Wypowiem się na dole.
Sutekina dokusho!
Był wczesny grudniowy poranek, słońce
dopiero co wyłoniło się zza horyzontu. Mrok nocy uciekał w
popłochu przed pomarańczowo-różową poświatą, ustępując
miejsca chłodnemu błękitowi ozdobionemu gdzieniegdzie białymi
strzępami chmur. W powietrzu unosiła się lekka mgiełka mrozu, a
drzewa, krzewy i trawniki pałacowego ogrodu pokrywała cienka
warstwa szronu.
Ogród różany jako jedyny wyróżniał
się na tle tego zimowego, choć bezśnieżnego, krajobrazu. Wiecznie
zielony, pyszniący się pięknymi białymi, czarnymi, czerwonymi i
błękitnymi pąkami róż, które wyglądały jakby wokół wcale
nie trzaskał mróz.
Pałac tak jak reszta wyglądał jak
gdyby przymarzł do podłoża, okna pokrywały szronowe malowidła, a
z niektórych parapetów zwisały sople lodu błyskające delikatnie
w blasku wchodzącego słońca. Wewnątrz panował za to lekki chłód
i wszechobecna cisza, nawet Sebastian-ktoś kto wstaje nawet przed
samą Autorką- jeszcze spał w swojej ukrytej sypialni.
My jednak przeniesiemy się do innej
części pałacu, Cheysy niedługo się obudzi...
***
Ze spokojnego snu wyrwał
mnie wrzask budzika, gdybym nie wiedziała jaki dzisiaj mamy dzień
pewnie wylądował by gdzieś na ścianie i spałabym dalej. Jednak
nie dziś. Wyskoczyłam z ciepłej kołdry i nie zwracając uwagi na
lekki chłód panujący w pokoju-jestem głupa bo nie włączyłam
wieczorem ogrzewania-pobiegłam do łazienki.
Wzięłam szybki prysznic i
po kwadransie wróciłam do pokoju zawinięta jedynie w ręcznik. Na
fotelu komputerowym leżały złożone w kostkę ubrania, które
naszykowałam sobie wczoraj wieczorem Przebrałam się jak
najszybciej i podreptałam do lustra, żeby się przejrzeć.
Czarna sukienka do kolan z
grubego materiału, na długi rękawek z zielono-czerwonym wzorkiem
na dole, pasowała jak ulał. Do tego pasiaste, ciepłe rajtuzy i
czarne baleriny z kokardkami w białe kropki. Pogładziłam ciemny
materiał i poprawiłam golfowy kołnierz.
Myślę, że wyglądam
nawet-nawet... ale i tak najważniejsze jest to, że jest mi ciepło.
Uśmiechnęłam się
delikatnie do swojego odbicia i obróciwszy się na pięcie ruszyłam
po szczotkę do włosów, bo przecież jak mam wyjść chociażby z
pokoju tak rozczochrana?
Mój starszy braciszek to by
mnie chyba śmiechem zabił... Gdy wróciłam-rozczesałam swoje
długie, krucze włosy i założyłam na nie czerwoną, materiałową
opaskę przyozdobioną gałązką ostrokrzewu.
Znów uśmiechnęłam się
do siebie-jestem gotowa.
Rozejrzałam się po pokoju,
dalej ogarniały go ciemności... znów poprawiłam kołnież i
podeszłam do okien w celu rozsunięcia ciemnych zasłon- prosząc
jednocześnie w myślach, żeby po ich rozsunięciu ujrzeć
pokrywający wszystko w okół biały puch, skrzący się delikatnie
w promieniach słońca. Westchnęłam zawiedziona widząc niemal
dokładnie to samo co wczoraj rano.
– No, cóż... może
jeszcze zdąży spaść – szepnęłam z nadzieją w głosie
przykładając dłoń do szyby.
Westchnęłam ponownie i
skierowałam swe kroki w stronę łóżka. Wytrzepałam i ułożyłam
poduszki, a kołdrę dokładnie zaścieliłam, nucąc sobie cicho pod
nosem dla poprawy humoru. Po skończeniu sprawdziłam godzinę i
uśmiechnąwszy się lekko, wybiegłam z pokoju.
***
Zostawmy Cheysy na moment i
przenieśmy się do skrzydła Autorskiego-celu rozchichotanej
złotookiej, biegnącej właśnie jednym z korytarzy.
W srebrzystym skrzydle cisza
wciąż się trzymała na swoim miejscu, pokoje były nagrzane i
panowała tu atmosfera błogiego spokoju.
