.
-No i skończyłam. Będzie 6 jak nic.
Zadowolona z siebie, przelałam wywar do fiolki, zakorkowałam i opisałam. Resztę wlałam do osobnej kolby i poszłam do kuchni aby wylać.
W wyżej wspomnianym pomieszczeniu Raven robiła sobie kawę.
-Ohayo, Raven!
-Yo! Chcesz coś do picia?
-Nie, ale dzięki.
Odłożyłam kolbę na blat obok kawy przyjaciółki. Raven sięgnęła po cukier i potrąciła szklane naczynie. Jak pewnie się domyślacie, cały eliksir wylał się na stolik i podłogę. Przy okazji kilka kropelek wpadło do kubka z kawą. Ech, ja i moje szczęście -.-"
Szybko wzięłam się do wycierania blatu i posadzki.
-Gomen, Chey. Nie chciałam.
-Dobrze, dobrze. Pomóż mi posprzątać.
Razem poszło nam o wiele szybciej. Gdy w kuchni było już czysto, Raven zgarnęła swoją kawę i popijając ją zwróciła się do mnie.
-Jak coś będziesz chciała to jestem u siebie - uśmiechnięta skierowała się do wyjścia, nagle z tyłu jej spodni wychynął puszysty koci ogon.
-Ups!
                                                                                ***
-Aaaa!!! Co to ma być?!
-Chyba przejrzała się w lustrze.
Wbiegłam do zaciemnionego pokoju przyjaciółki. Zobaczyłam brązowego kota ze wściekłym wyrazem pyszczka.
-Chey ja cię zabiję! Coś ty mi zrobiła?!
-Pamiętasz kolbę z przeźroczystym płynem?
-No tak, i co w związku z tym?
-Ten płyn to był mój projekt na chemie, wygląda na to, że gdy go wylałaś kilka kropel wpadło do twojej kawy.
-Że co?!
Rozległo się pukanie do drzwi.
-Wejść- zawołała Raven.
-Co to za hałasy? Witam Cheysy, ale uroczy kotek... Ekhem, znaczy to twój kot, panienko?
-Tak, mój. Co ci, że znowu mówisz panienko? Ech, idź już sobie.
-A mogę go chociaż pogłaskać?
-No cóż- udałam, że się zastanawiam- Zgoda :3
Kocia-Raven prychnęła i uciekła z pokoju. Sebastian pobiegł za nią.
-No zaczekajcie na mnie! - krzyknęłam i wybiegłam za nimi...
Po jakimś czasie czarnowłosy zgubił kota z oczu i postanowił poszukać go na strychu. Gdy tylko zniknął za drzwiami, zza kanapy wychynął koci łepek.
-Poszedł już sobie?
-Tak.
-Uff...
-Teraz chodźmy już lepiej do mnie, zanim ci się pogorszy, lub on cię dopadnie.
-Miał, miał... Miał?!
-No właśnie o tym mówiłam.
-Miał! Miau, miau, miał!!!
-Nie krzycz, i tak nic nie rozumiem!

// Godzinę później w moim pokoju//

-Wiesz ty co? Chyba w najbliższym czasie jednak nie pójdziemy do szkoły.
-Miał?- spytała zdezorientowana Raven, przerywając mycie futerka.
-Ja do ciebie mówię, a ty się myjesz.
-Miał, miau, mił.
-Nie pyskuj!
-Miał.
-Przeprosiny przyjęte, a teraz podaj mi ten fioletowy proszek.
-Miau?- zapytała kotka pokazując pazurem na fiolkę.
-Nie ten, tamten.
-Mił- przyniosła w pyszczku właściwe opakowanie.
-Dzięki.
Po kilkunastu nie działających eliksirach, czterech wybuchach, w czym jeden okazał się być radioaktywny, na skutek którego moje włosy są do połowy fioletowe, nadal nie udało mi się przywrócić Raven do poprzedniego stanu. W pewnej chwili Raven wybiegła do łazienki, wykąpała się i uczesała, a następnie wróciła wskakując mi na kolana.
-Nie widziałam tego.
-Miał.
-Przestań drapać moje spodnie!
-Miłu!!!
-Dobra, schowaj te pazury!
-Miau.
-Wiem, wiem. Mamy... znaczy ja mam cię zmienić z powrotem.

