Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się tego iż moja blokada twórcza po tym jak straciłam całą moja pracę dwa lata temu razem z moim dyskiem twardym będzie trwała aż tak długo. Dopiero teraz niedawno udało mi sie wykrzesać z siebie jakiekolwiek chęci by kontynuować moją pracę, nie koniecznie tutaj, ale ogólnie rzecz ujmując. Ciągle mam jakieś plany dotyczące tego bloga ale kiedy sie za nie wezmę ciągle nie mam pojęcia, ponieważ większośc mojej uwagi zajmuje pisanie i praca czegoś zupełnie innego. Do tego stopnia, że jest to w zupełnie innym języku.
Nie będę kłamać większosc tego co jest aktualnie na tym blogu jest czymś czym nie jestem już zainteresowana na tyle by kontynuować. Może z wyjątkiem Ciekawości, ale jeśli się za nią zabiorę to po prostu napisze ją jeszcze raz. Nie wiem kiedy.
Jestem w bardzo specyficznym okresie w swoim życiu jestem w końcu pełnoletnia, skończyłam liceum, zdałam Maturę, nie dostałam się na studia - planuję isć na zaoczne, ale będę musiała na nie zarobić. Nie wiem czemu zdecydowałam sie napisać tutaj cokolwiek, może żeby nie wiem, nie dawać nikomu fałszywej nadziei, że zacznę z powrotem publikować. Może żeby po prostu zamknąć ten rozdział w moim życiu, bo juz długo za długo leżał porzucony w kącie mojej pamięci.
Nieważne.
Ważne za to jest to, że oficjalnie ogłaszam, że wszystkie opowiadania na tym blogu są niniejszym zakończone w stanie zaprzestanym. Nie będę do nich juz wracać, nie będzie do nich już żadnych kontynuacji.
Przepraszam wszystkich, jeśli tu jeszcze jesteście, że to robię, ale nie jestem w stanie ich kontynuować, nie mam zamiaru się do tego zmuszać.
Nie wiem czy będę tu publikowac cokolwiek, nie mam zamiaru usunąć tego bloga gdyż jest on w pewnym stopniu archiwum jak moje umiejętności literackie się rozwijały i ciągle dobrze wspominam mój czas gdy go prowadziłam, wszelkie interakcje z wami, komentarze, krytyka i pochwały.
Jeśli ktokolwiek chciałby wiedzieć co robię i czym się zajmuję: od jakiegoś czasu rezyduje na tumblr'murze. Mam tam prywatnego bloga na którym rebloguję ciekawe rzeczy od czasu do czasu i spędzam swój czas w fandomowej przestrzeni.
TUTAJ operuję od jakiegoś czasu, całkowicie po angielsku, ale jeśli ktoś w prywatnej wiadomości odezwie się po polsku to nie będę sie chować. To tak tylko w ramach powiadomienia.
Nie daję tu swojej pisaniny na dzień dzisiejszy, ale staram się coś pisać tak czy siak.
I to by było na tyle.
Żegnam się z Wami kochani,
Cheysy Elvhen Young
Without friends, life is boring and with friends like mine is downright dangerous.
czwartek, 27 lipca 2017
sobota, 8 sierpnia 2015
"Wakacyjne przygody pałacowej gromady" czyli morze miniaturek literackich - Część I
Zapraszam do czytania, odezwę się na dole~
Enjoy!
(kolejne miniatury będę odcinać w taki sposób ~*~ )
Byłam totalnie wymęczona,
wiecie to jeden z tych wieczorów podczas których te cholerne
papiery na na moim biurku za nic nie chcą przyjąć do wiadomości,
że mają się zdezintegrować i dać mi w końcu święty spokój.
Leżą tylko i mierzą mnie wzrokiem – jakbym nie wiedziała, że
muszę się przez nie dzisiaj przedrzeć.
Pobieżnie przeczytałam
trzymany w dłoni dokument, poprawiłam w nim kilka błędów i
odrzuciłam go na stos jemu podobnych na podłodze – potem je
pozbieram, teraz nie mam na to ani siły ani ochoty. Kątem oka
spojrzałam w stronę stojącego niedaleko zamkniętego czarnego
laptopa fosforyzującego na fioletowo zegarka, dochodziła 23, a ja
wciąż mam tego całego tałatajstwa dość spory stos... a jutro
muszę wcześnie wstać, westchnęłam ciężko i sięgnęłam po
kolejną kartkę zapełnioną drobnym drukiem. Tyle dobrze, że już
za kilkanaście godzin będę miała prawo mieć to wszystko w nosie.
Uśmiechnęłam się złowieszczo do siebie i mimochodem zmięłam
dokument trzymany w dłoni. Oczywiście chwilę później musiałam
wymruczeć kilka pomocniczych słów, żeby to naprawić, ale uśmiech
pozostał mi na utach na następne kilka minut.
Długo czasu nie minęło,
a przedarłam się przez jedną z teczek, jednak niekompetencja z
którą zostały przygotowane dokumenty wewnątrz niej wywołała u
mnie przypływ frustracji przez co myślałam, że wybuchnę, albo
chociaż zacznie mi dymić z uszu. W konsekwencji jednak jedynie
westchnęłam z rezygnacją i odchyliłam się do tyłu w swoim
czarnym, skórzanym fotelu, w którym to pracuję od niedawna w moim
gabinecie. Przymknęłam na chwilę swe dwukolorowe oczy, policzyłam
uspokajająco do dziesięciu i pomasowałam delikatnie skronie... nie
pomogło.
Zmierzyłam poirytowanym
wzrokiem biały sufit, nawet on wydawał mi się w tym momencie
wkurzający i to bynajmniej nie mniej niż czekające na mnie
dokumenty.
– Dlaczego zawsze ja? –
warknęłam pod nosem i poderwałam się gwałtownie do pozycji
stojącej by bez większego zastanowienia wyjść z gabinetu,
oczywiście przy akompaniamencie głośnego trzasku hebanowych drzwi,
stukotu obcasów o drewnianą posadzkę i cichych przekleństw z pod
nosa.
Po niecałej minucie byłam
już w kuchni, muszę sobie zrobić herbaty, bo serio wybuchnę...
wzięłam uspokajający wdech i nie zwracając większej uwagi na
szykującego jakieś jedzenie Cienia, zabrałam się do robienia
herbaty.
Szaro włosy zna mnie na
tyle dobrze i ma na tyle taktu, że nawet się nie odezwał, tylko
przełknął ślinę i czym prędzej wrócił do swojego
wcześniejszego zajęcia. Nic dziwnego, jak na dłoni widać w jakim
jestem nastroju, a Cień miał wystarczająco dużo doświadczenia ze
wściekłą mną, że wolał się nie narażać. Nie zabawiłam w
kuchni zbyt długo – po pięciu minutach siedziałam z powrotem w
gabinecie sącząc gorącą jaśminową herbatę i przeglądając
kolejne papierzyska.
***
Kiedy tylko
dwukolorowa opuściła kuchnię, Cień wypuścił z ulgą oddech,
którego nawet nie zauważył, że wstrzymywał. Dziewczyna potrafiła
być przerażająca i on był jedną z osób, które wiedziały o tym
najlepiej, bo widziały jej gniew – tudzież odczuły go na własnej
skórze. Szaro włosy należał jedynie do tej pierwszej grupy i
dziękował za to co dnia.
Teraz jednak
był w stanie zrozumieć co powodowało u Autorki takie głębokie
poirytowanie i frustrację – dziewczyna nienawidzi papierkowej
roboty, mimo iż wie, że nie wykręci się od wykonania jej. Tyle
dobrze, że jutro zaczynają się w końcu umówione w tajemnicy
wakacje i oboje będą mogli w końcu odpocząć.
Młodzieniec
uśmiechnął się zadziornie i przegarnął dłonią swoją
nieokiełznaną czuprynę, odbiją sobie za tą całoroczną pracę –
szczególnie, że mieli zamiar po prostu prysnąć. Srebrnooki
zaśmiał się cicho i z uśmiechem błąkającym się na jego
wąskich ustach wrócił do mieszania szykowanej przez niego sałatki
z pomidorów, fety oraz czarnych i zielonych oliwek.
Oj, będzie się
działo.
~*~
Wschód słońca
nad Krainą-Nie-Tutaj jest jedną z rzeczy, które trzeba w życiu
zobaczyć – często zamiast zwyczajowo barwić chmury na różowo,
czerwono i pomarańczowo, słońce lubi płatać mieszkańcom figle i
uzupełnia tą paletę barw o lazurowy, szmaragdowy i szafirowy. Tak
też i działo się dzisiaj, a zbiegło się to z pobudką pewnej
dwukolorowej dziewczyny i jej asystenta, którzy mimo położenia się
o późnej godzinie wstali równo z tym niezwykłym wschodem słońca.
O 4:21, bo
dokładnie o tej godzinie pierwsze promienie słońca zawitały do
obu sypialni, zarówno dziewczyna i młodzieniec zerwali się z łóżek
bez dłuższego zastanawiania się i ruszyli biegiem do swoich
łazienek – tylko po to by po 15 minutach wyjść z nich w pełnym
rynsztunku.
***
Po wyjściu z
łazienki podskoczyłam do swojej garderoby, żeby sprawdzić czy na
pewno o niczym nie zapomniałam, no i żeby się uczesać, no bo z
takimi rozczochranymi włosami nie pójdę nigdzie, nie ma głupich.
Zasunęłam za sobą drzwi po czym wysunęłam spod jednej z szafek
dość spory turystyczny plecak i zlustrowałam go na wylot wzrokiem.
– Chyba
spakowałam wszystko... – zamyśliłam się na głos i zaczęłam
wyliczać na palcach – kilkanaście kompletów czystych ubrań,
kilka par butów – w tym glany, graty do mycia, trzy ręczniki, dwa
koce, śpiwór, zestaw surwiwalowy... tak raczej mam wszystko co
miałam zabrać. Resztę ma Cień... – otrząsnęłam się szybko z
zamyślenia i przywoławszy swoją szczotkę do włosów stanęłam
przed lustrem wbudowanym w ścianę.
Zmierzyłam
wzrokiem swój strój i uśmiechnęłam się lekko do siebie. Byłam
ubrana w wygodne spodnie na trzy/czwarte z ciemnego dżinsu, czarną
koszulkę z drobnymi szarymi nadrukami i biało-czarną kraciastą
koszulę na krótki rękawek ze srebrnymi zdobieniami przy końcach
rękawów i kołnierzyku. Na szyi miałam zawiązaną blado zieloną
chustkę z pod której wystawał wisiorek ze srebrnym krukiem, na
nogach zaś szare adidasy ze sznurówkami w tym samym kolorze co
chustka.
Uśmiechnęłam
się do swojego odbicia i zaatakowałam swoje dwukolorowe włosy
szczotką, rozczesywanie chwilę potrwało – nawet nie zauważyłam
kiedy tak urosły, sięgały już niemal do mojej talii – ale w
końcu je ujarzmiłam i zaplotłam w luźnego warkocza zostawiając
sobie przysłaniającą czoło grzywkę. Zabrałam jeszcze sygnet ze
szkatułki, ale wyjątkowo nie założyłam go na palec tylko
wsunęłam do kieszeni spodni. Kilkanaście sekund później miałam
swój turystyczny plecak na ramieniu i kierowałam się w stronę
otwartego na oścież wyjścia na taras gdzie tak jak się tego
spodziewałam stał szaro włosy opierając się nonszalancko o
barierkę z rozbrajającym uśmiechem na ustach i podobnym plecakiem
leżącym u jego stóp.
Odwzajemniłam
uśmiech i gdy podeszłam bliżej wymieniliśmy radosne spojrzenia i
przybiliśmy piątkę.
– Wszystko
gotowe – oznajmił młodzieniec i wyciągnął rękę po mój
bagaż, który bez wahania mu podałam.
– Nie było
problemów? – zapytałam mierząc go wzrokiem z góry na dół...
Prezentował się świetnie, jak zawsze, miał na sobie czarne
bojówki z masą kieszeni oraz skórzanym paskiem z klamrą w
kształcie srebrnego kruka, szarą koszulkę z czarnymi nadrukami, a
na to narzuconą blado zieloną kamizelkę z czarnymi elementami. Na
nogach zaś adidasy, identyczne jak moje tyle, że czarne. Całego
wakacyjnego wizerunku dopełniały jeszcze czarne okulary
przeciwsłoneczne wsunięte w jego szare włosy.
– Ani
jednego – odparł luźno i przeciągnął się lekko.
– To
świetnie, masz tą karteczkę i sygnet? – zapytałam rozglądając
się po swojej sypialni i używając kilku prostych słów do
zaścielenia idealnie łóżka. Odpowiedziała mi cisza i po chwili
grzebania po kieszeniach w mojej dłoni wylądowały wyżej
wymienione przedmioty.
Napisałam
szybko czarną wstążkę i nawlekłam na nią oba sygnety, po czym
podeszłam do zaścielonego łóżka i położyłam na nim zapisaną
eleganckim charakterem pisma karteczkę, a tuż obok wspomniane
sygnety. Rzuciłam jeszcze ostatnie spojrzenie na pokój po czym z
szerokim uśmiechem pobiegłam z powrotem do Cienia, który w jednej
dłoni trzymał oba plecaki, a w drugiej moje okulary, które
wcześniej zmodyfikowałam, żeby się samoistnie na słońcu
przyciemniały. Nasunęłam je sobie na nos podobnie jak szaro włosy
zrobił ze swoimi i zamknęliśmy drzwi na taras od zewnątrz.
Wzięłam od mojego asystenta plecaki i zmniejszyłam je, po czym
schowałam do kieszeni, w tym czasie Cień wyjął z jednej ze swoich
kieszeni dość długą stalową linkę z hakiem dzięki któremu
mógł zaczepić ją o balustradę, była ona wystarczająco długa,
żeby sięgać do samej ziemi.
Zaśmiałam się
lekko na ten widok i sprawdziłam czy linka dobrze trzyma, pytając
szarowłosego przy okazji „po co się w to bawić skoro możemy po
prostu zeskoczyć”, ten odparł na to, że musimy zostawić jakiś
ślad ze swojej ucieczki. Wywróciłam na to oczami, ale się
zgodziłam i zapytałam czy możemy już iść.
– Oczywiście,
moja droga – wyszczerzył się i wyciągnął w moją stronę dłoń,
którą chwyciłam bez wahania. Cień przyciągnął mnie do siebie
tak, żeby złapać mnie w talii i sekundę później oboje
zjeżdżaliśmy w dół, by gdy tylko nasze stopy dotknęły gruntu
zacząć się śmiać i czym prędzej pobiec w stronę ogrodowych
murów, który przesadziliśmy bez większego problemu tylko po to by
śmiejąc się i gadając pójść w stronę granic Krainy-Nie-Tutaj,
w kolorowym pobłysku jej niezwykłego wschodu słońca.
I tak oto
Autorka i Cień prysnęli z pałacu, po wcześniejszym zablokowaniu
napływu korespondencji oraz dokumentów, a także porzuceniu swych
sygnetów z wiadomością: „Kiedyś wrócimy~”
~*~
W końcu zaczęły się
wakacje, nic tylko się z tego cieszyć... mogę nie wstawać nawet
do południa, a przez resztę dnia mogę bezczelnie leniuchować...
Westchnęłam rozmarzona i
przekręciłam się na brzuch w taki sposób, że miałam twarz
wtuloną w poduszkę. Przesunęłam dłonią po miękkim materiale
czarnej poszewki i uchyliłam delikatnie oczy by zlustrować stojący
na szafce nocnej fosforyzujący zegarek.
– 10:31... – mruknęłam
pod nosem i przeciągnęłam się lekko na łóżku w taki sposób,
żeby nie zrzucić z siebie kołdry – a ja nie muszę wstawać –
dodałam po chwili rozmarzona i przytuliłam do siebie poduszkę.
Prawie zasnęłam z
powrotem, gdy usłyszałam ciche pukanie do drzwi, wywróciłam
oczami i po szybkim przekręceniu się na plecy podniosłam się do
pozycji siedzącej.
– Wejść – zawołałam
szukając przy okazji w szufladzie w szafce nocnej czegoś do
zapięcia włosów, może i są ładne i długie, ale włażą
dosłownie wszędzie jak nie są w jakiś sposób upięte.
– Jak tam noc? –
usłyszałam głos Sebastiana i poczułam zapach herbaty.
Podniosłam na niego wzrok i
uśmiechnęłam się lekko, poklepałam kołdrę obok siebie z niemą
prośbą, żeby sobie usiadł, co ten chwilę później zrobił, a ja
spróbowałam zacząć robić sobie luźnego warkocza, co dość
kiepsko mi szło, delikatnie mówiąc.
– Całkiem, całkiem...
dawno nie miałam okazji spać tak długo – odparłam na
wcześniejsze pytanie siłując się jednocześnie z włosami.
Usłyszałam ciche
westchnięcie i niemal poczułam, że czarnowłosy przewraca oczami.
Spojrzałam w jego stronę z naburmuszoną miną.
– Co tak na mnie oczami
wywracasz? – mruknęłam rumieniąc się lekko. Sebastian tylko
uśmiechnął się i wyciągnął rękę po gumkę do włosów, którą
bez większego zawahania mu podałam,
– Ja to zrobię, usiądź
tyłem i siedź spokojnie – wygrzebałam się spod kołdry, by
chwilę później usiąść po turecku tak jak mnie poprosił.
