W pałacu panował spokój i cisza. Sebastian już wstał i powoli szykował się do obudzenia Cheysy,
ale to nie im będziemy towarzyszyć. Kierujemy się do zupełnie innej części pałacu. Do skrzydła
Autorskiego, nazywanego również srebrzystym, od panującej w jego wystroju oślepiającej bieli i
różnych odcieni srebra. Skrzydło to jest, w porównaniu do reszty pałacu, dość skromnie urządzone.
Zawiera ono w sobie sypialnię, salon, garderobę, łazienkę oraz gabinet, połączone wijącymi się
białymi korytarzami. Tak jak już było mówione, tu też panowała cisza. Jedyny odgłos jaki można
było tam o tej porze usłyszeć, dochodził z sypialni. Ledwo słyszalny spokojny oddech śpiącej
jeszcze Autorki. Sypialnia była w kolorze kremowym, podłogę zakrywał ciemno brązowy parkiet,
miejscami skryty pod białym puchatym dywanem. Łoże na którym spoczywa w tej chwili
dwukolorowa wykonane jest z jasnego drewna, pościelone śnieżną pościelą.
Ścianę wychodzącą na wschód w całości zajmuje okno, zasłonięte teraz lekkimi, białymi storami.
Za oknem znajduje się taras z hamakiem i wiklinowym stolikiem, oraz krzesłami.
Promyki słońca przebijają się przez zasłony, padając na nosek śpiącej dziewczyny z rozsypanymi
dookoła głowy dwukolorowymi włosami. Przesuwały się one coraz wyżej, padając w końcu na jej
zamknięte oczy.
***
Obudziło mnie słońce prześwitujące przez zasłony. Ziewnęłam i powoli rozwarłam ślepia.
Nie żebym była jakoś specjalnie zadowolona z tego, że muszę już wstawać, ale taka pobudka jest
lepsza niż wyrwanie ze snu przez budzik. Ech, nienawidzę tego wynalazku, mam nadzieję, że jego
twórca smaży się w piekle. Wyszłam spod kołdry i powoli ruszyłam do okna aby je odsłonić.
Światło słoneczne wpadło w końcu do pokoju w całej swej krasie i otuliło swym ciepłym blaskiem
wszystko wokół. Stałam jeszcze przez chwilę w oknie napawając się pieszczotami promieni słońca,
które delikatnie łaskotały moje blade ciało. Spanie w samej bieliźnie ma wiele zalet, a to jedna z
nich, ta najprzyjemniesza. Otrząsnęłam się w końcu i z lekkim uśmiechem błąkającym się na ustach
, skierowałam się do łazienki. Jeśli dobrze pamiętam, to wczoraj wieczorem zostawiłam tam sobie
strój na dzień dzisiejszy.
Weszłam do obszernej łazienki, przesunęłam wzrokiem po białym wnętrzu i znalazłam czego
szukałam. Ubrania złożone w zgrabną kostkę leżały na półeczce obok porcelanowej umywalki.
Stanęłam przed sporym lustrem wiszącym nad nią i przyjrzałam się swojej twarzy. Zobaczyłam
spokojną dziewczynę o dość bladej cerze, której dwukolorowe oczy spoglądały na mnie z uwagą.
Włosy, choć lekko zmierzwione, opadały jej po bokach wąskiej twarzy, ciemny brąz i blond ładnie
ze sobą kontrastowały, podobnie jak niebieskie i czerwone oko.
Westchnęłam przypomniawszy sobie swój ludzki wygląd. Brązowe włosy i niebieskie oczy.
Straciłam go bezpowrotnie wiele lat temu, uzyskując jednak w zamian Autorską licencję.
To było tak dawno, że już nie pamiętam jak to jest być zwykłym człowiekiem. Myśląc o tym
mimowolnie spojrzałam na czarną pieczęć nieśmiertelności, umieszczoną w miejscu styku szyi i
wystającej kości obojczykowej. Pieczęć wygląda jak litera A wpisana w okrąg, u mnie jest ona
„zapisana” gotycką czcionką.
