wtorek, 14 stycznia 2014

Special Świąteczny 2/2 Błękitne Święta

Nie zabijajcie mnie, nie skalpujcie, ani ogólnie nie róbcie mi krzywdy! Bardzo, bardzo, bardzo, bardzo przepraszam za takie potworne opóźnienie! Nie miałam weny na dokończenie tej notki i do wczoraj leżała ona na komputerze nieskończona. W każdym razie, zapraszam do czytania:

Siedziałem właśnie w gabinecie Autorki i układałem dokumenty leżące w 'artystycznym nieładzie' na ogromnym biurku. Jak ja uwielbiam te misje specjalne... dlaczego nigdy nie mogę dostać jakiegoś zajęcia na miejscu- tylko muszę jeździć z miejsca w miejsce- w przyszłym roku choćbym miał się pochlastać poproszę o przydział do kuchni. Będę lepił pierogi czy coś...
Złożyłem ostatni dokument na stos i wyrównawszy go, schowałam do jednej z szuflad. Poprawiłem jeszcze tylko fotografię w ramce, gdy ogarniałem ten bałagan przypadkiem się przewróciła. To było zdjęcie zrobione w różanym ogrodzie dobre pół wieku temu- przedstawiało naszą czwórkę – mnie, Autorkę, Chesa i jego siostrę – rodzeństwo stało do siebie plecami i lekko się uśmiechało, a ja stałem przed Autorką trzymającą dłonie na moich ramionach- to było wtedy gdy byłem jeszcze 'dzieckiem'... Uśmiechnąłem się lekko i pogładziłem fotografię.
– Stare dobre czasy... – westchnąłem i przegarnąłem dłonią swoją postrzępioną czuprynę.
Lepiej będzie jak zajmę się w końcu resztą moich zadań, zrobienie porządku z tymi papierami to ledwo drobna część tego co mam dzisiaj do roboty. Zerknąłem na mój nieśmiertelny, srebrny kieszonkowy zegarek- już po 10, czas się zmywać, jestem już spóźniony...
Zgarnąłem swój szary płaszczyk z fotela stojącego po zewnętrznej stronie biurka i ruszyłem szybkim krokiem do wyjścia z gabinetu – zamknąłem go na kluczyk, tak jak Autorka kazała i skierowałem kroki do przejścia do pałacu. Po pokonaniu schodów, im bliżej byłem reprezentacyjnej części pałacu, tym głośniej było słychać stukoty, rozmowy i śmiechy.
Nie mogłem powstrzymać się od cichego chichotu, gdy tuż obok mnie przebiegły wykłócające się Chey i Raven z na oko dziesięciometrową drabiną, a gdy minąłem się z paniczem Cielem, notabene z niezbyt zadowoloną miną, niesiącego choinkę niemal dwukrotnie większą od niego samego to musiałem oprzeć się o kolumnę, bo przewróciłbym się ze śmiechu.

To nie na moje nerwy... Ciekawe czy można umrzeć od nadmiaru wesołości?
Rozmyślając w tym kierunku nawet nie zauważyłem kiedy doszedłem do głównego wyjścia, założyłem na siebie płaszcz i wyszedłem na zewnątrz.

Świeciło słońce, a niebo było niemal nieskazitelnie błękitne, temperatura jednak była o wiele, wiele za niska jak na mój gust. Nienawidzę zimna – skrzywiłem się lekko i postawiłem kołnierz płaszcza, żeby osłonić szyję przed lodowatym wiatrem. Mogłem zabrać jakiś szalik, teraz jednak jest już za późno na powrót do pałacu – muszę pojechać w parę miejsc i załatwić kilka spraw... W tym jedną niezwykle ważną.
Przebiegłem się truchcikiem przymarzniętą, ogrodową ścieżką, kierowałem się w stronę zewnętrznego wejścia do garażu. Jak ja się cieszę, że dzisiaj jadę sam – mogę wziąć samochód...
Za każdym razem jak jeżdżę z Autorką to dostaję ciarek na całym ciele, nie lubię motocykli – piekielnie szybkie i równie niebezpieczne – a ona wręcz przeciwnie, uwielbia swoje 'maleństwo' i jeździ na nim jak tylko ma okazję. Wzdrygnąłem się i trzasnąłem drzwiami po wejściu do garażu.
Ale teraz nie czas na rozwodzenie się nad tym, od mojego pierwszego celu dzieli mnie kawał świata – z Krainy-Nie-Tutaj wszędzie jest daleko.
Wsiadłem do czarnego samochodu i po włączeniu radia – akurat leciały jakieś kolędy – oraz uruchomieniu ogrzewania, w końcu wyjechałem.