– Masz rozczochrane
włosy... masz tu gdzieś szczotkę? – uśmiechnęłam się pod
nosem i odparłam, że w łazience.
Czarnowłosy dźwignął się
z łóżka i po niecałej minucie był z powrotem, by w końcu zabrać
się do roboty. Kiedy poczułam jego chłodne dłonie przeczesujące
lekko moje czarne włosy westchnęłam cichutko i wychyliłam się w
stronę dotyku, równie szybko się opanowałam i usiadłam sztywniej
na kołdrze z wypiekami na twarzy. Po prostu wiedziałam, że ten
demon się teraz uśmiecha i patrzy się w ten swój sposób spod
przymkniętych oczu. Pokręciłam głową, żeby się uspokoić, ale
Sebastian mruknął, żebym się nie wierciła i położył mi rękę
na ramieniu. Zamarłam, ale uśmiechnęłam się lekko.
Po kilku minutach byłam
uczesana i czarnowłosy zabrał się za zaplatanie warkocza, przy
okazji zaczęliśmy gadać i gdy w końcu moje włosy były gotowe po
prostu zaczęliśmy się przekomarzać.
A to mogło się skończyć
tylko w jeden sposób...
– Wygrałem. Przyznasz to
w końcu? – wymruczał mi do ucha Sebastian siedząc mi na nogach w
taki sposób bym nie mogła wstać i trzymając mi ręce bym nie
mogła się wymsknąć i odwrócić sytuacji na swoją korzyść.
– Tylko dlatego, że
oszukiwałeś... – odburknęłam zarumieniona po uszy i spróbowałam
się uwolnić.
– I kto to mówi? –
wyszczerzył się czarnowłosy i zsunął się w taki sposób by
położyć się koło mnie. Cała kołdra niemal leżała na
podłodze, a poduszki leżały gdzie popadnie. Kiedy zaczynamy się
turlać i wygłupiać to niemal zawsze pokój tak wygląda.
Uśmiechnęłam się pod
nosem i przeturlałam się bliżej Sebastiana, który spojrzał na
mnie podejrzliwie jakby zastanawiał się co znowu wykombinowałam.
Mój uśmiech poszerzył się nieznacznie i przywarłam do jego boku
wtulając nos w jego marynarkę. Chwilę później poczułam że
obejmuje mnie w pasie i po sekundzie leżałam pod nim.
Jego włosy załaskotały
mnie po policzku i zanim zdążyłam skomentować tą sytuację
zostałam lekko pocałowana w usta. Westchnęłam w pocałunek i
przesunęłam dłonie wyżej żeby móc zapleść je w czarne włosy,
krwistooki zresztą nie pozostał mi dłużny.
Kiedy w końcu się od
siebie oderwaliśmy oboje lekko dyszeliśmy.
– Wiesz, że Chase będzie
chciał zaszlachtować cię wzrokiem? – zapytałam kilkanaście
minut później gdy byłam już ubrana i dreptaliśmy w stronę sali
tronowej.
– Dopóki tylko wzrokiem
to jakoś to przeżyję – odparł krwistooki spokojnie i zerknął
w moją stronę – poza tym sam mnie poprosił, żebym cię obudził
– dodał po chwili z lekkim uśmiechem.
– No właśnie, nie
powiesz mi co wy tam wykombinowaliście, prawda? – spytałam
przyglądając się czarnowłosemu uważnie spod przymrużonych
powiek.
– Prawda – przyznał
Sebastian z tym swoim uśmiechem na twarzy.
Nie wiem jak wy, ale ja
zaczynam się bać ich pomysłów. Jak nic będą chcieli mnie gdzieś
wywieźć... ale cholera z tym, mam wakacje~
~*~
– Wiedziałam, że tak
będzie... – mruknęłam do siebie przeciągając się na tylnym
siedzeniu mojego i Chase'a samochodu. Zerknęłam w stronę chłopaków
i prawie parsknęłam śmiechem. To napięcie jest tak gęste i tak
wyczuwalne w powietrzu, że można by je nożem kroić.
Pokręciłam głową gdy
zauważyłam jak Chase co chwilę rzuca gniewnie wzrok w stronę
Sebastiana... i my tak mamy jechać przez kilkanaście godzin?
Szkoda gadać...
Cheysy miała święta
rację, posadzenie tej dwójki z przodu bynajmniej nie było dobrym
pomysłem, ale Chase i Sebastian się uparli to teraz muszą się
nawzajem znosić. Bowiem nasza trójka, po odkryciu, że Raven gdzieś
się urwała i że Autorka z Cieniem gdzieś nawiali, stwierdziła,
że oni też się wybiorą w teren na wakacje. No i pojechali, Chase
zajął się prowadzeniem, Sebastian nawigowaniem, a Cheysy siadła z
tyłu i starała się ogarniać sytuację, próbując jednocześnie
nie śmiać się do rozpuku z zdawkowej wymiany zdań z przodu.
Podenerwowany Chase i rozbawiony Sebastian to bynajmniej nie
najlepsze połączenie. Jeśli dojadą nad to morze w jednym kawałku
to będzie dobrze.
Godziny mijały dość
spokojnie, czarnowłosa zasnęła w pewnym momencie , każdy by się
zmęczył trzymając chłopaków w ryzach. Teraz jednak bez niej jako
mediatorki, drażnienie się nawzajem jedynie się nasiliło.
***
Przymrużyłem swoje złote
oczy i zerknąłem na bok, Sebastian studiował uważnie mapę nie
zwracając na mnie większej uwagi. Wywróciłem oczami i skupiłem
się na drodze... niedaleko miało być skrzyżowanie...
– Na następnym
skrzyżowaniu w którą stronę? – mruknąłem wrzucając bieg i
podając delikatnie gazu.
– W prawo, a potem przez
kilkanaście kilometrów prosto – usłyszałem po krótkiej chwili
– a jeśli choć trochę przydusisz gaz to może za godzinę
będziemy na autostradzie – dodał niecałą minutę później.
Odwarknąłem, że wiem i policzyłem w myślach do dziesięciu. Nie
mam zielonego pojęcia dlaczego Sebastian od jakiegoś czasu mnie
irytuje... chociaż nie, jednak wiem... pewnie gdyby Cheysy nie
zaczęła się z nim spotykać to wszystko byłoby w porządku.
„Musze ogarnąć tą
braterską zazdrość, przynajmniej w te wakacje... mamy wypocząć,
a nie non-stop się drażnić nawzajem”.
– Seba, powiedz mi
jedno... – mruknąłem cicho nie odwracając wzroku od jezdni, ale
kątem oka ujrzałem, że odwrócił się zaciekawiony w moją stronę
– ty wiesz, że jeśli ją skrzywdzisz to dołączysz do moich
kocich wojowników w najlepszym wypadku, a w najgorszym po drugiej
stronie? – zapytałem niemal retorycznie i usłyszałem, że demon
przełknął ślinę.
– Wiem, dałeś mi o tym
do zrozumienia wystarczająco dużo razy – odparł po chwili
namysłu, uśmiechnąłem się na to kącikiem ust.
– Postaram się na tym
wyjeździe dać wam trochę swobody... nie chcę, żeby Cheysy
marudziła, że co chwilę się kłócimy, więc proponuję
zawieszenie broni. Co ty na to? – zapytałem z kamienną miną i
spojrzałem kątem oka w jego stronę.
Czarnowłosy jednak nie
odpowiedział tylko wyciągnął rękę przed siebie w geście
pojednania, wywróciłem oczami, ale uścisnąłem ją.
Oj Cheysy się zdziwi gdy
się obudzi... no cóż nawet ja mogę chcieć mieć spokojne
wakacje~
piątek, 7 sierpnia 2015
Rozdział 9 - Kilka nieprzewidzianych wydarzeń
Cóż mogę rzec... mam nadzieję, że Wam się spodoba~
Enjoy!
Enjoy!
Mój 'spacer' nie trwał jakoś
specjalnie długo, za to był dość opłacalny. Raz – okazało
się, że całkiem niedaleko las gwałtownie przechodzi w coś
pomiędzy sawanną, a pustynią. Rosła tam praktycznie sama wysoka
trawa, ale nie zielona i soczysta jak na łąkach i w lesie, a taka
jakby... przysuszona – to dość dziwne, nie powiem. Dwa –
wróciłam z ogromną ilością suchych patyków i wspomnianej trawy,
wszystko to znalazło miejsce w „składziku”.
Oczywiście uwzględniłam ten nowy
'biom', że tak powiem, na przygotowywanej przeze mnie mapce.
Gdy w końcu skończyłam szkicowanie,
zaburczało mi w brzuchu i postanowiłam coś zakąsić. Wczoraj
zebrałam trochę świeżych jagód, więc będą w sam raz.
Dźwignęłam się na nogi i schowawszy mapkę do kieszeni,
podreptałam powoli do mojej torby, która opierała się o kilka
kawałków drewna ze składu. Wyjęłam z niej zawinięte w przepraną
ostatnio chustkę jedzonko i usiadłam niedaleko wygaszonego ogniska,
żeby spokojnie zjeść.
Skubiąc słodkie jagody rozmyślałam
sobie o różnych sprawach... planowałam rozbudowę obozu, ale nie
wiedziałam jak zbudować niektóre przydatne sprzęty i udogodnienia
– między innymi myślałam o garnku do gotowania, czymś w stylu
śpiwora, jakiejś mini farmy i może dwóch, czy trzech skrzynek...
No cóż, będę musiała coś wykombinować.
Jest też sprawa Wilsona. To akurat
kompletnie nie daje mi spokoju, jeszcze na niego nie wpadłam, ale
nie wykluczone jest też to, że może już nie żyć...
Nie, nie, nie. Nie mogę być taką
pesymistką. Na pewno gdzieś jest... ale jak ja mu mogę pomóc w
takim stanie? Przeklęty M.... Westchnęłam i stwierdziłam, że nie
mam już ochoty na jedzenie. Przez samo wspomnienie o tym gościu
zaczął mnie żołądek boleć. Zwinęłam jagody i schowałam z
powrotem do plecaka. Gdy z powrotem usiadłam na swoim miejscu lekko
zakręciło mi się w głowie i chwilę dochodziłam do siebie.
Wszystko przez tą bezsenność... ziewnęłam lekko i przetarłam
piekące ślepia. Od dobrych kilku dni robię wszystko, żeby tylko
nie spać i idzie mi z tym coraz gorzej, ciekawe jak długo jeszcze
tak wytrzymam...
Ziewnęłam ponownie i położyłam się
na plecach, niebo nade mną było całe szare... od rana nic się nie
zmieniło – oprócz temperatury... było wyraźnie cieplej.
Ślepia pomału mi się przymykały,
ale starałam się odpychać senność na bok.
– Żadnego spania – mruknęłam
pod nosem i zerwałam się na równe nogi. Zrobiłam sobie dla
pobudki kilka kółek dookoła obozowej polanki – No. Od razu
lepiej – dodałam po skończeniu przeciągając się z
przyśpieszonym oddechem i lekkim uśmiechem na ustach.
Wzięłam w łapki plecak i zarzuciwszy
go na ramię skierowałam swe kroki w przeciwnym kierunku niż
ostatnio, jakoś nie miałam ochoty na spędzenie reszty dnia
wylegując się w obozowisku... jeszcze bym przypadkiem zasnęła...
ziewnęłam potężnie i potarłam się po nosie.
Dobra, nie myślimy o spaniu.
Wędrowałam w jednym kierunku przez
dłuższy czas, nie zbierałam po drodze za dużo i tak mam już
spory zapas drewna i innych gratów... Znalazłam kilka krzaków z
jagodami i króliczych norek.
Brązowe, puchate słodziaki... miałam
w torbie kilka marchewek, więc zostawiłam jedną z nich niedaleko
króliczych 'mieszkanek' i poszłam dalej.
Po jakimś czasie zrobiłam sobie
postój na małej polance, było to bardzo ładne miejsce... z każdej
strony była otoczona drzewami, a wśród zielonej trawy rosły
kolorowe kwiaty. Zjadłam tam trochę jagód i położyłam się na
chwilę w zieleni, aby poprzyglądać się niebu...
Patrzyłam na szare chmury i
uśmiechałam się delikatnie na każdy choćby tyci przebłysk
błękitu... wszędzie unosił się ciepły zapach lata, przesycony
wonią kwiatów, traw i drzew... słyszałam lekki szum wiatru
tańczącego wśród sosen, jego ciche nucenie... Przymknęłam w
pewnym momencie oczy... mówiłam sobie, że to tylko na chwilę, by
wsłuchać się w oddech lasu, by na chwilę zapomnieć o
wszystkim... nawet nie spostrzegłam zastawionych na mnie sideł
Morfeusza... zasnęłam...
***
Obudził mnie chłód i
nieokreślone burcząco-warczące odgłosy – czułam się lekko
zdezorientowana, nie do końca pamiętałam gdzie dokładnie
jestem... Rozglądałam się przez chwilę po okolicy próbując
zebrać myśli, w czym te irytujące, co rusz narastające, dźwięki
mi bynajmniej nie pomagały... niebo wciąż było szare, ale jak na
moje oko jest bliżej do wczesnego poranka niż do wieczora,
szczególnie, że wszystko, włącznie ze mną, jest pokryte warstwą
rosy. Ziewnęłam potężnie i spróbowałam wstać z ziemi, lekko
się zatoczyłam, ale po chwilce wszystko wróciło do normy.
Otrzepałam się z drobinek
ziemi i źdźbeł trawy, wyjęłam także zaplątanego w moje włosy
przyschniętego kwiatka, uśmiechnęłam się lekko do siebie
obracając go w palcach, w końcu wsadziłam go do kieszonki
kamizelki i przeciągnąwszy się z grubsza, zgarnęłam torbę i
posiłkując się mapą podreptałam z powrotem w stronę obozu. Te
dziwne odgłosy towarzyszyły mi przez cały czas, ale jakoś
przestałam zwracać na to uwagę zagłębiając się we własnych
myślach.
Tak bardzo bałam się
spać... nie chciałam przeżywać co noc kolejnych koszmarów...
teraz niby nie przyśniło mi się nic strasznego, a przynajmniej nic
takiego sobie nie przypominam... to dość dziwne. Może nie miałam
koszmarów dlatego, że usnęłam w dzień? Mogłabym to
wykorzystać...
Z zamyślenia wyrwały mnie
kilkukrotnie spotęgowane wcześniejsze odgłosy, przysłuchawszy się
uważniej wyodrębniłam kilka szczeknięć i rytmiczne, jakby
miękkie, uderzenia o leśne podłoże... zaś gdy usłyszałam wycie
– jasnym się stało co się zbliża...
– Wilki... – szepnęłam
wystraszona i gdy tylko sięgnęłam drżącą ręką do plecaka, aby
wydobyć z niego siekierę, jeden spory, bo sięgających mi prawie
do pasa wilk o czarnej skłębionej sierści, połyskujących
brązowo-czerwonych ślepiach, a także szeregu ostrych jak brzytwy
zębów
i długich pazurów, wyskoczył na
polanę. Najszybciej jak potrafiłam wyszarpałam z torby moją
jedyną linię obrony i spróbowałam ochronić się przed natarciem
zwierzęcia, nie specjalnie mi się to udało, po chwili leżałam na
ziemi siłując się z nim, co rusz uciekając od paszczy chcącej
rozszarpać mi gardło. Po kilku minutach szarpania się udało mi
się uwolnić dzięki porządnemu kopnięciu z obu nóg w jego klatkę
piersiową, zwierz uderzył o jedno z drzew i zaskamlał cicho,
skorzystałam z okazji i z całej siły zdzieliłam wilka siekierą w
kark. „Przestał się poruszać, chyba stracił przytomność...
ale lepiej nie ryzykować...” – pomyślałam i bez wahania
poderżnęłam mu gardziel.
Ciemno czerwona posoka splamiła trawę
i moje dłonie... nie przepadam za takimi rozwiązaniami, ale albo
ja... albo on, a tak się składa, że chcę jeszcze trochę pożyć.
Odsunęłam się kawałek i po wytarciu siekiery o trawę, schowałam
ją z powrotem do torby. Uspokoiłam się w końcu i spróbowałam
kontynuować wędrówkę do obozu, weszłam między drzewa i klucząc
między nimi sprawdziłam na mapce czy idę w dobrym kierunku. Nagle
usłyszałam trzask gałęzi gdzieś za mną, nie zwróciłam na to
większej uwagi-to pewnie jakaś wiewiórka czy coś w tym stylu...
Chciałam z powrotem zanurzyć się w rozmyślaniach, gdy
niespodziewanie wyskoczyła na mnie kolejna krwiożercza bestia,
jestem taka głupia, przecież żaden wilk nie przemieszcza się
samotnie! Zanim zdążyłam
nawet pomyśleć o wyciągnięciu mojej broni powalił mnie na
ziemię, a gdy próbowałam go odepchnąć, wbił mi pazury w ramiona
przygważdżając do podłoża. Owładnął mną tępy ból, ale nie
miałam zamiaru się poddawać... zacisnęłam zęby i chciałam
pozbyć się go tak samo jak poprzedniego, jednak miałam za mało
siły... jedynie uwolniłam przedziurawione niemal na wylot ramiona.