Potrząsnęłam głową aby przestać o tym myśleć. Nie wiem nawet jak zeszłam na ten tor myślowy.
Oczyściłam w pośpiechu umysł, zrzuciłam z siebie bieliznę i wskoczyłam pod strumień letniej
wody.
***
Po długim odświeżającym prysznicu poczułam się lepiej i tak jakoś lżej. Postanowiłam nie
schodzić już dzisiaj ponownie na 'te' sprawy i zająć się pracą w gabinecie. Osuszyłam się i
włożyłam na siebie strój składający się z czarnego bezrękawnika na guziki, ciemnych dżinsów i
wygodnych czarno-białych trampek. Zapięłam sobie jeszcze swój szeroki pas na biodrach i byłam
gotowa, no prawie. Zostały włosy. Rozczesałam je, spięłam w wysokiego kucyka, podpięłam
odstające kosmyki wsuwkami i po sprawie. Wyszłam z łazienki, oczywiście gasząc za sobą światło i
szybkim krokiem ruszyłam do gabinetu. To pomieszczenie było jedynym w tym skrzydle, w którym
nie panowała oślepiająca biel. W gabinecie ściany były wyłożone ciemno brązową boazerią, a na
podłodze znajdował się parkiet w tym samym kolorze. Przy ścianach stały liczne oszklone szafki z
ogromną ilością półek i szuflad, zapełnione po brzegi segregatorami, teczkami i książkami.
Były to archiwa pełne dokumentów, mniej lub bardziej ważnych. Na środku pokoju stało ogromne,
hebanowe biurko na którym poukładane były w równe stosy kolorowe teczki z różnymi podpisami
(np. Miesięczne wydatki, Versatile Blogger itp.), spora ilość listów, oraz taca ze śniadaniem.
Podeszłam do niego i zasiadłam na fotelu. Niemal natychmiast rzuciłam się do pałaszowania.
Kanapki były świetnie skomponowane i przepyszne, a zielona herbata w wykonaniu Sebastiana
kwalifikuje się pod małe mistrzostwo świata. Po skończonym przeze mnie posiłku wpadł na chwilę
Sebastian. Przywitał się z uśmiechem, zostawił mi cieplutką kawusię, zabrał tacę po śniadaniu i się
ulotnił. Westchnęłam z lekkim uśmiechem biorąc łyk ciemnego napoju.
-Pycha- zamruczałam, wyrażając swą aprobatę, tym razem werbalnie.
Postanowiłam w końcu zabrać się do pracy w końcu im szybciej się za nią zabiorę tym szybciej
skończę, co nie? Wygrzebałam z szuflady laptopa i metalowe pudełko z przyborami do pisania, a
gdy wszystko co potrzebne miałam pod ręką, zmiotłam wszystkie listy z teczek, wzięłam pierwszą z
nich i zaczęłam przeglądać dokumenty.
***
Minęły już dwie godziny, a ja dopiero skończyłam szóstą teczkę i listy. Ech, co ja tu jeszcze mam,
spojrzałam na podpis teczki którą miałam w rękach. „Raporty”, znowu. To już trzecia taka, mam
nadzieję, że w tej będzie coś wartego uwagi. Wyjęłam pierwszą kartkę i przesunęłam wzrokiem po
tekście:
„(...) Sprawa ducha w opuszczonym mieście nie była dziełem Innocence, a pułapką. Po dotarciu na
miejsce czekały na nas dwie akumy poziomu trzeciego, sześć akum poziomu drugiego i około 60
akum poziomu pierwszego. Towarzyszyły one dwójce Noah, Tykiemu Mikkowi i Road Camelot. Nie
było łatwo, ale udało nam się częściowo zapanować nad sytuacją. Po niedługim czasie dołączyli do
nas Allen i Lenalee. Po zniszczeniu wszystkich akum Noah dali za wygraną i się ulotnili (...)”
Uśmiechnęłam się lekko na myśl o młodych egzorcystach. Dawno ich nie widziałam, od dłuższego
czasu nie kontaktowałam się z Komuim i Generałami, a ci ciągle wysyłają mi raporty z misji.
