Ohayo gozaimashita!!! Macie tu notatkę, wypowiem się jak zawsze na dole ^^
Enjoy!
Po
całym ciele chodziły mi ciarki, było mi straszliwie zimno. Chociaż
nie... w nogach czułam lekkie, tak jakby odległe ciepło. Co się
właściwie dzieje, a raczej co się stało? Dlaczego wszędzie jest
ciemno jak w grobie? Dlaczego wszystko jest jakby przygłuszone?
Dlaczego tak przeraźliwie boli mnie kark? Spróbowałam zacisnąć
dłoń w pięść i zgiąć jedną z nóg w kolanie, usłyszałam
szmer i poczułam, że moje ciało wykonało dane mu polecenia.
Wygląda na to, że siedzę z wyciągniętymi przed siebie nogami
opierając się o coś zimnego i twardego. Wszystko w porządku, ale
dlaczego nic nie widzę?
Podniosłam
dłoń w przesunęłam ją po twarzy, dotykając powiek...
– Dobra
nie było pytania – westchnęłam zażenowana uchylając lekko
powieki.
Rozejrzałam
się ostrożnie dookoła. Opierałam się o spory kamień, a ciepło,
które czułam w nogach dochodziło od trzaskającego wśród
wszech obecnej ciszy ogniska. Oświetlało ono również ciemność
otaczającą mnie z każdej strony. Po jego lewej stronie była wbita
w ziemię siekierka, dwa kawałki drewna i mały stosik patyków.
Podniosłam
się delikatnie i przysunęłam się bliżej ciepła wyciągając w
jego stronę zmarznięte dłonie. Rozcierałam je lekko, bo były
trochę zdrętwiałe. Robiło mi się coraz cieplej, ale ognisko
powoli zaczynało dogasać, więc musiałam dorzucić do niego część
przyszykowanych obok materiałów opałowych. 'Ciekawe kto je
zostawił?' zastanawiałam się przyglądając się jednocześnie
tańczącym czerwono-pomarańczowym językom ognia pochłaniającym
powoli kawałki dorzucanego przeze mnie drewna. Mój wzrok przesunął
się po chwili na połyskującą siekierkę, zauważyłam, że coś
jest do niej doczepione... karteczka?
Szybko
wzięłam ją w dłonie, była mała, gładka i biała. Obróciłam
ją w palcach, po drugiej stronie było coś napisane. Przymrużyłam
oczy i przysunęłam ją bliżej ognia, bowiem nie mogłam się na
początku odczytać. Na niej dziwnie znajomym, eleganckim charakterem
pisma zapisane były tylko dwa słowa: „Dobrze spałaś?”
Prychnęłam
zirytowana przypominając sobie nagle ostatnie wydarzenia. Zmięłam
ją wściekła w dłoni i cisnęłam w płomienie. Patrzyłam jak
słowa przepełnione sarkastyczną uprzejmością, słowa
napisane ręką tego, który odebrał mi to co było dla mnie
najważniejsze, są pożerane przez ogień.
Nie
będę płakać tak jak wtedy, nie jestem słaba. W duszy ciągle
jestem Autorem i nie pozwolę się sobą bawić jak jakąś cholerną
marionetką, mam swoją dumę.
I
jest jeszcze Wilson, on ma jeszcze gorzej niż ja, będę musiała go
znaleźć... choć nie wiem czy będę mogła w tym stanie zrobić
cokolwiek co mogłoby mu pomóc.
– Przeklęty
M – warknęłam zaciskając pięści – wszystko się przez niego
komplikuje – dodałam spuszczając wzrok na kolana.
'Nie
mogę się poddawać... jak tylko zrobi się jasno muszę wziąć się
do zbierania materiałów i szykowania jakiegoś prowiantu'
postanowiłam i dorzuciwszy jeszcze drewna do ognia, oparłam się
ponownie o kamień i spróbowałam zasnąć. Kręciłam się chwilę,
ale zmęczenie dało o sobie dość szybko znać i udało mi się
zasnąć.