Mimo bólu
przeszywającego mnie za każdym razem gdy lekko podnosiłam ręce,
udało mi się wydostać moją siekierę i zamachnąć się na
kudłatego stwora, ten jednak uchylił się od ciosu i zaatakował
ponownie, ledwo uniknęłam kolejnej dawki bólu. Wilk warczał
głośno i mierzył mnie wzrokiem szykując się do kolejnego ataku,
ja jednak byłam szybsza i po jednym silnym uderzeniu leżał cicho
skomląc kilka metrów ode mnie... chciałam skończyć to jak
najszybciej, ale gdy tylko podeszłam bliżej wgryzł się w moją
prawą kostkę. Syknęłam głośno z bólu i powstrzymując cisnące
się do oczu łzy, zamachnęłam się i najmocniej jak mogłam
uderzyłam go w kark tępą częścią siekiery. Uścisk szczęk na
mojej nodze zwolnił się odrobinę i to pozwoliło mi wydostać się
z potrzasku, nie zastanawiałam się już dłużej i zrobiłam to co
musiałam, świeża krew po raz kolejny splamiła moje dłonie. Gdy
wilk był już martwy odetchnęłam z ulgą i zatoczyłam się
lekko... musiałam stracić dużo krwi...
Dyszałam głośno, ból w
nodze i ramionach był nie do zniesienia, przeszywał mnie na wskroś
rozmazując obraz przed oczami i szumiąc w uszach... utykając na
jedną nogę podeszłam do jednego z najbliższych drzew i usiadłam
pod nim opierając się o jego potężny pień. Wzięłam kilka
głębokich wdechów próbując się uspokoić i zebrać choć
odrobinę siły, musiałam w końcu jak najszybciej opatrzyć rany
(bynajmniej nie mam zamiaru się tu wykrwawić) i wracać do
obozowiska. Wciąż kurczowo trzymaną przeze mnie siekierę
położyłam po mojej lewej, żeby mi nie przeszkadzała i zdjąwszy
plecak wyjęłam z niego dwa średniej wielkości kawałki mojej
chustki i jeden z nich podarłam na kilka podłużnych pasków.
Najpierw zajęłam się
nogą, dół nogawki był cały poszarpany i ubrudzony krwią, ziemią
i śliną... sama rana zaś nie wyglądała tak strasznie jak mogło
by się wydawać po bólu, który odczuwałam, nie była też
ubrudzona niczym oprócz przysychającej powoli szkarłatnej posoki z
której otarłam ją drugim kawałkiem chustki. Przestała już
krwawić, więc gdy była już czysta owinęłam ją szczelnie moim
prowizorycznym bandażem. Z rękami było trudniej, rękawy koszuli
niemal całkowicie przesiąknęły krwią (nie wiem jak ja to później
dopiorę), a rany były bardzo głębokie i nieprzerwanie krwawiły
co zmusiło mnie do zrobienia opasek uciskowych. Gdy przestała
płynąć wytarłam jej nadmiar i po kilkunastu minutach (opatrywanie
lewą ręką jest co najmniej niewygodne) rany były porządnie
owinięte bandażem.
Póki co powinno to
wystarczyć, a jak wrócę do obozowiska to przemyję je wodą ze
strumienia i myślę, że będzie w porządku. Uśmiechnęłam się
do siebie słabo i po ponownym wytarciu siekiery o trawę oraz
schowaniu jej z powrotem do torby z trudem podniosłam się do pionu.
– Coś tak czuję, że
będę kuleć przez dobre kilka dni... – mruknęłam pod nosem i
ruszyłam powoli w stronę obozu co jakiś czas podpierając się o
kolejne drzewa.
***
Od napadu
wilków minęły dwa dni, dwa potwornie długie dni i jeszcze dłuższe
noce wypełnione koszmarami. Za każdym razem gdy próbowałam zasnąć
choć na moment, budziłam się po kilkunastu minutach z krzykiem i
potokiem łez na twarzy. Wcale nie pomagał również fakt, że
ramiona i noga nie chciały normalnie się zasklepić i byłam
zmuszona zmieniać pokrwawione opatrunki z grubsza co kilka godzin.
– Do diabła
z tym wszystkim – warknęłam pod nosem opierając się o jedno z
drzew rosnących w pobliżu, nawet nie jestem w stanie pójść po
drewno czy jedzenie. Prychnęłam drwiąco, dumna Autorka rzucona na
kolana, ten czarnowłosy demon pewnie zaśmiewa się ze mnie do łez.
Otarłam
strużkę potu ze skroni i odepchnęłam się od pnia, zacisnęłam
zęby na falę bólu przeszywającą prawą nogę, ale stawiałam
kolejne kroki.
– Nie
złamiesz mnie tak szybko... – szepnęłam i używając całego
swojego samozaparcia ruszyłam w końcu w konkretnym tempie przed
siebie.
Po półtorej
godziny byłam z powrotem w obozie z plecakiem wypełnionym drewnem i
patykami oraz z dość sporą ilością jagód, które powinny
wystarczyć na kilka dni. Zaburczało mi w brzuchu, od jakiegoś
czasu pożywiam się tylko tym co znajdę, ale chyba już całkiem
niedługo będę musiała porwać się na jakąś zwierzynę – zbyt
długo nie wyżyję na samych owocach, szczególnie w tak osłabionym
stanie...
Wywróciłam
oczami i zabrałam się do odkładania wszystkiego na swoje miejsce w
obozowisku, kilka minut i po sprawie. Zerknęłam w stronę nieba i
skrzywiłam się lekko – słońce pomału zachodzi... muszę
przygotować ognisko zanim się ściemni.
Pokuśtykałam
do składu 'materiałów opałowych' i przyszykowałam stos
ogniskowy, kilka chwil i drewno zaczął pochłaniać trzaskający
cicho ogień. Rozłożyłam sobie płaszcz niedaleko niego i zaczęłam
sobie przygotowywać jedzenie. W wolnych chwilach, kiedy akurat nie
musiałam walczyć z ranami udało mi się z kilku kawałków drewna
wystrugać prowizoryczną miskę i łyżkę, więc po kilku minutach
i dwóch lekko oparzonych palcach miałam gotowe coś co przypominało
ciepły dżem jagodowy, nie wiem ile można jeść to samo, ale nie
miałam zamiaru marudzić – zawsze jakieś ciepłe jedzenie. Trzeba
patrzyć na to pozytywnie, jeśli będę się dołować to długo nie
pożyję.
Zjadłam bardzo
szybko i popiłam wodą ze strumyka, po czym umyłam 'zastawę' i
schowałam ją na później. Przysiadłam z nogami podciągniętymi
pod brodę z powrotem na płaszczu i zapatrzyłam się w ogień...
– Koniecznie
muszę zdobyć porządniejsze jedzenie... – mruknęłam
zrezygnowana, oparłam głowę na kolanach i otuliłam je rękami.
Syknęłam cicho gdy przez ramiona przeszła fala bólu, tak bo dawno
nic mnie nie bolało...
– Mam
nadzieję, że kiedyś to się zagoi i będę miała fajne blizny do
popisywania się... – zaśmiałam się gorzko i zadrżałam lekko
gdy przez polanę na której był mój obóz zawiał chłodny i dość
gwałtowny wiatr, jednak gdy ciszę panującą od dobrej chwili
przeciął głośny grzmot poderwałam się niemal natychmiast na
nogi. Oczywiście gdy poczułam ból przechodzący przez nogę
przeklęłam się za tą gwałtowną reakcję, jednak sekundę
później mi przeszło i skupiłam się na czymś ważniejszym.
– Burza?
Teraz? Dlaczego wszystko musi się obracać przeciwko mnie?! –
udarłam się w przestrzeń w tym samym momencie gdy zachmurzone
niebo przecięła pierwsza błyskawica.
Nie było czasu
na zastanawianie się, najszybciej jak mogłam przeniosłam się pod
jedną z większych sosen której specjalnie poucinałam najniższe
gałęzie tak żebym mogła tam się schować, nie jestem głupia,
byłam przygotowana na ewentualność utrzymania ognia w nocy nawet
podczas deszczu. Co prawda siedzenie pod drzewem w czasie burzy nie
jest najmądrzejsze, ale wygląda na to, że nie mam większego
wyboru, może akurat dzisiaj mój pech da sobie siana i nic nie
walnie akurat w to drzewo? Zawsze warto jest mieć nadzieję.
Tam też miałam
przygotowane palenisko, jednak o wiele mniejsze. Rozpalenie ognia
zajęło zaledwie chwilę i gdy z nieba lunęła struga deszczu byłam
już pod sosną z trzaskającym ogniem i stosem suchego drewna do
podtrzymania go przez całą noc.
Wystawiłam
dłonie do ciepłych płomieni i uśmiechnęłam się do siebie
delikatnie czując, że moje ramiona lekko się rozluźniają.
Kolejne
wyładowanie i grzmot przecięły powietrze... wzdrygnęłam się
lekko i przyciągnęłam dłonie z powrotem do siebie tylko po to
żeby objąć się nad łokciami. Potarłam ramiona kilkukrotnie i po
kontrolnym spojrzeniu w ogień dorzuciłam do płomieni kolejny
kawałek drewna, a deszcz dalej padał, grzmoty i błyskawice również
nie dawały za wygraną...
– To będzie
naprawdę długa noc... – westchnęłam lekko i skuliłam się
przyciągając nogi do brody – dlaczego właśnie ja? – jęknęłam
i schowałam twarz w dłoniach.
***
Był dość
chłodny sierpniowy wieczór, niebo za oknami pałacu było zasnute
ciemno granatowymi chmurami, które co jakiś czas się rozjaśniały
gdy przecinała je błyskawice. Szyba o którą się opierałam co
chwilę drżała od grzmotów, ale ja nie zwracałam na to zbyt dużo
swojej uwagi – siedziałam w wykuszu okiennym pałacowej biblioteki
ubrana w dżinsy i ciepłą ciemno-zieloną bluzę zaczytana w jedną
z moich ulubionych książek. Gdzieś w głębi biblioteki słyszałam
Ciela i Willa dyskutujących nad czymś, najprawdopodobniej nad
kolejną teorią spiskową, tym to chyba się to nigdy nie znudzi.
Wywróciłam oczami i przewróciłam kartkę, w tym samym momencie
usłyszałam miarowe stukanie w szybę, które po chwili zmieniło
się w istną deszczową symfonię. Niechętnie podniosłam swój
dwukolorowy wzrok znad tekstu i spojrzałam za okno... miałam rację,
zaczęło lać. Popatrzyłam przez chwilę na spływające po szybie
krople, ale szybko mi się znudziło i wróciłam do czytania.
Jednak nie dane
mi było zbyt długo spokojnie czytać, po kilku minutach wyczułam w
bibliotece znajomą obecność i gdy pewien szaro włosy osobnik był
już prawie przy moim wykuszu podniosłam wzrok po raz kolejny z
krótkim i niecierpliwym pytaniem o co chodzi.
– Jest już
prawie dwudziesta... czas najwyższy wracać do pracy, przyszły nowe
dokumenty – mój drogi asystent przyszedł zaciągnąć mnie do
roboty. Westchnęłam ciężko i założyłam książkę aksamitną
zakładką, by sekundę później wstać i po szybkim przeciągnięciu
się ruszyć w stronę wyjścia z biblioteki, machając przy okazji
ręką na Cienia, żeby poszedł za mną.
Młodzieniec
dogonił mnie jednak szybciej niż się spodziewałam... ale tym
bardziej nie spodziewałam się tego, że poczuję jego ciepłe
dłonie na ramionach.
Zanim zdążyłam
się odwrócić stał już tuż za mną, a jego ręce spoczęły
nieco niżej, złapał mnie niezbyt delikatnie za przedramiona
jednocześnie opierając brodę na moim ramieniu łaskocząc mnie
przy tym swoimi nieokiełznanymi włosami. Spróbowałam wykręcić
się z uścisku jego rąk, ale przytrzymał mnie tak żebym nie mogła
się swobodnie przemieszczać, zdziwienie niemal od razu zastąpił
niepokój gdy jego oddech owionął moje ucho...
– Gdzie ci
tak śpieszno moja droga? – wyszeptał tak cicho, że nie byłam
pewna czy powiedział to czy pomyślał, jednak coś mnie w tym
głosie uderzyło... głos M'a...
– Nie... nie
jesteś Cieniem... – wyszeptałam czując jak ogarnia mnie panika i
spróbowałam po raz kolejny wyszarpać się z uścisku, ten jednak
się wzmocnił... syknęłam z bólu i warknęłam gdy ten się
zaśmiał.
–
Spostrzegawcza jak zawsze – wymruczał przesuwając nosem po mojej
szyi i wypuścił jedną z moich rąk, a ja korzystając z okazji
nadepnęłam mu na stopę z całej siły i poczyniłam próbę
oswobodzenia się. Jednak nic z tego, szaro włosy szarpnął mną
tak, że prawie się przewróciłam.
– Nie umiesz
stać spokojnie, co nie? – zacmokał z dezaprobatą młodzieniec
przykładając wolną dłoń do punktu na szyi gdzie bił mój puls,
teraz przyśpieszony ze strachu, i po sekundzie tą tak dobrze znaną
mi swarz rozciągnął uśmiech... demoniczny i podły, tak bardzo
nie podobny do żadnego z uśmiechów Cienia... coś zabolało mnie w
okolicy serca, dlaczego musiał przybrać akurat jego formę? Jednak
nie dane było mi dłużej rozmyślać bowiem przez mój bok przeszła
gwałtowna fala bólu, ten drań wbił mi sztylet pod żebra,
chciałam krzyknąć, ale zasłonił mi usta dłonią.
– Cii,
jesteśmy w bibliotece... – wyszeptał mi teatralnie do ucha i nie
miałam już czasu na nic, bowiem po kilku szybkich ruchach krwawiłam
nie tylko z boku, ale i z barku, dłoni i uda. A on tylko się
śmiał... oczy zaszły mi mgłą od utraty krwi, całe ciało
płonęło bólem i czułam jak moja świadomość przepływa mi
przez pokrwawione dłonie... w końcu zapadłam się w ciemność
przy akompaniamencie drwiącego śmiechu.
***
Obudziłam się
z krzykiem i łzami zalewającymi moje pole widzenia, rozejrzałam
się nerwowo po swoim otoczeniu i gdy ujrzałam, że jestem znowu
przy ognisku pod sosną westchnęłam z ulgą.
Otarłam
rękawem oczy i objęłam drżącymi dłońmi ramiona, wszystko mnie
bolało... te sny nie są normalne... nic z nich nie pamiętam, ale
zawsze budzę się z krzykiem i przerażona. Wzdrygnęłam się lekko
i przygryzłam wargę, nie, nie, nie. Muszę się uspokoić. Wzięłam
kilka głębokich oddechów i sięgnęłam po kilka kawałków
drewna, żeby dorzucić je do ognia, bowiem dogasał...
– Musiałam
zasnąć po kilku godzinach gapienia się w płomienie... –
wymamrotałam do siebie i wyjęłam z jednej z kieszeni płaszcza
przyszykowaną wcześniej pochodnię i odpaliłam ją od ogniska.
Wysunęłam się z pod sosny i rozejrzałam się dookoła oświetlając
tyle ile się dało.
Skrzywiłam się
wymownie gdy spostrzegłam kilka poprzewracanych drzew... już pominę
fakt, że wszystko było mokre i mój skład drewna był teraz
praktycznie bezużyteczny.
Nie było
dobrze, ale jakoś sobie poradzę... ziewnęłam przeciągle i
wróciłam pod bezpieczne , rozłożyste gałęzie mojego małego
schronu, tu chociaż było ciepło. Wrzuciłam pochodnię do ogniska,
a sama oparłam się wygodnie o pień.
– No to
teraz czekamy, aż będzie widno – mruknęłam do siebie i
wystawiłam ręce do ognia żeby choć trochę się rozgrzać, było
zimno jak nie wiem.
***
Po kilku
godzinach w końcu wstało słońce i kiedy tylko zrobiło się
wystarczająco jasno przysiadłam do zmieniania opatrunków, nie
zmieniło się zbyt dużo, jedyną dobrą wiadomością było to, że
noga się całkiem ładnie zasklepiła, po obmyciu ją ze starej krwi
i owinięciu ciasno materiałem byłam w stanie przejść się lekko
kuśtykając bez obawy, że przeszyje mnie nagły ból. Wiedziałam
jednak, że dalej muszę się oszczędzać – to że się zaczęło
w końcu zasklepiać, dużo nie zmieniało, jeśli ją nadwyrężę
to rana może się otworzyć.
Z ramionami
było trochę gorzej i koniecznością była całkowita zmiana
bandaży... jednak gdy siedziałam i oczyszczałam rany zimną wodą
zauważyłam na barku, dłoni i pod żebrami kilka blizn.
Zdziwiłam się
na nie, nie pamiętam, żeby wczoraj przy zmienianiu opatrunków tu
były...
Myślałam nad
tym chwilę, szukając w pamięci czegokolwiek co mogłoby mnie w
jakiś sposób naprowadzić na to skąd się tam wzięły, jednak
zimny powiew wiatru mi w tym przeszkodził. Zadrżałam lekko i jak
najszybciej wróciłam do opatrywania się, po kilku minutach byłam
z powrotem ubrana. Było mi na tyle zimno, że otrzepałam swój
płaszcz i dopiero gdy się nim porządnie opatuliłam zgarnęłam z
ziemi przesuszony nad ogniskiem plecak, nie schowałam go przed
deszczem i wcześniej był tak przemoczony, że wycisnęłam z niego
co najmniej kilka szklanek wody.
