czwartek, 9 maja 2013

Rozdział 10, czyli premiera, akt I oraz rozwikłana zagadka tajemniczego "Romea"

 Macie rozdział, wypowiem się na dole. Sutekina dokusho, minna!

To miał być ciężki dzień, od samego rana panowało wielkie zamieszanie. O piątej nad ranem zostałam brutalnie ściągnięta z łóżka przez Grella i Chesa. Pojechaliśmy czym prędzej do miejsca gdzie miało się odbyć przedstawienie. Tam też nastąpiły ostatnie przymiarki strojów, po czym wylądowałam w charakteryzatorni. Spędziłam tam dobre kilka godzin. Moje piękne, czarne włosy zostały zastąpione ciemnozłotymi lokami, jaszczurze oczy zostały skryte pod szmaragdowymi soczewkami kontaktowymi, a na bladą cerę został nałożony podkład. Wyglądam teraz jak całkowite przeciwieństwo mnie, i niespecjalnie dobrze się z tym czuję.
Odeszłam od lustra przy którym stałam, pożegnałam się z Willem, Ronem i Grabarzem i poszłam się rozejrzeć. Przyznam, że wystrój zapiera dech w piersiach, coś czuję, że Ciel maczał w tym palce. Dominowała w nim ciemna czerwień i stare złoto, znajdowało się tam 18 rzędów miękkich foteli, zaś na suficie pyszniły się kryształowe żyrandole, roztaczające dookoła ciepłą poświatę.
Zeszłam bocznymi schodkami w dół, i stanęłam niedaleko czwartego rzędu. Spojrzałam na scenę.
Czarne kotary związane srebrnymi linami otulały ją z dwóch stron, zaś na niej Raven pilnowała dokonywania ostatnich poprawek w scenografii. Uśmiechnęłam się delikatnie widząc skupioną czarnowłosą. Ta odwróciła się nagle w moją stronę, i posłała w moją stronę szeroki uśmiech jednocześnie machając do mnie ręką. Powiedziała też coś bezgłośnie, z ruchu ust wyczytałam: „Podoba ci się scenografia?”. Pokiwałam głową, naprawdę włożyła w to mnóstwo pracy, widać to w detalach. Ona jest chyba stworzona do takiej pracy, powiem jej to jeśli nadarzy się okazja.
Wróciłam za kulisy, kilka osób z mojej klasy, już w swoich kostiumach powtarzali role i odgrywali razem scenki. Kiedy mnie spostrzegli zamarli na chwilę, dopiero po kilku chwilach zorientowali
się, że to ja. Wtedy też pomachali mi i posłali pokrzepiające uśmiechy. Mimo wszystko, wyraz ich oczu mówił mi, że i oni się denerwują. Przeszłam dalej, wszędzie rozglądałam się za moim „partnerem”. Ech... Ten Grell to ma pomysły.

***
Do premiery zostały dwie godziny, a ja dopiero co dołączyłam do załogi- tu mówi Autorka ^^
<Dzisiaj włączam się w rozdział i możliwe, że tak zostanie, bo mam większe plany, ale o tym potem.>
Rozmawiałam już z reżyserem i scenografem, z tego co mówili wynika, że wszystko jest już prawie dopięte na ostatni guzik. Jako iż odgrywam w tym wszystkim stosunkowo małą rolę, a oni są strasznie zabiegani, zdeklarowałam się, że „zaopiekuję” się widzami... No wiecie, przyprowadzę pousadzam itd. Co ja to miałam? No nieważne, chyba już wrócę do pałacu, muszę coś obgadać z Peinem... Chociaż, może lepiej dopiero po przedstawieniu. Ups, jeszcze chwilę i bym się wygadała o moim 'pomyśle', baka ze mnie straszna ^^''. Dobrze, znikam <Puf>

