Ha, wyrobiłam się. Opowiadanie lekkie, bez szczególnej fabuły. Takie małe coś żebyście lepiej poznali Autorkę i Cienia. Wplotłam przy okazji rzeczy które ostatnimi czasy kupiły moje serce, może je odnajdziecie. Enjoy!
Dzisiejszy poranek w Krainie-Nie-Tutaj
był nad zwyczajny. Nie miało to jednak związku z tym, że pałac
był dosłownie zakopany w zaspach śnieżnych, zima jakby w
rekompensacie za zeszłe Święta postanowiła wziąć się wcześniej
do roboty, ani tym, że przy bezchmurnej pogodzie temperatura zeszła
na poziom niższy niż jest to znośne dla istot żywych. Ten poranek
był niezwykły głównie dlatego, że był 22 grudnia, 10 rano, a w
zlodowaciałym pałacu panowała niczym niezmącona cisza. Było to
spowodowane faktem na tyle niecodziennym, co niespodziewanym –
mianowicie tym, że pałac był praktycznie pusty, co w okolicach
Świąt było teoretycznie niemożliwe. Jednak był to fakt, któremu
nie można zaprzeczyć. W pałacu w tejże chwili, rezydowały jednie
dwie osoby, które będą naszymi głównymi bohaterami, jak zawsze
dwukolorowa i otoczona przez słowa Autorka oraz jej niezawodny,
srebrnowłosy asystent Cień.
Reszta zaś już kilka dni temu zabrała
się z pałacu – Cheysy wraz z bratem, przyjaciółką i
Sebastianem wyjechała, aby przed Świętami odwiedzić swoją starą
świątynię, w której się z Chasem uczyła i dorastała, a później
pojechać do Japonii, a żeby zostać tam aż do Nowego Roku.
Shinigami mają w tym okresie na tyle
dużo roboty, że pewnego dnia całkiem niedawno, zostali na noc i
już nie wrócili, podesłali tylko kartkę, że kiedyś jeszcze
powrócą, ale nie wiedzą do końca kiedy. Ciel zaś uznał, że
skoro praktycznie nikt nie zostaje w pałacu to on też nie będzie w
nim siedział i zabrawszy swoje klamoty wyjechał do Anglii, aby
odwiedzić swoją starą posiadłość.
W taki otóż sposób doszło do
obecnej sytuacji – te Święta będą ciekawe, nie ma co...
***
Autorka nie spała już od
ponad kwadransu, leżała jednak zagrzebana niemal po uszy w
śnieżno białej pościeli i bynajmniej nie sprawiała wrażenia
jakby w najbliższym czasie chciała gdziekolwiek ruszać. Patrzyła
spod lekko przymkniętych powiek na elektroniczny zegarek stojący na
szafce nocnej, który wskazywał, że aktualnie jest godzina 10:22.
Dziewczyna westchnęła cierpiętniczo i po przetarciu swoich lekko
zaczerwienionych dwukolorowych oczu, podciągnęła się powoli do
pozycji siedzącej. Ziewnęła potężnie przeciągając się
jednocześnie, po czym sięgnęła po leżące przed zegarkiem
okulary o podłużnych, owalnych szkłach w eleganckich
srebrno-czarnych oprawkach i po krótkiej chwili wahania nasunęła
je sobie na nos, nie była do nich jeszcze przyzwyczajona, ale wzrok
pogorszył jej się na tyle, że nie miała innego wyboru niż
noszenie ich, lepsze to niż częściowa ślepota. Mruknęła coś
nie do końca zrozumiałego pod nosem i po ponownym przeciągnięciu
się, wyjęła z szuflady wbudowanej w bok łóżka średniej
grubości książkę obłożoną czarnym aksamitem. Usiadła sobie
wygodniej i otuliwszy się dokładniej śnieżną kołdrą z lekkim
uśmiechem na ustach otworzyła książkę na ostatnio czytanej
stronie.
Jednak nie było jej dane
zbyt długo cieszyć się spokojną lekturą, bowiem ledwo 10 minut
później jej wyczulony słuch uchwycił ciche pukanie do drzwi jej
sypialni.
Westchnęła z lekkim
poirytowaniem i po zaznaczeniu miejsca, w którym skończyła,
zmaterializowaną naprędce ciemno zieloną zakładką oraz
poprawieniu spadających jej z nosa okularów zawołała „Proszę”.
Drzwi uchyliły się lekko i
wślizgnął się przez nie znajomy srebrnowłosy młodzieniec ubrany
w ciemnoszare piżamowe spodnie i czarny podkoszulek. Autorka
zamrugała zdziwiona widząc swojego asystenta dobrowolnie
pokazującego jej się w takim stanie, ale po chwili gdy tylko dotarł
do jej łóżka i usiadł na jego skraju, parsknęła przytłumionym
śmiechem.
Cień speszył się lekko i
skupiwszy wzrok na swoich kolanach nie powiedział nic.
– Chciałeś coś, nie? –
zagadnęła swobodnie dwukolorowa, szturchając delikatnie
srebrnowłosego w ramię. Przyglądała się mu uważnie, starając
się powstrzymać falę wesołości. Niecodzienny był fakt, że jej
asystent przydreptał do niej w samej piżamie... niecodzienny i jak
widać, również wyjątkowo zabawny.
– Ja... Er... W sumie to
chciałem o coś zapytać – odparł chłopak niepewnym głosem i
lekko się wyprostował kierując jednocześnie wzrok na swoją
twórczynię.
Autorka skwitowała to
uniesieniem jednej brwi i lekkim ruchem ręki zachęcającym go do
dalszego mówienia.
– Jak będą wyglądały
nasze tegoroczne Święta? Jasne dla mnie jest to, że raczej nie
będą one podobne do zeszło rocznych, zważając na okoliczności...
– urwał na chwilę widząc lekkie iskierki złości w
dwukolorowych oczach dziewczyny, która skrzywiła się wymownie na
jego słowa – ale jestem ciekawy czy nie masz czegoś w planach.
Jakby nie patrzeć zostały dwa dni do Wigilii, a my nic w związku z
tym nie zrobiliśmy... – dokończył cicho splatając swoje dłonie
na podołku.
Na kilka minut zapadła
niezręczna cisza, w trakcie której oboje z zamyślonym wyrazem na
twarzach wpatrywali się w przestrzeń przed sobą, ona w
nie określony punkt na ścianie, a on w swoje dłonie.
Ciszę przerwała Autorka,
która w pewnym momencie swoich rozmyślań prychnęła gniewnie,
zwracając jednocześnie na siebie uwagę srebrnowłosego. Dziewczyna
jednym szarpnięciem odgarnęła białą kołdrę i zeskoczywszy z
łóżka, skierowała się szybkim krokiem w stronę wejścia do
łazienki, mamrocząc coś złowróżbnie pod nosem. Cień przyglądał
się temu w lekkim osłupieniu, zdecydowanie rzadko miał okazję
widzieć dwukolorową tak na coś wściekłą... ostatni raz zdarzył
jej się chyba kilka miesięcy temu. Chciał coś w związku z tym
zrobić, ale zanim zdążył jakkolwiek zareagować Autorka zniknęła
za drzwiami łazienki zostawiając go samego.
***
Zatrzasnęłam za sobą
drzwi łazienki i krótkim machnięciem ręki zablokowałam je w taki
sposób, żeby nikt oprócz mnie nie mógł ich otworzyć. Podeszłam
do porcelanowej umywalki i nie zaszczycając nawet jednym rzutem oka
wiszącego nad nią ozdobnego lustra, pochyliłam się nad nią
opierając dłonie po obu jej stronach.
''Że też zawsze muszę
sobie wszystko przypominać wtedy kiedy nie trzeba?'' –
pomyślałam zaciskając oczy najmocniej jak umiałam – ''W
sumie powinnam to zwalić na Cienia, ale on nie zrobił tego
specjalnie, jest na to zbyt kochany... nigdy specjalnie nie sprawił
mi żadnej przykrości... Ech, zdenerwowałam się, a wszystko przez
jedną osobę, o której istnieniu chcę zapomnieć...” –
prychnęłam ponownie i podniosłam lekko głowę.
– A kij mu w oko... –
mruknęłam pod nosem i zajęłam się wyciszaniem swoich kłębiących
się wciąż myśli. Oddzieliłam niechciane emocje od reszty i
„zepchnęłam” je za mentalną barierę. Wzięłam kilka
uspokajających oddechów i skupiłam swoją uwagę na czymś o wiele
ważniejszym, na pytaniu pewnego srebrnowłosego, który pewnie teraz
siedzi w sypialni i się biedny obwinia.