– Dobra...
dzisiaj koniecznie muszę znaleźć coś konkretnego do jedzenia...
mam siekierę to może uda mi się coś upolować – mamrotałam
sama do siebie kuśtykając w stronę klifu, najlepiej orientuję się
gdy idę brzegiem... a mapa, no cóż... przepadła przy tym
incydencie z wilkami, więc muszę sobie radzić sama dopóki nie
przysiądę do zrobienia nowej... ale co tam, już raczej nic
gorszego mi się nie przydarzy... chyba.
Pokręciłam
głową i kontynuowałam swój mozolny marsz, jakoś to będzie...
sobota, 14 lutego 2015
Coś Walentynkowego~
Witam, witam~ Mówiłam, że mam dla Was niespodziankę i oto ona, cztery miniaturki połączone w jedno, każda dotyczy jakiejś formy miłości, bo jakżeby inaczej ^^
Co prawda nie przepadam za Walentynkami, ale akurat to mi się miło dla Was pisało, mimo iż zarwałam noc ^^
No to ten, zapraszam do czytania, jeszcze coś do Was pogadam na dole~
Enjoy!
Co prawda nie przepadam za Walentynkami, ale akurat to mi się miło dla Was pisało, mimo iż zarwałam noc ^^
No to ten, zapraszam do czytania, jeszcze coś do Was pogadam na dole~
Enjoy!
//Noc z 13 lutego na 14 lutego
Siedziałam w swoim pokoju na łóżku
przyglądając się niecierpliwie fosforyzującemu zegarkowi
stojącemu na szafce nocnej, Sebastian zawsze trzyma się swojego
grafiku – kładzie się spać o północy, a wstaje równo ze
wschodem słońca. Jeśli się postaram to wyrobię się przed
świtem, mam nadzieję tylko, że przypadkiem nie zawalę wszystkiego
podczas podkładania tych nieszczęsnych czekoladek do jego sypialni.
Uśmiechnęłam się lekko do siebie i pogładziłam delikatnie
siedzącego na moich kolanach czarnego jak noc kota. Ten zaś mruknął
z aprobatą i wyciągnął się wygodniej przymrużając swe krwiste
ślepka.
– Wiesz... dzisiaj czeka nas ważne
zadanie – szepnęłam cicho na co Kuro przechylił łebek na bok
przyglądając mi się z ciekawością – Będziemy robić prezent
dla Sebastiana – dodałam po chwili drapiąc go lekko za uchem. Ten
na to miauknął i pacnął mnie łapką w kolano, jakby chciał
powiedzieć, że da z siebie wszystko.
Nie mogłam się powstrzymać i
parsknęłam na to cichym śmiechem, ten kot nigdy nie przestanie
mnie zadziwiać... tak wiele rozumie.
Po chwili udało mi się opanować i
skierowałam wzrok z powrotem na zegarek.
„Piętnaście minut po północy...
chyba czas ruszać...” –
pomyślałam, po czym delikatnie przełożyłam Kuro z kolan na
pościel i szybkim, acz cichym krokiem ruszyłam w stronę biurka, na
którym spoczywały potrzebne rzeczy. Zgarnęłam zeszyt z przepisami
na czekoladowe słodycze oraz małą srebrną latarkę i skierowałam
się w stronę wyjścia z pokoju, kątem oka zauważyłam, że mój
pupil zeskoczył w tym czasie z łóżka i bezszelestnie ruszył tuż
za mną.
***
Droga
do kuchni nie zajęła im dużo czasu, trudna też nie była, bo jak
można zgubić się we własnym domu, nad którego planami siedziało
się przez dobre parę lat?
Czarnowłosa
była tak podekscytowana postawionym sobie wyzwaniem, że w czasie
gdy kręciła się po kuchni, wpierw wyciągając składniki,
szykując je, krojąc i siekając czekoladę na małe kawałeczki,
topiąc ją i przygotowywując nadzienie, nucąc pod nosem wesołe
melodie i co chwilę zaglądając do notesu, nie zauważyła, że
ktoś dla kogo stara się tak bardzo przygląda jej się cały czas z
lekkim uśmiechem na ustach.
//14
luty, prawie 6 nad ranem
Z
cichym westchnieniem opuściłem pomieszczenie sąsiadujące z salą
treningową, które służyło mnie i mojej roztrzepanej siostrzyczce
za szatnię i wycierając energicznie białym, puchatym ręcznikiem
moje długie, czarne włosy wciąż ociekające wodą po prysznicu,
skierowałem się w stronę sali tronowej.
Mój
spokojny chód jednak został w jednym z korytarzy dość gwałtownie
przerwany, bowiem prawie wpadłem na złotooką w objęciach
Sebastiana i w trakcie... dość ciekawej sytuacji...
I
w tym momencie zdałem sobie sprawę, że mimo pozorów jestem
naprawdę spokojną osobą, bo zaskakując tym wyczynem również
siebie samego udało mi się bez interwencji ulotnić za najbliższą
kolumnę. Oparłem się o nią, szybko prze kalkulowałem sytuację i
postanowiłem odstawić na dzień dzisiejszy ''instynkt starszego
brata'', co znaczyło, że daję im wolną rękę, niech się sobą
nacieszą bez mojego wpierdzielania się.
I
nie zaszczycając całującej się pary kolejnym spojrzeniem ruszyłem
z powrotem w pierwotnym kierunku.
– Mam
nadzieję, że dzieci z tego nie będzie... – pozwoliłem sobie na
sarknięcie pod nosem, gdy oddaliłem się wystarczająco daleko.
***
Reszta
drogi do sali tronowej nie zawierała podobnych niespodzianek dla
naszego Księcia Ciemności, który mamrocząc pod nosem posłał
kilkoro ze swoich kocich wojowników aby, po pierwsze miały oko na
jego siostrę, a po drugie przyniosły mu coś do poczytania.
Po
dotarciu na miejsce włosy miał już suche i zapięte w luźnego
kucyka, a na niskim stoliku blisko tronu leżał pokaźny stos zwojów
i pewne tajemnicze pudełko.
Czarnowłosy
nie omieszkał sprawdzić cóż to było, a gdy jego wzrok padł na
doczepioną do niego karteczkę, kąciki jego ust zadrgały, a on sam
sekundę później wybuchł głośnym śmiechem.
– Dobra
młoda, wygrałaś... – zdołał wydusić gdy w końcu uspokoił
się na tyle by móc ze spokojem zasiąść do czytania.
Pudełko
z czekoladkami zaadresowane było bowiem do „Najlepszego brata na
świecie – Co prawda straszna maruda, mruk i czarny charakter, ale
to nie umniejsza jego zasług~”.
//14
luty, całkiem blisko południa
Siedziałam
aktualnie przy swoim zawalonym po brzegi papierami różnej maści
biurku i próbowałam opanować panujący na nim chaos.
– Te
wszystkie listy i dokumenty chyba mnie kiedyś wykończą, ale cóż
taki już mój los... – mamrotałam pod nosem zgarniając wszystko
co było wypełnione, tudzież przeczytane do stojącego na podłodze
przy biurku samo-segregujące pudełko, mojej skromnej produkcji.
Kiedy
w końcu udało mi się skończyć odpisywać na ostatni list i
strząsnąć ostatni dokument do pudła, mój wzrok przesunął się
niechętnie „na przyglądającą mi się” stertę kolorowych
teczek, piętrzącą się na skraju hebanowego biurka, które to było
moim stałym miejscem prac najróżniejszych.
Westchnęłam
ciężko, zsunęłam okulary z nosa i odchyliwszy się na czarnym,
skórzanym fotelu, w którym to od rana siedziałam, wróciłam
myślami do posiadłości we Francji i spokojnych trzech tygodniach
tam spędzonych...
Moje
wspominki jednak zostały dość szybko przerwane poprzez dźwięk
pukania w drzwi gabinetu i już miałam ochotę krzyknąć, że
nikogo nie ma w domu, a chęci do jakiejkolwiek pracy wyjechały na
wczasy, gdy zwęszyłam lekką woń czarnej, świeżo zaparzonej
herbaty pomieszanej z perfumami Cienia i stwierdziłam sama w sobie,
że może jednak go wpuszczę.
Dla
niepoznaki oczywiście wsunęłam z powrotem na nos okulary i
zawołałam władczym tonem „Wejść!”.
Szara
postrzępiona czupryna i błyszczące srebrne oczy mojego asystenta
były dokładnie tym co spodziewałam się dostrzec, młodzieniec był
jak zwykle pod krawatem, ale moją uwagę najbardziej przyciągnęła
trzymana przez niego taca z herbatą, miską z czekoladkami i drugą
z pistacjami.
Uśmiechnęłam
się do niego lekko i machnęłam lekko ręką na krzesło stojące
naprzeciwko mnie, żeby sobie usiadł.
Przez
chwilę panowała cisza, którą złamał szaro włosy pytając jak
tam idzie praca.
– Beznadziejnie,
zresztą jak zawsze... popatrz ty na mnie, co coś skończę zaraz
okazuje się, że do zrobienia jest drugie tyle... – mruknęłam w
odpowiedzi sięgając po swój kubek z czarno-czerwonymi
esami-floresami.
– I
dlatego postanowiłem przybyć Ci dziś z odsieczą – odparł mój
towarzysz z nie spotykanym błyskiem w oku, jedną dłonią podając
mi miskę z moimi ulubionymi pistacjami, drugą zaś zabierając tą
stertę teczek.
– Mówiłam
Ci kiedyś jak bardzo Cię uwielbiam? – spytałam wyskubując
pierwszą pistację z łupinki.
– Jeszcze
Ci się nie zdarzyło – odbił piłeczkę cienisty uśmiechając
się zadziornie znad swojego kubka.
– No
to mówię, niech stracę – wystawiłam mu język i sięgnęłam po
kolejną pistację.
***
Trochę
czasu minęło nam na rozmowie, skakaliśmy po tematach bezwiednie
wyjadając stworzone przez Cheysy czekoladki i wyłupując kolejne
pistacje... jakimś cudem zeszliśmy na temat miłości.
***
– Powiedz...
jak się trzymasz? – zapytał w pewnym momencie szaro włosy z tym
takim poważnym, a równocześnie zmartwionym wyrazem twarzy.
– Całkiem
nieźle... mam wino w szafce... i cały czas powstrzymuję się przed
urządzeniem temu osobnikowi piekła – odmruknęłam chowając nos
w kubku herbaty, chyba siódmym z kolei.
– Wiesz,
że nie o to pytam – żachnął się chłopak sięgnął po kolejną
pistację.
– A
ty wiesz, że nie lubię o tym gadać... – odparłam pocierając
lekko nasadę nosa, okulary już dawno leżały gdzieś z boku – Po
prostu nie mam szczęścia w miłości i nic tego nie zmieni... –
dodałam po chwili uśmiechając się słabo.
Przez
kilka minut panowała cisza... której przez długi czas żadne z nas
nie miało ochoty przerywać, nie przeszkadzała nam cisza, zazwyczaj
gdy zapadała, była spokojna i pełna zrozumienia zamiast być
niezręczna.
– A
jak u Ciebie? – złamałam ciszę gdy uznałam, że wypada coś
powiedzieć.
– Nigdy
o tym nie myślałem... – przyznał szczerze srebrnooki patrząc mi
prosto w oczy, jakby to była najzwyczajniejsza sprawa na świecie.
– A
czemu? Przecież wiesz, że nikt by Ci nie bronił... – odparłam
zdziwiona, ale również zaciekawiona.
– Bo
musiałbym zrezygnować z pracy u Twojego boku, jestem przecież
tutaj tylko i wyłącznie dlatego, bo istnieję by Ci pomagać, być
Twoim asystentem, który przynosi Ci rzeczy do zrobienia, przynosi
kawę i zgarnia rękopisy porozwalane po całym pałacu, oraz być
przyjacielem, z którym możesz porozmawiać o wszystkim. Temu –
takiej odpowiedzi się nie spodziewałam, ale sprawiła ona, że w
tej wypalonej dziurze gdzie kiedyś było moje serce, zrobiło się
znowu ciepło.
– I
tu mnie zmiotłeś – rzekłam gdy w końcu byłam w stanie
cokolwiek powiedzieć.
– Od
tego tu przecież jestem – wyszczerzył się w odpowiedzi ten mój
cienisty przyjaciel.
//
14 luty, wieczór
Leżałam
na szkarłatnej pościeli w otoczeniu kilku książek, walających
się wszędzie nie dokończonych szkiców i przyborów do rysowania,
skubiąc mleczną czekoladę i przeglądając na lapku różne
stronki.
Byłam
zmartwiona – wysłałam Shadowa z listem z samego rana (czyt. o 9,
no co, jak na mnie to i tak wcześnie) i do tej pory nie wrócił z
odpowiedzią.
„Mam
nadzieję, że Laviemu nic się nie stało...” – pomyślałam, po
czym zamknęłam klapkę komputera i ułożyłam się na plecach,
wyciągając się przy tym niczym kot. Oczywiście jakiś ołówek
musiał zacząć mi się w plecy wbijać, ale szybko pozbyłam się
problemu, a winowajca wylądował po drugiej stronie sypialni,
roztrzaskany na ścianie niczym jeden ze Świętej Pamięci budzików
Autorki. Wygrzebałam ramkę ze zdjęciem na którego widok nie
mogłam się nie uśmiechnąć i przytuliwszy ją do piersi
zagłębiłam się w stanie połowicznego snu, w sensie leżę i
udaję, że nie ma nikogo w domu.
***
Całkiem
niedługo później, za tą druga stroną szyby, gdzie lało
niemiłosiernie, pojawił się czarny kruk z listem i paczką
przytroczoną do nóżki, notabene przemoczony do suchej nitki i
parszywie zmęczony fruwaniem po wymiarach jak jakiś gołąb
pocztowy. Tak, to Shadow powrócił z wojaży i walcząc z lejącymi
się z nieba strugami deszczu próbuje zapukać w framugę, żeby
jego pani łaskawie wpuściła go do środka.
Zastukał
jeden raz, a jedyną odpowiedzią ze strony czarnowłosej było
stłumione przez deszcz i szybę fuknięcie, że „nikogo nie ma w
domu”, bo oczywiście dziewczyna była święcie przekonana, że
ktoś puka do drzwi.
Shadow
spróbował jeszcze dwukrotnie, ale gdy nie przyniosło to żadnego
efektu, postanowił przejść do rękoczynów... znaczy się
skrzydłoczynów.
Zamachał
zawzięcie swoimi czarnymi jak noc skrzydłami i odfrunął na
odpowiednią odległość, po czym bez większych zastrzeżeń
rozpędził się i lotem koszącym zapikował prosto w szybę.
Niestety
szyby w pałacu są na tyle trwałe, że zamiast roztrzaskać okno na
wylot, to na druga stronę przedostał się jedynie dziób naszego
ptasiego bohatera dnia dzisiejszego.
Raven
tym razem zwróciła na to uwagę i gdy tylko odłożyła trzymaną
przez siebie ramkę na szafkę, była już przy oknie by wpuścić
swojego skrzydlatego przyjaciela do środka.
***
Kiedy
odpięłam Shadowowi paczkę i sięgnęłam po list nie mogłam
powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu ulgi. Westchnęłam
cicho na widok znajomego pisma na tyle koperty i bez dłuższego
myślenia nad tym przełamałam pieczęć i rozłożyłam list.
„Droga Raven~
Z góry przepraszam za te
opóźnienia, ale gdy Shadow mnie dopadł byłem akurat w na misji w
Wenecji razem z Yuu, wiesz, tak jak zawsze ganiamy za Akumami i tak
dalej, Zakon nigdy nie daje nam chwili wytchnienia. Od kilku dni
jestem cały czas w trasie, tylko przeskakujemy z pociągu do
pociągu. Nawet nie wiesz jak się ucieszyłem na Twój list,
strasznie tęskniłem, możesz być pewna, że jak tylko uda mi się
wyrwać to zawitam w pałacu. Przysięgam :D
Przy okazji dziękuję za
prezent, ten wisiorek jest piękny, będę nosił go dniem i nocą, a
skoro jesteśmy przy prezentach to skoro są Walentynki to i ja mam
dla Ciebie prezent, co prawda przez to ciągłe bieganie nie miałem
zbyt wiele czasu na wybór, ale jestem przekonany, że Ci się
spodoba~
Mam nadzieję, że Shadow
mnie za niego nie zadziobie jak przyleci następnym razem ^^”
A tak w ogóle to Cię
kocham. I pamiętaj o tym ^^
Twój Lavi”
Pociągnęłam
cicho nosem po raz któryś z kolei, jednocześnie czułam ciepło w
sercu, ale również i niesamowitą pustkę... otrząsnęłam się
jednak szybko z negatywów i po złożeniu listu i odłożeniu go w
bezpieczne miejsce dobrałam się w końcu do paczki. Pod papierem
znajdowało się eleganckie pudełko, a wewnątrz zapierająca dech w
piersiach maska wenecka, która łączyła motyw kota z motywem
kruka. Uśmiechnęłam się delikatnie i z lekki m westchnieniem
przytuliłam ją do siebie, sama myśl, że wybrał ją z myślą o
mnie była niesamowita. Chwilę później powiesiłam ją na jednym z
wolnych haczyków, miałam powiesić tam jeden z ostatnich obrazów,
ale zmieniłam zdanie.