***
Jeszcze tylko pół godziny. To zdanie kołata mi się po głowie, żołądek mi się ściska i dłonie mi drżą... Chyba nie dam rady, mam straszną tremę. Jeszcze zwieję ze sceny. Okey Cheysy, wdech i wydech, musisz się uspokoić... Gadałam do siebie w myślach, siedząc na skórzanej kanapie za sceną. Słyszałam już szumy, rozmowy i śmiechy na widowni, przez co mam nawrót tremy, ale to nie jest najgorsze. Dalej nie wiem kto gra Romea, a sztuka ma się lada moment rozpocząć. O 18 w gwoli ścisłości. Obróciłam głowę w stronę zegara wiszącego na ścianie, o nie, zostało tylko 5 minut. Schowałam twarz w dłoniach, cała się trzęsłam. Zerknęłam na resztę trupy, nie byli w lepszym stanie niż ja. Chłopak grający Parysa siedział niedaleko na fotelu, z nogami podciągniętymi do góry. Na podołku, w rękach, trzymał swój ozdobny kapelusz i gładził go nerwowo. Dwóch innych, tych co grali Merkucja i Benwolia, chodzili w kółko, jeden nerwowo pocierając nadgarstki, a drugi układał kostkę rubika. Dziewczyny grające ważniejsze role, siedziały po kątach, powtarzając jeszcze tekst, zapewne aby mieć pewność, że wszystko pamiętają. Jedynie przewodniczący klasy- grający rolę ojca Laurentego- zachowywał spokój i wspierał na duchu, resztę klasy. Było to nam potrzebne, bo kiedy nawet największy zabijaka w klasie- grający Tybalta- siedział w kącie z głową opartą na podciągniętych pod siebie kolanach i autentycznie przerażoną miną, to znak, że jest źle.
-No, dzieci- rozległ się nagle głos Grella, przez co wszyscy podnieśli głowy- zaraz zaczynamy, jesteście gotowi?- zapytał z zatroskaną miną.
Przewodniczący zaraz zerwał się na równe nogi i odkrzyknął z uśmiechem:
-Oczywiście, że jesteśmy panie reżyserze- dodatkowo rozległ się wśród klasy pomruk aprobaty.
-To świetnie- uśmiechnął się krwisto włosy poprawiając okulary, zerknął też przez ramię, ale chwilę później odwrócił się do nas- jako, że zostały nam- przerwał na chwilę zerkając na zegarek- dokładnie dwie minuty, uważam, że czas przedstawić „Julii”- tu obrzucił mnie wzrokiem- jej „Romea”- reżyser obrócił się w bok i wszyscy mogliśmy zobaczyć osobę która za nią stała.
Był to wysoki chłopak<trochu wyższy ode mnie>, o jasnej cerze, z kasztanowymi włosami zaczesanymi do tyłu i spiętymi w opadający na ramię koński ogon. Kilka kosmyków 'uciekło' ze splotu i opadało na wąską twarz. Oczy miał granatowe, prawie czarne, a usta wygięte w łobuzerskim uśmiechu. Ubrany był w zielony strój pasujący do epoki w której rozgrywały się realia sztuki. Mi jednak kogoś strasznie przypominał, nie miałam jednak pojęcia kogo. Wstałam więc z kanapy i dygnęłam lekko wczuwając się w rolę. Chłopak za to podszedł do mnie, ukłonił się, po czym wyciągnęłam dłoń w jego kierunku. Uchwycił ją delikatnie jakby była z porcelany, a mnie przeszył prąd, jego dłonie były wręcz lodowate, ale nie zniechęciło mnie to. On za to widząc moją reakcję pochylił się delikatnie i ucałował moją dłoń. Momentalnie się zarumieniłam i spuściłam wzrok.
-No, gołąbeczki czułości odłużcie na potem- odezwał się czerwono włosy przerywając tą dość zawstydzającą sytuację, chwycił „Romea” pod rękę i ruszył w stronę kulis <zasłoniętych oczywiście>, rzucił jeszcze przez ramię- chór jest już gotowy do prologu, aktorzy pierwszej sceny, za mną- i poszedł, za nim spora część aktorów. Zostałam tylko ja, Parys, Marta, ojciec Laurenty i kilku mniej ważnych aktorów.
Chwilę później doszedł mnie szum rozsuwanych zasłon i stukot obcasów, rozległ się dziewczęcy głos, który słyszałam już tyle razy, tak to Autorka zapowiedziała sztukę, a po jej zejściu ze sceny rozległ się głos chóru.