//Jeszcze później//

W moim pokoju wszędzie walały się flakoniki, buteleczki, probówki i inne szklane badziewia potrzebne do tworzenia eliksirów. Kocia- Raven spała na puchowej podusi, wyszywanej w piły łańcuchowe (prezent od Grella). Byłam niezwykle mocno podenewowana, nie wiedziałam co zrobić, w końcu od dobrych paru godzin nie udało mi się stworzyć antidotum na ten przeklęty eliksir przemiany. Właściwie to wyglądałam jak Wezuwiusz przed erupcją, nawet dym mi szedł uszami. Nagle do głowy wpadł mi genialny pomysł, który podziałał na mnie jak wiadro (pojemności kilku hektolitrów) wody i to dosyć zimnej. Tym pomysłem był mój rodzony (tak mówią) brat. Natchniona tą myślą, wzięłam mocno śniętą kotkę na ręce i skierowałam się w bliżej nie określonym kierunku, a właściwie to korytarzem, ale kto na to zwróci uwagę :D
Na tym właśnie korytarzu wpadłam na Sebastiana, jak to on, koniecznie musiał pogłaskać drzemiącą mi na rękach kotkę.
-Sebastian?
-Nani?
-Wiesz może gdzie siedzi mój brat?
-Chyba jest w sali tronowej, ale pewności nie mam.
-Dzięki mimo wszystko- uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
-Nie ma za co, a teraz muszę już uciekać. W ogrodzie jest sprawa nieciepiąca zwłoki.
-Kto, co znowu zmalował? - spytałam ze śmiechem.
-Knox i jego kosiarka, i dodatkowo Grell z sekatorem.
-Leć tam! Ratuj mój ogród!
Sebastian poszedł załatwiać tą "ogrodową" sprawę, a ja skierowałam się do sali tronowej.

//15 minut później w wyżej wymienionym pomieszczeniu//

Chase drzemał akurat na tronie z głową opartą na dłoni. Podeszłam do niego na paluszkach, pochyliłam się tak, że moja głowa była tuż obok jego ucha...
-Chase!!! Bolszewicy atakują!!!- krzyknęłam mu prosto do ucha, jednocześnie wyciągając mu rękę z pod głowy. Czarnowłosy uderzył głową w poręcz tronu, z którego następnie się zerwał, ale siła uderzenia w poręcz była na tyle silna, że chwilę potem leżał na ziemi.
-Jacy znowu Bolszewicy? Czy znowu jest rok 1920?- spytał powoli podnosząc się z posadzki.
-Wyluzuj braciszku, po prostu tylko przywołanie takich niemiłych wspomnień może cię obudzić- odpowiedziałam tonem pani psycholog.
-A wszystko przez "Bitwę Warszawską"- tutaj  się lekko wzdrygnął- a, w ogóle to o co chodzi? - spytał już przytomnym tonem.
-O twoją specjalność.
-Co tym razem? Zaklęcia czy eliksiry?
-Eliksiry.
-Niech zgadnę, eliksir przemiany?
-No, skąd wiedziałeś?
-Czytam w myślach.
-Ile razy to już słyszałam? A tak na serio?
-Po prostu trzymasz na rękach kotkę, która ma czarne włosy z czerwonymi końcówkami, a taką fryzurę nosi jedynie Raven, która zawsze przychodzi razem z tobą gdy coś zmalujesz.
-Dedukcja godna L- stwierdziłam z uznaniem patrząc na brata.
-Nie pochlebiaj mi, to chcesz żebym ci pomógł?
-Oczywiście.
-Jak tak to zasuwaj do biblioteki.
Wystawiłam mu tylko język i poszłam w wyznaczone miejsce.

//W bibliotece, duuużo później//

-Znalaazłam!- krzyknęłam donośnie zza okopów zbudowanych z encyklopedii.
-Co znalazłaś?- usłyszałam z daleka głos brata.
-"Harry Potter i Czara Ognia"- przeczytałam powoli, po czym podniosłam ją nad głowę.
-A co to ma do rzeczy?
-No, nic. Po prostu od dawna nie mogłam jej znaleźć.
-Ech...-oczami wyobraźni zobaczyłam, że przejeżdża dłonią po twarzy z dezaprobatą- Szukaj dalej!
-Dobra, dobra.