Skierowałam
kroki w stronę szafki i po raz kolejny wzięłam ramkę ze zdjęciem
w dłonie i uśmiechnęłam się na widok zielonookiego i
czerwonowłosego młodzieńca z opaską na jednym oku, obejmującego
w pasie dziewczynę o czarnych długich włosach i krwistych oczach,
obydwoje uśmiechali się szeroko do obiektywu pokazując wolnymi
dłońmi podwójne 'V', podwójne zwycięstwo.
Odłożyłam
delikatnie ramkę na miejsce i ruszyłam w stronę Shadowa, żeby
wynagrodzić mu dzisiejsze nie dogodności – nakarmić, wyczyścić,
wysuszyć i wypieścić~
środa, 31 grudnia 2014
Special Świąteczny 2014
Ha, wyrobiłam się. Opowiadanie lekkie, bez szczególnej fabuły. Takie małe coś żebyście lepiej poznali Autorkę i Cienia. Wplotłam przy okazji rzeczy które ostatnimi czasy kupiły moje serce, może je odnajdziecie. Enjoy!
Dzisiejszy poranek w Krainie-Nie-Tutaj
był nad zwyczajny. Nie miało to jednak związku z tym, że pałac
był dosłownie zakopany w zaspach śnieżnych, zima jakby w
rekompensacie za zeszłe Święta postanowiła wziąć się wcześniej
do roboty, ani tym, że przy bezchmurnej pogodzie temperatura zeszła
na poziom niższy niż jest to znośne dla istot żywych. Ten poranek
był niezwykły głównie dlatego, że był 22 grudnia, 10 rano, a w
zlodowaciałym pałacu panowała niczym niezmącona cisza. Było to
spowodowane faktem na tyle niecodziennym, co niespodziewanym –
mianowicie tym, że pałac był praktycznie pusty, co w okolicach
Świąt było teoretycznie niemożliwe. Jednak był to fakt, któremu
nie można zaprzeczyć. W pałacu w tejże chwili, rezydowały jednie
dwie osoby, które będą naszymi głównymi bohaterami, jak zawsze
dwukolorowa i otoczona przez słowa Autorka oraz jej niezawodny,
srebrnowłosy asystent Cień.
Reszta zaś już kilka dni temu zabrała
się z pałacu – Cheysy wraz z bratem, przyjaciółką i
Sebastianem wyjechała, aby przed Świętami odwiedzić swoją starą
świątynię, w której się z Chasem uczyła i dorastała, a później
pojechać do Japonii, a żeby zostać tam aż do Nowego Roku.
Shinigami mają w tym okresie na tyle
dużo roboty, że pewnego dnia całkiem niedawno, zostali na noc i
już nie wrócili, podesłali tylko kartkę, że kiedyś jeszcze
powrócą, ale nie wiedzą do końca kiedy. Ciel zaś uznał, że
skoro praktycznie nikt nie zostaje w pałacu to on też nie będzie w
nim siedział i zabrawszy swoje klamoty wyjechał do Anglii, aby
odwiedzić swoją starą posiadłość.
W taki otóż sposób doszło do
obecnej sytuacji – te Święta będą ciekawe, nie ma co...
***
Autorka nie spała już od
ponad kwadransu, leżała jednak zagrzebana niemal po uszy w
śnieżno białej pościeli i bynajmniej nie sprawiała wrażenia
jakby w najbliższym czasie chciała gdziekolwiek ruszać. Patrzyła
spod lekko przymkniętych powiek na elektroniczny zegarek stojący na
szafce nocnej, który wskazywał, że aktualnie jest godzina 10:22.
Dziewczyna westchnęła cierpiętniczo i po przetarciu swoich lekko
zaczerwienionych dwukolorowych oczu, podciągnęła się powoli do
pozycji siedzącej. Ziewnęła potężnie przeciągając się
jednocześnie, po czym sięgnęła po leżące przed zegarkiem
okulary o podłużnych, owalnych szkłach w eleganckich
srebrno-czarnych oprawkach i po krótkiej chwili wahania nasunęła
je sobie na nos, nie była do nich jeszcze przyzwyczajona, ale wzrok
pogorszył jej się na tyle, że nie miała innego wyboru niż
noszenie ich, lepsze to niż częściowa ślepota. Mruknęła coś
nie do końca zrozumiałego pod nosem i po ponownym przeciągnięciu
się, wyjęła z szuflady wbudowanej w bok łóżka średniej
grubości książkę obłożoną czarnym aksamitem. Usiadła sobie
wygodniej i otuliwszy się dokładniej śnieżną kołdrą z lekkim
uśmiechem na ustach otworzyła książkę na ostatnio czytanej
stronie.
Jednak nie było jej dane
zbyt długo cieszyć się spokojną lekturą, bowiem ledwo 10 minut
później jej wyczulony słuch uchwycił ciche pukanie do drzwi jej
sypialni.
Westchnęła z lekkim
poirytowaniem i po zaznaczeniu miejsca, w którym skończyła,
zmaterializowaną naprędce ciemno zieloną zakładką oraz
poprawieniu spadających jej z nosa okularów zawołała „Proszę”.
Drzwi uchyliły się lekko i
wślizgnął się przez nie znajomy srebrnowłosy młodzieniec ubrany
w ciemnoszare piżamowe spodnie i czarny podkoszulek. Autorka
zamrugała zdziwiona widząc swojego asystenta dobrowolnie
pokazującego jej się w takim stanie, ale po chwili gdy tylko dotarł
do jej łóżka i usiadł na jego skraju, parsknęła przytłumionym
śmiechem.
Cień speszył się lekko i
skupiwszy wzrok na swoich kolanach nie powiedział nic.
– Chciałeś coś, nie? –
zagadnęła swobodnie dwukolorowa, szturchając delikatnie
srebrnowłosego w ramię. Przyglądała się mu uważnie, starając
się powstrzymać falę wesołości. Niecodzienny był fakt, że jej
asystent przydreptał do niej w samej piżamie... niecodzienny i jak
widać, również wyjątkowo zabawny.
– Ja... Er... W sumie to
chciałem o coś zapytać – odparł chłopak niepewnym głosem i
lekko się wyprostował kierując jednocześnie wzrok na swoją
twórczynię.
Autorka skwitowała to
uniesieniem jednej brwi i lekkim ruchem ręki zachęcającym go do
dalszego mówienia.
– Jak będą wyglądały
nasze tegoroczne Święta? Jasne dla mnie jest to, że raczej nie
będą one podobne do zeszło rocznych, zważając na okoliczności...
– urwał na chwilę widząc lekkie iskierki złości w
dwukolorowych oczach dziewczyny, która skrzywiła się wymownie na
jego słowa – ale jestem ciekawy czy nie masz czegoś w planach.
Jakby nie patrzeć zostały dwa dni do Wigilii, a my nic w związku z
tym nie zrobiliśmy... – dokończył cicho splatając swoje dłonie
na podołku.
Na kilka minut zapadła
niezręczna cisza, w trakcie której oboje z zamyślonym wyrazem na
twarzach wpatrywali się w przestrzeń przed sobą, ona w
nie określony punkt na ścianie, a on w swoje dłonie.
Ciszę przerwała Autorka,
która w pewnym momencie swoich rozmyślań prychnęła gniewnie,
zwracając jednocześnie na siebie uwagę srebrnowłosego. Dziewczyna
jednym szarpnięciem odgarnęła białą kołdrę i zeskoczywszy z
łóżka, skierowała się szybkim krokiem w stronę wejścia do
łazienki, mamrocząc coś złowróżbnie pod nosem. Cień przyglądał
się temu w lekkim osłupieniu, zdecydowanie rzadko miał okazję
widzieć dwukolorową tak na coś wściekłą... ostatni raz zdarzył
jej się chyba kilka miesięcy temu. Chciał coś w związku z tym
zrobić, ale zanim zdążył jakkolwiek zareagować Autorka zniknęła
za drzwiami łazienki zostawiając go samego.
***
Zatrzasnęłam za sobą
drzwi łazienki i krótkim machnięciem ręki zablokowałam je w taki
sposób, żeby nikt oprócz mnie nie mógł ich otworzyć. Podeszłam
do porcelanowej umywalki i nie zaszczycając nawet jednym rzutem oka
wiszącego nad nią ozdobnego lustra, pochyliłam się nad nią
opierając dłonie po obu jej stronach.
''Że też zawsze muszę
sobie wszystko przypominać wtedy kiedy nie trzeba?'' –
pomyślałam zaciskając oczy najmocniej jak umiałam – ''W
sumie powinnam to zwalić na Cienia, ale on nie zrobił tego
specjalnie, jest na to zbyt kochany... nigdy specjalnie nie sprawił
mi żadnej przykrości... Ech, zdenerwowałam się, a wszystko przez
jedną osobę, o której istnieniu chcę zapomnieć...” –
prychnęłam ponownie i podniosłam lekko głowę.
– A kij mu w oko... –
mruknęłam pod nosem i zajęłam się wyciszaniem swoich kłębiących
się wciąż myśli. Oddzieliłam niechciane emocje od reszty i
„zepchnęłam” je za mentalną barierę. Wzięłam kilka
uspokajających oddechów i skupiłam swoją uwagę na czymś o wiele
ważniejszym, na pytaniu pewnego srebrnowłosego, który pewnie teraz
siedzi w sypialni i się biedny obwinia.
„W sumie to było dość
logiczne i na miejscu, za dwa dni Wigilia, a w pałacu zostaliśmy
tylko we dwoje. Raczej nie mam ochoty tutaj zostawać – skoro
wszyscy wyjechali to czemu ja miałabym siedzieć na miejscu? Tylko
jeszcze pozostaje pytanie gdzie... gdybym chciała to mogłabym
przeskoczyć do jednego ze znanych mi uniwersów, bo dawno żadnego
nie odwiedzałam...
Nie, to nie jest zbyt
dobry pomysł – takie podróże zabierają niebotyczne ilości
energii, a gdybym miała jeszcze kogoś zabrać ze sobą to
najprawdopodobniej skończyłabym nieprzytomna i nie byłabym w
stanie wstać przez dwa dni, więc ta koncepcja odpada...” –
pomyślałam przeciągając się i wyciągając z szafek przybory do
mycia.
Nagle
jakbym doznała olśnienia – „Praktycznie każdy z
pałacowiczów wybrał się do miejsca związanego w jakiś sposób z
jego przeszłością... w sumie to nawet sama jakiś czas temu
zastanawiałam się czy moja stara posiadłość we Francji jeszcze
stoi... Hm, to jest jakiś plan – i jak wszystko pójdzie po mojej
myśli to baza wypadowa w środku Europy zawsze się przyda, a jeśli
kiedyś będę chciała się przeprowadzić to będę miała gdzie...
Tak, to naprawdę dobry pomysł” – odwróciłam
się na pięcie i z uśmiechem spojrzałam w lustro. Uśmiech szybko
zszedł z moich ust gdy dokładniej się sobie przyjrzałam.
Nie
wyglądałam jakoś rewelacyjnie, wierzcie mi.
Dziewczyna
w lustrze miała bladą cerę, jej oczy były mocno podkrążone, a
zza okularów połyskiwała czerwona i granatowa tęczówka.
Uśmiechała się krzywo przyglądając się swoim, teraz już o
wiele dłuższym, bo sięgającym połowy pleców, dwukolorowym,
niemiłosiernie rozczochranym włosom.
– Hm.
Szczerze to mogło być gorzej... – mruknęłam do siebie jedną
dłonią przeczesując skłębione kosmyki, a druga ściągając z
nosa te nieszczęsne okulary. Odłożyłam je na półeczkę pod
lustrem i odwróciłam się w stronę wanny, zrzuciłam z siebie
biały piżamowy podkoszulek i luźne spodnie w biało-czarną kratkę
do kompletu po czym wskoczyłam pod prysznic.
Umyłam
się dość szybko, włosy co prawda zajęły trochę więcej czasu
niż zawsze, ale mimo to 20 minut później wyszłam z łazienki
owinięta szmaragdowym, puchatym ręcznikiem i z włosami zawiniętymi
w drugi tylko mniejszy.
Uśmiechnęłam
się zadziornie widząc minę mojego asystenta, który przechadzał
się wzdłuż sypialni i machnęłam ręką w stronę drzwi od
łazienki mówiąc mu przy okazji, że teraz jego kolej i, że jak
się ogarnie to dokończymy naszą rozmowę w gabinecie.
Srebrnowłosy
szybko opanował wyraz swojej twarzy i bez słowa, cały czas patrząc
w dół, skierował się we wskazane miejsce. Jak tylko zniknął za
drzwiami parsknęłam lekkim śmiechem i podreptałam w stronę
wbudowanej w jedną ze ścian sypialni garderobę. Rozsunęłam drzwi
i po krótkiej chwili szukania po omacku włącznika zapaliłam
światło.
Na
licznych wieszakach wisiały przygotowane najróżniejsze komplety
ubrań, te napisane przeze mnie jak i również te przygotowane przez
Cheysy, na półkach w równych kostkach leżało ich niemal drugie
tyle, a niskie szafki zawierały więcej par butów niż kiedykolwiek
bym potrzebowała.
Westchnęłam
lekko i zasunęłam za sobą drzwi – „Coś czuję, że
mi to trochu zajmie...” –
pomyślałam przesuwając dłonią po miękkim materiale jednej z
sukienek.
„To jest jednak sprawa,
która łączy wszystkie kobiety na świecie – wiecznie nie możemy
zdecydować się w co się ubrać, a im więcej mamy ubrań tym
gorzej... ale nieprawdziwym jest stwierdzanie przez wiele z nich, że
nie mają się w co ubrać. O nie. One mają w co się
ubrać, tylko nie wiedzą w co. Wiem z autopsji. Ale ja mam o
tyle łatwo, że jak mam plan w głowie co bym chciała założyć to
wystarczy kawałek papieru i strój wisi na jednym z wieszaków.” –
pomyślałam uśmiechając się
do siebie lekko i wyłamując palce u rąk.
– Do
pracy rodacy – mruknęłam i wzięłam się do roboty.
Przez
kilkanaście minut przegrzebywałam swoje 'zbiory' i w końcu
wybrałam sobie jeden z swego czasu napisanych kompletów.
Składał
się z czarnej koszuli ze srebrnymi guzikami, żakietu z rękawem na
trzy/czwarte w kolorze głębokiej, ciemniej, ale ciepłej zieleni,
czarnych zwężanych ku dołowi spodni i białej, aksamitnej apaszki
przeszywanej srebrnymi nićmi. Do tego czarne skórzane, sznurowane
buty na małym obcasie sięgające do połowy łydek. Przebrałam się
dość szybko i po krótkiej chwili mocowania się ze sznurowadłami
podeszłam do lustra zajmującego całe drzwi do jednej z szaf.
Przyjrzałam się swojemu odbiciu i skonsternowana westchnęłam.
–
Czasami to jestem idiotką – mruknęłam pod nosem i
zmaterializowałam w ręce swoje okulary – jak mogę chcieć
przejrzeć się w lustrze skoro nic w nim bym bez nich konkretnego
zobaczyła – dodałam po chwili wsuwając je na nos.
Spojrzałam
w gładką taflę i mamrocząc gniewnie pod nosem zmaterializowałam
tym razem szczotkę do włosów i zaatakowałam nią moje jeszcze
lekko wilgotne włosy. Przywołałam do siebie kilka prostych słów
i w czasie czesania przy okazji dosuszyłam je już całkowicie.
Kilka
minut układałam włosy w różny sposób i w końcu zdecydowałam
się zostawić je rozpuszczone, bo w sumie czemu nie.
– Hm.
No... nie jest źle, ale lepiej też bywało – szepnęłam ponownie
przyglądając się swojemu odbiciu. Zniknęłam szczotkę z powrotem
do niebytu i w zamian przywołałam z leżącej nieopodal szkatułki
z ciemnego drewna rzeźbionej w najróżniejsze gatunki kwiatów,
swoje zwyczajowe dodatki: srebrny sygnet z wygrawerowanym krukiem o
srebrzystych piórach i szmaragdowych oczach, nie była to zwykła
ozdoba, kruk trzepotał co jakiś czas skrzydłami, czyścił pióra
lub przyglądał się temu co go otaczało, czasami również wydawał
z siebie skrzeczące odgłosy, szczególnie wtedy gdy próbowała go
dotknąć osoba do tego nie powołana, nasunęłam go na serdeczny
palec prawej dłoni przy akompaniamencie aprobującego skrzeku, a
równie srebrny zegarek z czarną tarczą, białymi wskazówkami i
symbolami na cyferblacie zapięłam na lewym nadgarstku. Jeszcze
tylko poprawiłam spadające mi z nosa okulary i byłam gotowa.
– No,
wszystko na miejscu – rzuciłam lekkim tonem i po rzuceniu swojemu
odbiciu ostatniego spojrzenia oraz zgarnięciu złożonych w kostkę
ręczników ruszyłam swobodnym krokiem do wyjścia z garderoby.
A żeby
było śmieszniej to gdy tylko zasunęłam za sobą drzwi z łazienki
wychynął srebrnowłosy. W samym ręczniku owiniętym dookoła
bioder z rozczochranymi włosami z których wciąż kapała woda
spływając po jego lekko umięśnionej klatce piersiowej oraz
brzuchu i delikatnym rumieńcu od długiego siedzenia w zaparowanej
łazience.
Zagwizdałam
na ten widok z szelmowskim uśmiechem na ustach i miotnęłam w jego
stronę już suchy zielony ręcznik, którym wycierałam wcześniej
swoje włosy, wołając przy okazji, żeby wytarł porządnie głowę,
bo dostanie kataru. Ręcznik wylądował dokładnie na jego srebrnej
czuprynie, a ja wciąż uśmiechając się szeroko wyszłam z
sypialni i skierowałam się w stronę gabinetu nucąc coś wesołego
pod nosem.