***

-Dwa rody, jasne jednako i sławne,
Tam, gdzie się rzecz ta rozgrywa, w Weronie,
Do nowej zbrodni pchają złości dawne,
Plamiąc szlachetną krwią szlachetne dłonie.
Z łon tych dwu wrogów wzięło bowiem życie,
Pod najstraszliwszą z gwiazd, kochanków dwoje;
Po pełnym przygód nieszczęśliwych bycie,
Śmierć ich stłumiła rodzicielskie boje.

Tej ich miłości przebieg zbyt bolesny,
I jak się ojców nienawiść nie zmienia,
Aż ją zakończy dzieci zgon przedwczesny,

Dwugodzinnego treścią przedstawienia,
Które otoczcie cierpliwymi względy,
Jest w nim co złego, my usuniemy błędy...

Jak tylko chór umilkł, kurtyna została spuszczona. Raven wraz z dwiema dziewczynami szybko odsłoniła scenerię sceny pierwszej. Kurtyna została ponownie podniesiona i pierwsi aktorzy wkroczyli na scenę.
                                                                           ***
Przeniosłam się bliżej sceny. Rozgrywa się na niej Scena 2, Aktu I. Jeszcze nie nadszedł mój debiut, ale już nie długo. Jak na razie wszystko jest dobrze, a widownia ogląda z ciekawością. Zwróciłam jednak swoją uwagę na to co się odbywało teraz w sztuce.

-Na tym wieczorze Kapuleta będzie
Bożyszcze twoje, piękna Rozalina,
Obok najpierwszych piękności werońskich.
Pójdź tam i okiem bezstronnym porównaj
Jej twarz z obliczem tych, które ci wskażę:
Wnet nowe bóstwo ślad dawnego zmaże. -
to Benwolio, hmm, teraz chyba będzie kwestia Romea i o ile dobrze pamiętam, w następnej scenie wchodzę ja. Trzeba się przygotować. Dziewczyny już się szykują.

-Gdyby rzetelny mój wzrok tak fałszywe
Miał dać świadectwo, łzy stańcie się żarem!
Wy, zalewane wciąż, a jeszcze żywe
Przezrocza, spłońcie pod kłamstwa nadmiarem!
Zatrzeć jej wdzięki! Nigdy wszechwidzące
Równej piękności nie widziało słońce.
-to mój Romeo, zerknęłam jednym okiem do scenariusza. Okey, jeszcze dwie kwestie, kurtyna w dół, znów do góry i wchodzimy.

-Wielbisz ją, boś ją jedną na obydwu
Ważył dotychczas szalach oczu swoich;
Lecz umieść na tej wadze kryształowej
Obok niej inną, którą ci gotowy
Będę dziś wskazać, a ręczę, że owa
Nieporównana w kąt się przed tą schowa.-
Benwolio. Jeszcze dwa zdania i do akcji.

-Pójdę tam, ale z obojętnym okiem,
Jednej wyłącznie poić się widokiem-
Romeo skończył kwestię i zszedł ze sceny, gdy przechodził obok mnie kurtyna opadła, a on musnął ręką moje ramie, pochylił się i szepnął: „Powodzenia”.
W tym samym czasie dokonała się kolejna błyskawiczna zmiana scenografii, ciekawe po której z kolei Raven nam padnie?

Po ponownym podniesieniu się kurtyny na scenę wkroczyły 'Marta' i 'Pani Kapulet'.
Stałam gotowa do wyjścia, czekałam na to, aż mnie zawołają. Co nastąpiło dość szybko.

-(...) Julciu! pieszczotko moja! moje złotko!
Boże, zmiłuj się! Gdzież ona jest? Julciu! -
Marta.