Po tym jakże pasjonującym dialogu, z powrotem dałam nura do morza książek.
Chwilę potem znów usłyszałam brata, tyle że zdecydowanie bliżej niż ostatnio. A właściwie to stał za mną...
-Teraz to ja znalazłem.
-Chorego Portiera?
-Owszem- tu podał mi dość grubą, także poszukiwaną przeze mnie książkę- a przy okazji przepis na antidotum też się znalazł.
-To co teraz?
-Bierz kota do siebie, wiesz jak nie lubię kiedy ktoś siedzi na "moim" tronie- pokazał na salę tronową, w której pozostał kot- a ja w tym czasie przyszykuje wywar.
-Hai- poszłam "znowu" do sali tronowej, jak zwykle mój brat miał rację, kotka rzeczywiście spała na jego tronie. Wzięłam ją na ręce i poszłyśmy do mnie. Czekając na brata zaczęłam czytać moje "znaleziska", a Raven dała się porwać jakiemuś kłębkowi włóczki (?). Kto tam wie te koty...
Znudziło mi się czytanie, w końcu  byłam chyba w 36 rozdziale. Popatrzyłam na zegarek, no bez jaj, ile można robić jedno antidotum! Wygląda na to, że mojemu bratu zajmuje to już z cztery godziny.
Zdecydowałam się na czynność, której poddała się Raven, a mianowicie... drzemce.

Obudziło mnie takie jakieś:
-Cheysy wstawaj! Szkopy atakują!- tak to ten czarnowłosy idiota, mój brat w gwoli ścisłości. Kto myślał inaczej niech się wstydzi, ale nie trudno mu się dziwić, określenie "czarnowłosy" dotyczy się większości postaci.
-Ciszej trochę- wypowiedziałam się spokojnie, otwierając jedno oko- jakbym nie była wyrozumiała to oberwałbyś w łeb- dodałam podrzucając wyciągniętym  znikąd małym, czarnym sztylecikiem.
-Tego się po tobie nie spodziewałem- stwierdził patrząc na ten mały, ostry przedmiot w mojej dłoni.
-Przyzwyczaj się, a co z wywarem?- spytałam wstając.
-Raven już go dostała, ale może minąć cały tydzień, zanim wróci do poprzedniej postaci.
-Hura. Kolejny tydzień siedzenia w domu.- skwitowałam beznamiętnie.
-Idę pomedytować, mata ne- pożegnał się złotooki, znikając za drzwiami.
-Pa- odpowiedziałam, odpalając laptopa na biurku.
                                                              ***
Było około pierwszej w nocy, kocia- Raven zwinięta w kłębek, spała w nogach łóżka Cheysy. Jej sen był jakiś inny niż zwykle, widziała łąkę pełną kocimiętki...
Chwila, moment. Co ja piszę?! Kocie sny wyglądają inaczej! Ale tego to ja wam nie powiem :3
Nagle ciszę zerwało pukanie do drzwi.
-Miał, miaau?- kicia wstała, i otworzyła drzwi (wskoczyła na klamkę). Teraz zgadujcie, kto stał za drzwiami? Uprzedzę ~Kate~, to nie Sebastian ;)
To Grell. Jak skończył? Cóż, Raven rzuciła się na niego, pogryzła, podrapała i ogólnie ciężko uszkodziła.
Wtedy też, jak tylko został wypchnięty za drzwi (Grell), a ona poszła spać (kotka), musiałam "własnoręcznie" zawlec poszkodowanego do jego pokoju. (Ja jako Autorka)