***
Po
niedługim czasie Cień również zdążył się wysuszyć oraz ubrać
i już w pełni gotowy opuścił Autorską sypialnię, aby zgodnie z
poleceniem swojej twórczyni udać się powoli w stronę jej
gabinetu.
Szedł
dostojnym krokiem poprawiając co chwilę zauważone mankamenty swoje
stroju, nie cierpiał kiedy coś było niedokładnie zrobione,
głównie dlatego tak długo nie mógł przywyknąć do swoich
wiecznie rozczochranych szarych włosów. Do tej pory go irytowały,
ale wiedział doskonale, że nigdy nie da sobie z nimi rady.
Był
ubrany w przygotowany jeszcze wczorajszego wieczora strój, który
był niemal kalką stroju Autorki, a właściwie jego męskim
odpowiednikiem. Śnieżno biała koszula, którą zdobił ciemno
zielony krawat i dopasowana czarna marynarka ze srebrnymi guzikami.
Do tego zwężane ku dołowi, czarne, materiałowe spodnie i
eleganckie, skórzane, czarne buty do szpica. Z pod lewego rękawa
marynarki wystawał identyczny jak u Autorki zegarek, a na serdecznym
palcu prawej ręki połyskiwał znajomy, srebrny sygnet.
Jego
srebrne włosy ku jego rozpaczy sterczały niemiłosiernie na
wszystkie strony, a na ustach błąkał się lekki uśmiech. Wzrok
miał zamyślony, przez co raz niemal wpadł na jedną ze ścian.
Po
drodze do gabinetu zahaczył o małą kuchnię w którą skrzydło
było wyposażone i przygotował w czarnym i srebrnym kubku po kawie
dla siebie i dziewczyny, a po chwili namysłu do tacy na której miał
zamiar je zabrać dostawił miseczkę z pistacjami i mały talerzyk z
biszkoptami z cukrem pudrem. Uśmiechnąwszy się do siebie zabrał
przygotowaną tacę i uważając na każdy swój krok wrócił na
swoją wcześniejsza trasę. Nie minęły dwie minuty jak stał już
przed hebanowymi drzwiami i pukał w nie delikatnie.
***
W
trakcie ich krótkiej rozmowy w gabinecie przy kawie i słodyczach
zostały ustalone najważniejsze na dzień dzisiejszy sprawy.
Postanowili, że wyjadą do starej posiadłości Autorki w środkowej
części Francji i jeśli będzie jeszcze na miejscu to przywrócą
jej dawną świetność i zostaną tam do Nowego Roku. Nie siedzieli
nad tym zbyt długo, po ledwo pół godzinie wszystko było ustalone,
a kubki i talerzyki opróżnione. Każde z nich skierowało się do
swojej sypialni i zajęło się pakowaniem najważniejszych rzeczy.
Godzinę później bagaże stały przy samochodzie w garażu, gdy
Autorka przy pomocy Cienia zabezpieczała swoje skrzydło, a później
sam pałac. Nie zajęło im to zbyt dużo czasu i po kilkunastu
minutach walizki zostały zmniejszone i schowane do bagażnika, a oni
sami opatuleni w płaszcze, w szalikach i rękawiczkach zapięci w
pasy w samochodzie. Cień zdeklarował się, że będzie prowadził,
a Autorka nie mając zbyt wielkiego wyboru przystała na tą
propozycję i w końcu wyruszyli zostawiając pałac i przylegające
do niego ogrody daleko w tyle.
Przez
pewien czas jechali przez Krainę-Nie-Tutaj, a gdy dotarli do jej
granic Autorka przeniosła ich na najbliższą drogę.
***
– Hm,
ostatnio jak wyjeżdżałam z pałacu to wylądowałam w Moskwie...
czyżbym tym razem zrobiła coś nie tak? – usłyszałem lekko
przytłumione marudzenie dwukolorowej i westchnąwszy lekko zerknąłem
na siedzenie obok. Dziewczyna siedziała lekko zgarbiona opierając
głowę na jednej dłoni, jej oczy połyskiwały irytacją, a ona
sama wpatrywała się uparcie w szybę.
Westchnąłem
po raz kolejny, cała ona.
– Nie
wiem, Autorko – mruknąłem pod nosem odwracając się z powrotem
tak, żeby mieć przed oczami drogę. Wciąż staliśmy na poboczu,
wokół rosły drzewa, a miejscami leżały sterty śniegu i
przygniłych liści. Położyłem dłonie na kierownicy i mimowolnie
zacząłem stukać w nią delikatnie palcami – ale to bynajmniej mi
na Moskwę nie wygląda... – dodałem po chwili i przekręcając
lekko kluczyk odpaliłem z powrotem samochód, po czym bez większego
namysły uruchomiłem GPS.
„No
miałem rację, to nie Moskwa, nawet nie Rosja, jakimś cudem
wylądowaliśmy na granicy Polsko-Ukraińskiej, całkiem niedaleko
Lwowa...” – pomyślałem i rzuciwszy okiem na wciąż
naburmuszoną dziewczynę uśmiechnąłem się lekko.
– Nie
ma czym się przejmować, w sumie to dzięki tej drobnej pomyłce
mamy do przejechania krótszą i o wiele prostszą trasę –
rzuciłem lekkim tonem i zauważyłem kątem oka, że dwukolorowa
również się uśmiechnęła i zmieniła pozycję na bardziej
rozluźnioną. Usłyszałem cichy, ale nie niesłyszalny szept, że
jestem kochany, a gdy poprosiłem zadziornie, żeby powtórzyła ta
zarumieniła się lekko i warknęła tym razem już dość głośno,
że mam już jechać. Skwitowałem to śmiechem, ale zgodnie z
poleceniem zerknąłem na wskazywaną przez GPS'a trasę i wrzuciwszy
bieg wjechałem na drogę i w końcu ruszyliśmy.
Starałem
się skupić na drodze, a Autorka z tego co widzę kątem oka zaczęła
majstrować przy składziku z którego wyjęła kilka płyt i po
krótkiej chwili przeglądania ich odezwała się.
– Co
mam włączyć? Czy kierowca ma jakieś specjalne życzenia? –
zapytała nie odwracając wzroku od spisu piosenek na tyle jednego z
opakowań.
Uśmiechnąłem
się do siebie lekko i zmieniając bieg, odparłem, żeby włączyła
to na co ma ochotę, bo i tak mamy podobne gusta to pewnie i mnie się
spodoba. Dziewczyna wzruszyła na to ramionami i kilka minut później
zdecydowała się na jedną z płyt. Przez kolejne kilkanaście
sekund było słychać jedynie ciszę, którą zastąpiła po chwili
znajoma mi już cicha melodia.
–
Powiedz mi, skąd wiedziałem, że to puścisz? – zapytałem nie
odwracając wzroku z ulicy. Nie odpowiedziała. Nie musiała, bo się
odpowiedzi nie spodziewałem. Od dobrych kilku tygodni miała fioła
na punkcie tej płyty, zdarzało się, że słuchała jej w kółko
przez parę godzin kręcąc się po swoim skrzydle i pracując w
gabinecie.
„The Noisy Freaks –
Straight Life. Kto by pomyślał, że Autorka, miłośniczka rock'a,
zapała miłością do muzyki elektronicznej. Oczywiście nic mi do
tego, ale był to niemały zaskok. Szczególnie, gdy sam
przesłuchałem płytę – piosenki były bez słów, ciągnęły do
tańca i były przeplatanką elektroniki i klasycznych instrumentów.
No i można przy nich robić wszystko, są świetnym tłem do każdej
pracy i czynności. Sam lubię tego słuchać, więc na taką
kilku godzinną jazdę będzie w sam raz.” – pomyślałem
wciskając odrobinę mocniej pedał gazu. Po raz kolejny zerknąłem
w jej stronę, dziewczyna ułożyła się wygodnie na fotelu i wyjęła
z swojej podręcznej torby średniej grubości książkę obłożoną
czarnym aksamitem, otworzyła na zaznaczonej stronie i zagłębiła
się w lekturze.
Wsłuchałem
się w graną melodię, która łączyła się z cichym szelestem
papieru i pomrukami silnika i z uśmiechem cisnącym się na usta
poświęciłem całą swoją uwagę prowadzeniu pojazdu.
***
Przez
pierwsze kilka godzin podróży było spokojnie, Cień skupił się
całkowicie na drodze, a Autorka na czytanym przez nią tekście,
oboje słuchając kolejnych piosenek.
Co jakiś
czas odezwali się do siebie, ale tylko w typowych sprawach, np. Cień
do Autorki, żeby podała mu jego butelkę z sokiem aloesowym.
Co
prawda jazda po Polskich drogach do najłatwiejszych nie należała,
nie tylko ze względu na fakt, że sporo ludzi wyjeżdżało tak jak
oni na Święta, ale również przez wzgląd na stan dróg.
Przebrnęli jednak przez to bez większych uszczerbków na nerwach i
w okolicach 18, gdy za szybami dawno było już ciemno, przejechali
granicę Niemiec. Można rzec, że w tamtej chwili oboje westchnęli
z ulgą, Polskie drogi to koszmar każdego kierowcy.
Jednak
jechali już trochę i niecałą godzinę później Autorka
zarządziła postój w Dreznie.
W
trakcie tego godzinnego postoju wybrali się do jednej z lepszych
restauracji na późny obiad, zrobili drobne zakupy i resztę czasu
poświęcili na spacer po pobliskim parku, w trakcie którego
rozmawiali o różnych rzeczach, mniej i bardziej ważnych.
Zwyczajne, luźne gadanie o niczym.
Trochę
po 20 wrócili do samochodu i ruszyli w dalszą trasę. Zmienili
płytę na coś mocniejszego, a mianowicie na płytę jednej z
rockowych kapel i dalej rozmawiali.
W
okolicach 22 obojgu kleiły się już ślepia, więc wyjęli
przygotowane na tą okoliczność „powstrzymywacze senności”,
jak to je dwukolorowa określiła i nie martwiąc się już tym, że
mogliby przysnąć i przypadkiem spowodować wypadek, wciąż
przedzierali się przez kolejne pomału usypiające miasta.
***
Ziewnęłam
potężnie i niechętnie uchyliłam swoje dwukolorowe oczy... chwilę
zajęło mi dochodzenie do siebie i przez chwilę zdezorientowana
rozglądałam się dookoła, było dość ciemno i nie miałam na
nosie okularów, ale po niecałej minucie przypomniałam sobie gdzie
jestem. Srebrnowłosego nie było na fotelu kierowcy, a silnik był
wyłączony. Fosforyzujący elektroniczny zegarek przyczepiony
niedaleko schowka pokazywał, że jest 5 nad ranem.
Westchnęłam
lekko i ziewnąwszy ponownie podniosłam się do pozycji siedzącej,
coś się ze mnie zsunęło i wtedy też uświadomiłam sobie, że
Cień musiał mnie przykryć kocem, tak samo jak musiał zabrać mi
książkę z ręki, okulary z nosa i lekko opuścić fotel, żeby nie
bolały mnie plecy od spania na siedząco. Wypięłam się z pasów i
przeciągnęłam się na tyle na ile pozwala mi przestrzeń wewnątrz
samochodu po czym przetarłam dłonią lekko zaparowaną szybę i
wyjrzałam na zewnątrz.
Staliśmy
na stacji benzynowej, ale tylko tyle mogę wywnioskować bez
okularów. Zaczęłam ich szukać, po kilku minutach znalazłam je w
futerale w składziku i nasunęłam je na nos po czym otworzyłam
drzwiczki i wyskoczyłam na zewnątrz. Śnieg zaskrzypiał mi pod
nogami,a lodowate powietrze uderzyło uderzyło mnie w twarz i
momentalnie zaczęłam się trząść i szczękać zębami, było
zimno w cholerę.
–
Może wrócę do samochodu? – mruknęłam do siebie – tam jest
chociaż ciepło... – dodałam po chwili, ale nie wsiadłam z
powrotem do srebrnego auta tylko zatrzasnęłam uchylone drzwi i
zaciskając zęby i pocierając intensywnie ramiona zaczęłam iść
w stronę sklepu przylegającego do stacji uważając przy okazji,
żeby nie wpaść pod koła. Na stacjach zawsze coś jeździ,
nieważne która jest godzina. Rozglądałam się dookoła i po
napisie na jednej z podświetlanych reklam, które pokazywały towary
objęte Świąteczną promocją, stwierdziłam, że cały czas
jesteśmy w Niemczech.
Skrzywiłam
się lekko na kolejny zimny podmuch i ostatnie kilka kroków do
wejścia pokonałam podbiegając. Uchyliłam ciężkie drzwi i
uśmiechnęłam się do siebie odczuwając ciepło płynące z
klimatyzacji, powiedziałam ciche „Guten morgen” do biednego,
blondwłosego kasjera, który wyglądał jakby zaraz miał się
przewrócić ze zmęczenia, ale wciąż starał się uśmiechać i
być miłym
dla klientów.
„Cóż
nikt nie kazał mu brać nocnej zmiany...”
– pomyślałam powstrzymując kolejne ziewnięcie i rozglądając
się po sklepie za znajomą srebrną czupryną. Podreptałam wzdłuż
jednej z półek i znalazłam go kucającego przed jedną z niższych
półek, akurat z energetykami, obok niego stał mały koszyk
zakupowy, jeden z tych co były przy wejściu. Uśmiechnęłam się
lekko do siebie gdy zobaczyłam w wspomnianym koszyku dwie paczki z
pistacjami, trochę słodyczy i litrową butelkę soku z aloesu.
Stanęłam tuż za nim i poklepałam go w ramię, a ten zerwał się
jak poparzony i wylądował na tyłku na zimnej podłodze.
– To
tylko ja – mruknęłam wyciągając do niego rękę, żeby pomóc
mu wstać – a tyś się zerwał jakby, co najmniej Slender cię od
tyłu zaaa-aszedł – dodałam tłumiąc ziewnięcie, gdy
młodzieniec stał już na nogach. Ten na to uśmiechnął się lekko
i odparł, że nie musiałam wychodzić z samochodu i że czasem
potrafię być równie przerażająca co on, szczególnie jak się
zakradam.
Skwitowałam
to kolejnym ziewnięciem i zapytałam czego tam tak nisko szukał.
– Wypatrzyłem
tam jeden z twoich ulubionych energetyków, ale nie mogłem go wyjąć
na stojąco – odparł pocierając dłonią tył swojej szyi.
Zmierzyłam go z góry na dół, czasami irytował mnie fakt, że
przewyższa mnie o głowę, ale przecież mieć za dużo wzrostu też
nie jest dobrze. Lekki uśmiech wpłynął na moje usta i bez
większego problemu dorwałam dwie puszki mojego ulubionego
energetyka o smaku mojito.
– Tobie
też wziąć? – spytałam się podnosząc koszyk z podłogi i
wkładając do niego napoje.
– Nie,
nie trzeba... już mam – wskazał podbródkiem sok z aloesu – no
i wcześniej piłem kawę, więc nie jestem senny – dodał widząc
moje sceptyczne podniesienie jednej brwi.
– Dobra,
jak chcesz – odparłam zrezygnowana i ponownie ziewnęłam – to
teraz do kasy, chciałabym jeszcze dzisiaj dojechać na miejsce –
machnęłam ręką we wspomnianym kierunku i sama ruszyłam przed
siebie. Przy kasie przeszłam płynnie na niemiecki rozpoczynając
neutralną rozmowę o urokach nocnych zmian po czym zapłaciłam i z
Cieniem u boku wyszłam ze sklepu, aby jak najszybciej dotrzeć z
powrotem do samochodu.
Zadrżałam
gdy znowu poczułam jak bardzo zimno jest na zewnątrz i
przyśpieszyłam kroku znowu zaczynając pocierać ramiona. Słyszałam
kroki srebrnowłosego obok, ale nie spodziewałam się, że podejdzie
bliżej i owinie dookoła mojej szyi swój gruby, szary szalik po
czym z zadziornym uśmiechem złapie mnie za zmarzniętą dłoń i
poprowadzi w stronę samochodu.
Wciąż
zaskoczona wsiadłam do ciepłego wnętrza gdy otworzył przede mną
drzwiczki i opadłam na miękki fotel zamykając za sobą drzwi.
Kilka sekund później srebrnowłosy też usiadł na swoim siedzeniu
po czym zapiął pasy i zaraz po odpaleniu silnika uruchomił
ogrzewanie.
Mimochodem
również zapięłam pasy i wyciągnęłam dłonie w stronę ciepłego
powietrza, a gdy zrobiło mi się cieplej to spojrzałam w jego
stronę. Srebrne oczy połyskiwały lekko, a on sam uśmiechnął się
szerzej gdy uchwycił mój wzrok i zapytał się czy lepiej.
– Zdecydowanie...
– mruknęłam skupiając wzrok na swoich dłoniach – tam na
zewnątrz jest chyba z -20 stopni... – dodałam po chwili
wyglądając szybko na zewnątrz. Wciąż było ciemno.
– To
się cieszę – usłyszałam jego głos i kątem oka zauważyłam,
że z powrotem przechodzi w swój prywatny tryb kierowcy.