Dziwne... No nieważne.
Zerknęłam z powrotem do teczki. Tych raportów było jeszcze co najmniej dwadzieścia, jeśli nie
więcej. Schowałam trzymaną w ręce kartkę z powrotem na miejsce, a samą teczkę włożyłam do
szuflady z tabliczką „Czarny Zakon”.
W następnej było sprawozdanie mojego cienia z tegorocznej światowej konferencji, jako, że
zajmowało ono co najmniej sześćdziesiąt stron, także wylądowało w szufladzie. Zajmę się nim jak
tylko będzie mi się chciało, ale mimo wszystko raczej wątpię, żeby się coś zmieniło od ostatniego
roku. Na wojnę też się raczej nie zanosi, chyba. Zresztą, nieważne.
Spojrzałam na stos pozostałych teczek... Zaraz, zaraz, a gdzie one się podziały? Czyżby to
znaczyło, że skończyłam?! Na to wygląda. Yatta, jestem wolna!
Zadowolona z siebie, wyłączyłam niepotrzebne już biurowe aplikacje na komputerze i w zamian
puściłam sobie soundtrack z „Gnijącej panny młodej”. Chciałam sobie jeszcze wyjąć do tego
książkę, ale przeszkodziło mi pukanie do drzwi.
-Proszę- powiedziałam, ściszając trochę muzykę i siadając prosto w fotelu.
-Wybacz, że przeszkadzam, ale mam coś ważnego- do pomieszczenia wszedł mój cień i skłonił się
lekko. Trzymał w dłoni kopertę.
Machnęłam na niego ręką, aby podszedł bliżej biurka i wyciągnęłam rękę po list. Wykonał
polecenie, pożegnał się i wyszedł.
-Co za cień- westchnęłam retorycznie- zawsze taki formalny, nigdy nie posiedzi ze swoim
pierwowzorem.
Sięgnęłam po nożyk do papieru i zaczęłam delikatnie rozcinać kopertę. Wypadła z niej gładka kartka
A5, złożona na pół. W środku, eleganckim charakterem pisma napisane było:
„Szanowna Autorko!
Pozdrawiam Cię oraz wyrażam nadzieję, że list trafił prosto do Ciebie.
Jestem jednym z kontaktów Czarnego Zakonu w Wielkiej Brytanii.
Moim zadaniem jest przesyłać wieści o niezwykłych incydentach prosto do kwatery głównej, ale
słyszałem kiedyś o Tobie i postanowiłem przesłać ten przypadek właśnie do Ciebie.
Mianowicie, w pewnym odosobnionym domu, oddalonym o 100 km na północ od Londynu, mieszkał
pewien interesujący naukowiec. Przez wielu ludzi nazywany był szaleńcem, ale w najbliższym
miasteczku, gdzie zwykle robił zakupy nazywano go „The Gentleman Siencist”
W każdym bądź razie, nagle przestał się w tym miasteczku pojawiać. Ktoś w końcu postanowił to
sprawdzić i okazało się, że ten człowiek zniknął bez śladu, po prostu wyparował.
Wszystkie środki transportu które do niego należały, stały w garaż nieruszane. Wszystkie jego
rzeczy były w domu na swoich miejscach. Oznaczało to, że nigdzie wyjechać nie mógł.
Jest to dość osobliwy przypadek, nieprawdaż?
Z poważaniem-M.”
-Dość interesujący przypadek...- zamyśliłam się na głos- Ale równie interesujący jak ten tajemniczy
informator. M. Nigdy o takim nie słyszałam- oparłam na dłoni głowę, patrząc na list leżący przede mną.
Chyba się tam wybiorę... Nie, ja na pewno się tam wybiorę. Intuicja mi mówi, że to coś naprawdę
jest tego warte. Szczególnie, że skoro ten gość był naukowcem to mogę znaleźć w jego domu
ciekawe rzeczy, może nawet jakieś niedokończone projekty.
Zerwałam się do pionu i czym prędzej ruszyłam przygotować się do wyjazdu.