***
Obudziło
mnie kapnięcie czegoś na nos. Zirytowana uchyliłam powieki i
ziewnęłam rozdzierająco. Rozejrzałam się wkoło, ognisko już
dawno wygasło, został po nim jedynie popiół i trochę węgla...
ponownie poczułam kapnięcie, znów ziewnęłam i podciągnęłam
się do pozycji siedzącej. Przeciągnęłam się lekko i wyciągnęłam
jedna z dłoni przed siebie... kolejne kapnięcie, jeszcze jedno i
znowu.
– No
tak, jeszcze deszczu mi do pełni szczęścia brakowało –
sarknęłam pod nosem i dźwignęłam się na nogi. Otrzepałam
płaszcz, przetarłam oczy rękawem i ponownie się rozejrzałam.
Wokół
było cicho i zimno, wygląda na to, że jest jeszcze wcześnie
rano...
Kolejne
krople spadały z szaro-białego nieba, było ich coraz więcej i
padały coraz gęściej.
Spojrzałam
w górę, kilka z nich kapnęło na moją twarz i spłynęło w dół
niemal jak łzy, uśmiechnęłam się smutno.
– Łzy
na deszczu, co? – szepnęłam i otarłam zimne krople rękawem.
Otrząsnęłam się z zamyślenia i wzięłam w dłonie siekierkę
wbitą w ziemię tuż obok pozostałości ogniska. Była dość
lekka, topornie, ale konkretnie zrobiona. Przesunęłam palcem po
ostrzu i syknęłam cicho gdy przecięło skórę, kilka kropel
szkarłatnej krwi skapnęło na ziemię.
– Całkiem
ostra... - mruknęłam i włożyłam zraniony palec do ust.
Przyjrzałam
się dokładnie ostrzu, było zrobione z krzemienia... nic dziwnego,
że tak tnie. Krew przestała już płynąć, więc złapałam
trzonek w dłonie i machnęłam kilkukrotnie siekierką atakując
powietrze. Westchnęłam lekko...
– Nie
za dobrze... Zasięg krótki, wygodna też nie jest, ale jeśli
przyjdzie do obrony to jedyna moja opcja – zamarudziłam pod nosem
i wbiłam moją nową broń z powrotem w ziemię.
Sama
również sobie przysiadłam i zaczęłam grzebać po kieszeniach
mojego płaszcza w poszukiwaniu czegoś co mogłoby mi się w jakiś
sposób przyda.
Znalazłam
sporą szpulkę nici z dwiema igłami, kilka agrafki i jakieś
pojedyncze guziki... wysłużony, ale wciąż ostry scyzoryk, kilka
pomiętych kartek papieru, pisadła i dużą chustkę do nosa. Gumy
do żucia też się znalazły...
– Jeny
– westchnęłam – Ile ja szpargałów w tym płaszczu noszę –
dodałam przyglądając się temu tałatajstwu na moich kolanach –
Byłoby tego więcej gdybym miała dostęp do bezdennych kieszeni –
zacisnęłam pięści cedząc w tłumionej złości kolejne słowa.
Zastanowiłam
się chwilkę co mogę zrobić na ten moment, przydałaby się jakaś
torba, ta moja niestety została na strychu w domu Wilsona.
Spojrzałam
ponownie na przybory do szycia, chustkę i mój płaszcz do kostek.
Schowałam większość rzeczy z powrotem do kieszeni i zostawiłam
jedynie wyżej wymienione.
Chwyciłam
w dłonie połę mojego płaszcza i skrzywiłam się nieznacznie...
nie chcę tego robić, ale czy mam inny wybór?
Złapałam
za scyzoryk i błyskawicznie skróciłam płaszcz do kolan. Ręce mi
się trzęsły, gdy cięłam ciemny materiał na mniejsze kawałki i
zszywałam je ze sobą w odpowiedni sposób.
Po
godzinie moja praca była zakończona i przede mną leżał spory
plecak z czarnego i miejscami białego materiału. Mój biedny
płaszczyk, tyle lat ze mną przetrwał i skończył, częściowo,
ale jednak, jako plecak. Pociągnęłam nosem, no tak jeszcze katar
mi się przyplątał, po czym schowałam do nowej torby wszystkie
moje graty i zarzuciłam ją na ramię.