Autorka spała spokojnie z
lekkim uśmiechem na ustach i dwukolorowymi włosami rozsypanymi na
poduszce, zakopana w ciepłej, biało-błękitnej pościeli i
bynajmniej nie miała pojęcia, że pewna nie zrównoważona,
czarnowłosa dziewoja za niecałe pięć minut wpadnie do jej
sypialni i bezczelnie obudzi. Jedna z zasłon nagle drgnęła jakby
ktoś ją lekko dotknął.
W ramach
dodatku specjalnego, fragmencik nie napisany przezemnie:
Artysta Pisarz
wypłynął zza zasłony niczym cień. Po prostu nie mógł się
powstrzymać by tego poranka choć rzucić okiem na miłość swego
życia. Delikatnie przysiadł na łóżku, uśmiechając się przy
tym na widok koloru pościeli. Następnie pisarz zatopił swe
spojrzenie w najpiękniejszej z wszystkich twarzy świata. Chwilę
trwał w błogim, radosnym milczeniu, po czym zaczął najczulej, jak
to tylko możliwe głaskać policzek Autorki. Wiedział, że Cheysy
zbliża się do skrzydła Autorskiego- mówiły mu to wszystkie
zmysły, wyczuwał też jej myśli. Rozsądek nakazywał mu
natychmiastowe zniknięcie, ale w tej właśnie chwili nie chciał
słuchać rozsądku. Pochylił się i ucałował tak drogi mu
policzek, po czym szepnął do umiłowanego ucha dwa słowa: "Kocham
Cię". Dokładnie w chwili, gdy palce Cheysy dotknęły klamki
Artysta Pisarz pstryknął palcami i rozpłynął się w powietrzu.
***
Spałam sobie spokojnie
świadomym snem, grałam akurat z kimś w szachy, gdy poczułam, że
ktoś, komu najwyraźniej znudziło się życie na tej planecie,
wskakuje na moje łóżko i zaczyna mną intensywnie potrząsać.
– A-chan! Wstawaj! –
usłyszałam doskonale mi znany dziewczęcy głos, ten mój twór
jest czasami strasznie nieznośny.
– Chyba nie daje mi
dziewczyna wyboru – wykonałam szybki szach-mat i westchnęłam
cicho – muszę się już zmywać, do zobaczenia – pożegnałam
się niechętnie i obudziłam się w końcu.
Gdy poczułam, że mogę z
powrotem poruszać prawdziwym ciałem, warknęłam cicho i zmierzyłam
Cheysy wściekłym choć jednocześnie lodowatym spojrzeniem. Na
reakcję nie musiałam długo czekać, złotooka momentalnie zamarła
i przeprosiwszy nieco zbyt piskliwym głosem, uciekła z pokoju. Ja
za to podniosłam się w końcu to pozycji siedzącej i ziewnąwszy
rozdzierająco, przetarłam ręką lekko piekące oczy. Położyłam
też dłoń na policzku i nagle przed oczami przesunęła mi się
pewna scena... Złość z razu odpłynęła, a w zamian za nią na
moich policzkach pojawiły się rumieńce, a na ustach lekki uśmiech.
Zawołałam do wychodzącej
z skrzydła Cheysy, żeby na mnie chwilę poczekała, gdy
opowiedziała mój uśmiech się poszerzył.
Nie myślałam, że
dziewczyna aż tak się tym wszystkim zaaferuje, a najbardziej
nie spodziewałam się tego, że trzeci największy pałacowy śpioch
wstanie przed świtem... ten świat staje na głowie.
Ziewnęłam ponownie i
wygrzebałam się pomału z ciepłej kołdry. No dobra, przydałoby
się ubrać, ale najpierw prysznic.
Jak postanowiłam tak
zrobiłam i chwilę później-w podkoszulku i dżinsach-
wymaszerowałam z łazienki. Wygrzebałam z szafy
biało-granatowo-błękitną koszulę w kratę i ciepłą chustkę do
założenia na szyi. Uzupełniłam tym strój i zgarnąwszy z jednej
z szuflad szczotkę do włosów, ruszyłam w kierunku saloniku
wiążąc przy okazji włosy w wysokiego kucyka.
Po drodze zahaczyłam
jeszcze o gabinet w celu zabrania kilku drobiazgów i w końcu
dotarłam do właściwego pomieszczenia. Po moim wejściu- złotooka
momentalnie zerwała się z kanapy i zaczęła się tłumaczyć żywo
gestykulując przy tym rękami i w ogóle. Uspokoiłam ją, że wcale
nie jestem już zła, a ta rozpromieniwszy się ponownie, złapała
mnie za rękę i pociągnęła za sobą.
***
Dziewczęta szybko pokonały,
oddzielające Autorskie skrzydło od reszty, osobne schody i ruszyły
budzić resztę mieszkańców pałacu. Potrwało to równą godzinę,
niektórzy wstawali od razu, z innymi zaś nie szło tak łatwo, ale
w końcu zwykle kapitulowali bez rozpoczynania walk.