„W sumie to było dość
logiczne i na miejscu, za dwa dni Wigilia, a w pałacu zostaliśmy
tylko we dwoje. Raczej nie mam ochoty tutaj zostawać – skoro
wszyscy wyjechali to czemu ja miałabym siedzieć na miejscu? Tylko
jeszcze pozostaje pytanie gdzie... gdybym chciała to mogłabym
przeskoczyć do jednego ze znanych mi uniwersów, bo dawno żadnego
nie odwiedzałam...
Nie, to nie jest zbyt
dobry pomysł – takie podróże zabierają niebotyczne ilości
energii, a gdybym miała jeszcze kogoś zabrać ze sobą to
najprawdopodobniej skończyłabym nieprzytomna i nie byłabym w
stanie wstać przez dwa dni, więc ta koncepcja odpada...” –
pomyślałam przeciągając się i wyciągając z szafek przybory do
mycia.
Nagle
jakbym doznała olśnienia – „Praktycznie każdy z
pałacowiczów wybrał się do miejsca związanego w jakiś sposób z
jego przeszłością... w sumie to nawet sama jakiś czas temu
zastanawiałam się czy moja stara posiadłość we Francji jeszcze
stoi... Hm, to jest jakiś plan – i jak wszystko pójdzie po mojej
myśli to baza wypadowa w środku Europy zawsze się przyda, a jeśli
kiedyś będę chciała się przeprowadzić to będę miała gdzie...
Tak, to naprawdę dobry pomysł” – odwróciłam
się na pięcie i z uśmiechem spojrzałam w lustro. Uśmiech szybko
zszedł z moich ust gdy dokładniej się sobie przyjrzałam.
Nie
wyglądałam jakoś rewelacyjnie, wierzcie mi.
Dziewczyna
w lustrze miała bladą cerę, jej oczy były mocno podkrążone, a
zza okularów połyskiwała czerwona i granatowa tęczówka.
Uśmiechała się krzywo przyglądając się swoim, teraz już o
wiele dłuższym, bo sięgającym połowy pleców, dwukolorowym,
niemiłosiernie rozczochranym włosom.
– Hm.
Szczerze to mogło być gorzej... – mruknęłam do siebie jedną
dłonią przeczesując skłębione kosmyki, a druga ściągając z
nosa te nieszczęsne okulary. Odłożyłam je na półeczkę pod
lustrem i odwróciłam się w stronę wanny, zrzuciłam z siebie
biały piżamowy podkoszulek i luźne spodnie w biało-czarną kratkę
do kompletu po czym wskoczyłam pod prysznic.
Umyłam
się dość szybko, włosy co prawda zajęły trochę więcej czasu
niż zawsze, ale mimo to 20 minut później wyszłam z łazienki
owinięta szmaragdowym, puchatym ręcznikiem i z włosami zawiniętymi
w drugi tylko mniejszy.
Uśmiechnęłam
się zadziornie widząc minę mojego asystenta, który przechadzał
się wzdłuż sypialni i machnęłam ręką w stronę drzwi od
łazienki mówiąc mu przy okazji, że teraz jego kolej i, że jak
się ogarnie to dokończymy naszą rozmowę w gabinecie.
Srebrnowłosy
szybko opanował wyraz swojej twarzy i bez słowa, cały czas patrząc
w dół, skierował się we wskazane miejsce. Jak tylko zniknął za
drzwiami parsknęłam lekkim śmiechem i podreptałam w stronę
wbudowanej w jedną ze ścian sypialni garderobę. Rozsunęłam drzwi
i po krótkiej chwili szukania po omacku włącznika zapaliłam
światło.
Na
licznych wieszakach wisiały przygotowane najróżniejsze komplety
ubrań, te napisane przeze mnie jak i również te przygotowane przez
Cheysy, na półkach w równych kostkach leżało ich niemal drugie
tyle, a niskie szafki zawierały więcej par butów niż kiedykolwiek
bym potrzebowała.
Westchnęłam
lekko i zasunęłam za sobą drzwi – „Coś czuję, że
mi to trochu zajmie...” –
pomyślałam przesuwając dłonią po miękkim materiale jednej z
sukienek.
„To jest jednak sprawa,
która łączy wszystkie kobiety na świecie – wiecznie nie możemy
zdecydować się w co się ubrać, a im więcej mamy ubrań tym
gorzej... ale nieprawdziwym jest stwierdzanie przez wiele z nich, że
nie mają się w co ubrać. O nie. One mają w co się
ubrać, tylko nie wiedzą w co. Wiem z autopsji. Ale ja mam o
tyle łatwo, że jak mam plan w głowie co bym chciała założyć to
wystarczy kawałek papieru i strój wisi na jednym z wieszaków.” –
pomyślałam uśmiechając się
do siebie lekko i wyłamując palce u rąk.
– Do
pracy rodacy – mruknęłam i wzięłam się do roboty.
Przez
kilkanaście minut przegrzebywałam swoje 'zbiory' i w końcu
wybrałam sobie jeden z swego czasu napisanych kompletów.
Składał
się z czarnej koszuli ze srebrnymi guzikami, żakietu z rękawem na
trzy/czwarte w kolorze głębokiej, ciemniej, ale ciepłej zieleni,
czarnych zwężanych ku dołowi spodni i białej, aksamitnej apaszki
przeszywanej srebrnymi nićmi. Do tego czarne skórzane, sznurowane
buty na małym obcasie sięgające do połowy łydek. Przebrałam się
dość szybko i po krótkiej chwili mocowania się ze sznurowadłami
podeszłam do lustra zajmującego całe drzwi do jednej z szaf.
Przyjrzałam się swojemu odbiciu i skonsternowana westchnęłam.
–
Czasami to jestem idiotką – mruknęłam pod nosem i
zmaterializowałam w ręce swoje okulary – jak mogę chcieć
przejrzeć się w lustrze skoro nic w nim bym bez nich konkretnego
zobaczyła – dodałam po chwili wsuwając je na nos.
Spojrzałam
w gładką taflę i mamrocząc gniewnie pod nosem zmaterializowałam
tym razem szczotkę do włosów i zaatakowałam nią moje jeszcze
lekko wilgotne włosy. Przywołałam do siebie kilka prostych słów
i w czasie czesania przy okazji dosuszyłam je już całkowicie.
Kilka
minut układałam włosy w różny sposób i w końcu zdecydowałam
się zostawić je rozpuszczone, bo w sumie czemu nie.
– Hm.
No... nie jest źle, ale lepiej też bywało – szepnęłam ponownie
przyglądając się swojemu odbiciu. Zniknęłam szczotkę z powrotem
do niebytu i w zamian przywołałam z leżącej nieopodal szkatułki
z ciemnego drewna rzeźbionej w najróżniejsze gatunki kwiatów,
swoje zwyczajowe dodatki: srebrny sygnet z wygrawerowanym krukiem o
srebrzystych piórach i szmaragdowych oczach, nie była to zwykła
ozdoba, kruk trzepotał co jakiś czas skrzydłami, czyścił pióra
lub przyglądał się temu co go otaczało, czasami również wydawał
z siebie skrzeczące odgłosy, szczególnie wtedy gdy próbowała go
dotknąć osoba do tego nie powołana, nasunęłam go na serdeczny
palec prawej dłoni przy akompaniamencie aprobującego skrzeku, a
równie srebrny zegarek z czarną tarczą, białymi wskazówkami i
symbolami na cyferblacie zapięłam na lewym nadgarstku. Jeszcze
tylko poprawiłam spadające mi z nosa okulary i byłam gotowa.
– No,
wszystko na miejscu – rzuciłam lekkim tonem i po rzuceniu swojemu
odbiciu ostatniego spojrzenia oraz zgarnięciu złożonych w kostkę
ręczników ruszyłam swobodnym krokiem do wyjścia z garderoby.
A żeby
było śmieszniej to gdy tylko zasunęłam za sobą drzwi z łazienki
wychynął srebrnowłosy. W samym ręczniku owiniętym dookoła
bioder z rozczochranymi włosami z których wciąż kapała woda
spływając po jego lekko umięśnionej klatce piersiowej oraz
brzuchu i delikatnym rumieńcu od długiego siedzenia w zaparowanej
łazience.
Zagwizdałam
na ten widok z szelmowskim uśmiechem na ustach i miotnęłam w jego
stronę już suchy zielony ręcznik, którym wycierałam wcześniej
swoje włosy, wołając przy okazji, żeby wytarł porządnie głowę,
bo dostanie kataru. Ręcznik wylądował dokładnie na jego srebrnej
czuprynie, a ja wciąż uśmiechając się szeroko wyszłam z
sypialni i skierowałam się w stronę gabinetu nucąc coś wesołego
pod nosem.
***
Po
niedługim czasie Cień również zdążył się wysuszyć oraz ubrać
i już w pełni gotowy opuścił Autorską sypialnię, aby zgodnie z
poleceniem swojej twórczyni udać się powoli w stronę jej
gabinetu.