Deszcz
wciąż padał i powoli przemakałam, jedyny plus był taki, że nie
było tak zimno jak wcześniej. Owszem, chłód wciąż panował, ale
nie był, aż tak uciążliwy. Spojrzałam ponownie w niebo, w tej
szarej masie chmur nijak nie dało się dojrzeć słońca, ale
szacowałam, że jest mniej-więcej siódma rano.
Ruszyłam
pomału przed siebie próbując sobie przypomnieć gdzie wczoraj
znalazłam te jagody... powoli narastające burczenie w brzuchu mi w
tym bynajmniej nie pomagało.
***
Znów
siedział w swojej zwyczajowej pozycji z nogą założoną na nogę.
Cygaro trzymane szczupłymi palcami tliło się delikatnie w
ciemnościach. Jego wyraz twarzy nie zdradzał absolutnie nic, jednak
czarne jak smoła oczy z ciekawością i rozbawieniem przyglądały
się uważnie poczynaniom brązowowłosej pisarki i czarnowłosego
naukowca.
Dziewczyna
szła właśnie przez szumiący spokojnie las, bawiąc się
jednocześnie scyzorykiem – podrzucała go i obracała w palcach.
Gdy w pewnym momencie ręka jej się omsknęła i ostrze scyzoryka
przecięło dość głęboko jedną z gładkich dłoni – usta
mężczyzny rozciągnęły się złośliwym uśmiechem.
Uwielbiał
ból innych, delektował się ich agonią... ale zawsze wszystko
dawkował – powoli – bez przesady, aby każdy powoli i
sukcesywnie staczał się na dno.
Był
mistrzem marionetek, każda z jego 'kukiełek' miała osobne
przedstawienie z dopracowanym scenariuszem... i niezbyt szczęśliwym
zakończeniem...
Zaciągnął
się dość mocno cygarem i wydmuchał po chwili siwy dym, który
otoczył go leniwie mieszając się z ciemnością. Przyglądał się
znowu jednym okiem walczącej z krwawieniem dziewczynie, z fragmentu
białej chustki zrobiła opaskę uciskową, a innym kawałkiem
owinęła ranę.
''Warto
było walczyć o taką marionetkę...'' pomyślał i zaśmiał się
lekko.
***
Siedziałam
na głazie niedaleko klifu, deszcz przestał padać już jakiś czas
temu i niebo rozpogodziło się ukazując opalizujący błękit po
którym czasami przepływały puchate chmurki. W powietrzu unosiła
się orzeźwiająca bryza i było słychać spokojny szum fal.
Niedaleko mnie w ciemno zielonej trawie leżała moja torba, a obok
niej zawinięte w chustkę, czerwone jagody.
Zjadłam
ich już dość sporo, więc po prostu siedząc nieruchomo z nogami
podciągniętymi pod brodę przyglądałam się horyzontowi. Patrząc
na słońce można stwierdzić, że jest około południa...
Automatem
zaczęłam wyłamywać palce i skrzywiłam się czując pulsujący
ból w prawej dłoni. Przez swoją głupotę rozcięłam ją sobie
dość głęboko... Podniosłam ją wyżej i przyjrzałam się
opatrunkowi.
– Jestem
beznadziejna... – westchnęłam i zgramoliłam się z chłodnego
kamienia – nie powinnam tak tu siedzieć, przydało by się znaleźć
sobie dobre miejsce na obozowisko, nie mogę tak cały czas wędrować
z miejsca w miejsce... – marudziłam pod nosem chowając jagody do
plecaka i zarzuciwszy go na jedno ramię podreptałam wzdłuż klifu.
Po
drodze zatrzymywałam się nie raz zbierając co grubsze badyle,
kawałki kory i szyszki. Muszę mieć jak rozpalić później
ognisko... Nie chcę znaleźć się w absolutnej ciemności, nie wiem
czemu... nigdy nie miałam podobnych lęków, ale teraz mam takie
przeczucie, że mogłoby się to naprawdę źle skończyć.