Uśmiechnęłam się na to i oparłam się wygodnie na swoim fotelu
po czym włączyłam z powrotem radio. Sięgnęłam też do swojej
torby, żeby wyjąć sobie jakiś notes, miałam ochotę coś
popisać.
– A
już myślałem, że pójdziesz znowu spać... – mruknął chwilę
później gdy byliśmy już na drodze.
– Chciałbyś
– odparłam skrobiąc spokojnie po czystej kartce swoim srebrnym
długopisem opierając notes na kolanach tak jakbym pisała normalnie
na biurku – wyspałam się już – dodałam po chwili
usprawiedliwiając się jakby. Wiedziałam, że się martwi, bo
ostatnimi czasy cierpię na bezsenność. Może i byłam jeszcze
lekko zmęczona, ale to nie powód żeby znowu iść spać.
Tym
razem już nic nie powiedział, przyjrzał mi się tylko dokładniej
jakby szukał czegokolwiek, co wskazywało by na to, że kłamię.
Chyba nie znalazł, bo westchnął ciężko i swój zerknął na
GPS'a, a chwilę później skupił swoje srebrne spojrzenie z
powrotem na drodze.
Sama
również westchnęłam i po chwili namysłu napisałam kolejne
zdanie w notesie, poczułam lekki dreszcz w palcach i kolejne słowa
jakby pisały się już same.
***
Droga
bynajmniej się naszym bohaterom nie dłużyła, kolejny postój
urządzili około południa niedaleko granicy Niemiecko-Francuskiej,
w Stuttgartcie. Dość sporym mieście znanym głównie z tego, że
produkuje się w nim Mercedesy. Spędzili ten czas w centrum,
ponownie zjedli obiad w jednej z fajniejszych restauracji, a resztę
czasu spędzili rozglądając się po świątecznie wystrojonych
witrynach, kupili wtedy kilka drobiazgów, a także część
składników do Wigilijnych dań, które znalazły miejsce w świeżo
nabytej lodówce turystycznej na którą Autorka nałożyła kilka
prostych słów zapewniając karpiowi i reszcie jedzenia ochronę
przed jakimkolwiek uszczerbkiem, szczególnie przed psuciem. Po czym
kupili też trochę ozdób na przyszłą choinkę, strasznie
spodobały im się ręcznie malowane srebrno-czarne i srebrno-zielone
bombki, oraz kryształowa gwiazdka przypominająca śnieżkę, która
jak byli przekonani będzie się świetnie prezentować na szczycie
choinki. Przez te zakupy ich postój trochę się przedłużył, ale
w końcu w okolicach 14 dotarli z powrotem do samochodu i po
zmniejszeniu, zabezpieczeniu i schowaniu do bagażnika owoców ich
łażenia po sklepach, zajęli swoje miejsca i ruszyli dalej.
Półtorej
godziny później dotarli na granicę i po wylegitymowaniu się
zostali przepuszczeni dalej, Autorka nie mogła ukryć uśmiechu
cisnącego jej się co chwilę na usta gdy wyglądała przez okno i
spostrzegała znajome jej miejsca. Wiedziała, że do dotarcia na
miejsce dzieli ich dobre parę godzin, ale nie zmieniało to faktu,
że była w dobrym nastroju.
***
Uśmiechnąłem
się lekko do siebie widząc kątem oka szczerzącą się do okna
dwukolorową, odkąd wjechaliśmy na terytorium Francji nie może
usiedzieć na miejscu... a pomyśleć, że to ja tu jestem młodszy.
Westchnąłem lekko i bębniąc palcami w kierownicę zmierzyłem
wzrokiem czerwone światło, które powstrzymywało mnie przed dalszą
jazdą.
„Teraz akurat
kierowaliśmy się w stronę miasta Lyon, Autorka stwierdziła, że
nie pamięta innego miasta w pobliżu i że z tamtąd będziemy przy
pomocy jednej z kiedyś z edytowanej przez nią mapy spróbujemy
dojechać na miejsce.
Wyglądała jakby
naprawdę miała nadzieję, że jej stara posiadłość jeszcze stoi.
Nie omieszkała również w trakcie ostatnich godzin opisać mi jak
ona wygląda przy okazji dorzucając kilka anegdotek z czasów kiedy
tam mieszkała, najpierw jako człowiek, a potem po zdobyciu
licencji. Można rzec, że dawno się tak nie rozgadała, a
przynajmniej dawno się tak nie rozgadała przy mnie...” –
pomyślałem i zaśmiałem się
w sobie, po czym zauważyłem, że jest już zielone i lekkim ruchem
dłoni wrzuciłem bieg i wcisnąłem gaz.
Zerknąłem
po raz kolejny na dziewczynę na siedzeniu obok, tym razem jej
dwukolorowe spojrzenie było skupione na tej średniej grubości
książce na jej kolanach.
„Ostatnio cały czas ją
czyta i bynajmniej nie zbliża się do końca. Prawdopodobnie to
jeden z jej projektów, choć wydaje mi się, że nie jest to
związane z żadnym stopniu z tymi pisarskimi. Dwukolorowa ostatnimi
czasy mniej pisze, a uzyskany w ten sposób czas przeznacza na
eksperymentowanie z tym co może zrobić ze słowami. Będę się
musiał później zapytać o tą książkę... teraz nie będę jej
zawracać głowy...” –
pomyślałem odwracając głowę z powrotem w stronę ulicy, nie
chcemy żadnych wypadków. Westchnąłem lekko i jedną ręką
odgarnąłem do góry wpadające mi do oczu włosy, naprawdę
potrafią być czasem irytujące. Nie dosyć, że sterczą na
wszystkie strony to jeszcze wszędzie włażą.
–
Daleko jeszcze do Lyon? – usłyszałem krótkie pytanie,
wypowiedziane przez dwukolorową dziwnie zamyślonym tonem. Zerknąłem
na nią jednym okiem, nawet nie podniosła wzroku znad tekstu.
Uniosłem na ten widok kącik ust i po zerknięciu na GPS'a odparłem,
że według naszego wszech wiedzącego towarzysza będziemy jechać do
Lyon jeszcze półtorej godziny.
– A
która jest? – zapytała identycznym tonem. Naprawdę musiała się
wciągnąć.
–
Trochę po 18... – odparłem po krótkim spojrzeniu na lewy
nadgarstek.
–
Myślisz, że jak dojedziemy do posiadłości koło 22 to wyrobimy
się ze sprzątaniem, dekorowaniem i gotowaniem przed pierwsza
gwiazdką jutro? – spytała tym razem podnosząc wzrok znad tekstu
i kierując go w moją stronę.
–
Myślę, że tak... – odparłem spoglądając w jej dwukolorowe
oczy połyskujące lekkim zmartwieniem – Przecież nie takie rzeczy
się robiło, nieprawdaż? – dodałem po chwili poklepując ją
delikatnie po ramieniu starając się mieć drogę na oku cały czas.
Zauważyłem,
że lekko ją to uspokoiło, bo zmartwienie uleciało z jej twarzy
niemal natychmiast i d zamiast niego pojawiły się iskierki radości.
Uśmiechnęła się pod nosem i stwierdziła, że mam rację.
Chwilę
później zmieniła płytę, włączając jakieś zabłąkane w
samochodzie kolędy po japońsku i cicho nucąc pod nosem sięgnęła
ponownie po swoją książkę. Ja zaś po raz milionowy w ostatnim
czasie przerzuciłem wzrok na jezdnię. Plecy mnie zaczynały boleć
od tak długiego prowadzenia, to chyba jedyny mankament podróżowania
samochodem. Zmieniłem bieg i lekko pogłośniłem lecącą akurat
Cichą Noc, zawsze lubiłem tą piosenkę, w każdym języku brzmi
dobrze, aż dziwne, że w oryginale była napisana po niemiecku.
Pokręciłem głowa i spojrzałem na ekran GPS'a, żeby się upewnić
w którą stronę mam skręcić i po uruchomieniu kierunkowskazu
skręciłem w lewo.
„Teraz dotarcie do Lyon
miało zająć już jedynie godzinę z groszami, ale czemu by
odrobinę nie przyśpieszyć, ruch jest mały więc jak ździebko
mocniej nacisnę gaz to nikomu nie stanie się krzywda. I tak też
zrobiłem, i tak jak myślałem nic złego się w związku z tym nie
stało. Wieloletnie wożenie tej dwukolorowej marudy w różne
miejsca sprawiły, że jestem całkiem dobrym kierowcą.”
– pomyślałem i uśmiechnąłem się do siebie.
– A
także niezwykle skromnym kierowcą – dodałem po chwili takim
szeptem, że byłem pewien, że nawet dwukolorowa obok mnie nie
usłyszała.
Wywróciłem
oczami na swoją własną dziecinność i skupiłem po raz kolejny
swój wzrok na drodze przede mną.
***
Kilkanaście
minut przed dwudziestą samochód prowadzony tyle czasu przez pewną
rękę Cienia dotarł do celu, do najstarszego miasta Francji,
pięknego Lyonu. Przezornie postanowili nie wjeżdżać do centrum
tylko zatrzymać się na obrzeżach miasta. Tam też wyciągnęli
starą ręcznie szkicowaną mapę, na której była szmaragdowym
atramentem naniesiona droga jaką mieli podjąć aby dotrzeć do
posiadłości. Chwilę spierali się nad nią, ale zimno panujące
wokół zmusiło ich do szybkiego zaprzestania kłótni i po
zapakowaniu się do samochodu dojścia do porozumienia.
Tym
razem oboje grali równie ważną rolę przy prowadzeniu, Autorka
czytała mapę i wskazywała w którą stronę srebrnowłosy ma
skręcać, a Cień prowadził stosując się do tych poleceń,
jednocześnie na bieżąco notował sobie mentalnie tą trasę, żeby
już nigdy nie miał problemów z dojazdem.
W taki
to sposób przez półtorej godziny jechali, pokonując coraz to
gorsze warunki drogowe, bowiem po pół godziny od wyjazdu z Lyon
zaczął sypać śnieg, a fakt, że od dłuższego czasu było ciemno
w niczym nie pomagał.
Ale mimo
tych najróżniejszych czynników nasi bohaterowie dotarli do celu
swej wędrówki: Carter Manor.
Była to
dość spora posiadłość usytuowana na niewielkim wzgórzu otoczona
mocno zaniedbanym ogrodem i na oko dwumetrowym, zdobionym, metalowym
ogrodzeniem.
Posiadłość
była zbudowana w większości z cegły i drewna, pomalowana na
śnieżną biel, która nie zabrudziła się mimo wieloletniego
porzucenia tego miejsca. Stojąc przy bramie wjazdowej można było
dostrzec liczne balkony i spory taras wychodzący z wschodniego
skrzydła, a także puste, zaciemnione okna, które sprawiały, że
to miejsce wyglądało na posępne, a nawet odrobinę mroczne mimo
swojej białej powierzchowności. Dodatkowo cały dach i wszystko
wkoło było zakryte dość grubą warstwą śniegu, który
połyskiwał delikatnie odbijając od siebie nikły blask księżyca
i nielicznych gwiazd przebijających się miejscami przez chmury, co
nadawało całej okolicy delikatnego srebrnego połysku.
Nasza
dwójka gdy tylko dojechała do bramy, wyskoczyła z samochodu i po
krótkim siłowaniu się z bramą w końcu wjechali na teren
posiadłości. Dziewczyna nie posiadała się ze szczęścia widząc
swój stary dom, szczególnie, że nie tylko był na miejscu, a
dodatkowo wydawał się być w o wiele lepszym stanie niż
spodziewała się go zastać. Chłopak zaś uśmiechał się tylko
pod nosem widząc swoją twórczynię i cóż, przyjaciółkę w
takim, a nie innym stanie. Wodził za nią swym srebrnym wzrokiem,
gdy po wprowadzeniu samochodu do garażu skakała z miejsca w miejsce
dotykając niemal wszystko co znalazło się w zasięgu jej drobnych,
bladych dłoni z uśmiechem na ustach, bynajmniej nie złośliwym, i
radosnym błyskiem w jej granatowych i szkarłatnych oczach. Nigdy
jej takiej nie widział, ale dzięki temu był pewny, że dwukolorowa
jest szczęśliwa.
***
Westchnąłem
lekko i uśmiechnąłem się szerzej gdy zobaczyłem, że dziewczyna
po obejrzeniu każdego kąta garażu skupiła się w końcu na
stojącej tuż obok naszego samochodu czarnej, eleganckiej i
niemiłosiernie zakurzonej dorożce. Podeszła do niej i pogładziła
ją delikatnie, po czym szepnęła kilka słów, które zaszumiały
wokół niej i sprawiły, że kurz i brud który się tyle lat na
niej gromadził, zniknął w mgnieniu oka. Dziewczyna wyczyściła
również swoją dłoń i po chwili namysłu postanowiła
najwyraźniej zajrzeć do środka, bo zaczęła wdrapywać się na
dość wysoko obsadzone, małe pomocnicze schodki.
Podszedłem
bliżej na wszelki wypadek gdyby miała spaść czy coś w tym stylu,
nie raz już zdarzało jej się zrobić sobie krzywdę w najgłupszy
możliwy sposób, a złamana ręka czy noga nie są zbyt przyjemnymi
upominkami pod choinkę. Na szczęście moje zmartwienia nie stały
się rzeczywistością i dziewczyna bezpiecznie weszła do dorożki,
posprzątała ją w środku w taki sam sposób i wyszła na zewnątrz.
Chwilę
jeszcze stała przed nią, a później bez mrugnięcia okiem
zmniejszyła ją do rozmiarów buta i z szerokim uśmiechem schowała
ją do swojej torby na ramię. Lekko mnie to zdziwiło, a ona widząc
pytający wyraz mojej twarzy odparła z niesłabnącym uśmiechem, że
skoro się już nie przyda jako środek transportu to chociaż będzie
miała jakąś ładną pamiątkę do postawienia na półce.
Uśmiechnąłem
się lekko na jej logikę i wzruszając ramionami zaproponowałem
jej, żebyśmy się zebrali i poszli sprawdzić jak ma się reszta
posiadłości.
Skinęła
na to głową i mruknęła, że nasze rzeczy zabierzemy później, bo
przynajmniej godzinę zajmie nam spacer po posiadłości i
oczyszczenie sypialni, żebyśmy mieli gdzie spać.
Tym
razem to ja skinąłem i po zaoferowaniu jej ramienia, które
notabene z uśmiechem przyjęła, skierowałem się w stronę wyjścia
z garażu, a po opuszczeniu go do głównego wejścia.
Rozmawialiśmy
cicho idąc najpierw kamienną ścieżką, a potem wspinając się po
schodkach.
Jednak
gdy przekroczyliśmy próg posiadłości stało się coś czego żadne
z nas się nie spodziewało.
***
Kiedy
trzymając mojego srebrnowłosego asystenta pod rękę, miałam
zamiar przekroczyć próg, nie miałam zielonego pojęcia co to
spowoduje.
Jak
tylko dotknęłam ciemnej podłogi czubkiem stopy, poczułam, że
słowa które zawsze spokojnie i leniwie kłębiły się wokół
mnie, gwałtownie zawrzały. Sam dom zareagował podobnie, zewsząd
było słychać szum słów, wszystkich tych, które w czasie mojego
mieszkania tutaj wypowiedziałam.
Nagle
równie szybko wszystko ucichło, by po krótkiej chwili, w której
zdążyłam jedynie posłać zdziwione spojrzenie w stronę mojego
towarzysza, wszystko wokół zaczęło się zmieniać.
Cały
kurz pokrywający podłogę, ściany i sprzęty w obrębie mojego
wzroku, zaczął znikać. Podłoga powróciła do dawnego blasku,
podobnie jak otulające ściany boazerie. Tak jakby dom wyczuł, że
wróciła jego pani. Jednak, okazało się, że to nie wszystko...
zamiast jedynie doprowadzić się do dawnego stanu, zaczął się
również zmieniać. Ściany, dywany, meble i wszystko inne zaczęło
zmieniać styl i kolorystykę, obrazy zmieniały swoje ramy na inne,
a na płótnach zaczęły pojawiać się znajome twarze i krajobrazy.
Byłam
w stanie jedynie stać i przyglądać, jak na moich oczach dom
przekształcał się i jakby, dostosowywał do zmian które zaszły
we mnie przez czas, w którym mnie tu nie było.
Cień
również stał jak słup soli nie dowierzającym wzrokiem obserwując
następujące jedna po drugiej zmiany. Nie wiem ile tak staliśmy i
się temu przyglądaliśmy, ale moja intuicja podpowiada mi, że cały
proces któremu dom się poddał trwał około 15 -20 minut.
Kiedy
ostatni szczegół znalazł się na swoim miejscu, a wszystkie
żyrandole rozświetliły panujący w pomieszczeniach półmrok, moje
słowa powróciły do mnie i jak gdyby nigdy nic znów zaczęły
spokojnie wokół mnie krążyć.
Próbowałam
się odezwać, ale głos uwiązł mi w gardle i z moich ust wydostał
się jedynie szmer.
Przygryzłam
delikatnie wargę i po ponownym rozejrzeniu się po zmienionym
otoczeniu zerknęłam na Cienia. Jego wzrok wciąż był w jakimś
stopniu nie dowierzający, ale tuż obok tej emocji pojawiła się
również tląca się coraz mocniej ciekawość. Przyglądałam mu
się krótką chwilę, po czym uśmiechnęłam się lekko gdy
odwzajemnił moje spojrzenie.