Szedł
dostojnym krokiem poprawiając co chwilę zauważone mankamenty swoje
stroju, nie cierpiał kiedy coś było niedokładnie zrobione,
głównie dlatego tak długo nie mógł przywyknąć do swoich
wiecznie rozczochranych szarych włosów. Do tej pory go irytowały,
ale wiedział doskonale, że nigdy nie da sobie z nimi rady.
Był
ubrany w przygotowany jeszcze wczorajszego wieczora strój, który
był niemal kalką stroju Autorki, a właściwie jego męskim
odpowiednikiem. Śnieżno biała koszula, którą zdobił ciemno
zielony krawat i dopasowana czarna marynarka ze srebrnymi guzikami.
Do tego zwężane ku dołowi, czarne, materiałowe spodnie i
eleganckie, skórzane, czarne buty do szpica. Z pod lewego rękawa
marynarki wystawał identyczny jak u Autorki zegarek, a na serdecznym
palcu prawej ręki połyskiwał znajomy, srebrny sygnet.
Jego
srebrne włosy ku jego rozpaczy sterczały niemiłosiernie na
wszystkie strony, a na ustach błąkał się lekki uśmiech. Wzrok
miał zamyślony, przez co raz niemal wpadł na jedną ze ścian.
Po
drodze do gabinetu zahaczył o małą kuchnię w którą skrzydło
było wyposażone i przygotował w czarnym i srebrnym kubku po kawie
dla siebie i dziewczyny, a po chwili namysłu do tacy na której miał
zamiar je zabrać dostawił miseczkę z pistacjami i mały talerzyk z
biszkoptami z cukrem pudrem. Uśmiechnąwszy się do siebie zabrał
przygotowaną tacę i uważając na każdy swój krok wrócił na
swoją wcześniejsza trasę. Nie minęły dwie minuty jak stał już
przed hebanowymi drzwiami i pukał w nie delikatnie.
***
W
trakcie ich krótkiej rozmowy w gabinecie przy kawie i słodyczach
zostały ustalone najważniejsze na dzień dzisiejszy sprawy.
Postanowili, że wyjadą do starej posiadłości Autorki w środkowej
części Francji i jeśli będzie jeszcze na miejscu to przywrócą
jej dawną świetność i zostaną tam do Nowego Roku. Nie siedzieli
nad tym zbyt długo, po ledwo pół godzinie wszystko było ustalone,
a kubki i talerzyki opróżnione. Każde z nich skierowało się do
swojej sypialni i zajęło się pakowaniem najważniejszych rzeczy.
Godzinę później bagaże stały przy samochodzie w garażu, gdy
Autorka przy pomocy Cienia zabezpieczała swoje skrzydło, a później
sam pałac. Nie zajęło im to zbyt dużo czasu i po kilkunastu
minutach walizki zostały zmniejszone i schowane do bagażnika, a oni
sami opatuleni w płaszcze, w szalikach i rękawiczkach zapięci w
pasy w samochodzie. Cień zdeklarował się, że będzie prowadził,
a Autorka nie mając zbyt wielkiego wyboru przystała na tą
propozycję i w końcu wyruszyli zostawiając pałac i przylegające
do niego ogrody daleko w tyle.
Przez
pewien czas jechali przez Krainę-Nie-Tutaj, a gdy dotarli do jej
granic Autorka przeniosła ich na najbliższą drogę.
***
– Hm,
ostatnio jak wyjeżdżałam z pałacu to wylądowałam w Moskwie...
czyżbym tym razem zrobiła coś nie tak? – usłyszałem lekko
przytłumione marudzenie dwukolorowej i westchnąwszy lekko zerknąłem
na siedzenie obok. Dziewczyna siedziała lekko zgarbiona opierając
głowę na jednej dłoni, jej oczy połyskiwały irytacją, a ona
sama wpatrywała się uparcie w szybę.
Westchnąłem
po raz kolejny, cała ona.
– Nie
wiem, Autorko – mruknąłem pod nosem odwracając się z powrotem
tak, żeby mieć przed oczami drogę. Wciąż staliśmy na poboczu,
wokół rosły drzewa, a miejscami leżały sterty śniegu i
przygniłych liści. Położyłem dłonie na kierownicy i mimowolnie
zacząłem stukać w nią delikatnie palcami – ale to bynajmniej mi
na Moskwę nie wygląda... – dodałem po chwili i przekręcając
lekko kluczyk odpaliłem z powrotem samochód, po czym bez większego
namysły uruchomiłem GPS.
„No
miałem rację, to nie Moskwa, nawet nie Rosja, jakimś cudem
wylądowaliśmy na granicy Polsko-Ukraińskiej, całkiem niedaleko
Lwowa...” – pomyślałem i rzuciwszy okiem na wciąż
naburmuszoną dziewczynę uśmiechnąłem się lekko.
– Nie
ma czym się przejmować, w sumie to dzięki tej drobnej pomyłce
mamy do przejechania krótszą i o wiele prostszą trasę –
rzuciłem lekkim tonem i zauważyłem kątem oka, że dwukolorowa
również się uśmiechnęła i zmieniła pozycję na bardziej
rozluźnioną. Usłyszałem cichy, ale nie niesłyszalny szept, że
jestem kochany, a gdy poprosiłem zadziornie, żeby powtórzyła ta
zarumieniła się lekko i warknęła tym razem już dość głośno,
że mam już jechać. Skwitowałem to śmiechem, ale zgodnie z
poleceniem zerknąłem na wskazywaną przez GPS'a trasę i wrzuciwszy
bieg wjechałem na drogę i w końcu ruszyliśmy.
Starałem
się skupić na drodze, a Autorka z tego co widzę kątem oka zaczęła
majstrować przy składziku z którego wyjęła kilka płyt i po
krótkiej chwili przeglądania ich odezwała się.
– Co
mam włączyć? Czy kierowca ma jakieś specjalne życzenia? –
zapytała nie odwracając wzroku od spisu piosenek na tyle jednego z
opakowań.
Uśmiechnąłem
się do siebie lekko i zmieniając bieg, odparłem, żeby włączyła
to na co ma ochotę, bo i tak mamy podobne gusta to pewnie i mnie się
spodoba. Dziewczyna wzruszyła na to ramionami i kilka minut później
zdecydowała się na jedną z płyt. Przez kolejne kilkanaście
sekund było słychać jedynie ciszę, którą zastąpiła po chwili
znajoma mi już cicha melodia.
–
Powiedz mi, skąd wiedziałem, że to puścisz? – zapytałem nie
odwracając wzroku z ulicy. Nie odpowiedziała. Nie musiała, bo się
odpowiedzi nie spodziewałem. Od dobrych kilku tygodni miała fioła
na punkcie tej płyty, zdarzało się, że słuchała jej w kółko
przez parę godzin kręcąc się po swoim skrzydle i pracując w
gabinecie.
„The Noisy Freaks –
Straight Life. Kto by pomyślał, że Autorka, miłośniczka rock'a,
zapała miłością do muzyki elektronicznej. Oczywiście nic mi do
tego, ale był to niemały zaskok. Szczególnie, gdy sam
przesłuchałem płytę – piosenki były bez słów, ciągnęły do
tańca i były przeplatanką elektroniki i klasycznych instrumentów.
No i można przy nich robić wszystko, są świetnym tłem do każdej
pracy i czynności. Sam lubię tego słuchać, więc na taką
kilku godzinną jazdę będzie w sam raz.” – pomyślałem
wciskając odrobinę mocniej pedał gazu. Po raz kolejny zerknąłem
w jej stronę, dziewczyna ułożyła się wygodnie na fotelu i wyjęła
z swojej podręcznej torby średniej grubości książkę obłożoną
czarnym aksamitem, otworzyła na zaznaczonej stronie i zagłębiła
się w lekturze.
Wsłuchałem
się w graną melodię, która łączyła się z cichym szelestem
papieru i pomrukami silnika i z uśmiechem cisnącym się na usta
poświęciłem całą swoją uwagę prowadzeniu pojazdu.
***
Przez
pierwsze kilka godzin podróży było spokojnie, Cień skupił się
całkowicie na drodze, a Autorka na czytanym przez nią tekście,
oboje słuchając kolejnych piosenek.
Co jakiś
czas odezwali się do siebie, ale tylko w typowych sprawach, np. Cień
do Autorki, żeby podała mu jego butelkę z sokiem aloesowym.
Co
prawda jazda po Polskich drogach do najłatwiejszych nie należała,
nie tylko ze względu na fakt, że sporo ludzi wyjeżdżało tak jak
oni na Święta, ale również przez wzgląd na stan dróg.