Szłam
ciągle w tym samym kierunku, aż w końcu słońce zaczęło chylić
się ku zachodowi barwiąc błękit na wiele odcieni pomarańczu,
żółci i czerwieni. Zatrzymałam się dopiero wtedy, gdy słońce
zaczęło powoli 'zanurzać' się w oceanie. Zostawiłam torbę i
materiały opałowe gdzieś z boku, a sama przysiadłam na samym
krańcu klifu z nogami spuszczonymi przepaść i podziwiałam to
piękne zjawisko – promyk szczęścia w tej beznadziejnej sytuacji.
Gdy
życiodajna gwiazda zniknęła całkowicie za horyzontem wstałam na
równe nogi i zaczęłam przygotowywać stos ogniskowy. Z
pobliskiego lasu przyniosłam trochę kamieni i ułożyłam je w
kręgu, wewnątrz ustawiłam konstrukcję z mniejszych patyków
'wyścielaną' suchą korą. Na to nałożyłam kolejną warstwę
drewna i było gotowe.
Uśmiechnęłam
się do siebie, teraz jeszcze tylko trzeba wzniecić jakoś ogień.
– Jak
mogę to zrobić? – mruknęłam pod nosem spoglądając to na stos
ogniskowy, to na ciemniejące powoli niebo. Zastanawiałam się
chwilę przebierając nerwowo palcami. W pewnym momencie mój wzrok
padł na jeden z kamieni z kręgu – krzemień – szybko go
rozpoznałam po charakterystycznym wyglądzie. Chwyciłam go w dłonie
i delikatnie pogładziłam po ostrzejszej krawędzi uważając, żeby
nie skaleczyć się dziś po raz kolejny... Nagle mnie olśniło i
szybko wyjęłam z plecaka siekierkę, uderzając krzemieniem o
ostrze udało mi się uzyskać iskry i zaprószyć upragniony ogień.
Po ujrzeniu tych ulotnych, ciepłych płomyków ogarniających powoli
drewno nie mogłam powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu.
Szybko zreflektowałam się jednak i zaczęłam dokładać do ognia
przyszykowanych materiałów opałowych, nie mogę sobie pozwolić na
jego zgaszenie za nic w świecie.
Robiło
się coraz ciemniej, niebo było już niemal granatowe, a księżyc
lśnił złowieszczo otoczony pojawiającymi się powoli gwiazdami.
Położyłam
się niedaleko trzaskające ogniska z plecakiem pod głową i
przyglądałam się nieboskłonowi sennym wzrokiem. Wzdrygnęłam się
gdy poczułam na skórze chłodny powiew wiatru i przeszły mnie
ciarki. Jako, że po rozpogodzeniu zdjęłam z siebie płaszcz to
musiałam wygrzebać go z torby. Położyłam się na boku i
przykryłam się szczelnie. Ziewnęłam lekko i przyglądałam się
płomieniom, aż sen mnie zmorzył.
***
Siedziałam
niedaleko klifu i przyglądałam się sennym wzrokiem zachodowi
słońca, ostatnie jego promienie otulały ciepłą poświatą
wszystko wokół. Opuściłam wzrok i oparłam głowę na
podciągnietych kolanach. Nagle coś jakby mignęło mi pod powiekami
i po całym ciele przeszły mi ciarki. Zerwałam się na równe nogi
niemal natychmiast i spróbowałam rozejrzeć się dookoła. No
właśnie – spróbowałam... Ciemność panująca wokół nie
pozwoliła mi dojrzeć niczego. Usłyszałam niedaleko mnie
trzaśniecie łamanej gałęzi, a sekundę później syk przy uchu,
po którym poczułam szarpnięcie i straszliwy ból w barku. Syknęłam
głośno i kilka łez spłynęło mi po twarzy, odruchowo sięgnęłam
ręką do ogniska bólu – ubranie było roztargane, a z pulsującej
bólem rany ciekła obficie ciepła krew. Byłam przerażona nie na
żarty i trzęsłam się lekko, ale postarałam się nie stracić
zimnej krwi i spróbować uciec nieznanemu napastnikowi. Praktycznie
nic nie widziałam, ledwo dostrzegałam zarysy drzew i krzewów.