Weszłam dostojnym krokiem na scenę i rzekłam;
-Czy mnie kto wołał?

                                                                           ***
<Autorka>
Przyglądałam się przedstawieniu, Scena 3 Aktu I była już bliska zakończenia. Nie mogę się doczekać Sceny 5, lecz póki co skupię się na tym co rozgrywa się teraz. Och, już prawie koniec...

-Pani, goście już przybyli; wieczerza zastawiona, czekają na panią, pytają o pannę Julię, przeklinają w kuchni panią Martę — słowem, niecierpliwość powszechna. Niech panie raczą pośpieszyć. - Służący.

-Pójdź, Julio; w hrabi serce tam dygoce. - Pani Kapulet.
-Idź i po błogich dniach błogie znajdź noce. - Marta.

Aktorzy zeszli ze sceny i kurtyna opadła, co dziwne po Cheysy w ogóle nie było widać tremy, na scenie zagrała jak profesjonalistka. Dobrze zrobiłam mianując Grella reżyserem. Uśmiechnęłam się do siebie pocierając kciukiem podbródek.

                                                                              ***
Zeszłam właśnie ze sceny. Nie było wcale tak trudno jak mi się wydawało, gdy skupiłam uwagę na akcję, publiczność jakby przestała istnieć. W Scenie 4 nie biorę udziału, ale w piątej mam się przecież całować z Romeem... O Jashinie, on naprawdę mi kogoś przypomina, tylko kogo?
Twarz kojarzę, głos też, ale no kurde nie wiem. To strasznie frustrujące. Skierowałam kroki do fotela i usiadłam w nim po turecku zaplatając dłonie na piersiach.

W międzyczasie zdążyła się zacząć kolejna scena, więc uspokoiłam myśli i po raz kolejny w ciągu dwudziestu paru minut skierowałam uwagę na akcję.
Trwał właśnie monolog Merkucja:

-(...)Ona-to w nocy zlepia grzywy koniom
I włos ich gładki w szpetne kudły zbija,
Które rozczesać niebezpiecznie; ona
Jest ową zmorą, co na wznak leżące
Dziewczęta dusi i wcześnie je uczy
Dźwigać ciężary, by się z czasem mogły
Zawołanymi stać gospodyniami.
Ona-to, ona...-
przerwał mu Romeo:

-Skończ już, skończ, Merkucio!
Prawisz o niczym.
- Romeo

-Prawię o marzeniach,
Które w istocie niczemu innemu nie są,
Jak wylęgłem w chorobliwym mózgu
Dziećmi fantazji; ta zaś jest pierwiastku
Tak subtelnego właśnie, jak powietrze,
Bardziej niestałą, niż wiatr, który już to
Mroźną całuje północ, już to z wstrętem
Rzuca ją, dążąc w objęcia południa.
- Merkucjo

-Coś ten wiatr zawiał, zdaje się, i na nas.
Wieczerza stoi, spóźnimy się na nią. -
Benwolio

-Boję się, czyli nie przyjdziemy za wcześnie;
Bo moja dusza przeczuwa, że jakieś
Nieszczęście, jeszcze wpośród gwiazd wiszące,
Złowrogi bieg swój rozpocznie od daty
Uciech tej nocy i kres zamkniętego
W mej piersi, zbyt już nieznośnego życia
Przyśpieszy jakimś strasznym śmierci ciosem.
Lecz niech ten, który ma ster mój w swych ręku,
Kieruje moim żaglem! Dalej! Idźmy!
- Do powiedział jeszcze Romeo i cała trójka zeszła ze sceny.

Kurtyna ponownie opadła (nie wiem ile jeszcze razy to napiszę =.=), sceneria się zmieniła i nowi aktorzy weszli na scenę. Rozegrał się krótki dialog między sługami i wkroczyli 'Kapuletowie', w tym ja, i goście w maskach <Romeo wśród nich>

Gospodarz przyjęcia przywitał gości i gdy zaczęły się tańce zajął się rozmową ze swoim krewnym, w tym samym czasie Romeo zauważył mnie w tańcu...