***

A teraz przenieśmy się zupełnie gdzie indziej:
Tego szczególnego dnia obudziłem się na długo zanim wstało słońce. Chwilę leżałem w błogiej świadomości tego, iż ostatnie dni mojego życia nie były tylko pięknym snem. Przetarłem oczy i wyćwiczonym ruchem ręki chwyciłem za leżącą na szafce nocnej długą zapałkę o ciemnym, rzeźbionym w ogniste motywy uchwycie. Ledwie słyszalnym szeptem napisałem dwa proste słowa i wiecznie czerwony czubek zapałki stanął w ogniu. Z zamkniętymi oczami odpaliłem od zapałki knot stojącej na szafce nocnej grubej, wysokiej świecy, który buchnął jasnym, niebieskawym płomieniem zalewając światłem i tak już niemal całkowicie błękitną sypialnię. Szybkim ruchem ręki zgasiłem płomień zapałki, jednocześnie otwierając oczy. Odłożyłem to filumenistyczne arcydzieło na jego miejsce, podciągnąłem się i chwyciłem ostatni leżący na szafce obiekt- oprawiony w czerwoną skórę brewiarz. Powoli i z należną powagą odmówiłem jutrznię, po czym zamaszystym gestem odgarnąłem kołdrę. Pierwsze kroki skierowałem do łazienki, gdzie wziąłem poranny prysznic i starannie się ogoliłem- w końcu zbliżała się wigilia Bożego Narodzenia. Wróciłem do błękitnej sypialni i odsunąłem imitujące ogromne lustro odrzwia szafy. Niespiesznie założyłem moje zwyczajowe ubranie- ciemne, jeansowe spodnie i błękitną koszulę. Gdy schodziłem po drewnianych, fantastycznie ufryzowanych schodach wpadł mi do głowy pewien pomysł, na tyle dobry, że natychmiast przystąpiłem do jego realizacji. Biegiem pokonałem ostanie stopnie i pokonałem całą długość pokoju sunąc na śliskiej podłodze. Szybko, niemal nerwowo założyłem ciemne buty i mój ukochany płaszcz. Chwyciłem jeszcze za laskę i podbiegłem do biurka. Szybkim ruchem złapałem mój ulubiony długopis i jakąś w miarę niezapisaną kartę. Naskrobałem na niej kilka słów, uśmiechnąłem się i wyrecytowałem je z mocą. Sekundę później byłem już w pałacu.