Przebrnęli jednak przez to bez większych uszczerbków na nerwach i
w okolicach 18, gdy za szybami dawno było już ciemno, przejechali
granicę Niemiec. Można rzec, że w tamtej chwili oboje westchnęli
z ulgą, Polskie drogi to koszmar każdego kierowcy.
Jednak
jechali już trochę i niecałą godzinę później Autorka
zarządziła postój w Dreznie.
W
trakcie tego godzinnego postoju wybrali się do jednej z lepszych
restauracji na późny obiad, zrobili drobne zakupy i resztę czasu
poświęcili na spacer po pobliskim parku, w trakcie którego
rozmawiali o różnych rzeczach, mniej i bardziej ważnych.
Zwyczajne, luźne gadanie o niczym.
Trochę
po 20 wrócili do samochodu i ruszyli w dalszą trasę. Zmienili
płytę na coś mocniejszego, a mianowicie na płytę jednej z
rockowych kapel i dalej rozmawiali.
W
okolicach 22 obojgu kleiły się już ślepia, więc wyjęli
przygotowane na tą okoliczność „powstrzymywacze senności”,
jak to je dwukolorowa określiła i nie martwiąc się już tym, że
mogliby przysnąć i przypadkiem spowodować wypadek, wciąż
przedzierali się przez kolejne pomału usypiające miasta.
***
Ziewnęłam
potężnie i niechętnie uchyliłam swoje dwukolorowe oczy... chwilę
zajęło mi dochodzenie do siebie i przez chwilę zdezorientowana
rozglądałam się dookoła, było dość ciemno i nie miałam na
nosie okularów, ale po niecałej minucie przypomniałam sobie gdzie
jestem. Srebrnowłosego nie było na fotelu kierowcy, a silnik był
wyłączony. Fosforyzujący elektroniczny zegarek przyczepiony
niedaleko schowka pokazywał, że jest 5 nad ranem.
Westchnęłam
lekko i ziewnąwszy ponownie podniosłam się do pozycji siedzącej,
coś się ze mnie zsunęło i wtedy też uświadomiłam sobie, że
Cień musiał mnie przykryć kocem, tak samo jak musiał zabrać mi
książkę z ręki, okulary z nosa i lekko opuścić fotel, żeby nie
bolały mnie plecy od spania na siedząco. Wypięłam się z pasów i
przeciągnęłam się na tyle na ile pozwala mi przestrzeń wewnątrz
samochodu po czym przetarłam dłonią lekko zaparowaną szybę i
wyjrzałam na zewnątrz.
Staliśmy
na stacji benzynowej, ale tylko tyle mogę wywnioskować bez
okularów. Zaczęłam ich szukać, po kilku minutach znalazłam je w
futerale w składziku i nasunęłam je na nos po czym otworzyłam
drzwiczki i wyskoczyłam na zewnątrz. Śnieg zaskrzypiał mi pod
nogami,a lodowate powietrze uderzyło uderzyło mnie w twarz i
momentalnie zaczęłam się trząść i szczękać zębami, było
zimno w cholerę.
–
Może wrócę do samochodu? – mruknęłam do siebie – tam jest
chociaż ciepło... – dodałam po chwili, ale nie wsiadłam z
powrotem do srebrnego auta tylko zatrzasnęłam uchylone drzwi i
zaciskając zęby i pocierając intensywnie ramiona zaczęłam iść
w stronę sklepu przylegającego do stacji uważając przy okazji,
żeby nie wpaść pod koła. Na stacjach zawsze coś jeździ,
nieważne która jest godzina. Rozglądałam się dookoła i po
napisie na jednej z podświetlanych reklam, które pokazywały towary
objęte Świąteczną promocją, stwierdziłam, że cały czas
jesteśmy w Niemczech.
Skrzywiłam
się lekko na kolejny zimny podmuch i ostatnie kilka kroków do
wejścia pokonałam podbiegając. Uchyliłam ciężkie drzwi i
uśmiechnęłam się do siebie odczuwając ciepło płynące z
klimatyzacji, powiedziałam ciche „Guten morgen” do biednego,
blondwłosego kasjera, który wyglądał jakby zaraz miał się
przewrócić ze zmęczenia, ale wciąż starał się uśmiechać i
być miłym
dla klientów.
„Cóż
nikt nie kazał mu brać nocnej zmiany...”
– pomyślałam powstrzymując kolejne ziewnięcie i rozglądając
się po sklepie za znajomą srebrną czupryną. Podreptałam wzdłuż
jednej z półek i znalazłam go kucającego przed jedną z niższych
półek, akurat z energetykami, obok niego stał mały koszyk
zakupowy, jeden z tych co były przy wejściu. Uśmiechnęłam się
lekko do siebie gdy zobaczyłam w wspomnianym koszyku dwie paczki z
pistacjami, trochę słodyczy i litrową butelkę soku z aloesu.
Stanęłam tuż za nim i poklepałam go w ramię, a ten zerwał się
jak poparzony i wylądował na tyłku na zimnej podłodze.
– To
tylko ja – mruknęłam wyciągając do niego rękę, żeby pomóc
mu wstać – a tyś się zerwał jakby, co najmniej Slender cię od
tyłu zaaa-aszedł – dodałam tłumiąc ziewnięcie, gdy
młodzieniec stał już na nogach. Ten na to uśmiechnął się lekko
i odparł, że nie musiałam wychodzić z samochodu i że czasem
potrafię być równie przerażająca co on, szczególnie jak się
zakradam.
Skwitowałam
to kolejnym ziewnięciem i zapytałam czego tam tak nisko szukał.
– Wypatrzyłem
tam jeden z twoich ulubionych energetyków, ale nie mogłem go wyjąć
na stojąco – odparł pocierając dłonią tył swojej szyi.
Zmierzyłam go z góry na dół, czasami irytował mnie fakt, że
przewyższa mnie o głowę, ale przecież mieć za dużo wzrostu też
nie jest dobrze. Lekki uśmiech wpłynął na moje usta i bez
większego problemu dorwałam dwie puszki mojego ulubionego
energetyka o smaku mojito.
– Tobie
też wziąć? – spytałam się podnosząc koszyk z podłogi i
wkładając do niego napoje.
– Nie,
nie trzeba... już mam – wskazał podbródkiem sok z aloesu – no
i wcześniej piłem kawę, więc nie jestem senny – dodał widząc
moje sceptyczne podniesienie jednej brwi.
– Dobra,
jak chcesz – odparłam zrezygnowana i ponownie ziewnęłam – to
teraz do kasy, chciałabym jeszcze dzisiaj dojechać na miejsce –
machnęłam ręką we wspomnianym kierunku i sama ruszyłam przed
siebie. Przy kasie przeszłam płynnie na niemiecki rozpoczynając
neutralną rozmowę o urokach nocnych zmian po czym zapłaciłam i z
Cieniem u boku wyszłam ze sklepu, aby jak najszybciej dotrzeć z
powrotem do samochodu.
Zadrżałam
gdy znowu poczułam jak bardzo zimno jest na zewnątrz i
przyśpieszyłam kroku znowu zaczynając pocierać ramiona. Słyszałam
kroki srebrnowłosego obok, ale nie spodziewałam się, że podejdzie
bliżej i owinie dookoła mojej szyi swój gruby, szary szalik po
czym z zadziornym uśmiechem złapie mnie za zmarzniętą dłoń i
poprowadzi w stronę samochodu.
Wciąż
zaskoczona wsiadłam do ciepłego wnętrza gdy otworzył przede mną
drzwiczki i opadłam na miękki fotel zamykając za sobą drzwi.
Kilka sekund później srebrnowłosy też usiadł na swoim siedzeniu
po czym zapiął pasy i zaraz po odpaleniu silnika uruchomił
ogrzewanie.
Mimochodem
również zapięłam pasy i wyciągnęłam dłonie w stronę ciepłego
powietrza, a gdy zrobiło mi się cieplej to spojrzałam w jego
stronę. Srebrne oczy połyskiwały lekko, a on sam uśmiechnął się
szerzej gdy uchwycił mój wzrok i zapytał się czy lepiej.
– Zdecydowanie...
– mruknęłam skupiając wzrok na swoich dłoniach – tam na
zewnątrz jest chyba z -20 stopni... – dodałam po chwili
wyglądając szybko na zewnątrz. Wciąż było ciemno.
– To
się cieszę – usłyszałam jego głos i kątem oka zauważyłam,
że z powrotem przechodzi w swój prywatny tryb kierowcy.
Uśmiechnęłam się na to i oparłam się wygodnie na swoim fotelu
po czym włączyłam z powrotem radio. Sięgnęłam też do swojej
torby, żeby wyjąć sobie jakiś notes, miałam ochotę coś
popisać.
– A
już myślałem, że pójdziesz znowu spać... – mruknął chwilę
później gdy byliśmy już na drodze.