-Co to za dama, co w tej chwili tańczy
Z tym kawalerem? -
zapytał się Romeo jednego ze sług.

-Nie wiem, jaśnie panie. - taką odpowiedź otrzymał.

-Ona zawstydza świec jarzących blaski!
Piękność jej wisi u nocnej opaski,
Jak drogi klejnot u uszu Etyopa.
Nie tknęła ziemi wytworniejsza stopa.
Jak śnieżny gołąb wśród kawek, tak ona
Świeci wśród swoich towarzyszek grona.
Zaraz po tańcu przybliżę się do niej
I dłoń mą uczczę dotknięciem jej dłoni.
Kochałem dotąd? O! zaprzecz, mój wzroku!
Boś jeszcze nie znał równego uroku. -
rzekł brązowo włosy, a ja zarumieniłam się delikatnie dalej tańcząc.
W tym samym czasie Tybalt usłyszawszy głos Romea, rozpoznał w nim jednego z Montekich, po czym chciał zaatakować. Powstrzymuje go jednak stary Kapulet, wzburzony Tybalt opuszcza scenę.

Po zakończonym tańcu chłopak podchodzi do mnie i zaczynają się schody. Rumieniec nie chciał zejść mi z twarzy, a ręce się trzęsły. Granatowooki jednak podchodzi do mnie pewnie, ujmuje mą dłoń i mówi:

-Jeśli dłoń moja, co tę świętość trzyma,
Bluźni dotknięciem: zuchwalstwo takowe
Odpokutować usta me gotowe
Pocałowaniem pobożnym pielgrzyma.
- gdy to mówił, jego oczy błysnęły lekką czerwienią, a ja przy braniu uspokajającego wdechu przez nos, poczułam znajomą woń. Zapach czarnych róż...
Serce zabiło mi dwukrotnie mocniej, już wiem skąd go kojarzyłam, to Sebastian przecież, jak ja mogłam nie zauważyć? Ach, no tak fryzura i charakteryzacja zrobiły swoje, ale uważam, że on poznał mnie od razu... Chwila, S-sebastian... zająknęłam się w duchu i spłonęłam szkarłatem. Pozbierałam się jednak szybko, to nawet lepiej, w końcu ja Sebastiana k-kocham prawda?
Ale czy on mnie?

-Mości pielgrzymie, bluźnisz swojej dłoni,
Która nie grzeszy zdrożnym dotykaniem;
Jest li ujęcie rąk pocałowaniem,
Nikt go ze świętych pielgrzymom nie broni. -
kontynuowałam jednak grę, stwierdziłam, że wyjdzie w praniu.

-Nie mają święci ust, tak jak pielgrzymi? - Romeo.

-Mają ku modłom lub kornej podzięce. - Julia.

-Niechże ich usta czynią to, co ręce;
Moje się modlą, przyjm modły ich, przyjmij. - Romeo.

-Niewzruszonymi pozostają święci,
Choć gwoli modłom niewzbronne ich chęci.
- Julia.

-Ziść więc cel moich, stojąc niewzruszenie,
I z ust swych moim daj wziąć rozgrzeszenie.
- to mówiąc, pochylił się nademną delikatnie, musnął kciukiem moją dolną wargę, po czym całą dłonią otulił mą twarz i przyciągnął do pocałunku.
Moje serce stanęło, i nagle zaczęło bić w jeszcze szybszym tępię, w brzuchu 'latały' mi stada motylków, a nogi zmiękły w kolanach. Ciepło jego ust oszołomiło mnie i odużyło, lecz pocałunek nie trwał zbyt długo. Po kilku sekundach puścił mnie i kontynuowaliśmy grę. Miałam lekkie trudności z opanowaniem oddechu, ale udało się:

-M-moje więc teraz obciąża grzech zdjęty. - zająknęłam się na początku, lecz mimo wszystko, sztuka toczyła się dalej.