***

Powróciłem z pałacu w wyjątkowo dobrym humorze i od razu wziąłem się do pracy. Najpierw należało ozdobić dom. Zdjąłem płaszcz i buty, odłożyłem laskę i zasiadłem przy biurku. Zacząłem pisać. Z jednej strony cieszę się, że mam dostęp do takiego rozwiązania- nie muszę się fizycznie męczyć i oszczędzam swój cenny czas, z drugiej zaś z rozczuleniem wspominam czasy, gdy sam byłem szperaczem pawlaczy w Wielkim Domu. To była dopiero zabawa! Te pościgi w kartonowych korytarzach, ta wszech ogarniająca ciemność, konieczność liczenia tylko na siebie i dbania o każdą papierową kulkę w recepturowym magazynku… Ale, takie wspominanie odciągało mnie tylko od pracy, więc szybko je z siebie strzepnąłem i skończyłem opis ozdób. Tym razem nie go nie recytowałem- po prostu przeniosłem słowa z papieru do rzeczywistości i po ułamku sekundy stałem we wzorcowo udekorowanym pokoju. Z belek stropu opadały różnokolorowe łańcuchy, wszędzie świeciły się też lampki. Na kominku ustawiły się rzędem wielobarwne świece, płaskie powierzchnie na obrazach pokryły się śniegiem, a głowy ludzi na zdjęciach przykryły mikołajkowe czapki. I tylko jedyny obraz, jaki sam w życiu namalowałem pozostał bez zmian- sporych gabarytów portret młodej jeszcze Gwiazdookiej przyglądającej mi się swymi bystrymi oczyma znad kominka. Westchnąłem, zadowolony z siebie. Wtedy właśnie słońce zaczęło wschodzić, a ja momentalnie znalazłem się przy drzwiach. Narzuciłem płaszcz, wsunąłem stopy w kapcie i wyszedłem przed dom.Zamknąłem za sobą drzwi dokładnie w tej samej chwili, w której pierwsze promienie wschodzącej gwiazdy liznęły powierzchnię mego przydomowego stawu. Błękitne łabędzie obudziły się w jednej chwili i momentalnie zaczęły śpiewać. Nie chcę się tu zbyt długo rozwodzić na temat tego, jak niezrównanie piękna, cudowna i niesamowita była to pieśń, powiem więc tyko tyle, że swą wspaniałością niemal dorównywała wszystkim zaletom Autorki, co samo w sobie jest komplementem najwyższej wagi. Gdy zakończyły ukłoniłem się głęboko z szacunkiem i podszedłem do wyłożonego sporymi kamieniami brzegu. Zanurzyłem ręce wypełnionej po brzegi błękitnymi liliami szklanej amforze i zagarnąłem sporą ich ilość, po czym rzuciłem je na seledynowe lustro wody. Łabędzie zaczęły zajadać z przyjemnością, a ja wróciłem do domu. Jedynym elementem dekoracji świątecznej, który ubieram sam jest choinka. Szybkim krokiem udałem się na strych. Jako ze nie trzymam tam zbyt wielu staroci (większość ma swoje miejsce w pawlaczach Wielkiego Domu i moim sektorze Terenu Pod Schodami) odnalezienie kartonu z choinką i drugiego z ozdobami nie było problemem. Kilkoma prostymi słowami zmusiłem je do lewitacji wokół mojej osoby i zszedłem na dół. Kazałem kartonom wylądować, a one wykonały polecenie z cichym hukiem. Od tej pory do wykonywania pozostałych czynności używałem już tylko rąk i po około godzinie moje własne prywatne drzewko świąteczne było gotowe. Lekko zmęczony opadłem na fotel przy kominku. Wtedy właśnie po schodach dumnie, lecz z nutą zaspania zszedł mój drogi kot- Havelock. Był to szczupły, brązowo-rudy kocur z lekko wyłupiastymi oczami i obfitymi, niemal sumiastymi wąsami. Na szyi z dumą nosił czarny, wełniany szalik uszyty mu przez jego pierwszą panią i jednocześnie panią mego serca. Powitałem go serdecznym skinieniem głowy.
– Witaj, Havelocku.
Zwierzę odpowiedziało mi kocim ukłonem i wymruczało powitanie w swoim języku, po czym udało się do drugiego końca pokoju i zasiadło przy swoim malutkim biurku, gdzie zaczęło dalsze prace nad własną mruczaną operą. I tak pracowaliśmy sobie w milczeniu- ja przeglądałem stare notatki i trochę pisałem, on zanurzonym w atramencie pazurem rysował kolejne nuty na pięciolinii. Na 47 sekund przed pierwszą usłyszałem samochód parkujący przed domem, potem trzaśnięcie drzwiami. Kroki na brukowanej ścieżce. „3,2,1…” odliczyłem w myślach z lekkim uśmiechem i dokładnie w momencie, gdy mój zegar wybił pierwszą usłyszałem pukanie do drzwi. Wstałem, poprawiłem ubranie i przeszedłem przez pokój. Otworzyłem drzwi. Nie od razu rozpoznałem w stojącym za nimi młodym, długowłosym mężczyźnie Cienia, ale szybko uświadomiłem sobie, kto przede mną stoi.
– Witam drogiego asystenta samej Autorki. Proszę, wejdź i się rozgość, ja tylko przygotuję herbatę. – powiedziałem i szybkim krokiem przeszedłem do kuchni. Cień niepewnie przekroczył próg i zamknął za sobą drzwi.
– Zdejmij płaszcz, przyjacielu, w środku jest całkiem ciepło – rzuciłem znad imbryka.
– Nie, dziękuję, ja tylko na chwilę… – odparł mi srebrnooki młodzieniec rozglądając się po pokoju z zamyśleniem na twarzy. Gdy spostrzegł świdrujące ślepia Havelocka ukłonił się przed nim, ale nie wyrzekł ani słowa. Kot odpowiedział tym samym, mruknął coś do siebie i wrócił do pracy, ja tym czasem powróciłem z herbatą zagotowaną w pisarsko przyśpieszonym tempie. Zazwyczaj nie parzę tak herbaty (lata nauki u największej mistrzyni tej sztuki, jaka chodziła po ziemi robią swoje) ale nie chciałem marnować tak cennego czasu mego gościa.
– Ależ nalegam, przecież na zostaniesz chociaż na herbatę… – odparłem serdecznie. Cień przełknął ślinę i niepewnie zdjął płaszcz, po czym dość sztywno usiadł w fotelu. Podałem mu herbatę i sam upiłem niewielki łyk swojej.
– Więc, z czym do mnie przybywasz? – zapytałem.
– W zasadzie… – zaczął mój gość i upił łyk brązowego płynu, który wyraźnie mu zasmakował.
– Parzy pan naprawdę dobrą herbatę…- zaczął, ale szybko przerwałem mu ruchem ręki.
– Ależ przyjacielu, nie jestem dla ciebie żadnym panem. Jestem Artystą Pisarzem. Niczym mniej. Niczym więcej.
Lekko zmieszany Cień postanowił kontynuować wcześniejszą myśl.
– W zasadzie przybyłem tylko po to, by przekazać zaproszenie na dzisiejszą kolację wigilijną w naszym pałacu. Zdaję sobie sprawę z tego, że to zaledwie za parę godzin i prawdopodobnie ma pan… masz już plany na ten wieczór, tylko że u nas zawsze wszystko robi się na ostatnią chwilę…
– Nie ma najmniejszego problemu, przyjacielu. Przekaż mej… przyjaciółce, że z radością się zjawię. – odpowiedziałem znad filiżanki herbaty. Chwilę jeszcze siedzieliśmy przy wygaszonym kominku niemrawo wymieniając opinie na temat tego, czy brak śniegu na święta jest czymś dobrym czy złym i w końcu herbata się skończyła. Cień wyjął z kieszeni marynarki srebrny zegarek i lekko teatralnie stwierdził, że na niego już pora.
– To ładny zegarek. Miałem kiedyś podobny… – stwierdziłem z zamyśleniem i odprowadziłem gościa do drzwi. Cień założył swój płaszcz, skinieniem głowy pożegnał Havelocka, uścisnął moją dłoń i odszedł nie odwracając się. Ja zostałem przy drzwiach i patrzyłem jak odjeżdża.
– No, Havelocku, szykuj się. Jesteśmy zaproszeni do pałacu… – rzuciłem przez ramię.

***

Gdy szedłem do samochodu po wizycie w domu Artysty Pisarza, wciąż czułem się zestresowany... Te pisarskie aury strasznie onieśmielająco na mnie wpływają, nic dziwnego, że moja twórczyni tak go polubiła, no i jeszcze Havelock- ten kociak, któremu Autorka nie mogła wymyślić imienia- zawsze miał nosa do ludzi... Doszedłszy do podjazdu, wskoczyłem do samochodu i uśmiechnąłem się do siebie, już któryś raz z kolei zerkając na niemały stos ozdobnych pudełek leżących na fotelu obok. Ten błękitny chyba był dla niego... mam nadzieję, że trafiłem.
Westchnąłem lekko i przekręciłem kluczyk, samochód zawarczał jak pantera, a po wrzuceniu biegu i naciśnięciu gazu – wyskoczył przed siebie. Jechałem dość szybko, ale starałem się uważać, chcę jeszcze trochę pożyć. Włączyłem radio i patrząc uważnie na drogę, nuciłem cicho pod nosem.
Po mniej więcej godzinie skontaktowałem się z moją twórczynią, nie była zbyt zadowolona, bo akurat jak się odezwałem ozdabiała lukrem pierniczki na choinkę i ręka jej się omsknęła. Zostałem więc nieźle skrzyczany i dopiero po tym jak zaczęło ją boleć gardło przekazałem jej wszystkie informacje. Ucieszyła się bardzo, tak bardzo, że zapomniała, że jest na mnie zła i kazała mi jak najszybciej wracać do pałacu, bo pierwsza gwiazdka już niebawem, a oni beze mnie nie zaczną choinki ubierać. Ponownie się do siebie uśmiechnąłem i przyśpieszyłem, żebym tylko przez przypadek żadnego wypadku nie spowodował.