//Rano? Chyba tak...//

Raven wstała jak zwykle rano... No dobra była czternasta. Zadowolona!?
Przyniosłam jedzenie, w jednej misce było parujące spaghetti, a w drugiej kocie żarcie. (Nie pytajcie -.-)
-Miaau.- stwierdziła kotka z dezaprobatą spoglądając na to drugie.
-Luz to nie dla ciebie- powiedziałam widząc minę przyjaciółki- to dla Grella, jest tak potłuczony, że dopiero jutro skapnie się co zjadł- dodałam szeptem.
-Miał?
-To jest dla ciebie- położyłam przed nią miskę ze spaghetti.
-Mrrrr...- zamruczała kotka pochylając się nad jedzeniem.
-No pewnie, że pyszne. W końcu zostało zrobione przez "piekielnie dobrego lokaja"
-Miło mi to słyszeć- usłyszałam obok siebie głos wyżej wymienionej osoby, która postawiła przede mną filiżankę herbaty.
-Dzięki.
-Miau.
Chłopak zniknął równie szybko, jak się pojawił.
Gdy Raven zjadła, wybrałam się z nią i naręczem książek do ogrodu, gdzie przesiedziałyśmy do wieczora. Chyba nie muszę pisać o tym co robiłam skoro to logiczne. Potem już tylko oglądałyśmy anime i spałyśmy.

//3 dni później, chyba w końcu trzeba dać jakąś większą akcję, nee?//

-Raven wstawaj, mam dla ciebie kurczaka.
-Jeszcze 5 minut... Masz kurczaka?!
-Mam, o i właśnie, ty znowu mówisz-uśmiechnęłam się do czarnowłosej- Nie Raven, przestań! Siad!
Kotka skakała po mnie, a że nie mogła dosięgnąć to zaczęła przeraźliwie piszczeć:
-Daj, daj, daj, daj!
-Nie jesteś mewa! Usiądź to dam... No jak możesz.
Moja kocia- przyjaciółka przewróciła mnie, porwała kurczaka i uciekła. Biegnąc ze zdobyczą, zgrabnie wyminęła Sebastiana z herbatą na tacy.
-Nie plątaj się pod nogami- zawołała kotka do czarnowłosego.
-Co?!- zdziwiony chłopak gwałtownie obrócił się w stronę kota (niemal wylał herbatę, <szok>)
-To jest...Miał.
-Raven wracaj... - widząc lokaja, szybko zmieniłam wypowiedź- znaczy choć tu ty kocie ty!
-To ten kot to Raven?
Widząc jego osłupienie, chciało mi się śmiać, ale przygryzłam wargę i zmusiłam się do spokojnego tonu:
-A faktycznie, ty o niczym nie wiesz.
-Gdzie, kot... ona, Raven znaczy... kurde no. Gdzie pobiegła?- zapytał już całkowicie zdezorientowany Michaelis.
-Nio, teraz to i ja nie wiem...

//W tym samym czasie... Gdzieś...//

Dowiedziałam się gdzie, no przynajmniej raz na czas, dłuższy czas -.-
A mianowicie w piwnicy. No w tej piwnicy Raven pałaszowała swoją zdobycz, gdy nagle w jakimś koncie cuś zapiszczało.
-Co to?- zaintrygowana kotka podniosła główkę z nad jedzenia.
W tym koncie siedziała mała, szara mysz.
-Pi- to niepewne piśnięcie zaważyło o życiu tej nieszczęsnej myszy.
-Mysz!- słysząc ten krzyk pani Melania, tak się owa mysz zwała, zaczęła uciekać- Wracaj tu obiedzie! Znaczy...- kotka uśmiechnęła się przebiegle- Choć tu myszko, choć, choć. Raven nic ci nie zrobi. Dopóki nie jest głodna.
Przez bite 15 minut siedziałam na jednej ze skrzynek w piwnicy, (oczywiście pod swoją peleryną niewidką, no co, Autorka musi być obecna przy każdej sytuacji, niekoniecznie widoczna, ale to nie zmienia faktu, że jest,) i przyglądałam się jak mysz goniła...eee, kot gonił mysz? Chyba to drugie. No, nieważne, istotne jest to, że kot zatriumfował. I z dumnie podniesioną głową poszła z "świętej pamięci", panią Melanią, do pokoju głównej bohaterki, ażeby się pochwalić.
Teraz to przełączę się na inną narrację, wiadomo na jaką...