-Z mych ust? O! grzechu, zbyt pełen ponęty!
Niechże go nazad rozgrzeszony zdejmie!
Pozwól. -
pochylił się nademną ponownie, i moje usta ponownie zetknęły się z jego miękkimi wargami. Całował mnie delikatnie, lecz z każdą chwilą śmielej. W końcu przesunął językiem po mojej dolnej wardze, a ja westchnęłam cichutko i rozchyliłam wargi, przyjmując go do środka. Pogłębiwszy pocałunek przesuwał językiem po podniebieniu i wnętrzu policzków, zahaczył nawet o zęby, po czym zaczepił mój język, do tej pory bierny, z niemym zaproszeniem do wspólnej 'zabawy'. Odpowiedziałam nieśmiało, oddając pieszczotę. Pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny i żarliwy, coraz śmielej poczynaliśmy sobie oboje. Moje serce dudniło mocno, jego także. Jednak musieliśmy się w końcu od siebie oderwać, przecież dalej byliśmy na scenie.
Kiedy odsuwaliśmy się od siebie, chłopak delikatnym ruchem otarł mi z brody strużkę śliny i uśmiechnął się łobuzersko, już któryś raz z kolei, ja zaś, wciąż czerwona jak światło sygnalizacyjne, dopowiedziałam swoją kwestię, która na marginesie wcale nie mijała się z prawdą:

-Jak z książki całujesz, pielgrzymie. - mówiąc to spojrzałam na niego ukradkiem, uśmiech wciąż nie schodził mu z ust, tych bajecznie słodkich, smakujących truskawkami ust. Oj, chyba zaczynam się rozmarzać.

Gra jednak musi toczyć się dalej.

-Panienko, jej mość pani matka prosi. - Marta

-Któż jest jej matką? - Romeo

-Jej matką? To rzecz oczywista!
Nikt inny, jeno pani tego domu;
I dobra pani, mądra a cnotliwa.
Ja byłam mamką tej, coś z nią pan mówił.
Smaczny by kąsek miał, kto by ją złowił. -
Marta

-Julia Kapulet! O, dolo zbyt sroga!
Życie me jest więc w ręku mego wroga.
-
Romeo

-Wychodźmy, wieczór dobiega już końca. - Benwolio

-Niestety! z wschodem dla mnie zachód słońca. - Romeo
Kapulet żegna gości, wszyscy schodzą ze sceny, pozostaję na niej jedynie ja i 'Marta'.

-Czy nie wiesz, nianiu, kto jest ten pan?- J.

-Ten, tu?
To syn starego Tyberya.- M

-A tamten,
Co właśnie ku drzwiom zmierza.-J.

-To podobno
Młody Petrycy.- M.

-A ów, tam na prawo,
Co nie chciał tańczyć?- J.

-Nie wiem.- M.

-Spytaj, proszę,
Jak się nazywa. Jeżeli żonaty,
Całun mię czeka zamiast ślubnej szaty.- J.

-Zwie się Romeo, jest z rodu Montekich,
Synem waszego największego wroga.- M

-Jako obcego za wcześnie ujrzałam!
Jako lubego za późno poznałam!
Dziwny miłości traf się na mnie iści,
Że muszę kochać przedmiot nienawiści
.- J.
-Co to jest? Co to takiego?- M.

-To wiersze,
Których mię jeden tancerz dziś nauczył.- J.

-Pójdź spać waćpanna.-M.

Słychać głos zza sceny wołający „Julio!”

-Dalej! dalej!
Wołają panny i pusto już w sali.
- M.

Schodzimy obie ze sceny, kurtyna ponownie opada, kończąc Akt I.

'Udało nam się'- pomyślałam gdy tylko weszłam za kulisy, zaczęło się przybijanie piątek i ogólne dyskusje nad ostatnią sceną, lecz gdy tylko zostałam wypuszczona z objęć kolegów i koleżanek, ruszyłam aby 'porozmawiać' z reżyserem...

C.D.N