***

Akurat gdy skończyłam tworzyć przy pomocy lukru błękitną różyczkę na ostatnim ciasteczku, usłyszałam myśli Cienia wjeżdżającego do garażu i gromki głos Sebastiana ogłaszający ukończenie gotowania. Uśmiechnęłam się lekko do siebie i przybiłam piątki ze wszystkimi obecnymi w kuchni.
Wszyscy byli już dość padnięci, ale to nie umniejszało ich dobrego humoru... nawet Chase się uśmiechał jednym kącikiem warg, a to rzadki widok.
Zrzuciłam z siebie ciemny fartuszek – z białym napisem Królowa Kuchni – i po złożeniu go, wybiegłam z kuchni. Wręcz przeleciałam nad schodami i dotarłam do głównego wejścia akurat gdy mój drogi asystent przekroczył próg. Miał przy sobie masę paczek i pudełek opakowanych w różnokolorowy papier i z najróżniejszymi pięknymi kokardkami.
– Kupiłeś wszystko? – spytałam go zabierając część paczek i wysyłając je wprost do mojego zamkniętego gabinetu.
– Tak, Autorko-sam... – tu się speszył i poprawił kołnież – Tak Autorko, wszystkie. Są do nich podoczepiane karteczki więc na gali prezentowej nie powinno być problemów.
– A jak mój... przyjaciel? – spytałam odsyłając resztę prezentów z lekkim rumieńcem na policzkach.
– Niezwykły człowiek, dobrze wybrałaś, pani – warknęłam na niego cicho i zarumieniłam się mocniej.
– Mówiłam, żebyś mówił do mnie po prostu po imieniu – odrzekłam już spokojnie, choć z nutą rozkazu – O której chce się zjawić? Mówił Ci może? – spytałam kierując kroki w stronę sali balowej, gdzie kierowali się pomału wszyscy.
– Niestety nie, ale chyba zjawi się niedłu... – nie dokończył i odwrócił gwałtownie głowę w stronę wyjścia.
Ja też to poczułam, ta aura... to na pewno 'on'. Złapałam Cienia pod rękę i przywoławszy sobie na prędce płaszczyk, popędziłam w stronę z której owa aura delikatnie rozpływała się w powietrzu i sprawiała, że momentalnie robiło się cieplej jak po napiciu się aromatycznej herbaty... Taka właśnie była aura Artysty Pisarza...

Po dotarciu na zewnątrz, momentalnie zaczęłam szczękać zębami, więc naciągnęłam na siebie trzymany w dłoniach ciepły, czarny płaszcz i ruszyłam szybkim krokiem ogrodową ścieżką... Stał tyłem do ogrodzenia i patrzył się przed siebie, ubrany w granatowy płaszcz i niebieski szal z leszczynową laską w dłoniach. Nawet nie zauważyłam kiedy Cień dyskretnie się oddalił, ale to nic dziwnego, w końcu jedyna osoba na której zależy mi bardziej niż na wszystkich i wszystkim stała kilka metrów odemnie... Uśmiechnęłam się szeroko i pokonawszy te kilka metrów przytuliłam go z zaskoczenia. Poczułam, że on też się uśmiecha i objęłam go mocno za szyję. Był taki ciepły... pachniał herbatą... Objął mnie w pasie i ucałował czubek głowy.
– Tęskniłam – szepnęłam nie mogąc przestać się uśmiechać – musisz częściej przyjeżdżać – dodałam już głośniej łapiąc go za dłoń i ciągnąc w stronę pałacu.
– Ja też tęskniłem... – odparł splatając nasze palce – zdecydowanie, a ty musisz choć trochę odpocząć, masz cienie pod oczami – dodał lekko zmartwionym tonem.
Przyznałam mu rację i pocałowałam go delikatnie w policzek.
Spokojnym krokiem dotarliśmy do pałacu, gdzie przed wejściem czekał na nas mój Cień. Skrzyczałam go, że nie powinien stać tak na mrozie tylko wejść do środka i w końcu wkroczyliśmy do ciepłego pałacu. Nasze trzy płaszcze odesłałam bezpiecznie do mojego skrzydła i pociągnęłam obu w stronę sali balowej – chichotając lekko pod nosem na widok miny mojego asystenta... Rzadko można zobaczyć na jego twarzy taką mieszankę emocji, szczególnie, że chyba nigdy nie widział mnie w aż tak dobrym humorze, przy nim jestem praktycznie zawsze absolutnie poważna.
Po dotarciu na miejsce przywitały nas pomruki „że co tak długo nas nie było” i dopiero po chwili zauważyli mojego gościa. Zaraz wszyscy zaczęli do niego podchodzić, żeby się przywitać, uścisnąć rękę albo w przypadku Cheysy – przytulić. Niby wiedziała młoda Youngówna, że Artysta Pisarz daje się przytulać na powitanie jedynie w swoje urodziny, ale i tak nie mogła się powstrzymać, a on nie mógł nic na to poradzić... można rzec, że dziewczyna trafiła na tzw. „moment nieuwagi” który każdemu pisarzowi się zdarza. Nawet mi.