– Chciałbyś
– odparłam skrobiąc spokojnie po czystej kartce swoim srebrnym
długopisem opierając notes na kolanach tak jakbym pisała normalnie
na biurku – wyspałam się już – dodałam po chwili
usprawiedliwiając się jakby. Wiedziałam, że się martwi, bo
ostatnimi czasy cierpię na bezsenność. Może i byłam jeszcze
lekko zmęczona, ale to nie powód żeby znowu iść spać.
Tym
razem już nic nie powiedział, przyjrzał mi się tylko dokładniej
jakby szukał czegokolwiek, co wskazywało by na to, że kłamię.
Chyba nie znalazł, bo westchnął ciężko i swój zerknął na
GPS'a, a chwilę później skupił swoje srebrne spojrzenie z
powrotem na drodze.
Sama
również westchnęłam i po chwili namysłu napisałam kolejne
zdanie w notesie, poczułam lekki dreszcz w palcach i kolejne słowa
jakby pisały się już same.
***
Droga
bynajmniej się naszym bohaterom nie dłużyła, kolejny postój
urządzili około południa niedaleko granicy Niemiecko-Francuskiej,
w Stuttgartcie. Dość sporym mieście znanym głównie z tego, że
produkuje się w nim Mercedesy. Spędzili ten czas w centrum,
ponownie zjedli obiad w jednej z fajniejszych restauracji, a resztę
czasu spędzili rozglądając się po świątecznie wystrojonych
witrynach, kupili wtedy kilka drobiazgów, a także część
składników do Wigilijnych dań, które znalazły miejsce w świeżo
nabytej lodówce turystycznej na którą Autorka nałożyła kilka
prostych słów zapewniając karpiowi i reszcie jedzenia ochronę
przed jakimkolwiek uszczerbkiem, szczególnie przed psuciem. Po czym
kupili też trochę ozdób na przyszłą choinkę, strasznie
spodobały im się ręcznie malowane srebrno-czarne i srebrno-zielone
bombki, oraz kryształowa gwiazdka przypominająca śnieżkę, która
jak byli przekonani będzie się świetnie prezentować na szczycie
choinki. Przez te zakupy ich postój trochę się przedłużył, ale
w końcu w okolicach 14 dotarli z powrotem do samochodu i po
zmniejszeniu, zabezpieczeniu i schowaniu do bagażnika owoców ich
łażenia po sklepach, zajęli swoje miejsca i ruszyli dalej.
Półtorej
godziny później dotarli na granicę i po wylegitymowaniu się
zostali przepuszczeni dalej, Autorka nie mogła ukryć uśmiechu
cisnącego jej się co chwilę na usta gdy wyglądała przez okno i
spostrzegała znajome jej miejsca. Wiedziała, że do dotarcia na
miejsce dzieli ich dobre parę godzin, ale nie zmieniało to faktu,
że była w dobrym nastroju.
***
Uśmiechnąłem
się lekko do siebie widząc kątem oka szczerzącą się do okna
dwukolorową, odkąd wjechaliśmy na terytorium Francji nie może
usiedzieć na miejscu... a pomyśleć, że to ja tu jestem młodszy.
Westchnąłem lekko i bębniąc palcami w kierownicę zmierzyłem
wzrokiem czerwone światło, które powstrzymywało mnie przed dalszą
jazdą.
„Teraz akurat
kierowaliśmy się w stronę miasta Lyon, Autorka stwierdziła, że
nie pamięta innego miasta w pobliżu i że z tamtąd będziemy przy
pomocy jednej z kiedyś z edytowanej przez nią mapy spróbujemy
dojechać na miejsce.
Wyglądała jakby
naprawdę miała nadzieję, że jej stara posiadłość jeszcze stoi.
Nie omieszkała również w trakcie ostatnich godzin opisać mi jak
ona wygląda przy okazji dorzucając kilka anegdotek z czasów kiedy
tam mieszkała, najpierw jako człowiek, a potem po zdobyciu
licencji. Można rzec, że dawno się tak nie rozgadała, a
przynajmniej dawno się tak nie rozgadała przy mnie...” –
pomyślałem i zaśmiałem się
w sobie, po czym zauważyłem, że jest już zielone i lekkim ruchem
dłoni wrzuciłem bieg i wcisnąłem gaz.
Zerknąłem
po raz kolejny na dziewczynę na siedzeniu obok, tym razem jej
dwukolorowe spojrzenie było skupione na tej średniej grubości
książce na jej kolanach.
„Ostatnio cały czas ją
czyta i bynajmniej nie zbliża się do końca. Prawdopodobnie to
jeden z jej projektów, choć wydaje mi się, że nie jest to
związane z żadnym stopniu z tymi pisarskimi. Dwukolorowa ostatnimi
czasy mniej pisze, a uzyskany w ten sposób czas przeznacza na
eksperymentowanie z tym co może zrobić ze słowami. Będę się
musiał później zapytać o tą książkę... teraz nie będę jej
zawracać głowy...” –
pomyślałem odwracając głowę z powrotem w stronę ulicy, nie
chcemy żadnych wypadków. Westchnąłem lekko i jedną ręką
odgarnąłem do góry wpadające mi do oczu włosy, naprawdę
potrafią być czasem irytujące. Nie dosyć, że sterczą na
wszystkie strony to jeszcze wszędzie włażą.
–
Daleko jeszcze do Lyon? – usłyszałem krótkie pytanie,
wypowiedziane przez dwukolorową dziwnie zamyślonym tonem. Zerknąłem
na nią jednym okiem, nawet nie podniosła wzroku znad tekstu.
Uniosłem na ten widok kącik ust i po zerknięciu na GPS'a odparłem,
że według naszego wszech wiedzącego towarzysza będziemy jechać do
Lyon jeszcze półtorej godziny.
– A
która jest? – zapytała identycznym tonem. Naprawdę musiała się
wciągnąć.
–
Trochę po 18... – odparłem po krótkim spojrzeniu na lewy
nadgarstek.
–
Myślisz, że jak dojedziemy do posiadłości koło 22 to wyrobimy
się ze sprzątaniem, dekorowaniem i gotowaniem przed pierwsza
gwiazdką jutro? – spytała tym razem podnosząc wzrok znad tekstu
i kierując go w moją stronę.
–
Myślę, że tak... – odparłem spoglądając w jej dwukolorowe
oczy połyskujące lekkim zmartwieniem – Przecież nie takie rzeczy
się robiło, nieprawdaż? – dodałem po chwili poklepując ją
delikatnie po ramieniu starając się mieć drogę na oku cały czas.
Zauważyłem,
że lekko ją to uspokoiło, bo zmartwienie uleciało z jej twarzy
niemal natychmiast i d zamiast niego pojawiły się iskierki radości.
Uśmiechnęła się pod nosem i stwierdziła, że mam rację.
Chwilę
później zmieniła płytę, włączając jakieś zabłąkane w
samochodzie kolędy po japońsku i cicho nucąc pod nosem sięgnęła
ponownie po swoją książkę. Ja zaś po raz milionowy w ostatnim
czasie przerzuciłem wzrok na jezdnię. Plecy mnie zaczynały boleć
od tak długiego prowadzenia, to chyba jedyny mankament podróżowania
samochodem. Zmieniłem bieg i lekko pogłośniłem lecącą akurat
Cichą Noc, zawsze lubiłem tą piosenkę, w każdym języku brzmi
dobrze, aż dziwne, że w oryginale była napisana po niemiecku.
Pokręciłem głowa i spojrzałem na ekran GPS'a, żeby się upewnić
w którą stronę mam skręcić i po uruchomieniu kierunkowskazu
skręciłem w lewo.
„Teraz dotarcie do Lyon
miało zająć już jedynie godzinę z groszami, ale czemu by
odrobinę nie przyśpieszyć, ruch jest mały więc jak ździebko
mocniej nacisnę gaz to nikomu nie stanie się krzywda. I tak też
zrobiłem, i tak jak myślałem nic złego się w związku z tym nie
stało. Wieloletnie wożenie tej dwukolorowej marudy w różne
miejsca sprawiły, że jestem całkiem dobrym kierowcą.”
– pomyślałem i uśmiechnąłem się do siebie.
– A
także niezwykle skromnym kierowcą – dodałem po chwili takim
szeptem, że byłem pewien, że nawet dwukolorowa obok mnie nie
usłyszała.
Wywróciłem
oczami na swoją własną dziecinność i skupiłem po raz kolejny
swój wzrok na drodze przede mną.