I w końcu o godzinie 7:32
wszyscy obecni mieszkańcy pałacu stanęli w lepszych lub gorszych
humorach przed obliczem Autorki. Ta zaś podzieliła się z
wszystkimi swoją koncepcją, którą wspólnie zmodyfikowano ażeby
wszyscy byli zadowoleni i rozdzieliwszy zadania pomiędzy jednostki i
kilku osobowe grupki, zabrano się do roboty.
***
Po rozejściu się
większości odetchnęłam z ulgą i spojrzawszy na pozostałych ze
mną Chesa- wyjątkowo nie w zbroi, a w wygodnych dżinsach i czarnej
koszuli i Cienia- ubranego w całości na czarno, uśmiechnęłam się
lekko.
– To co, trzeba się brać
do roboty? – spytałam retorycznym tonem kierując się w stronę
wyjścia.
Chase odpowiedział cichym
mruknięciem z którego nie wiele zrozumiałam, a Cień uśmiechnął
się podobnie jak ja przed chwilą i pomachawszy nam dłonią ruszył
w przeciwnym kierunku.
– Twój zapał, drogi
'Książe Ciemności' zwala mnie z nóg... – sarknęłam zachowując
kamienną twarz.
– Jak miałbym się
cieszyć z powierzonego zadania... nie lubię siedzieć w kuchni... –
odparł spokojnie czarnowłosy zrównując swój krok do mojego.
– Powiedz mi w prost, że
jesteś poirytowany, bo spędzisz za dużo czasu w tym samym
pomieszczeniu co Sebastian – uśmiechnęłam się wrednie,
spoglądając na jego profil, jedna brew mu zadrgała. Znaczy, że
mam rację... Jest zazdrosny o swoją małą, słodką siostrzyczkę.
Jakież to urocze.
– Przecież wiesz, że
słyszę co myślisz... Zresztą wiesz jak to działa. Ja mam słabość
do siostry, ty do pewnego pisarza i jest dobrze – odgryzł się,
uśmiechając się łobuzersko.
Zarumieniłam się prawie
niezauważalnie i dałam mu sójkę w bok.
– Ciesz się idioto, że
nikogo tu nie ma – warknęłam na niego – nie wszyscy muszą
wiedzieć, że jestem zakochana, a przynajmniej dopóki sama tego nie
powiem...
– Czyli zgadłem? –
zapytał bezczelnie uśmiechnięty, a ja zarumieniłam się mocniej.
Nie wierzę, dałam się
podejść jak dziecko... Mentalny facepalm to za mało dla mojej
głupoty, wygadać się przed Chasem...
– Mhm, chyba można tak
powiedzieć... Nie mogę uwierzyć, że mnie tak podszedłeś głupi
jaszczurze – odparłam spokojnie odgarniając w twarzy niesforne
kosmyki – Ale jak się dowiem, że komuś 'wyćwierkałeś' to
marny twój los – dodałam po chwili lodowatym głosem.
– Jaka niemiła... –
westchnął złotooki – No już dobra, dobra. Będę siedział
cicho – dodał po chwili widząc mój morderczy wzrok.
Resztę drogi
przemierzyliśmy w ciszy, no może nie w idealnej – Chase od czasu
do czasu lekko chichotał pod nosem, niby taki poważny, a czasem
zachowuje się jak dziecko.
Po wejściu do kuchni
zostaliśmy przywitani przez Sebastiana- ubranego w swój zwyczajowy
strój lokaja, Grell'a- w ogniście czerwonym stroju, wyjątkowo bez
płaszcza, Will'a- w tym co zawsze i Grabarza- z włosami
odgarniętymi do tyłu i wygodnym czarno-szarym stroju – których
przydział obejmował menu na najbliższe dni... Mi i Chasowi dostały
się słodkie wypieki – pierniczki, makowiec, sernik, ćwibak,
chałka itp.
– Mamy mnóstwo roboty –
zakomenderował Sebastian, podając każdemu z obecnych fartuch i co
po niektórym gumki do włosów – Powodzenia! – dodał po chwili
z uśmiechem. Odpowiedział mu wspólny pomruk aprobaty i każdy
zajął się swoją działką.
***
Wchodziłam właśnie razem
z Raven- ubraną w ciepłe czarne spodnie i czerwono-zieloną
pasiastą tunikę i Ciel'em- ubranym w zielono-czerwony odświętny
strój z laską z trupią czaszką w dłoniach i cylindrem z czarną
kokardą- na strych w poszukiwaniu ozdób świątecznych.