Gdy zrobiło się w końcu ciszej, zakomenderowałam kto ma się czym zająć.
Cheysy i Raven miały zająć się łańcuchami, Chase i Sebastian rozplątywaniem lampek, Grell i Will ustawieniem choinki w taki sposób, żeby stała prosto i przypadkiem na kogoś nie spadła. Ciel miał zająć się gwiazdką na czubek (o ironio, najniższej osobie dać coś co musi założyć w miejsce o wiele dla niej za wysoko położone) będzie musiał się trochę postarać by sprostać temu zadaniu, a reszta w tym ja i Artysta Pisarz, bombkami i pierniczkami.

***

Panowało ogólne zamieszanie, Sebastian i Chase wciąż starali się rozplątać lampki, a jak wiadomo lampki na choince muszą być pierwsze, więc wszyscy rozmawiali i śmiali się czekając aż im się uda. W końcu kryzys został zażegnany z małą pomocą Artysty Pisarza i można było zabrać się za ubieranie drzewka na poważnie. Raven, Chey i kruk tej pierwszej – Shadow – zakładali złote, srebrne, czerwone i niebieskie błyszczące łańcuchy... Ciel kombinował jak by tu wleźć na samą górę nie prosząc nikogo o pomoc, a reszta zawieszała bombki, każdy oczywiście na swój własny, niezwykły sposób. Autorka lewitując przy górnych gałęziach choinki, łapała rzucane w jej stronę szklane ozdoby i spokojnie je tam zawieszała, ciesząc się z każdej nie-rozbitej (bo jak wiadomo zawsze kilka rozbitych się zdarzy, tak łatwo to nie ma). Artysta Pisarz na zmianę wieszał bombki podawane mu przez Ronalda i te które sam na poczekaniu tworzył pisząc słowami. Undertaker za to zawieszał kolejne bombki siedząc na kanapie – spytacie jak to możliwe... otóż jak wiadomo nasz stary jak świat Shinigami chyba jako jedyny posługuje się jeszcze kosą, tą właśnie kosą którą teraz właśnie, używając jej jak kija do krykieta uderza kolejne ozdóbki (nie wiem jakim cudem ich nie rozbija, ale mu się to udaje) które lądują całe i zdrowe na kolejnych gałęziach drzewka. Po zawieszeniu wszystkich bombek, wszyscy (oprócz Ciela, który wciąż kombinował) wzięli miski pełne cukrowych laseczek, cukierków oraz pierniczków i zaczęła się kolejna runda... tym razem było trudniej, w końcu jak przy tylu słodyczach nie zacząć ich od razu zjadać...
I tak po na oko piętnastu minutach drzewko było obwieszone w sumie pięcioma kilogramami słodyczy... a i tak bardzo dużo zostało.
Wszyscy skupili swój wzrok na nieszczęsnym młodym demonie trzymającym w dłoniach srebrną gwiazdkę. Ten zaś poprawiwszy cylinder i odłożywszy laskę na kanapę, poprosił wszystkich o zamknięcie oczu. Zaś gdy pozwolił je otworzyć, siedział już na czubku choinki z wyższością w lekkim uśmiechu i błyszczącymi fioletowymi ślepiami, tuż obok pięknie migoczącej w świetle gwiazdy. Zeskoczył i po wylądowaniu na ziemi wrócił do poprzedniej chłodnej, arystokratycznej miny i równie zimnego koloru oczu – błękitu północnego.

***

Po skończeniu owacji dla Ciela wszyscy się rozeszli, ażeby przebrać się w stroje do kolacji. W sali balowej pozostali jedynie Artysta Pisarz i Sebastian. Podyskutowali chwilę i czarnowłosy musiał iść do kuchni, aby przynieść świąteczne potrawy i zastawić stół. Jasnowłosy w tym czasie rozglądał się po sali podziwiając kilku godzinną pracę Raven i Cheysy. Nie pobył długo sam, bowiem lokaj pojawił się znikąd wraz z wózkiem pełnym aromatycznie pachnących potraw i śnieżno białą zastawą. Zaproponował pomoc i już razem, zabrali się za przyszykowanie stołu.

Akurat gdy ostatni sztuciec znalazł się na swoim miejscu, zaczęli pojawiać się już odświętnie ubrani domownicy. Chase ubrany w czarny, elegancki, wiktoriański frak ze złotymi wstawkami- marudził ciągnięty za rękę przez swoją siostrę w złoto-czarnej sukience do kolan, zwężanej w pasie i z włosami upiętymi w kok przyozdobiony czarnymi różyczkami. Raven ubrana w ciemne spodnie, białą koszulę, bordową kamizelkę i pasującą do spodni marynarkę- chichotała pod nosem i rozmawiając wesoło z ubranym w krwisty frak z czarnymi wstawkami- Grellem. Will i Undertaker założyli niemal identyczne garnitury, tyle że jeden w czarny, a drugi w szary. Knox przywdział granatowy frak, a Ciel jeden ze swoich odświętnych błękitno-białych kompletów.