***
Kilkanaście
minut przed dwudziestą samochód prowadzony tyle czasu przez pewną
rękę Cienia dotarł do celu, do najstarszego miasta Francji,
pięknego Lyonu. Przezornie postanowili nie wjeżdżać do centrum
tylko zatrzymać się na obrzeżach miasta. Tam też wyciągnęli
starą ręcznie szkicowaną mapę, na której była szmaragdowym
atramentem naniesiona droga jaką mieli podjąć aby dotrzeć do
posiadłości. Chwilę spierali się nad nią, ale zimno panujące
wokół zmusiło ich do szybkiego zaprzestania kłótni i po
zapakowaniu się do samochodu dojścia do porozumienia.
Tym
razem oboje grali równie ważną rolę przy prowadzeniu, Autorka
czytała mapę i wskazywała w którą stronę srebrnowłosy ma
skręcać, a Cień prowadził stosując się do tych poleceń,
jednocześnie na bieżąco notował sobie mentalnie tą trasę, żeby
już nigdy nie miał problemów z dojazdem.
W taki
to sposób przez półtorej godziny jechali, pokonując coraz to
gorsze warunki drogowe, bowiem po pół godziny od wyjazdu z Lyon
zaczął sypać śnieg, a fakt, że od dłuższego czasu było ciemno
w niczym nie pomagał.
Ale mimo
tych najróżniejszych czynników nasi bohaterowie dotarli do celu
swej wędrówki: Carter Manor.
Była to
dość spora posiadłość usytuowana na niewielkim wzgórzu otoczona
mocno zaniedbanym ogrodem i na oko dwumetrowym, zdobionym, metalowym
ogrodzeniem.
Posiadłość
była zbudowana w większości z cegły i drewna, pomalowana na
śnieżną biel, która nie zabrudziła się mimo wieloletniego
porzucenia tego miejsca. Stojąc przy bramie wjazdowej można było
dostrzec liczne balkony i spory taras wychodzący z wschodniego
skrzydła, a także puste, zaciemnione okna, które sprawiały, że
to miejsce wyglądało na posępne, a nawet odrobinę mroczne mimo
swojej białej powierzchowności. Dodatkowo cały dach i wszystko
wkoło było zakryte dość grubą warstwą śniegu, który
połyskiwał delikatnie odbijając od siebie nikły blask księżyca
i nielicznych gwiazd przebijających się miejscami przez chmury, co
nadawało całej okolicy delikatnego srebrnego połysku.
Nasza
dwójka gdy tylko dojechała do bramy, wyskoczyła z samochodu i po
krótkim siłowaniu się z bramą w końcu wjechali na teren
posiadłości. Dziewczyna nie posiadała się ze szczęścia widząc
swój stary dom, szczególnie, że nie tylko był na miejscu, a
dodatkowo wydawał się być w o wiele lepszym stanie niż
spodziewała się go zastać. Chłopak zaś uśmiechał się tylko
pod nosem widząc swoją twórczynię i cóż, przyjaciółkę w
takim, a nie innym stanie. Wodził za nią swym srebrnym wzrokiem,
gdy po wprowadzeniu samochodu do garażu skakała z miejsca w miejsce
dotykając niemal wszystko co znalazło się w zasięgu jej drobnych,
bladych dłoni z uśmiechem na ustach, bynajmniej nie złośliwym, i
radosnym błyskiem w jej granatowych i szkarłatnych oczach. Nigdy
jej takiej nie widział, ale dzięki temu był pewny, że dwukolorowa
jest szczęśliwa.
***
Westchnąłem
lekko i uśmiechnąłem się szerzej gdy zobaczyłem, że dziewczyna
po obejrzeniu każdego kąta garażu skupiła się w końcu na
stojącej tuż obok naszego samochodu czarnej, eleganckiej i
niemiłosiernie zakurzonej dorożce. Podeszła do niej i pogładziła
ją delikatnie, po czym szepnęła kilka słów, które zaszumiały
wokół niej i sprawiły, że kurz i brud który się tyle lat na
niej gromadził, zniknął w mgnieniu oka. Dziewczyna wyczyściła
również swoją dłoń i po chwili namysłu postanowiła
najwyraźniej zajrzeć do środka, bo zaczęła wdrapywać się na
dość wysoko obsadzone, małe pomocnicze schodki.
Podszedłem
bliżej na wszelki wypadek gdyby miała spaść czy coś w tym stylu,
nie raz już zdarzało jej się zrobić sobie krzywdę w najgłupszy
możliwy sposób, a złamana ręka czy noga nie są zbyt przyjemnymi
upominkami pod choinkę. Na szczęście moje zmartwienia nie stały
się rzeczywistością i dziewczyna bezpiecznie weszła do dorożki,
posprzątała ją w środku w taki sam sposób i wyszła na zewnątrz.
Chwilę
jeszcze stała przed nią, a później bez mrugnięcia okiem
zmniejszyła ją do rozmiarów buta i z szerokim uśmiechem schowała
ją do swojej torby na ramię. Lekko mnie to zdziwiło, a ona widząc
pytający wyraz mojej twarzy odparła z niesłabnącym uśmiechem, że
skoro się już nie przyda jako środek transportu to chociaż będzie
miała jakąś ładną pamiątkę do postawienia na półce.
Uśmiechnąłem
się lekko na jej logikę i wzruszając ramionami zaproponowałem
jej, żebyśmy się zebrali i poszli sprawdzić jak ma się reszta
posiadłości.
Skinęła
na to głową i mruknęła, że nasze rzeczy zabierzemy później, bo
przynajmniej godzinę zajmie nam spacer po posiadłości i
oczyszczenie sypialni, żebyśmy mieli gdzie spać.
Tym
razem to ja skinąłem i po zaoferowaniu jej ramienia, które
notabene z uśmiechem przyjęła, skierowałem się w stronę wyjścia
z garażu, a po opuszczeniu go do głównego wejścia.
Rozmawialiśmy
cicho idąc najpierw kamienną ścieżką, a potem wspinając się po
schodkach.
Jednak
gdy przekroczyliśmy próg posiadłości stało się coś czego żadne
z nas się nie spodziewało.
***
Kiedy
trzymając mojego srebrnowłosego asystenta pod rękę, miałam
zamiar przekroczyć próg, nie miałam zielonego pojęcia co to
spowoduje.
Jak
tylko dotknęłam ciemnej podłogi czubkiem stopy, poczułam, że
słowa które zawsze spokojnie i leniwie kłębiły się wokół
mnie, gwałtownie zawrzały. Sam dom zareagował podobnie, zewsząd
było słychać szum słów, wszystkich tych, które w czasie mojego
mieszkania tutaj wypowiedziałam.
Nagle
równie szybko wszystko ucichło, by po krótkiej chwili, w której
zdążyłam jedynie posłać zdziwione spojrzenie w stronę mojego
towarzysza, wszystko wokół zaczęło się zmieniać.
Cały
kurz pokrywający podłogę, ściany i sprzęty w obrębie mojego
wzroku, zaczął znikać. Podłoga powróciła do dawnego blasku,
podobnie jak otulające ściany boazerie. Tak jakby dom wyczuł, że
wróciła jego pani. Jednak, okazało się, że to nie wszystko...
zamiast jedynie doprowadzić się do dawnego stanu, zaczął się
również zmieniać. Ściany, dywany, meble i wszystko inne zaczęło
zmieniać styl i kolorystykę, obrazy zmieniały swoje ramy na inne,
a na płótnach zaczęły pojawiać się znajome twarze i krajobrazy.
Byłam
w stanie jedynie stać i przyglądać, jak na moich oczach dom
przekształcał się i jakby, dostosowywał do zmian które zaszły
we mnie przez czas, w którym mnie tu nie było.
Cień
również stał jak słup soli nie dowierzającym wzrokiem obserwując
następujące jedna po drugiej zmiany. Nie wiem ile tak staliśmy i
się temu przyglądaliśmy, ale moja intuicja podpowiada mi, że cały
proces któremu dom się poddał trwał około 15 -20 minut.
Kiedy
ostatni szczegół znalazł się na swoim miejscu, a wszystkie
żyrandole rozświetliły panujący w pomieszczeniach półmrok, moje
słowa powróciły do mnie i jak gdyby nigdy nic znów zaczęły
spokojnie wokół mnie krążyć.
Próbowałam
się odezwać, ale głos uwiązł mi w gardle i z moich ust wydostał
się jedynie szmer.
Przygryzłam
delikatnie wargę i po ponownym rozejrzeniu się po zmienionym
otoczeniu zerknęłam na Cienia. Jego wzrok wciąż był w jakimś
stopniu nie dowierzający, ale tuż obok tej emocji pojawiła się
również tląca się coraz mocniej ciekawość. Przyglądałam mu
się krótką chwilę, po czym uśmiechnęłam się lekko gdy
odwzajemnił moje spojrzenie.
– Powiedz
mi, czy to się działo naprawdę czy tylko oczy mnie mylą po ponad
dwudziestu godzinach jazdy samochodem? – Cień przerwał tą niemal
dzwoniącą w uszach ciszę, lekko drżącym głosem.