Wciąż trzymając się za krwawiący bark uciekałam... nie
wiedziałam dokładnie w jakim kierunku, ale nie obchodziło mnie to
– byle dalej od tych cichych kroków i syczącego oddechu. W pewnym
momencie coś chwyciło mnie w biegu za nogę i runęłam jak długa
na ziemię – ponownie usłyszałam ten przeciągły syk i poczułam
ból, tym razem w łydce. Dyszałam głośno ze strachu i z bólu,
ale wyszarpałam nogę z uścisku i udało mi się jakoś stanąć z
powrotem na nogi. Ledwo stałam, ale ponowiłam próbę ucieczki –
łzy już spływały mi po twarzy bez przerwy, a tępy ból mieszał
się z narastającym strachem niemal pozbawiając mnie już sił.
Ale
mimo wszystko biegłam dalej – jednak gdy przestałam słyszeć
goniącego mnie napastnika, wciąż biegnąc przed siebie –
straciłam nagle oparcie i runęłam dół.
***
Zerwałam
się zlana potem ze snu i rozejrzałam się nerwowo wokół siebie,
odetchnęłam z ulgą widząc trzaskający wciąż ogień.
– Co
to miało być... ten sen... – szepnęłam podciągając się do
pozycji siedzącej i chowając twarz w dłoniach wzięłam kilka
uspokajających oddechów, trzęsłam się cała – Nienawidzę
takich koszmarów... cieszę się gdy ich nie pamiętam, przy najmniej
nie ma czego wspominać...
A
tak... co to było za niebezpieczeństwo w ciemnościach, dlaczego
mnie goniło? A ten ból... – przesunęłam jedną dłonią po
barku, a drugą zsunęłam na łydkę – Był taki realny... –
szeptałam do siebie próbując jakoś zebrać myśli i uspokoić się
w końcu.
'Na
pewno nie położę się już z powrotem spać, nie po takim śnie...'
postanowiłam w duchu i po dorzuceniu przygotowanych badyli do ognia
otuliłam się ponownie płaszczem.
Resztę
nocy spędziłam na przyglądaniu się gwiazdom i pilnowaniu ognia.
Czas
popłynął mi dość szybko, gdy tylko rozjaśniło się
dostatecznie zagasiłam ognisko i zjadłam trochę jagód na
śniadanie. Było dość pochmurnie, możliwe, że dzisiaj też
będzie padać...
Westchnęłam
i dźwignęłam się w końcu na nogi, wszystko mi przez noc
zdrętwiało, więc porozciągałam się trochę i dopiero po
kilkunastu minutach byłam gotowa do wymarszu. Miałam zamiar dzisiaj
poszukać odpowiedniego miejsca na stałe obozowisko, najlepiej dla
mnie byłoby gdyby to miejsce było osłonięte z każdej strony...
może jakaś polanka w lesie? No i dobrze by było bym miała blisko
do wszystkiego, do jedzenia, do wody i materiałów opałowych... W
każdym razie mam zamiar się rozejrzeć, a póki co w drogę.
Ruszyłam energicznym krokiem wzdłuż klifu, było mi trochę zimno
mimo płaszcza na plecach, wiał dość mocny wiatr od strony wody
więc nie dziwi mnie to zbytnio. Opatuliłam się w związku z tym
szczelniej płaszczem i zapięłam go pod samą szyję. Po jakimś
czasie zboczyłam z wytyczonej poprzedniego dnia ścieżki i
zboczyłam nieco w las, rosły tu praktycznie same sosny, więc
suchych patyków znalazłam o wiele mniej niż wczoraj...