Wszyscy porozsiadali się na pobliskich kanapach i fotelach i czekali na osobę bez której nic się zacząć nie może... Po niedługiej chwili do sali wkroczył Cień w niezwykle eleganckim, jasno szarym fraku i talerzykiem z opłatkami w dłoniach. Za nim wkroczyła Autorka z podobnie do Cheysy upiętymi włosami, przyozdobionymi białymi i błękitnymi różyczkami. Miała na sobie sukienkę sięgającą podłogi w bardzo jasnym odcieniu szarości przepasaną w talii czarną szarfą, na nadgarstkach miała błękitne wstążki, a na szyi srebrny wisiorek z łabędziem.
Po ich wejściu wszyscy wstali i stanęli niedaleko stołu. Cień rozdał opłatki i wszyscy złożyli sobie nawzajem życzenia.

Po tym już usiedli do stołu i zabrali się powoli do jedzenia, ciche rozmowy nie przeszkadzały siedzącym przy końcu stołu pisarzach na czerpaniu przyjemności z przebywania obok siebie.
Potrawy jak zawsze były przepyszne, Sebastian oczywiście ponownie został okrzyknięty 'mistrzem kuchni', nie bardzo go to zainteresowało, bowiem całą swoją uwagę, ku zirytowaniu Chesa, poświęcał swojej najdroższej złotookiej.
Siedzieli przy stole przez prawie godzinę, dopiero gdy półmiski opustoszały, towarzystwo przeniosło się w pobliże pięknie przyozdobionej choinki i wesoło trzaskającego kominka. Posiedzieli tam jakiś czas rozmawiając i śmiejąc się głośno, Cheysy zaintonowała nawet kilka kolend i po chwili wszyscy śpiewali wesoło, niektórzy niekoniecznie z własnej woli... ale liczy się efekt.

***

Skończywszy ostatnią zwrotkę, poczułam dziwne mrowienie w końcówkach palców u rąk. Spojrzałam na rozmawiającą beztrosko z Artystą Pisarzem, Autorkę. Odwzajemniła spojrzenie moich złotych oczu i mrugnęła jednym okiem uśmiechając się szerzej i po czym wróciła do opowiadania czegoś jasnowłosemu, bawiąc się swoim wisiorkiem. Zerknęłam pod choinkę i niemal zachłysnęłam się powietrzem na widok ogromnego stosu prezentów. Kopnęłam siedzącą nieopodal Raven w kostkę u nogi i wskazałam jej zaobserwowany pod choinkowy fakt.
Ta zerwała się momentalnie zwracając na siebie uwagę całej reszty i wyjęła z kieszeni dwa bez przewodowe mikrofony, z czego jeden rzuciła w moim kierunku. Złapałam go odruchowo sama również wstając. Gdy tylko stanęłyśmy obie tuż obok choinki i wszystkie jakże wielokolorowe oczęta zwróciły się ku nam, rozpoczęłyśmy prześwietną galę prezentową.

– Witam wszystkich pałacowiczów i nie tylko na corocznej Bożo Narodzeniowej gali prezentowej, jako, iż widzę, że mamy bardzo, bardzo dużo prezentów, śmiem twierdzić, że będzie to jedna z największych gali w historii! – rozpoczęła wesoło Cheysy i Raven również zabrała głos:
– No właśnie, choć zapewne gali Oscarowej nie przebijemy, ale jednak. Teraz będziemy po kolei wybierać po jednym prezencie i rozdawać szczęśliwcom, widziałam też tam jakieś rózgi więc Chase... strzeż się – puściła oczko do mrukliwego czarnowłosego i podała pierwszy prezent Cheysy – No, droga ma przyjaciółko, czyń honory pierwszo-prezentowe.
Stłumiłam śmiech i przyjrzawszy się kolorowej karteczce, powiedziałam:
– Pierwszy prezent idzie w ręce... Artysty Pisarza! – wykrzyknęłam i podałam błękitny pakunek w ręce jasnowłosego.