Dziękuje za przekazanie mi głosu <ukłon w stronę fotela, tak tam właśnie siedzi>.
W każdym razie Kocia- Raven wręczyła mi mysz, zwracając się do mnie tymi słowami...
-W podzięce za kurczaka, daję ci tą myszkę.
-Urocze- odpowiedziałam ironicznym tonem.
-Przed nią to żaden gryzoń, ptak czy ryba nie umknie- skwitował stojący <nadal> w drzwiach Sebastian.
-No co ty mi powiesz!- ofuknęła go Raven, a następnie dała dyla przez okno (a tak, mysz wzięła ze sobą).
-Noo, nie to co teraz?- spytałam czarnowłosego, który właśnie usiał obok mnie.
-Kupimy nową- uśmiechnął się chłopak.
-Ty i twoje pomysły- odpowiedziałam śmiejąc się pod nosem.
                                                                ***
Proszę o uwagę, tu Autorka.
Trochę skrócę akcję, bo uważam, że już za długa (notka, znaczy).
A poza tym ta cząstka, którą wytnę jest nie tylko długa, ale i nudna. A ja jestem wspaniałomyślna i nie pozwolę, abyście się tu nudzili, no. A tak szczerze to komu chciałoby się jeszcze dodatkowo przepisywać trzy, wypełnione po brzegi, z obu stron, kartki. Bo mnie na pewno nie.

//Skrót akcji//

Kocia Raven została złapana przez hycla, który jak tylko usłyszał, że owa kotka gada, postanowił zarobić na niej fortunę (normalnie średniowiecze <kręci z dezaprobatą głową>). Zabiera ją do schroniska i próbuje zmusić ją do mówienie przed panem Heniem. Co udaje mu się dopiero po złapaniu przez ich obu migreny, spowodowanej głośnym miauczeniem (wiadomo kogo). Potem wkraczają nasza kochana jeszcze nie parka.
I ratuje biednego hycla i pana Henia, przed ogłuchnięciem (pomijając fakt, że pan Henio jest już głuchy).
Następnie zabierają tą syrenę alarmową (czyt. Raven) do samochodu...
//Koniec skrótu, wracamy do akcji :3//

{narracja Cheysy}

Gdy już siedzieliśmy ze "zgubą", pomyślałam, że powinnam zrobić kotu wykład odnośnie "grzecznego" zachowywania się...
-Zrozumiałaś?- spytałam się gdy skończyłam.
-Mówiłaś coś?
-No zwariuję. Masz oficjalny zakaz wychodzenia gdziekolwiek, oczywiście dopóki jesteś kotem.- powiedziałam tonem nieznoszącym sprzeciwu.
-Tak jest generale!- odkrzyknęła mi Raven, salutując mi łapką.
-Cóż się stało, że pojawiła się u ciebie taka nagła zmiana nastawienia?- spytałam przechylając delikatnie głowę na bok.
Pokazała mi łapką, abym się pochyliła, gdy to zrobiłam szepnęła mi z przestrachem na ucho:
-Zobaczyłam Autorkę za oknem, trzymała smycz i kaganiec.
Słysząc to dostałam "lekkiej" kolki śmiechowej. Śmiałam się aż dotarłyśmy do mojego pokoju.
Potem przestałam, jednak środku uspokajające to skarb ;)

//7, ostatni (mam nadzieję) dzień bycia kotem//

Mówiąc szczerze ten ostatni dzień minął dość spokojnie. Pół dnia przespałyśmy, a drugie pół oglądałyśmy "Kuroshitsuji". Ta płyta z odcinkami była wielce wyjątkowym prezentem w podzięce za pozwolenie na skrócenie ogromnej części tekstu. A mianowicie odcinki były wyjątkowe, dlatego że Autorka sprowadziła z całej polski osoby które wg, niej powinny pokładać głos poszczególnym postacią. Np. Sebastianowi Michaelisowi głos podkłada jakże najulubieńszy Leszek Zduń (podkładał głos m. in Chase'owi, czym zaskarbił sobie uwielbienie Autorki). No żebyście widzieli moją minę kiedy dostałam ten prezent, i jeszcze Sebastiana, którego zaprosiłam do wspólnego oglądania.
Obie były bezcenne (zrobiłam im zdjęcia dopis. Autorki)(ale nie pokażę :P)

Równo o północy (północ, dlaczego to zawsze jest północ) Raven z cichym pyknięciem zamieniła się w człowieka. Jutro czeka nas ciężki dzień.

Ale to już w następnym rozdziale...
Dobranoc <gasi światło>