Autorka przydzieliła nas do
ozdabiania pałacu- chyba najcięższa robota ze wszystkich –
przecież ten pałac jest olbrzymi! Nigdy się nie wyrobimy na czas!
– Chey-chan, mogłabyś
się łaskawie tak nie drzeć – wtargnął mi w myśl 'młody'
Phantomhive – I nie panikuj, poradzimy sobie jakoś. Nie jesteśmy
'zwyczajni' – dodał z tym swoim demonicznym błyskiem w oczach i
lekko się uśmiechnął.
– Kurdupel ma rację –
stwierdziła moja droga przyjaciółka za co została spiorunowana
wzrokiem – Ale jest jeden problem... Wiesz może skąd weźmiemy
choinkę? – dodała po chwili drapiąc się lekko za uchem.
Westchnęłam z irytacją,
Ciel podobnie. Co ona? Spała na tym zebraniu, czy jak?
– Ronald- jako, że
został przydzielony do zajęcia się ogrodem (w końcu nie od parady
ma za Kosę Śmierci kosiarkę)- postanowiono, że on ją wybierze i
przyniesie – odpowiedziałam, grzebiąc w kieszeniach sukienki w
poszukiwania kluczy- staliśmy już bowiem przy wejściu na strych.
– To tak sprawa
wygląda... – zadumała się Raven drapiąc się tym razem po nosie
– Pomóc ci szukać tych kluczy? – dodała po chwili opierając
jedną rękę na biodrze, a drugą podrzucając pęk wyżej
wspomnianych. Chyba stracę swoją anielską cierpliwość za moment-
głupi kocur.
– Bardzo śmieszne –
wymamrotałam pod nosem i złapawszy klucze rzucone w moim kierunku,
zaczęłam szukać tego właściwego – Na przyszłość nie grzeb
mi po kieszeniach – dodałam wkładając kluczyk do zamka.
Coś zachrobotało i drzwi
stanęły otworem, zdążyliśmy się odsunąć, więc żadna stopa
nie ucierpiała.
Strych był ogromny,
pogrążony w ciemnościach i potwornie zakurzony. Dawno tu nie
wchodziłam, nie było specjalnie okazji... ostatni raz chyba dwa
lata temu. W zeszłym roku pojechaliśmy na święta do naszej starej
świątyni... Jeździmy tam co sto lat, ale nie będę tutaj o tym
opowiadać.
Zakasaliśmy rękawy i
wzięliśmy się za poszukiwania. Nie było łatwo, każdy ruch
powodował wzbijanie się w powietrze tumanów kurzu, a jak
Raven-uczulona jest na niego biedaczka- kichnęła to powstało istne
kurzowe tornado. Ciel jako pierwszy zawołał, że znalazł pudło z
ozdobami... niestety sam go wynieść nie mógł, było większe od
niego. Na szczęście ruszyłyśmy z odsieczą i pudło zostało
wspólnie wyniesione na zewnątrz. Po tym pierwszym sukcesie wszystko
szło jak z płatka i po pół godziny staliśmy we trójkę w sali
tronowej w otoczeniu trzydziestu kilku pudeł z ozdobami. Trzeba było
jeszcze tylko przynieść młotki, gwoździe oraz drabiny – i
mogliśmy brać się do właściwej części naszego zadania.
***
W całym pałacu praca
wrzała. W kuchni- Sebastian z pomocą trzech Shinigamich szykował
składniki do 29 dań zaplanowanych na najbliższe trzy dni, pilnując
jednocześnie by nikt się nie pokaleczył, by Grell nie próbował
patroszyć karpia przy pomocy piły łańcuchowej oraz by Will i
Grabarz przypadkiem nie próbowali używać do siekania warzyw na
sałatkę kosy, ani sekatora. Autorka zaś – z Chasem u boku bawiła
się przednio, mieszając, dodając i odmierzając składniki,
wycinając ciasteczka i ozdabiając wyciągnięte już z piekarnika
słodkie przysmaki.
Na korytarzach i w co
poniektórych salach, było słychać głośne śmiechy Cheysy i
Raven, zawieszających wszędzie złote i srebrne świąteczne
łańcuchy i inne równie piękne ozdoby. Ciel zaś rozstawiał i
ubierał choinki – Ronald nieco przesadził i było ich chyba z 30.
Największa jednak- miała być ubierana przez wszystkich, więc
stała bezpiecznie w sali balowej- przerobionej na potrzeby
świąteczne, z długim stołem, wygodnymi kanapami i fotelami.
Ja zaś, jako, że dostałem
specjalne wytyczne od mojej drogiej twórczyni. Mam, można by rzec,
„misję specjalną”. A na czym ona polega – dowiecie się sami,
ale bynajmniej nie teraz.
C.D.N