Prezentów w sumie było dobre kilkadziesiąt, więc po zakończeniu gali jakże zabawnym fragmentem kabaretu, każdy miał obok siebie ich spory stos. Niektórzy, gdy tylko Chey i Raven z powrotem zasiadły wraz z nimi, od razu zabrali się za rozpakowywanie prezentów. Najczęściej były to drobne upominki, to książki, to figurka do postawienia na półce, nowe słuchawki, naszyjnik lub zawieszka. Choć zdarzyły się też inne prezenty- Cheysy dostała piękny, pierścionek z ametystem i nową piękną, kruczo czarną suknię w wiktoriańskim stylu ze złotymi wstawkami (przy rozpakowywaniu których najbardziej przypatrywali się Sebastian i Chase). Raven dostała nowiutki zestaw broni do rzucania (stary jak to sama powiedziała „lata świetności ma już za sobą”) i ku swojemu zdziwieniu, elegancką krwistą suknię ( – „Te Gwiazdko? Przecież spaceruję po nocach i nigdy nie pojawiłam się w żadnej sukience więc skąd taki wybór?” na co ze złośliwym uśmiechem odparł Chase „– Może pomyślała, że żadnej nie masz więc ci ją ufundowała?” Za co dostał lekkiego kopniaka w kostkę). Chase dostał gruby tomik technik taijutsu i katanę w pięknej rzeźbionej w smocze motywy sayi (niemal od razu dogadał się z Chey w sprawie powrotu do codziennych treningów). Sebastian dostał coś czego nigdy się nie spodziewał, że dostanie – a teraz rozanielony głaskał po grzbiecie niezwykle urodziwego czarnego kota z czerwono-czarną kokardą na szyi. Cheysy przyglądała się temu z błyszczącymi radośnie oczami i lekkimi rumieńcami na policzkach. Shinigami bardzo ucieszyli się ze specjalnie zaprojektowanych i wyprofilowanych strojów do pracy – dla każdego w jego ulubionym kolorze – i bardzo poręcznych komunikatorów (jak to William stwierdził „Może dzięki takiej kontroli, Grell <tu groźne spojrzenie w stronę czerwonowłosego młodzieńca> w końcu przestanie odstawiać swoje samowolki i zabierze się poważnie do swojej pracy”). Cień nie mógł oderwać wzroku od niezwykle eleganckiego nesesera oprawionego w ciemną skórę z dodatkami z czystego srebra i grawerką z jego imieniem, do kompletu dostał również srebrny długopis i wieczne pióro w podobnym stylu. Ale gdy rozpakował ostatni prezent to niemal zemdlał na miejscu – otrzymał w niepozornym pudełeczku, przewiązane srebrno-czarną wstążką, kluczyki do własnego samochodu. W końcu ie wytrzymał i naprawdę zemdlał, pobłażliwie uśmiechnięta Autorka przez jakiś czas wachlowała go swoim błękitnym, składanym wachlarzem – jednym z pomniejszych prezentów – aż doszedł do siebie.
Co do Autorki, dostała sporo książek, zestaw srebrnej biżuterii i kilka dość sporych oprawionych w skórę notesów.

Artysta Pisarz zaś zabrał się za rozpakowywanie swoich prezentów na samym końcu, co jak wiemy zaowocowało tym, że wszystkie pary oczu przyglądało się mu niezwykle uważnie.
Dostał w sumie dziesięć prezentów, każdy opakowany w błękitny papier i przewiązany biało-srebrną wstążką. Jednym z nich była jasno błękitna koszula z delikatnym haftem przestawiającym łabędzie i perfumy o zapachu herbacianych róż, kolejnym okazała się być spora srebrna puszka w której znajdowały się kilka rodzajów herbat – każda o smaku różanym, jednak każda z innego rodzaju róż. Następnym prezentem był zdobiony rapier wraz ze specjalną 'uprzężą' do noszenia go przy pasie. A żeby rapierowi nie było 'smutno' kolejny prezent zawierał w sobie katanę w sayi z jasnego drewna, z błękitnymi zdobieniami. Następne cztery prezenty zawierały w sobie mangi – a właściwie całe komplety mang (bodajże 'Naruto', 'Kuroshitsuji', 'Shingrki no Kyojin' i 'Death Note'). Przed ostatni prezent zawierał w sobie notesy formatu A4, w podobnym stylu do tych co dostała Autorka – te jednak miały srebrne plakietki z wygrawerowanym napisem „Brudnopis” i miejscem na kolejną liczbę.
Ostatni prezent zawierał w sobie kieszonkowy zegarek ze srebra. Na klapce miał wygrawerowany staw z pływającym na nich łabędziach i wodnymi liliami. Wewnątrz po jej zewnętrznej stronie był napis „Ora et scriba” 'wypisany' ozdobną czcionką, na cyferblacie zamiast cyferek wskazujących godzinę znajdowały się podobne do tych na klapce lilie z błękitnego złota wyglądające jakby delikatnie unosiły się na wodzie po której od czasu do czasu przepływały równie błękitne jak lilie, piękne łabędzie, a godzinę wskazywały dwie cieniutkie czarne strzałeczki...


***

Mój najdroższy Artysta Pisarz odpakowywał właśnie ostatni z prezentów, reszta została już bezpiecznie przeniesiona wraz z moimi do zamkniętego w Autorskim skrzydle, gabinetu. Serce biło mi szybciej, lekko stresowałam się czy spodoba mu się ten prezent – był w końcu odemnie, siedziałam nad tworzeniem go dobre kilka tygodni, włamałam się nawet do 'legowiska' Imothepa, żeby zdobyć błękitne złoto... Gdy rozwiązał kokardę i otworzył pudełko, aż oczy mu się zaświeciły, a po zajrzeniu do środka na twarzy rozciągnął mu się szeroki uśmiech i skierował swoje spojrzenie na mnie, odwzajemniłam go i lekko się zarumieniłam... chyba się zdradziłam, że to odemnie. Ten za to serdecznie podziękował 'Gwiazdce' za prezenty i po zapięciu zegarka do swojej błękitnej kamizelki przysiadł się bliżej. Reszta zaś stworzyła niewielkie grupki i oddaliła się trochę żeby porozmawiać, napić się herbaty lub kawy, albo w przypadku Cheysy i Sebastiana, usiąść z nowym pupilem przy kominku i głaszcząc kocie futerko przyglądając się płomieniom.