– Może
być przez to problem wieczorem... – mruknęłam do siebie i prawie
wpadłam na drzewo przez nieuwagę. Zaśmiałam się lekko i skupiłam
się bardziej na tym co jest teraz niż na tym co może być za
kilkanaście godzin. Wędrowałam tak w nie określonym kierunku przez
większość dnia, udało mi się znaleźć nawet kilka krzaków z
jagodami i, jak dziwnie to nie zabrzmi, szkielet ludzki w dość
dziwnej pozycji i z leżące niedaleko niego przedmioty. A mianowicie
kilka zwojów średniej grubości liny, dwa kawałki drewna i
niezwykle intrygujący, złoty wisiorek z rubinem...
– Skąd
tutaj takie rzeczy...? – spytałam wtedy sama siebie zastanawiając
się nad tym wszystkim. I wtedy też przypomniały mi się słowa M.
'To
gra, w której stawką jest twoje życie, z wieloma w nią grałem...
choć jeszcze nikomu nie udało się przetrwać' – A więc wszystko
jasne... po prostu trafiłam na jedną z jego poprzednich ofiar... –
szepnęłam przyglądając się szkieletowi przerażonym wzrokiem.
Zebrałam szybko wszystkie leżące na trawie przedmioty, lecz gdy
wzięłam w dłonie wisiorek zauważyłam na łańcuszku zaschniętą
krew. Wzdrygnęłam się lekko i schowałam go do kieszeni płaszcza.
Odchodząc drżącą ręką machnęłam jak w geście pożegnania i
szepnąwszy 'Spoczywaj w pokoju' oddaliłam się czym prędzej.
Po
tym przez jakiś czas byłam w pewien sposób otępiała, dłonie mi
się trzęsły nie mogłam skupić się na niczym konkretnym... Bałam
się. Tylko tak można to określić. Bałam się śmierci, nie
chciałam skończyć podobnie. Tak po prostu.
Ale
po jakimś czasie uspokoiłam się trochę, stwierdziłam w duchu, że
chociaż jestem w tym momencie tylko człowiekiem to nie mogę się
poddawać, nie mogę siedzieć bezczynnie w miejscu czekając na
śmierć, to nie w moim stylu. Będę walczyć, nie pozwolę się
zmanipulować jakiemuś cholernemu gościowi który myśli, że będę
tańczyć jak mi zagra (pomijając fakt, że nie umiem tańczyć, ale
to tak na marginesie).
Przez
to wszystko nawet nie zauważyłam kiedy słońce zaczęło kryć się
za linią drzew i dzisiejsze wieczorne obozowisko z ogniskiem było w
środku lasu. Całe szczęście udało mi się znaleźć takie
miejsce w którym nie wywołam przypadkiem pożaru. Do rozpalenia
ogniska posłużyłam się taką samą metodą jak ostatnio, kamienie
i węgiel z poprzedniego ogniska zabrałam ze sobą, więc było
nawet łatwiej. Całkiem niedaleko płynął też strumyk więc tam
obmyłam się pobieżnie, ugasiłam pragnienie i umyłam zebrane
wcześniej owoce na kolację. Później przy ciepłym ogniu zjadłam
kolację i czekałam na zapadnięcie zmroku, ażeby położyć się
już pomału spać. Oczy mi się strasznie kleiły, jednak dość
sporo się dzisiaj nałaziłam i nanosiłam...
Nie
musiałam jakoś długo czekać, niebo szybko ciemniało, na tyle
szybko, że gdy księżyc wszedł i pierwsze gwiazdy zaczynały się
wokół niego pojawiać, zapanowała niemal absolutna ciemność.
Ułożyłam się podobnie jak ostatnio z plecakiem pod głową i
przykryta płaszczem. Sen spłynął na mnie niemal momentalnie.
***
Zerwałam
się gwałtownie ze snu, dyszałam głośno i łzy spływały mi po
twarzy. Cała się trzęsłam i trochę mi zeszło zanim się
uspokoiłam. Znowu miałam koszmary... jak ja ich nienawidzę... nie
dają się porządnie wyspać i są strasznie realne... Podciągnęłam
się do pozycji siedzącej i zaczęłam lekko rozcierać bolące
przedramię. I jeszcze to coś w ciemnościach, we śnie wydaje się,
że rozrywa i wyszarpuje mięśnie, a w rzeczywistości nie ma po tym
żadnych śladów poza przerażającym bólem.