Uśmiechnęłam
się odrobinę szerzej i odparłam cicho, że miałam się zapytać
go o to samo i po spojrzeniu na siebie nawzajem, i ja i srebrnowłosy
zaczęliśmy się śmiać.
Nasz
śmiech rozniósł się w każdą stronę odbijając się od ścian,
a my gdy tylko skończyliśmy, rozpoczęliśmy zaplanowany wcześniej
spacer.
***
Ich
spacer zajął nieco więcej czasu niż się spodziewali, ale nie
przeszkadzało im to jakoś zbytnio, odwiedzali kolejne pomieszczenia
dyskutując wesoło na różne tematy. Autorka praktycznie o każdym
pokoju miała coś do powiedzenia, mimo że zmieniły one swój
wygląd to ich aura pozostała taka sama jak była kiedyś. Co jakiś
czas przystawali też przy interesujących obrazach, większość z
nich przedstawiało po prostu krajobrazy, ale zdarzały się takie
które były portretami lub też scenkami ze znajomych im wydarzeń.
W jednym z korytarzy natknęli się na portret Cheysy z Sebastianem i
ich pupilem, gdzie indziej na Raven na tle ogrodu bawiącą się z
Shadowem, jeszcze w innym miejscu na Chase'a przeglądającego stare
zwoje w sali tronowej w otoczeniu swoich kocich wojowników. Natknęli
się nawet na portret ich samych, przedstawiał on Autorkę w
odświętnym stroju siedzącą na bogato zdobionym skórzanym czarnym
fotelu z nogą założoną na nogę i lekkim uśmiechem na ustach,
tuż za fotelem stał Cień w eleganckim garniturze opierając się
jedna ręką o skórzane oparcie, w tle było widać było jedynie
ciemno zieloną tkaninę przetykaną miejscami srebrnymi nitkami.
Ale
obrazy, które najbardziej ich zdziwiły przedstawiały dla Cienia
osoby znaną jedynie z opowieści, a dla Autorki osoby które przez
pewien okres były obiektem jej najróżniejszych rozmyślań. Jeden
przedstawiał szyderczo uśmiechniętego ciemnowłosego mężczyznę,
w ciemno brązowym garniturze z czerwonym kwiatem w butonierce, w
jednej dłoni trzymał zapalone cygaro, w drugiej zaś kartę tarota
– The Devil. Drugi zaś przedstawiał uśmiechniętego smutno
również ciemnowłosego młodzieńca, którego srebrno-niebieskie
oczy były zamglone w zamyśleniu, miał na sobie białą koszulę,
czerwoną kamizelkę i czarne spodnie, w jednej ręce trzymał
otwartą książkę, w drugiej zaś znajdowała się karta tarota,
inna jednak – The Hanged Man.
Przy
nich spędzili najwięcej czasu, Autorka przyglądając się im ze
smutkiem przeplatanym ze złością, Cień zaś z nie zmierzoną
ciekawością.
Po
kilkunastu minutach wyrwali się w końcu ze swoich rozmyślań i
ruszyli dalej, jakby nie patrzeć było już dość późno i
przydało by się w końcu skończyć zwiedzanie i położyć się
spać. Jutrzejszego dnia mimo wszystko mieli wiele rzeczy do
zrobienia, sprzątanie może i wypadło im z grafiku, ale wciąż
trzeba było ozdobić choć częściowo ten dom, ubrać choinkę i
ugotować jedzenie na Wigilię.
Jeszcze
przez pół godziny spacerowali po posiadłości, a później wybrali
sobie gdzie będą spać i skierowali się w stronę wyjścia, aby
zabrać swoje rzeczy z samochodu.
***
Dreptałam
w stronę swojej sypialni, w jednej dłoni trzymałam swoje jeszcze
zmniejszone bagaże, a w drugiej ściskałam rączkę od swojej torby
podręcznej którą miałam cały czas w samochodzie.
„Cień zdeklarował
się, że zaniesie ozdoby do salonu, a jedzenie do kuchni więc
jedyne co mam teraz do zrobienia to wzięcie prysznica i położenie
się do spania. Rano będziemy mieli dużo roboty, ale to dopiero
jutro... „Zerknęłam na
zegarek który wciąż był na moim nadgarstku i uśmiechnęłam się
do siebie krzywo „W sumie to już dzisiaj, nawet nie
pomyślałam wcześniej, że to łażenie po posiadłości zajmie nam
tyle czasu...” – pomyślałam
i westchnęłam ciężko przyśpieszając odrobinę kroku. Po kilku
minutach byłam już przy drzwiach swojej starej sypialni, położyłam
niepewnie dłoń na metalowej klamce i po chwili wahania otworzyłam
je szeroko i zrobiłam krok do przodu.
Z
moich ust wydobyło się ciche zdziwione sapnięcie i lekko
nie dowierzającym wzrokiem zmierzyłam całe wnętrze pokoju.
„Wygląda
praktycznie tak samo jak moja sypialnia w pałacu... no, a
przynajmniej układem i wyglądem mebli, bo kolorystyka widzę
została lekko zmieniona...” – pomyślałam podchodząc do łóżka
i kładąc na nim swoje rzeczy.
Pokój
dalej miał wyjście na taras, miał ciemną podłogę i ściany
obłożone boazerią, ale praktycznie całą biel przejęła teraz
ciepła, ciemna zieleń przetykana srebrem. Ogólnie dużo
pomieszczeń była w różnych odcieniach zieleni. Nie żeby mi to
przeszkadzało ostatnimi czasy polubiłam ten kolor i dobrze się w
jego otoczeniu czuję.
Uśmiechnęłam
się do siebie i usiadłam na zielonej pościeli by chwilę później
opaść na nią całkowicie, wzięłam w łapki jedną z poduszek i
położyłam ją sobie na głowie.
– O
i teraz to mogę już iść spać... – mruknęłam wyciągając się
porządnie – przez tą podróż prawie zapomniałam jak ogromne, i
jak wygodne mam łóżko – zaśmiałam się do siebie i niechętnie
podniosłam się z powrotem do pozycji siedzącej.
Zdjęłam
z siebie swój zimowy płaszczyk i rozplątałam swój i Cienia
szalik, po czym rzuciłam je na najbliższy fotel i zaczęłam
zwiększać swoje bagaże i wyciągać z nich potrzebne mi w tym
momencie rzeczy. Nie zabrało mi to wiele czasu, a gdy walizki były
z powrotem zmniejszone i schowane w jednej z kieszonek w mojej
torbie, wzięłam w łapki piżamę i płyn pod prysznic i
skierowałam się w stronę łazienki.
Dwadzieścia
minut później byłam już zagrzebana w szmaragdowej pościeli i
usypiałam powoli wsłuchana w szmer padającego za oknem śniegu.
***
W
podobnym czasie również Cień zrobił to co miał do zrobienia i po
zwiedzeniu swojej nie-do-końca-nowej sypialni oraz wzięciu
szybkiego prysznica, położył się na swoim łóżku i po
przykryciu się grubą, srebrna kołdrą również uleciał do krainy
Morfeusza.
***
Dla
obojga ranek nadszedł o wiele zbyt szybko, ale bynajmniej nie mieli
zamiaru marudzić, ogarnęli się i ziewając z grubsza co kilka
minut wybrali się do salonu gdzie mieli się dogadać kto się czym
zajmie. Chwilę nad tym się spierali, ale szybko doszli do
porozumienia. Autorka wzięła na siebie gotowanie, a Cień zgodził
się, na dekorowanie salonu i przylegającej do niego jadalni. Uznali
zgodnie, że skoro i tak są tutaj sami to nie ma potrzeby
dekorowania całej reszty.
Po
tej krótkiej naradzie, każdy zabrał się za swoją część roboty
bez większego marudzenia.
***
Autorka
gdy tylko wyjęła książkę kucharską i zawiązała sięgający
jej do kolan, ciemno zielony, a jakże, fartuszek zaczęła formować
z otaczających ją słów składniki, których nie miała i po
zakasaniu rękawów wzięła się do pracy.
Po
kilku godzinach była niesamowicie zmęczona, ale jednocześnie
zadowolona. Przyglądała się z lekkim uśmiechem bulgoczącemu
delikatnie barszczowi, dwóm tuzinom uszek z grzybowym farszem
czekających na ugotowanie i dzwonkom z karpia w złocistej panierce,
które dopiekały się w piekarniku.
Cień
również tu był, przyszedł godzinę temu i wziął na siebie
lepienie pierogów z kapustą i grzybami. Dziewczyna uśmiechnęła
się szerzej widząc jego skupioną minę, srebrnowłosy zawsze
starał się robić wszystko jak najlepiej, nawet pierogi potrafił
lepić z miną pokerzysty przy pracy.