Czując delikatny, nieśmiały dotyk na ręce, zwróciłam swoją uwagę na siedzącego tuż obok jasnowłosego. Obdarzyłam go uśmiechem i oparłam mu głowę na ramieniu, splatając nasze palce.
– Dziękuję za ten zegarek... – usłyszałam cichy szept i poczułam delikatnego całusa na skroni. Zachichotałam lekko i odparłam równie cicho, że 'nie ma za co'.
– Ale, ale, żeby nie być nieuprzejmym również coś dla Ciebie mam – dodał po chwili z leciutkim rumieńcem i wyjął z kieszeni średniej wielkości pudełeczko.
Spojrzałam na niego z lekkim zdziwieniem, ale wzięłam je w dłonie i delikatnie zaczęłam je rozpakowywać. W środku było wyścielone czarnym, jedwabistym materiałem i znajdowała się w niej piękna błękitno-czarna filiżanka z najdroższej porcelany, zdobionej w motywy cierni zmieszanych z wykonanymi z bursztynu różami.
– Ta filiżanka to unikalny i niepowtarzalny egzemplarz z kolekcji samej domokratorki Wielkiego Domu. Wykonana w Japonii, przez największego tamtejszego mistrza w produkcji filiżanek, który całkiem przypadkowo jest daaaaaalekim kuzynem mojej drogiej babci – powiedział wciąż szeptem, gdy obracałam ją w dłoniach nie mogąc spuścić z niej wzroku – Podoba Ci się? – dopytał się po chwili milczenia.
– Jest przepiękna... – ledwo mogłam wykrztusić z siebie jakiegokolwiek słowa, więc i te były ledwo słyszalne... – najpiękniejsza filiżanka jaką widziałam w życiu... – dodałam po chwili z szerokim uśmiechem. Odłożyłam ją najdelikatniej jak mogłam z powrotem do pudełeczka i odesłałam ją bezpiecznie do gabinetu. Ucałowałam go w policzek i szepnęłam mu podziękowania do ucha.

Ten za to ogarnął mnie ramieniem i po ucałowaniu w czubek głowy zaczęliśmy cichą dyskusję.
Rozmawialiśmy szeptem przez jakiś czas, aż przerwał nam Cień, przynosząc na tacy trzy filiżanki niezwykle aromatycznej herbaty.
Popijaliśmy ją rozmawiając już głośniej.

W pewnym momencie mój 'młody' asystent zerknął na swój kieszonkowy zegarek i oznajmił wszystkim, że już niedługo czas się kłaść spać, bowiem do północy zostało ledwo pół godziny. Niektórzy lekko zaspanym głosem przyznali mu rację, jednak Chase i Ciel zdecydowanie oponowali. Zostało więc ustalone, że dwójka oponentów może sobie siedzieć nawet do rana, ale jak będą niewyspani to żadnego spania w dzień. I w ten sposób sala powoli opustoszała, a gdy pozostali w niej jedynie 'oponenci' i dwójka pisarzy, jasnowłosy po założeniu mi delikatnie jednego z kosmyków za ucho zapytał się przyciszonym głosem:
– Myślałem, że może miałabyś ochotę... ekhm... Wybrałabyś się ze mną na pasterkę, Autorko moja droga? – jego głos był odrobinę niepewny, to takie urocze.
– Oczywiście, że chętnie się wybiorę, tylko czy zdążymy? – odparłam swobodnie z lekkim uśmiechem.
– Śmiem twierdzić, że akurat ze zdążeniem na czas nie będzie problemów – powiedział jasnowłosy, wstając i podając mi dłoń, żebym i ja wstała.
– Skoro tak twierdzisz – uśmiechnęłam się szerzej stając na równych nogach.
Ruszyliśmy powoli w stronę wyjścia, gdy byliśmy przy drzwiach usłyszeliśmy uśmiechniętego zadziornie Chesa „Do zobaczenia, pisarskie gołąbeczki”.
Zarumieniłam się lekko, ale jedno spojrzenie w błękitne oczy Artysty Pisarza i cała złość na jaszczura mi minęła.
–I nawzajem, 'gołąbeczki' – zaśmiałam się lekko pokazując czarnowłosemu język.
Nie usłyszeliśmy już jego zdziwionego 'Że co ty niby sugerujesz?!', bowiem szliśmy już ręka w rękę po korytarzu. Przy wyjściu zmieniłam swoją suknię, na srebrną koszulę z czarną kamizelką, wygodne spodnie w tym samym odcieniu i wygodne skórzane buty z cholewami. Założyłam również przywołany płaszcz i podałam jasnowłosemu jego własny, ażeby i on się ubrał.

Wyszliśmy na zewnątrz, było ciemno, zimno i prószył śnieg. Musiał już padać od jakiegoś czasu, gdyż chodnik i trawniki pokrywała go kilkucentymetrowa jego warstwa. Zaobserwowałam lekkie nie zadowolenie na twarzy mojego towarzysza, spytałam go czemu nie lubi śniegu.
– Przypomina mi białą kartkę, której nie mogę zapisać... – odparł lekko smutnym tonem.
– Śmiem twierdzić, najdroższy, że wręcz przeciwnie – odpowiedziałam składając mu na policzku delikatnego całusa – zresztą sam zobaczysz – puściłam jego dłoń i kucnęłam przy nietkniętej połaci śniegu, zaczęłam pisać na nim palcem dwa niezwykle ważne słowa...

***

KOCHAM CIĘ” -głosił wszem i wobec śniegowy napis. Niemal natychmiast twarz jasnowłosego Artysty Pisarza rozciągnęła się w rozczulonym uśmiechu. Złapał Autorkę za jej lodowato zimne dłonie i delikatnie ucałował jej palce.
– Ja Ciebie też, najsłodsza – szepnął i złożył na jej nosie słodkiego całusa.
Dwukolorowa zachichotała lekko i pogładziwszy jedną dłonią policzek jasnowłosego, złapała go za rękę i pociągnęła w stronę wyjścia z ogrodu...

Koniec ^^