Skrzywiłam
się i położyłam się z powrotem, przyglądałam się chwilę
lekko zachmurzonemu niebu.
– Co?
Kolejna bezsenna noc, Autorzyno? – spytałam sama siebie i po
obróceniu się w stronę trzaskającego wciąż ogniska oparłam
głowę na dłoni... Patrzyłam jak szkarłatne płomyki tańczyły w
akompaniamencie cichych trzasków. Od czasu do czasu dorzucałam do
niego kolejne kawałki drewna, chyba po dwóch-trzech godzinach oczy
kleiły mi się strasznie, ale mimo wszystko starałam się utrzymać
względną przytomność, byłam potwornie zmęczona i śpiąca, ale
nie było to wystarczającym powodem do zaśnięcia. Strach przed
kolejnymi koszmarami był zbyt silny.
***
Najbliższe
trzy dni wyglądały podobnie: ponure poranki, całodzienne wędrówki
i bezsenne noce. Stan psychiczny i fizyczny Autorki pogorszyły się,
ale jej determinacja pozostała na swoim miejscu – siódmego dnia,
gdy słońce było w połowie drogi po nieboskłonie udało jej się
znaleźć odpowiednie miejsce na obozowisko. Była to niewielka
polanka otoczona z trzech stron przez pachnące świerki, z czwartej
zaś przez szemrzący strumyk. Całkiem niedaleko rosły też jagody
i marchewki, więc można rzec, że to miejsce idealne.
Rozplanowała
też jak powinna przygotować obóz do względnego funkcjonowania i
szykowała się do preparowania mapy najbliższej okolicy. Nie była
pewna czy jej się to uda – szczególnie przez lekkie rozkojarzenie
spowodowane bezsennością, ale nie chciała się poddać bez
spróbowania.
W
związku z obozem udało jej się do wieczora przygotować miejsce na
palenisko, 'skład materiałów opałowych' i posłanie. Postanowiła
też, że resztą obozu zajmie się następnego dnia, więc po
zapadnięciu zmroku i rozpaleniu ogniska nawet nie próbowała kłaść
się spać i od razu zabrała się za szkicowanie mapy, co zresztą
zeszło jej niemal do rana.
***
Poranek
ósmego dnia mojego przebywania na wyspie był mglisty i zimny, niebo
było niemal całkowicie zasłonięte przez chmury, ale w sumie nie
ma co się dziwić. Może jest dopiero połowa wakacji, ale
nieubłaganie zbliża się jesień...
Podciągnęłam
się do pozycji siedzącej i wciągnąwszy ręce do góry,
przeciągnęłam się porządnie. Niedaleko paleniska leżała moja
nocna 'robótka'. Nie powiem żebym, była z niej jakoś specjalnie
zadowolona, ale póki co powinna mi wystarczyć... Mówiąc szczerze
myślałam o prowadzeniu pamiętnika, żeby wszystko sobie każdego
wieczora dokładnie spisywać. Raz – miałabym zajęcie na część
nocy, dwa – mogłabym odreagować w artystyczny sposób. Ale...
Dlaczego zawsze musi być jakieś 'ale'!? Ale nie mam na tyle
papieru, przy sobie miałam jedynie kilka kartek, a już samo
przygotowanie mapy zajmie co najmniej dwie... Westchnęłam lekko i
wzięłam prowizoryczną mapkę w dłonie, była przykopcona w jednym
z rogów, i schowałam ją do kieszeni płaszcza razem z ołówkiem.
– Wybiorę
się na 'spacerek' i nieco poszerzę znane mi tereny... – mruknęłam
pod nosem z lekkim uśmiechem i dźwignęłam się w końcu na nogi –
Bo co innego mam do roboty? – dodałam i ruszyłam w tylko sobie
znanym kierunku.