– Powiedz
mi, czy to się działo naprawdę czy tylko oczy mnie mylą po ponad
dwudziestu godzinach jazdy samochodem? – Cień przerwał tą niemal
dzwoniącą w uszach ciszę, lekko drżącym głosem.
Uśmiechnęłam
się odrobinę szerzej i odparłam cicho, że miałam się zapytać
go o to samo i po spojrzeniu na siebie nawzajem, i ja i srebrnowłosy
zaczęliśmy się śmiać.
Nasz
śmiech rozniósł się w każdą stronę odbijając się od ścian,
a my gdy tylko skończyliśmy, rozpoczęliśmy zaplanowany wcześniej
spacer.
***
Ich
spacer zajął nieco więcej czasu niż się spodziewali, ale nie
przeszkadzało im to jakoś zbytnio, odwiedzali kolejne pomieszczenia
dyskutując wesoło na różne tematy. Autorka praktycznie o każdym
pokoju miała coś do powiedzenia, mimo że zmieniły one swój
wygląd to ich aura pozostała taka sama jak była kiedyś. Co jakiś
czas przystawali też przy interesujących obrazach, większość z
nich przedstawiało po prostu krajobrazy, ale zdarzały się takie
które były portretami lub też scenkami ze znajomych im wydarzeń.
W jednym z korytarzy natknęli się na portret Cheysy z Sebastianem i
ich pupilem, gdzie indziej na Raven na tle ogrodu bawiącą się z
Shadowem, jeszcze w innym miejscu na Chase'a przeglądającego stare
zwoje w sali tronowej w otoczeniu swoich kocich wojowników. Natknęli
się nawet na portret ich samych, przedstawiał on Autorkę w
odświętnym stroju siedzącą na bogato zdobionym skórzanym czarnym
fotelu z nogą założoną na nogę i lekkim uśmiechem na ustach,
tuż za fotelem stał Cień w eleganckim garniturze opierając się
jedna ręką o skórzane oparcie, w tle było widać było jedynie
ciemno zieloną tkaninę przetykaną miejscami srebrnymi nitkami.
Ale
obrazy, które najbardziej ich zdziwiły przedstawiały dla Cienia
osoby znaną jedynie z opowieści, a dla Autorki osoby które przez
pewien okres były obiektem jej najróżniejszych rozmyślań. Jeden
przedstawiał szyderczo uśmiechniętego ciemnowłosego mężczyznę,
w ciemno brązowym garniturze z czerwonym kwiatem w butonierce, w
jednej dłoni trzymał zapalone cygaro, w drugiej zaś kartę tarota
– The Devil. Drugi zaś przedstawiał uśmiechniętego smutno
również ciemnowłosego młodzieńca, którego srebrno-niebieskie
oczy były zamglone w zamyśleniu, miał na sobie białą koszulę,
czerwoną kamizelkę i czarne spodnie, w jednej ręce trzymał
otwartą książkę, w drugiej zaś znajdowała się karta tarota,
inna jednak – The Hanged Man.
Przy
nich spędzili najwięcej czasu, Autorka przyglądając się im ze
smutkiem przeplatanym ze złością, Cień zaś z nie zmierzoną
ciekawością.
Po
kilkunastu minutach wyrwali się w końcu ze swoich rozmyślań i
ruszyli dalej, jakby nie patrzeć było już dość późno i
przydało by się w końcu skończyć zwiedzanie i położyć się
spać. Jutrzejszego dnia mimo wszystko mieli wiele rzeczy do
zrobienia, sprzątanie może i wypadło im z grafiku, ale wciąż
trzeba było ozdobić choć częściowo ten dom, ubrać choinkę i
ugotować jedzenie na Wigilię.
Jeszcze
przez pół godziny spacerowali po posiadłości, a później wybrali
sobie gdzie będą spać i skierowali się w stronę wyjścia, aby
zabrać swoje rzeczy z samochodu.
***
Dreptałam
w stronę swojej sypialni, w jednej dłoni trzymałam swoje jeszcze
zmniejszone bagaże, a w drugiej ściskałam rączkę od swojej torby
podręcznej którą miałam cały czas w samochodzie.
„Cień zdeklarował
się, że zaniesie ozdoby do salonu, a jedzenie do kuchni więc
jedyne co mam teraz do zrobienia to wzięcie prysznica i położenie
się do spania. Rano będziemy mieli dużo roboty, ale to dopiero
jutro... „Zerknęłam na
zegarek który wciąż był na moim nadgarstku i uśmiechnęłam się
do siebie krzywo „W sumie to już dzisiaj, nawet nie
pomyślałam wcześniej, że to łażenie po posiadłości zajmie nam
tyle czasu...” – pomyślałam
i westchnęłam ciężko przyśpieszając odrobinę kroku. Po kilku
minutach byłam już przy drzwiach swojej starej sypialni, położyłam
niepewnie dłoń na metalowej klamce i po chwili wahania otworzyłam
je szeroko i zrobiłam krok do przodu.
Z
moich ust wydobyło się ciche zdziwione sapnięcie i lekko
nie dowierzającym wzrokiem zmierzyłam całe wnętrze pokoju.
„Wygląda
praktycznie tak samo jak moja sypialnia w pałacu... no, a
przynajmniej układem i wyglądem mebli, bo kolorystyka widzę
została lekko zmieniona...” – pomyślałam podchodząc do łóżka
i kładąc na nim swoje rzeczy.
Pokój
dalej miał wyjście na taras, miał ciemną podłogę i ściany
obłożone boazerią, ale praktycznie całą biel przejęła teraz
ciepła, ciemna zieleń przetykana srebrem. Ogólnie dużo
pomieszczeń była w różnych odcieniach zieleni. Nie żeby mi to
przeszkadzało ostatnimi czasy polubiłam ten kolor i dobrze się w
jego otoczeniu czuję.
Uśmiechnęłam
się do siebie i usiadłam na zielonej pościeli by chwilę później
opaść na nią całkowicie, wzięłam w łapki jedną z poduszek i
położyłam ją sobie na głowie.
– O
i teraz to mogę już iść spać... – mruknęłam wyciągając się
porządnie – przez tą podróż prawie zapomniałam jak ogromne, i
jak wygodne mam łóżko – zaśmiałam się do siebie i niechętnie
podniosłam się z powrotem do pozycji siedzącej.
Zdjęłam
z siebie swój zimowy płaszczyk i rozplątałam swój i Cienia
szalik, po czym rzuciłam je na najbliższy fotel i zaczęłam
zwiększać swoje bagaże i wyciągać z nich potrzebne mi w tym
momencie rzeczy. Nie zabrało mi to wiele czasu, a gdy walizki były
z powrotem zmniejszone i schowane w jednej z kieszonek w mojej
torbie, wzięłam w łapki piżamę i płyn pod prysznic i
skierowałam się w stronę łazienki.
Dwadzieścia
minut później byłam już zagrzebana w szmaragdowej pościeli i
usypiałam powoli wsłuchana w szmer padającego za oknem śniegu.
***
W
podobnym czasie również Cień zrobił to co miał do zrobienia i po
zwiedzeniu swojej nie-do-końca-nowej sypialni oraz wzięciu
szybkiego prysznica, położył się na swoim łóżku i po
przykryciu się grubą, srebrna kołdrą również uleciał do krainy
Morfeusza.
***
Dla
obojga ranek nadszedł o wiele zbyt szybko, ale bynajmniej nie mieli
zamiaru marudzić, ogarnęli się i ziewając z grubsza co kilka
minut wybrali się do salonu gdzie mieli się dogadać kto się czym
zajmie. Chwilę nad tym się spierali, ale szybko doszli do
porozumienia. Autorka wzięła na siebie gotowanie, a Cień zgodził
się, na dekorowanie salonu i przylegającej do niego jadalni. Uznali
zgodnie, że skoro i tak są tutaj sami to nie ma potrzeby
dekorowania całej reszty.
Po
tej krótkiej naradzie, każdy zabrał się za swoją część roboty
bez większego marudzenia.
***
Autorka
gdy tylko wyjęła książkę kucharską i zawiązała sięgający
jej do kolan, ciemno zielony, a jakże, fartuszek zaczęła formować
z otaczających ją słów składniki, których nie miała i po
zakasaniu rękawów wzięła się do pracy.
Po
kilku godzinach była niesamowicie zmęczona, ale jednocześnie
zadowolona. Przyglądała się z lekkim uśmiechem bulgoczącemu
delikatnie barszczowi, dwóm tuzinom uszek z grzybowym farszem
czekających na ugotowanie i dzwonkom z karpia w złocistej panierce,
które dopiekały się w piekarniku.
Cień
również tu był, przyszedł godzinę temu i wziął na siebie
lepienie pierogów z kapustą i grzybami. Dziewczyna uśmiechnęła
się szerzej widząc jego skupioną minę, srebrnowłosy zawsze
starał się robić wszystko jak najlepiej, nawet pierogi potrafił
lepić z miną pokerzysty przy pracy.
Ten
odwzajemnił spojrzenie i również się uśmiechnął, dolepił
ostatniego pieroga i po otrzepaniu się z mąki, mruknął do niej,
że skoro skończyli gotować to może przejdzie się do salonu, żeby
zobaczyć owoce jego pracy.
Dwukolorowa
przystała na to z uśmiechem i zostawiwszy swój fartuszek na
blacie, skręciła przezornie ogień pod barszczem i ruszyła za
srebrnowłosym, który zdążył już zniknąć za drzwiami.
Dogoniła
go podbiegając i chwyciła lekko za ramię, uśmiechnęli się do
siebie i resztę trasy pokonali rozmawiając wesoło trzymając się
pod rękę.
***
Zagwizdałam
z podziwem gdy tylko weszłam do ozdobionego przez Cienia salonu.
Kominek był rozpalony i trzaskał wesoło w akompaniamencie do
rozbrzmiewających cicho kolęd, a ramy obrazów były ozdobione
przeplatanymi srebrno-zielonymi łańcuchami. Na stoliku do kawy był
ustawiony stroik ze świeczkami w kształcie małych kul ozdobionych
tak jakby oplecionymi wokół nich kolcami róż, oprócz tego były
podoczepiane do niego małe srebrne gwiazdki. Gdzieniegdzie zaś
porozkładane były mniejsze stroiki zawierające tylko jedną
świeczkę oplecioną w ostrokrzew.
Ale
mimo wszystko na największą uwagę zasługiwała dwumetrowa choinka
stojąca niedaleko łuku drzwiowego prowadzącego do jadalni.
Oplatały ją białe lampki i srebrne błyszczące łańcuchy, a na
gałęziach wisiały kupione przez nich wcześniej srebrno-czarne i
srebrno-zielone bombki, a na samym czubku pyszniła się ta
połyskująca, kryształowa śnieżko-gwiazdka.
– No,
no, no – mruknęłam pod nosem i poklepałam srebrnowłosego po
ramieniu – toż to kawał dobrej roboty, śmiem twierdzić, ze
choinka ładniejsza od tej zeszło rocznej – dodałam gdy zwrócił
swój wzrok w moją stronę. W jego srebrnych oczach zapłonęła
duma i wyprostował się bardziej uśmiechając się jednocześnie
szeroko.
– Dziękuję
– odparł po chwili – wiedziałem, że ci się spodoba – dodał
i nakrył moją dłoń na ramieniu swoją z sygnetem na palcu.
Chwilę
staliśmy tak i przyglądaliśmy się sobie nawzajem, aż w końcu
poczułam coś dziwnego w czubkach palców. Opuściłam swoją dłoń
i podeszłam szybko do jednego z okien, podniosłam firankę do góry
i zmierzyłam czujnym wzrokiem niebo, po czym westchnęłam z ulgą.
– Fałszywy
alarm? – usłyszałam ciekawski głos ze strony srebrnowłosego.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Najwyraźniej,
aż dziwne, że moje słowa potrafią zareagować nawet na migający
w oddali... – odparłam wzruszając ramionami i opierając się
niedbale o parapet za moimi plecami.
Cień
opierał się w podobny sposób o framugę drzwi.
– Tak
jak z tą sytuacją z Wielkim Wozem, Małym Wozem i Radiowozem? –
zagadnął wesoło, wywołując u mnie salwę śmiechu.
– Mniej-więcej
– odparłam gdy się trochę uspokoiłam – ale mimo że był to
fałszywy alarm to czas najwyższy, żeby zacząć przygotowania do
Wigilii. Ja pójdę się przebrać, ugotuję pierogi i uszka i powoli
zacznę przynosić jedzenie do jadalni, a ty nakryj dla nas i sam
również idź się przebierz, ok? – dodałam po chwili stanowczym
tonem i uśmiechnęłam się szeroko, gdy Cień zasalutował i
okrzyknął „Tak jest, kapitanie!”. Jak już go bierze nastrój
na żarty to trudno mu się powstrzymać, nie żeby było w tym coś
złego. Uwielbiam go takiego, kiedy nie przejmuje się niczym i pewny
siebie rzuca żartami na lewo i prawo.
Zachichotałam
pod nosem i po poklepaniu go po ramieniu skierowałam się szybkim
krokiem w stronę sypialni. Mam przygotowany taki ładny strój na
dzisiaj, napisałam go jak jechaliśmy tutaj i myślę, że będzie
mi pasował. Uśmiechnęłam się do siebie i po obejrzeniu się, czy
Cienia nie ma w pobliżu zaczęłam biec przed siebie szczerząc się
na lewo i prawo.
Dzięki
swojemu zamiłowaniu do biegania w najmniej oczekiwanych sytuacjach w
kilkanaście sekund dopadłam do drzwi sypialni i weszłam do środka.
Oparłam się o drzwi i uspokoiłam oddech, chwilkę później brałam
już z łóżka wieszak z ubraniem i szłam w stronę łazienki.
Przebieranie
zajęło mi kilka minut, drugie tyle uczesanie swoich włosów w koka
i ozdobienia go spinką ze srebrną różą, która sama z siebie
oplotła kok u podstawy. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia i
pogładziłam delikatnie kamizelkę.
Ten
mój strój składał się z sięgającej za kolana ciemno zielonej
sukienki z długimi rękawami i czarnej gładkiej kamizelki
narzuconej na wierzch, do tego założyłam moje sznurowane buty,
zwyczajowy sygnet i wyjątkowo srebrną bransoletkę, która
wyglądała jak oplatający nadgarstek wąż.
Przyjrzałam
się sobie jeszcze raz i po przygładzeniu jednego z wypatrzonych
zagnieceń rzuciłam samej sobie lekki uśmieszek i opuściłam
łazienkę, a następnie sypialnię, po czym szybkim krokiem
skierowałam się w stronę kuchni.
Na
miejscu szybko ugotowałam uszka i pierogi, rozkładając
jednocześnie pozostałe dania na półmiskach, a barszcz przelewając
do naszykowanej wcześniej wazy. Wybrałam dwa wina, jedno czerwone,
drugie białe i dwa kieliszki do nich, po czym razem z jedzeniem
przełożyłam na niewielki wózek, który sprawnie popchnęłam w
stronę jadalni.
Zastałam
tam Cienia, który spoglądał w czarne niebo za oknem,
najprawdopodobniej szukając pierwszej gwiazdy. Jak tylko mnie
zauważył, momentalnie podszedł, żeby pomóc mi powystawiać
jedzenie na stół. Czerwone wino postawiłam na stole, a białe
podałam srebrnowłosemu razem z korkociągiem, żeby je otworzył,
sama zaś rozstawiłam kieliszki.
W
czasie kiedy Cień otwierał wino przyglądałam mu się uważnie,
miał na sobie czarną koszulę, ciemnozieloną kamizelkę i ciemne
spodnie od garnituru i śmiem twierdzić, że prezentował się
nienagannie. Nie wiem jak my to robimy, że zawsze ubieramy się w
taki sposób, że nasze stroje do siebie pasuję, ale jakoś
specjalnie mi to nie przeszkadza. Uśmiechnęłam się do siebie
lekko i w tym samym momencie Cień zaśmiał się zwycięsko po
otwarciu butelki. Nalał do połowy objętości kieliszków słodko
pachnącego wina i postawił białe tuż obok czerwonego. Podeszliśmy
do siebie i nie bawiąc się w łamanie opłatka złożyliśmy sobie
życzenia prosto z serca i mocno się przytuliliśmy. Chwilę
spędziliśmy w uścisku, a gdy uznaliśmy, że wypadało by usiąść
do jedzenia odsunęliśmy się od siebie i skierowaliśmy w stronę
stołu.
***
Nasi
bohaterowie zjedli spokojnie kolację dyskutując na rozmaite tematy,
których zasób mieli nieograniczony. Nigdzie im się nie śpieszyło,
po raz pierwszy od dawna, niczym się nie przejmując cieszyli się
po prostu swoją obecnością, a gdy zjedli po trochę każdego z dań
i stwierdzili, że więcej już nie mogą, sączyli powoli swoje
wino. Po opróżnieniu kieliszków postanowili podgłośnić kolędy
i przenieść się na kanapę w salonie, wtedy też wymienili się
też prezentami. Były to drobiazgi, ozdobny srebrny długopis i
eleganckie spinki do mankietów garnituru, niby nic, a cieszy.
Rozsiedli
się wygodnie przed trzaskającym cicho kominkiem i nalali sobie do
kieliszków, tym razem czerwonego wina i do pełna. Spojrzeli po
sobie z lekkimi uśmiechami na twarzach i stuknęli się kieliszkami
szepcząc do siebie – „Wesołych Świąt”.
Subskrybuj:
Posty (Atom)