Ten
odwzajemnił spojrzenie i również się uśmiechnął, dolepił
ostatniego pieroga i po otrzepaniu się z mąki, mruknął do niej,
że skoro skończyli gotować to może przejdzie się do salonu, żeby
zobaczyć owoce jego pracy.
Dwukolorowa
przystała na to z uśmiechem i zostawiwszy swój fartuszek na
blacie, skręciła przezornie ogień pod barszczem i ruszyła za
srebrnowłosym, który zdążył już zniknąć za drzwiami.
Dogoniła
go podbiegając i chwyciła lekko za ramię, uśmiechnęli się do
siebie i resztę trasy pokonali rozmawiając wesoło trzymając się
pod rękę.
***
Zagwizdałam
z podziwem gdy tylko weszłam do ozdobionego przez Cienia salonu.
Kominek był rozpalony i trzaskał wesoło w akompaniamencie do
rozbrzmiewających cicho kolęd, a ramy obrazów były ozdobione
przeplatanymi srebrno-zielonymi łańcuchami. Na stoliku do kawy był
ustawiony stroik ze świeczkami w kształcie małych kul ozdobionych
tak jakby oplecionymi wokół nich kolcami róż, oprócz tego były
podoczepiane do niego małe srebrne gwiazdki. Gdzieniegdzie zaś
porozkładane były mniejsze stroiki zawierające tylko jedną
świeczkę oplecioną w ostrokrzew.
Ale
mimo wszystko na największą uwagę zasługiwała dwumetrowa choinka
stojąca niedaleko łuku drzwiowego prowadzącego do jadalni.
Oplatały ją białe lampki i srebrne błyszczące łańcuchy, a na
gałęziach wisiały kupione przez nich wcześniej srebrno-czarne i
srebrno-zielone bombki, a na samym czubku pyszniła się ta
połyskująca, kryształowa śnieżko-gwiazdka.
– No,
no, no – mruknęłam pod nosem i poklepałam srebrnowłosego po
ramieniu – toż to kawał dobrej roboty, śmiem twierdzić, ze
choinka ładniejsza od tej zeszło rocznej – dodałam gdy zwrócił
swój wzrok w moją stronę. W jego srebrnych oczach zapłonęła
duma i wyprostował się bardziej uśmiechając się jednocześnie
szeroko.
– Dziękuję
– odparł po chwili – wiedziałem, że ci się spodoba – dodał
i nakrył moją dłoń na ramieniu swoją z sygnetem na palcu.
Chwilę
staliśmy tak i przyglądaliśmy się sobie nawzajem, aż w końcu
poczułam coś dziwnego w czubkach palców. Opuściłam swoją dłoń
i podeszłam szybko do jednego z okien, podniosłam firankę do góry
i zmierzyłam czujnym wzrokiem niebo, po czym westchnęłam z ulgą.
– Fałszywy
alarm? – usłyszałam ciekawski głos ze strony srebrnowłosego.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Najwyraźniej,
aż dziwne, że moje słowa potrafią zareagować nawet na migający
w oddali... – odparłam wzruszając ramionami i opierając się
niedbale o parapet za moimi plecami.
Cień
opierał się w podobny sposób o framugę drzwi.
– Tak
jak z tą sytuacją z Wielkim Wozem, Małym Wozem i Radiowozem? –
zagadnął wesoło, wywołując u mnie salwę śmiechu.
– Mniej-więcej
– odparłam gdy się trochę uspokoiłam – ale mimo że był to
fałszywy alarm to czas najwyższy, żeby zacząć przygotowania do
Wigilii. Ja pójdę się przebrać, ugotuję pierogi i uszka i powoli
zacznę przynosić jedzenie do jadalni, a ty nakryj dla nas i sam
również idź się przebierz, ok? – dodałam po chwili stanowczym
tonem i uśmiechnęłam się szeroko, gdy Cień zasalutował i
okrzyknął „Tak jest, kapitanie!”. Jak już go bierze nastrój
na żarty to trudno mu się powstrzymać, nie żeby było w tym coś
złego. Uwielbiam go takiego, kiedy nie przejmuje się niczym i pewny
siebie rzuca żartami na lewo i prawo.
Zachichotałam
pod nosem i po poklepaniu go po ramieniu skierowałam się szybkim
krokiem w stronę sypialni. Mam przygotowany taki ładny strój na
dzisiaj, napisałam go jak jechaliśmy tutaj i myślę, że będzie
mi pasował. Uśmiechnęłam się do siebie i po obejrzeniu się, czy
Cienia nie ma w pobliżu zaczęłam biec przed siebie szczerząc się
na lewo i prawo.
Dzięki
swojemu zamiłowaniu do biegania w najmniej oczekiwanych sytuacjach w
kilkanaście sekund dopadłam do drzwi sypialni i weszłam do środka.
Oparłam się o drzwi i uspokoiłam oddech, chwilkę później brałam
już z łóżka wieszak z ubraniem i szłam w stronę łazienki.
Przebieranie
zajęło mi kilka minut, drugie tyle uczesanie swoich włosów w koka
i ozdobienia go spinką ze srebrną różą, która sama z siebie
oplotła kok u podstawy. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia i
pogładziłam delikatnie kamizelkę.
Ten
mój strój składał się z sięgającej za kolana ciemno zielonej
sukienki z długimi rękawami i czarnej gładkiej kamizelki
narzuconej na wierzch, do tego założyłam moje sznurowane buty,
zwyczajowy sygnet i wyjątkowo srebrną bransoletkę, która
wyglądała jak oplatający nadgarstek wąż.
Przyjrzałam
się sobie jeszcze raz i po przygładzeniu jednego z wypatrzonych
zagnieceń rzuciłam samej sobie lekki uśmieszek i opuściłam
łazienkę, a następnie sypialnię, po czym szybkim krokiem
skierowałam się w stronę kuchni.
Na
miejscu szybko ugotowałam uszka i pierogi, rozkładając
jednocześnie pozostałe dania na półmiskach, a barszcz przelewając
do naszykowanej wcześniej wazy. Wybrałam dwa wina, jedno czerwone,
drugie białe i dwa kieliszki do nich, po czym razem z jedzeniem
przełożyłam na niewielki wózek, który sprawnie popchnęłam w
stronę jadalni.
Zastałam
tam Cienia, który spoglądał w czarne niebo za oknem,
najprawdopodobniej szukając pierwszej gwiazdy. Jak tylko mnie
zauważył, momentalnie podszedł, żeby pomóc mi powystawiać
jedzenie na stół. Czerwone wino postawiłam na stole, a białe
podałam srebrnowłosemu razem z korkociągiem, żeby je otworzył,
sama zaś rozstawiłam kieliszki.
W
czasie kiedy Cień otwierał wino przyglądałam mu się uważnie,
miał na sobie czarną koszulę, ciemnozieloną kamizelkę i ciemne
spodnie od garnituru i śmiem twierdzić, że prezentował się
nienagannie. Nie wiem jak my to robimy, że zawsze ubieramy się w
taki sposób, że nasze stroje do siebie pasuję, ale jakoś
specjalnie mi to nie przeszkadza. Uśmiechnęłam się do siebie
lekko i w tym samym momencie Cień zaśmiał się zwycięsko po
otwarciu butelki. Nalał do połowy objętości kieliszków słodko
pachnącego wina i postawił białe tuż obok czerwonego. Podeszliśmy
do siebie i nie bawiąc się w łamanie opłatka złożyliśmy sobie
życzenia prosto z serca i mocno się przytuliliśmy. Chwilę
spędziliśmy w uścisku, a gdy uznaliśmy, że wypadało by usiąść
do jedzenia odsunęliśmy się od siebie i skierowaliśmy w stronę
stołu.
***
Nasi
bohaterowie zjedli spokojnie kolację dyskutując na rozmaite tematy,
których zasób mieli nieograniczony. Nigdzie im się nie śpieszyło,
po raz pierwszy od dawna, niczym się nie przejmując cieszyli się
po prostu swoją obecnością, a gdy zjedli po trochę każdego z dań
i stwierdzili, że więcej już nie mogą, sączyli powoli swoje
wino. Po opróżnieniu kieliszków postanowili podgłośnić kolędy
i przenieść się na kanapę w salonie, wtedy też wymienili się
też prezentami. Były to drobiazgi, ozdobny srebrny długopis i
eleganckie spinki do mankietów garnituru, niby nic, a cieszy.
Rozsiedli
się wygodnie przed trzaskającym cicho kominkiem i nalali sobie do
kieliszków, tym razem czerwonego wina i do pełna. Spojrzeli po
sobie z lekkimi uśmiechami na twarzach i stuknęli się kieliszkami
szepcząc do siebie – „Wesołych Świąt”.